Facebook i prawa autorskie. Ten łańcuszek nic nie da

Mateusz Pilarczyk
Wklejanie na facebookowy profil oświadczenia, że wszelkie dane osobowe, zdjęcia itp. należą do nas nic nie da. Zakładając profil zaakceptowaliśmy regulamin, w którym Facebook zastrzega sobie prawo do wszystkich danych.

"Facebook" - największy internetowy portal społecznościowy na świecie założony przez Marka Zuckerberga, w którym zarejestrowanych jest przeszło miliard użytkowników.

"Łańcuszek" - w sieci najczęściej bezwartościowa wiadomość, której treść zawiera zachętę do przesłania jej dalej.

"Prywatność" - w realnym życiu jedna z bardziej chronionych wartości. W internecie towar, którym chętnie dzielimy się z innymi.

Z połączenia tych zjawisk powstaje protest użytkowników Facebooka, który w ostatnich dniach wklejany jest na tysiące profili. Zagorzali fani serwisu po czasie budzą się i czytają regulamin, który zaakceptowali tworząc swój profil. Czytają i oczom nie wierzą.

"W odpowiedzi na nową politykę Facebooka informuję, że wszystkie moje dane personalne, ilustracje, rysunki, artykuły, komiksy, obrazki, fotografie, filmy itd. są obiektami moich praw autorskich (zgodnie z Konwencją Berneńską)" - tak zaczyna się polska wersja oświadczenia, w które na całym świecie uwierzyły miliony.

- Moi drodzy znajomi, proszę nie publikujcie na swoich wallach ("ściana" - pierwsza strona konta każdego użytkownika portalu- przyp. red.) żadnych oświadczeń o ochronie swoich danych osobowych, zdjęć i innych takich. Korzystając z Facebooka akceptujecie jego regulamin i żadne łańcuszki tego typu nic nie dadzą, poza tym wpis na własnym profilu prawdopodobnie nie zostanie nawet zauważony przez FB, nie wdając się już w rozważania, czy ma to jakąkolwiek moc prawną - skomentował łańcuszek Damian Grzesiński z Poznania, jeden z użytkowników portalu.

Jego przekonanie potwierdzają eksperci. Wklejanie tekstu łańcuszka nic nie daje. Rejestrując się przyznaliśmy Facebookowi licencję na wykorzystanie, nie tylko przez portal, wszystkich publikowanych przez nas treści. I nie pomoże powoływanie się na powstałą w XIX wieku z inicjatywy Victora Hugo konwencję chroniącą dzieła literackie. Zresztą podobne zapisy regulaminu stosują wszystkie duże serwisy społecznościowe.

Na lepszy sposób przeciwstawienia się dyktatowi Facebooka niż łańcuszek, wpadł austriacki student. Zapoczątkował on akcję "Europa przeciwko Facebookowi". Uświadomił on użytkownikom, że mogą komentować i głosować nad nowymi funkcjonalnościami portalu, z czego mało kto zdawał sobie sprawę. Efekt? Mechanizm się zmieni. Zamiast komentarzy trzeba będzie zadawać Facebookowi indywidualnie pytania:

- Facebook chyba się przestraszył aktywności użytkowników i tego, że są coraz bardziej świadomi ochrony prywatności w sieci. Ludzie zaczynają rozumieć, że to co umieszczają, i co robią w internecie, nie jest anonimowe. Widzą ryzyko. Portal gromadzi nawet dane, które zostały z niego usunięte, czyli informacje, których chcieliśmy się pozbyć. Może też wykorzystać nasze zdjęcia w reklamie, choć w tym przypadku zaznaczając odpowiednią opcję możemy cofnąć taką zgodę - przestrzega Barbara Gubernat z fundacji Panoptykon, do której trafia wiele maili w sprawie Facebooka.

- Problem jednak nadal istnieje. Jest strona w sieci, która zbiera publiczne, dostępne dla wszystkich wpisy użytkowników Facebooka. Ludzie udostępniają swoje adresy, telefony, złorzeczą na szefa, a znane są już przecież przypadki utraty pracy ze względu na aktywność w serwisie społecznościowym - dodaje.

Z portali społecznościowych korzystają nie tylko szefowie. Jest to też narzędzie... policji. W lipcu tego roku wielkopolscy poszukiwacze schwytali Sławomira Ch., pseudonim "Barbarzyńca". Wcześniej śledzili poczynania gangstera na Facebooku, gdzie umieszczał aktualne zdjęcia.

Łańcuszek wywołuje pytanie o przyszłość portalu, bo polscy użytkownicy dotąd byli zachłyśnięci fenomenem serwisu i mało krytyczni co do jego poczynań.

- Każdy produkt sieciowy ma pewien cykl życia. Facebook jest poza linią krytyczną. Nie tylko przez wszechobecne reklamy. Portal ma tylu użytkowników, że bycie "facebookowiczem" staje się obciachem, a nie synonimem nowoczesności - diagnozuje dr Jacek Trębecki z Katedry Publicystki Ekonomicznej i PR Uniwersytetu Ekonomicznego.

I przypomina o kampanii informacyjnej, jaką musiał przeprowadzić przy zmianie swojego regulaminu portal nk.pl (dawniej bardzo popularna Nasza Klasa). Wtedy użytkowników zapewniano, że ich zdjęcia nie zostaną użyte w żadnych reklamach.
O "sile" reklamy na portalach społecznościowych przekonała się przed kilkoma miesiącami pisarka Sylwia Chutnik. Jej zdjęcie z podpisem "Schudłam i czuję się z tym niezwykle" pojawiło się w reklamie tabletek odchudzających. Oczywiście bez jej wiedzy.
Czy takie przypadki sprawią, że będziemy czytać internetowe regulaminy?

- Nie sądzę. Są to długie, skomplikowane teksty. Jak umo-wa ubezpieczeniowa na wakacje. Mam wykształcenie ekonomiczne, ale czytam dokument i nie wiem, o co w nim chodzi. Rozumiem słowa, ale nie ich dziwne połączenie. Nie wołam jednak prawnika. Zakładam, że w razie najgorszego dostanę odszkodowanie i jadę na wycieczkę - mówi dr Trębecki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl