Ewa Bilan-Stoch: Jestem przy nim i będę, ale za niego nie skoczę. Musi to zrobić sam [WYWIAD]

Rozmawia Majka Lisińska-Kozioł
Ewa: Musiałabym być niepoważna, by oceniać męża po tym, jak sobie radzi na skoczni
Ewa: Musiałabym być niepoważna, by oceniać męża po tym, jak sobie radzi na skoczni Fot. Adam Bilan
- Zdarza mi się płakać, gdy widzę Kamila zbitego z tropu, krytykowanego. Ale chcę być dla niego oparciem, więc zaciskam zęby i staram się go rozbawić. Choćby wysyłając mu zabawne filmiki - mówiła nam Ewa Bilan-Stoch. - Żeby wiedział, że myślę, że jestem i czekam na niego. Choćby nie wiem co.

- Dziennikarze dzwonią?
- Rzadziej.

- Zamiast sukcesów mamy porażki. To nowa dla Was - jako pary - sytuacja …
- Nie bardzo. Znamy się z Kamilem od czasu, gdy był na dorobku. Medale i zwycięstwa były wtedy dopiero w sferze jego marzeń.

- Marzenia uskrzydlają, ale gdy się już było na szczycie, w blasku reflektorów a potem się to traci, nie jest łatwo się pozbierać, by znów wygrywać.
- Kamil jest zahartowany.

- Rozmawiacie o tym, co się dzieje?
- Rozmawiamy. Jestem nawet zaskoczona, jak łatwo przychodzi mężowi mówienie mi o sportowych problemach. Dawniej, gdy się zdarzały wpadki, to ja musiałam pytać, czy chce o tym pogadać, a potem z niego wyciągać, co się stało, co przeszkodziło w osiągnięciu celu. A teraz, gdy coś nie szło tak jak miało, Kamil wracał do hotelu i od razu łapał za telefon. Słuchałam i cieszyłam się, że ma do mnie zaufanie, że nasza rozmowa jest mu tak potrzebna. Mnie też.

- Czyli sprawdza się stare powiedzenie, które powtarzała moja babcia Fela, że jak się dwoje ludzi kocha, to radości mnożą przez dwa, a smutki dzielą na pół…
- Sprawdza. Choć zdarzyło się, że Kamil chciał zostać ze swoim zmartwieniem sam.

- Kiedy?
- Jechałam właśnie do niego na mistrzostwa świata i w drodze na te zawody dostałam telefon od kogoś ze sztabu szkoleniowego, że Kamil nie zakwalifikował się do konkursu. Dałam mu znać, że jestem już w swoim hotelu, ale nie rozmawialiśmy tego dnia. Był po kwalifikacjach bardzo rozczarowany. Zobaczyliśmy się nazajutrz. Mąż wyglądał na zmęczonego, ale w jego oczach dostrzegłam błysk. Jakby coś w nim pękło, z czegoś się oczyścił.

- Jedno z założeń filozofii dżudo, Pani ukochanej dyscypliny sportu, brzmi: Nigdy nie bądź dumny ze zwycięstwa nad przeciwnikiem. Ten, którego pokonałeś dzisiaj, może wygrać z tobą jutro.
- Kamil umie przyjmować i porażki, i zwycięstwa. Gromadzi doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości.

- Ale sezon jest praktycznie stracony…
- Mąż o tym wie i nie robi sobie dużych nadziei na spektakularny sukces. Potem zmieni się trener, całe otoczenie skoczków. Liczę na nowy początek.

- Chodzą słuchy, że Kamil ma pracować dalej z trenerem Kruczkiem.
- Nie sadzę. Łukasz też potrzebuje przerwy, musi się zresetować. On z Kamilem, na ten moment, osiągnął już wszystko. Patrzę z boku i odnoszę wrażenie, że wiele spraw trzeba poukładać od podstaw.

- Trener musi być w jakimś sensie mentorem, mieć recepty na problemy.
- Właśnie. Przykre, gdy taki trener jak Łukasz przestaje być autorytetem dla zawodników, którzy nie osiągnęli dotąd zbyt wiele. A Kamil na to patrzy.

- Zwróciła Pani uwagę, że u skoczków tej klasy co Kamil zniżki formy, psychiczne dołki się pojawiają? Tak było z Małyszem, Ammanem, Schlirenzauerem.
- Na skoczni jest trochę jak w teatrze. Kamil grał wcześniej główne role, teraz jest statystą, ale wciąż daje z siebie wszystko i nie schodzi ze sceny. Nie siedzi na widowni jak Gregor Schlirenzauer. Pomimo słabszego sezonu jest najlepszym skoczkiem w reprezentacji Polski w klasyfikacji generalnej.

- Kłopoty - jak Pani mówi - bardzo was zbliżyły. Jak się prezentuje mistrz olimpijski w tym mniej korzystnym świetle?
- O wartości człowieka nie przesądza poziom osiąganych przez niego wyników sportowych. Kamil to jest wspaniała osobowość, to wielka wrażliwość i dobro… Musiałabym być niepoważna, żeby oceniać męża przez pryzmat wyników. Liczy się to, że jesteśmy razem, jedno obok drugiego. Jedno przy drugim.

- A fani stoją przy swoim idolu murem?…
- Proszowicki Fanklub Kamila działa prężnie jak nigdy. Byli z nim nawet w Japonii. Mąż dostaje dziesiątki listów, także od młodych fanek. Byłam poruszona tym, jaką dużą te nastoletnie dziewczyny mają wrażliwość. Kilka listów przeczytaliśmy z mężem razem; czułam łzy pod powiekami.

- Dlaczego?
- To były bardzo osobiste listy. Niektóre dziewczyny pisały, że Kamil swoją postawą na skoczni dawał im nadzieję i siłę w trudnych chwilach. Któraś z przyznała, że obserwując sukcesy chłopaka z gór, który dzięki pracy i wytrwałości wszedł na wyżyny sportu - też znalazła w sobie determinację, by zmienić swoje życie i wyjść z nałogu. Inne przyznawały, że wiele razy przekazywał im pozytywną energię, więc teraz one posyłają mu dobre fluidy.

- Nie była Pani zazdrosna?
- Nie, nie byłam. Byłam wzruszona, bo to były piękne listy. Zdarzyło się, po kolejnej wpadce na skoczni, że Kamil obawiał się wyjścia z naszego zakopiańskiego domu, bo czuł, że zawiódł na przykład kibiców, choć przecież obiektywnie rzecz biorąc zrobił już tyle dla polskiego sportu, że za parę lat nikt nie powie, że to ten Kamil, który był 28. w Kuopio, tylko ten, który był dwukrotnym mistrzem olimpijskim.

- Cieszę się z tych dowodów sympatii, bo bywa i tak, że gdy dobra karta się odwraca, lista przyjaciół i znajomych się skraca.
- W naszym przypadku przyjaciele zostali, ale znajomych rzeczywiście ubyło. Generalnie jednak słyszymy wiele ciepłych słów. Także od sponsorów, którzy pierwszy raz są w takiej sytuacji, a mimo to wykazują cierpliwość. Choć przyznaję - obawiałam się trochę ich reakcji; kontakty ze sponsorami to w końcu moja działka. Niepotrzebnie, bo wszyscy nasi partnerzy zachowali szacunek dla dokonań Kamila.

- Dobro powraca?
- Coś w tym jest. I nam się zdarzyło. Nie tak dawno Kamil wrócił do domu po kolejnym niezbyt udanym występie na skoczni i ociągał się z wyjściem ze mną na zakupy, ale nie pozwoliłam mu zostać. I proszę sobie wyobrazić, że obcy ludzie podchodzili do niego i pocieszali; nie martw się, będzie lepiej, tyle nam dałeś radości i znowu dasz… Dziękujemy ci za to. I nawet sobie trochę sobie z męża potem żartowałam: no popatrz, jak oni mogli ci takie miłe rzeczy powiedzieć…

- Na co dzień jednak on jest tam, Pani tutaj…
- Przyjeżdża raz w tygodniu. Dzisiaj też będzie, bardzo się cieszę. Przygotuję obiad, właśnie konsultowałam, co by wolał.

- Co Kamil wybiera z Pani kuchni?
- To, czego nie może jeść na wyjazdach. Na przykład uwielbia fasolkę po bretońsku według przepisu mojej babci, troszkę go jednak zmodyfikowałam. Jeden z trenerów Kamila, Grzesiek Sobczyk, na wieść o tym, że ją robię, prosi o porcyjkę do słoika. Dzisiaj zaproponowałam mu sznycelki, też według przepisu babci, sama mielę na nie wołowinę. Uwielbia je. I surówki, na przykład tę z białej kapusty z marchewką i jabłkiem. Wcześniej jej nie jadał, a teraz za nią przepada.

- Oboje jesteście blisko Pana Boga. Czy w chwilach trudnych ta bliskość, modlitwa pomaga?
- Nie można mówić, że jak jest źle lub dobrze modlitwa pomaga. Ona jest po prostu częścią naszego życia. Panu Bogu trzeba dziękować za wszystko, co nas spotyka. Nawet za gorsze chwile w życiu moim i Kamila, bo to zło, które nam się przytrafia, jest po coś, po to, żebyśmy wyciągnęli wnioski, żebyśmy byli na przyszłość mądrzejsi i silniejsi. Tak to rozumiem.
- A jak Pani kolano?
- Wciąż je rehabilituję i wspominam tamte zajęcia z dziećmi w naszym klubie dla skoczków narciarskich. Pokazywałam im ćwiczenie, zrobiłam przeprost i już wiedziałam, że będą kłopoty. Noga bolała coraz bardziej i zdecydowano, że musi być operacja. Uraz to pamiątka po judo. Operację trzeba było odłożyć o miesiąc, bo dostałam anginę, ale udało mi się o kulach pojechać do Planicy - zawsze jestem na tych zawodach - i zaraz po tym wylądowałam na stole operacyjnym. Pierwszy zabieg okazał się nieudany, za miesiąc był drugi. Dlatego choć sezon skoków się dawno skończył, o wspólnych wakacjach mogliśmy pomyśleć w okolicach sierpnia. Nadal zresztą byłam w trakcie intensywnej rehabilitacji, którą kontynuuję.

- Jak się sprawdził Kamil jako mąż chorej żony?
- Wspaniale, on w takich sytuacjach jest niezastąpiony, wręcz rozczulający. Bo było ciężko, naprawdę. Tę pierwszą operację źle zniosłam, długo byłam w szpitalu. Całe szczęście, że mąż był przy mnie.

- Pytam, bo mówiło się tu i ówdzie, że w waszym małżeństwie nie dzieje się dobrze. Ale jak Pani słucham, to wydaje mi się…
- I słusznie, bo to plotki. Mnie one nie obchodzą, ale Kamil chyba się trochę przejął gadaniem, bo chciał wiedzieć, skąd się biorą takie pomysły. I wtedy przypomniał sobie, że ktoś go zapytał, czy na Boże Narodzenie będzie w domu. A Kamil odpowiedział; - Mam nadzieję. Oby... Miał nadzieję, że nie odbędzie się Konkurs Bożonarodzeniowy w Wiśle. Nikomu nie jest on potrzebny, zwłaszcza że zaraz po świętach kadra wyjeżdża na Turniej Czterech Skoczni. Na szczęście nie było pogody i święta spędziliśmy rodzinnie.

- A czy Kamil wie, skąd w tym sezonie takie kłopoty na skoczni?
- Solidnie się przygotował - to na pewno. Po każdych zawodach wyciąga jakieś wnioski. Największa walka toczy się jednak w jego głowie. Do głosu dochodzą ambicje, oczekiwania, sytuacja w środowisku.

- Brak pewności siebie, który się pojawia po wielu nieudanych skokach też pewnie nie pomaga…
- Właśnie. Bywało, jak mówił Kamil, że w tym czasie, gdy skakał jak natchniony, nawet gdy zepsuł skok na progu, walczył i potrafił błąd naprawić w powietrzu. Wczoraj w pierwszej serii był piąty, drugi skok zepsuł na progu i od razu odpuścił.

- Pracuje z psychologiem?
- Nie, ale namawiam go. Bo jego problemy tkwią w głowie, nie w nogach. Źle działa na niego na przykład poczucie winy, to, że sprawił zawód kibicom, drużynie. Dziennikarze nie ułatwiają tej sytuacji. Słuchają ekspertów, którzy nigdy nie mieli nart na nogach i powielają ich często chybione opinie.

- Słyszy się głosy, że powinien odpuścić, a nie rozmieniać sławę na drobne?
- Ucieczka nie jest wyjściem z sytuacji.

- Mówi się też, że startuje, bo ma to zapisane w kontraktach reklamowych.
- Ja najlepiej wiem, jakie ma zobowiązania, bo tym się zajmuję. Kamil skacze, bo taki jest jego wybór. Trudny, ale uważam, że właściwy.

- Niektórzy twierdzą, że zajął się robieniem pieniędzy zamiast sportem; a to klub założył, a to czapki sprzedaje, a to konferencje dla sponsorów organizuje.
- To ja zawieram kontrakty, organizuję sesje zdjęciowe, trzymam w garści te wszystkie okołosportowe rzeczy. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć, ile zajmują mężowi sprawy marketingowe; na przykład dwa, trzy dni przed sezonem potrzebne są na zrobienie zdjęć. Ja je robię, więc sesja nie jest dla Kamila stresująca. Niedawną inaugurację współpracy z Breitlingiem zorganizowaliśmy przy okazji odgórnej konferencji PZN, żeby nie zabierać mu dodatkowego czasu. Każdy z reklamodawców i partnerów ma jasno określone w kontrakcie, ile dni w roku może wykorzystywać Kamila. W roku olimpijskim było tak samo i jakoś nikt nie zwracał uwagi na sesje czy spotkania. Bo były wyniki.

- A klub?
- To nasza pewnego rodzaju misja, do której się dokłada, ale i zyskuje dużą satysfakcję. Więc jeśli Kamil chce pójść na trening z dziećmi - ja mu tego nie mogę zabronić. To go cieszy i motywuje. Dzieci są nim zafascynowane. Jest ich bohaterem. Warto też pamiętać, że sport wyczynowy jest na chwilę, a ja jestem też po to, żeby zadbać o tę część życia, która nadejdzie kiedyś, gdy Kamil zakończy karierę. Teraz właśnie jest na to pora.

- Które momenty są dla Pani najtrudniejsze?
- Wieści o sukcesach, jak i porażkach rozchodzą się w Internecie jak fale po wrzuceniu do wody kamienia. Oprócz kibiców, którzy wiedzą, że nie można stale wygrywać, postawę Kamila w sieci komentują też mniej życzliwi ludzie. Sprawia im satysfakcję każdy zły skok, radzą mu wtedy, żeby rzucił narty, kpią. Wszystko rzecz jasna anonimowo.

- Czyta Pani te komentarze?
- Nie czytam. Ale i tak natychmiast mam o nich wieści od znajomych. Kamil też.

- Krytyka, nieprzyjemne słowa, plotki to codzienność osób znanych, osób, które osiągnęły sukces. Uśmiech może zamaskować prawdziwe uczucia, ale Pani przecież wie, co wtedy dzieje się z mężem.
- Zdarzało mi się nawet w domu popłakać, gdy widziałam Kamila zbitego z tropu, krytykowanego. Ale chcę być dla niego oparciem, więc zaciskam zęby, staram się go rozbawić, rozśmieszyć.

- Jak na przykład?
- Mamy taką już ponadroczną tradycję, że każdego dnia, kiedy Kamil jest poza domem, dostaje ode mnie bardzo krótki, kilkusekundowy filmik. Kręcę te filmiki w różnych codziennych sytuacjach; gdy jadę samochodem, jestem na zakupach albo w pracy. Czasami coś powiem albo zaśpiewam. Czasami ktoś drugi mi partneruje, bo wszyscy znajomi wiedzą, że robię coś takiego.

- Kolekcjonuje Pani te filmiki?
- Owszem, bo zatrzymują ulotne chwile. Mam już ponad pół godziny nagrania. To są mrugnięcia, takie wirtualne całusy ode mnie dla niego. Żeby wiedział, że myślę, że jestem. Kamil uwielbia te filmiki. W te wakacje był dłużej w domu, ale gdy miał wyjeżdżać na obóz, kilka razy mi przypominał - pamiętaj, zaczynasz mi wysyłać filmiki. Będę czekał.

- Widzi Pani światełko w tunelu? Pytam o wyniki na skoczni.
- Najgorszy był grudzień i kawałek stycznia. Myślę, że teraz idzie ku dobremu. Może w telewizji tego nie widać, ale ja to czuję. Więc staram się otwierać Kamilowi oczy na sympatię i solidarność. Na początku to do niego nie docierało. Czuł się zgnębiony i zawiedziony. Ale ciepłe listy, dowody sympatii robią swoje. Ta dobroć go uskrzydla, daje nadzieję. Kamil musi tylko zrobić porządek w swojej głowie i swoim otoczeniu. A wtedy wróci na skocznię mocniejszy.

- Ma szczęście, że żona go wspiera.
- Jestem i będę. Ale nie skoczę za niego dobrze, musi to zrobić sam. Musi jak mężczyzna zawalczyć o samego siebie.

***

Planica
To dla Ewy i Kamila Stochów romantyczne wspomnienie. Tam całkiem przypadkiem wpadli na siebie z Kamilem po prostu na ulicy, zakochali się w sobie. I tam on się jej oświadczył. Od sierpnia 2010 roku są mężem i żoną. Na dobre i na złe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ewa Bilan-Stoch: Jestem przy nim i będę, ale za niego nie skoczę. Musi to zrobić sam [WYWIAD] - Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl