Gdy ponosi fantazja. Milicjanci na tropie zbrojnej organizacji bojowej

Mariusz Gadomski
„Pod Arkadami”
„Pod Arkadami” Ośrodek Brama Grodzka - Teatr NN
Plany były spektakularne: zaopatrzyć się w karabiny i granaty, rozbroić posterunki i ruszyć na wroga. Rzeczywistość chciała inaczej.

Na przełomie 1959 i 1960 r. lubelskie organy ścigania prowadziły nietypowe śledztwo. W czasie gdy większość społeczeństwa gromadziła na święta zapasy żywności i zastanawiała się nad wyborem prezentów pod choinkę, milicja tropiła tajemniczą grupę, która miała w planach zbrojne akcje terrorystyczne. Ustalenia okazały się zaskakujące.

Jakieś bunkry, arsenały...

Tuż przed Bożym Narodzeniem w Sądzie Wojewódzkim w Lublinie zakończył się proces groźnej bandy tzw. jaskiniowców. Szajka w ciągu kilku lat dokonała na Lubelszczyźnie wielu kradzieży, włamań i rozbojów. Na ich koncie było m.in. zabójstwo kierownika sklepu w Chełmie i napad na kasjera huty szkła w Rudzie Hucie, który wiózł pobory dla pracowników. Jak się okazało, jaskiniowcy oprócz łupów zgromadzili mnóstwo broni palnej długiej i krótkiej a także pochodzące z czasów wojny polskie i niemieckie mundury wojskowe. Wszystko przechowywali w przemyślnych skrytkach.

Bandyci zostali surowo osądzeni. Herszta skazano na dożywocie. Rozprawa jaskiniowców budziła w całym województwie ogromne zainteresowanie. Lubelska prasa codziennie zamieszczała gorące relacje z sali sądowej. Zakończenie procesu zbiegło się w czasie z oświadczeniem przywódcy ZSRR Nikity Chruszczowa dotyczącym udziału w zaproponowanej przez mocarstwa zachodnie konferencji na szczycie. Święta zapowiadały się spokojnie. Wojny nie będzie, kilkunastu wyrzutków społeczeństwa trafiło za kraty, a Kurier Lubelski i Wojewódzkie Zjednoczenie Przedsiębiorstw Handlowych ogłosiły konkurs, w którym do wygrania były bony na różnego rodzaju towary. Pierwsza gwiazdka na niebie, można siadać do Wigilii.

Nie wszyscy jednak mogli cieszyć się spokojem. W tych dniach do lubelskich organów ścigania dotarła dziwna informacja o składach broni palnej, amunicji i materiałów wybuchowych, znajdujących się rzekomo w bunkrach na terenie województwa lubelskiego.

Komenda wojewódzka MO skontaktowała się z komisariatem w Łęcznej, gdyż w informacji padła nazwa tej właśnie miejscowości. Ale to była kompletna bzdura. Nikt tam nigdy nie słyszał o żadnych bunkrach ani arsenałach.

Na tym nie koniec. Wspomnianymi składami broni miała się interesować jakaś bliżej nieokreślona organizacja bojowa, która planowała także rozbrojenie kilku terenowych jednostek MO. Wiadomość brzmiała równie idiotycznie, jak większość dzisiejszych alarmów o rzekomo podłożonej bombie. Milicja musiała jednak podjąć w tej sprawie szereg skomplikowanych i czasochłonnych czynności. Szlag trafił święta z rodziną i Nowy Rok...

Punkt zborny na kirkucie

Wkrótce pojawił się trop. Na starym żydowskim cmentarzu w Szczebrzeszynie spotykała się grupa kilkunastu młodych mężczyzn. Spotkania zawsze odbywały się po zapadnięciu zmroku. Ich uczestnicy dziwnie się zachowywali.

Gdy szli na kirkut, oglądali się za siebie, jakby sprawdzając czy nie są śledzeni. Potem całą grupą siadali między zrujnowanymi nagrobkami i rozmawiali ściszonymi głosami. Opuszczali cmentarz pojedynczo i znowu sprawdzali, czy ktoś za nimi nie idzie. Na początku było ich czterech lub pięciu, potem do grupy dołączyli nowi. To wszystko przedstawiało się podejrzanie. Spotkania przypominały zbiórki zwoływane w jakimś celu.

Milicja postanowiła bliżej przyjrzeć się tej grupie. Był to strzał w dziesiątkę. Uczestnicy tajnych spotkań na żydowskim cmentarzu okazali się członkami poszukiwanej od kilku dni organizacji planującej napady na posterunki. I tu kompletne zaskoczenie. Nie byli to żadni groźni bandyci, lecz korzystający z ferii zimowych uczniowie szkół ponadpodstawowych w Szczebrzeszynie i kilku okolicznych miejscowości a także w Zamościu i Lublinie.

Po zatrzymaniu, podejrzani wyjawili milicji cele i zadania utworzonej przez nich organizacji. Chcieli bronić Polski przed zbrojną agresją zachodnich mocarstw, głównie amerykańskich imperialistów i niemieckich spadkobierców ideologii Adolfa Hitlera... Młodzi ludzie chłonęli codzienne doniesienia ze światowej areny politycznej i uznali, że nie ma na co czekać. Wróg stał u bram. Czas było chwycić za broń i walczyć.

Szkopuł w tym, że póki co tej broni nie mieli. Kilku chłopaków z zawodówek zrobiło sobie na warsztatach szkolnych pistolety z aluminium, ale z czymś takim do Niemców i Amerykanów?! Postanowili zaopatrzyć się w karabiny, pistolety i granaty, pochodzące z bunkrów pod Łęczną, o których słyszeli, że istnieją (byli bardzo zawiedzeni, gdy dowiedzieli się od milicji, że to bujda). Planowali także rozbroić kilka posterunków MO (na początek w Radecznicy) i ukraść KBKS-y wraz z amunicją z magazynów szkolnych w Zamościu i Szczebrzeszynie.

Co ciekawe, w Szczebrzeszynie mieściła się jedynie filia „organizacji bojowej” (jeszcze nie nadano jej nazwy). Centrala miała natomiast znajdować w Lublinie. I to tam wszystko się zaczęło kilka tygodni wcześniej.

Spodobała im się zabawa w wojsko

Restauracja „Pod Arkadami” dawno temu zniknęła z gastronomicznej mapy Lublina. Pomieszczenia, które po niej zostały, zieją pustką. Inaczej było przed kilkudziesięcioma laty. Wtedy lokal przy ulicy Świętoduskiej (dawniej Hanki Sawickiej) tętnił życiem. Szczególnie upodobała go sobie młodzież.

W pewien szary grudniowy dzień „Pod Arkadami” spotkali się dwaj uczniowie dziewiątej klasy jednej z lubelskich szkół: Zygmunt W. i Eligiusz T. Rozmawiali z ożywieniem. A właściwie mówił Zygmunt a Eligiusz słuchał. Kolega opowiadał mu o tajnej organizacji zbrojnej, której ponoć był członkiem i o jej szlachetnych celach. A także o tajnych składach broni w bunkrach pod Łęczną. Spytał go czy nie dołączyłby do ich bractwa. A może poszukałby jeszcze kilku innych chętnych? Eligiusz przeżywał trudny okres. W szkole wytykali mu, że jego ojciec w czasie okupacji wysługiwał się hitlerowcom, co nie było prawdą; ojciec zginął w Oświęcimiu. Bardzo bolały go fałszywe oskarżenia i rodziły w 16-latku bunt. Odparł, że chce przystąpić do organizacji i popyta kolegów.

Wkrótce zaczęły się ferie. Eligiusz spędzał je w rodzinnym Szczebrzeszynie. Chodził podekscytowany, ciągle myślał o organizacji. Marzył, że gdy dokona walecznych czynów, raz na zawsze zerwie z siebie łatkę „syna zdrajcy”. Odwiedził paru kolegów z dawnej paczki i namówił ich, żeby spotkali się późnym wieczorem na kirkucie. Miał im do przekazania pewną tajemnicę. Nikt nie mógł podsłuchiwać. Dlatego wybrał takie miejsce i taki czas.

Posługując się mniej więcej tymi samymi słowami co Zygmunt nakreślił cele i zadania organizacji. Chłopakom, którzy nudzili się bez szkoły, bardzo spodobała się zabawa w wojsko. Na kolejne spotkania przychodziło ich za każdym razem coraz więcej. Umownym gestem przynależności do tajnego związku było podniesienie kołnierzyka u bluzy albo marynarki.

To tylko taki żarcik...

„Z własnej i nieprzymuszonej woli wstępuję do organizacji. Przysięgam wobec Boga i ojczyzny wierność dla organizacji. Nie zdradzę jej, nie będę przeciwdziałał żadnym moralnym czynom i zadaniom jakie mi organizacja powierzy. W walce z wrogiem i naszymi przeciwnikami nie będę brał pod uwagę spraw osobistych. Tak mi dopomóż Bóg”. (Kurier Lubelski 1960, nr 94).

Tak, nieco koślawo, brzmiały słowa przysięgi złożonej przez nowicjuszy po przyłożeniu dwóch palców do krzyża. Potem było jeszcze: „wiem, że za wykroczenie lub złamanie przysięgi grozi mi sąd polowy”. Eligiusz był z siebie dumny. Dzięki niemu do organizacji przystąpiło kilkunastu nowych chłopaków. A będzie ich jeszcze więcej. Miał nadzieję, że zasłużył na pochwałę od Zygmunta.

Niestety, nie widział albo nie chciał dostrzec ironicznego uśmiechu kolegi, gdy tamten opowiadał mu w kawiarni o organizacji i o rozbrajaniu posterunków milicji. Zygmunt od początku do końca wszystko wyssał z palca. Z opinii jaką zebrano o nim w czasie śledztwa wynikało, że chłopak ma dość bujną fantazję i skłonności do konfabulowania. Niewykluczone, że w jego zmyślonej historii pewną role odegrały doniesienia prasowe dotyczące bandy jaskiniowców, którzy gromadzili broń w swoich kryjówkach.

Z mętnych wypowiedzi Zygmunta w czasie przesłuchania można było wywnioskować, że postanowił zabawić się kosztem kolegów. Chciał nabrać innych na swoją bajeczkę, ale tylko jeden potraktował ją serio.

Intencje mieli dobre

Prokuratura miała twardy orzech do zgryzienia. Śledztwo w sprawie tajnej organizacji dotyczyło ni mniej ni więcej tylko ujawnienia przygotowań do przeprowadzenia akcji terrorystycznej wymierzonej w siły porządkowe PRL. Tyle tylko, że niedoszłymi zamachowcami okazali się niepełnoletni uczniowie. Z jednej strony ich głupia zabawa w konspiratorów oderwała organy ścigania od innych, znacznie poważniejszych zadań. Z drugiej strony do niczego nie doszło. I jakby nie patrzeć, intencje chłopców, zatroskanych o bezpieczeństwo ludowej ojczyzny, były dobre.

Ostatecznie postępowanie umorzono. Prokurator wojewódzki Stanisław Kostka porozmawiał po ojcowsku z każdym z bojowców i ostrzegł, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy im daruje. Tak zakończyła się sprawa „nowych filomatów” , jak ją w Lublinie zaczęto nazywać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gdy ponosi fantazja. Milicjanci na tropie zbrojnej organizacji bojowej - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl