Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzwonisz na pogotowie ratunkowe? Odbiorą za 10 minut

Adriana Boruszewska
Jaroslaw Jakubczak/Polska Press
Nawet 10 minut - tyle możemy czekać na zgłoszenie dyspozytora pod numer 999. Powód? Zmiana systemu i likwidacja wielu dyspozytorni na Dolnym Śląsku. Teraz telefony alarmowe z Wałbrzycha, Kłodzka czy Świdnicy odbierają we Wrocławiu, a ze Zgorzelca, Bolesławca czy Jeleniej Góry - w Legnicy. - Pacjenci oczekują na połączenie alarmowe nawet kilka minut. Po prostu nie mamy wolnych telefonów, bo wszystkie są zajęte przez dzwoniących. Dla osoby z zatrzymaniem krążenia czy utratą przytomności może skończyć się po prostu tragicznie - nie ukrywa powagi sytuacji Szymon Czyżewski, szef wrocławskiej dyspozytorni pogotowia ratunkowego.

W październiku tego roku zlikwidowano na Dolnym Śląsku 10 dyspozytorni karetek pogotowia ratunkowego. Zostały tylko dwie - we Wrocławiu i w Legnicy, do których spływają telefony o pomoc z całego województwa.

Liczby są porażające, bo okazuje się, że od 2,9 mln zameldowanych na Dolnym Śląsku mieszkańców (a do tego trzeba jeszcze doliczyć obcokrajowców i osoby niezameldowane) telefony alarmowe są odbierane jedynie na 15 stanowiskach. Dla porównania, w województwie wielkopolskim, gdzie jest 3,5 mln zameldowanych, działa pięć dyspozytorni, w których pracują dyspozytorzy na 22 stanowiskach.

Od października liczba połączeń na numer 999 w dyspozytorniach we Wrocławiu i Legnicy wzrosła kilkakrotnie: we Wrocławiu z 27-29 tysięcy miesięcznie do 64 tysięcy miesięcznie, w Legnicy z ok. 7 tysięcy do ponad 18 tysięcy.

Tymczasem liczbę stanowisk dyspozytorskich w tych dwóch miejscach zwiększono w sumie zaledwie o... trzy! Efekt? Dłuższy czas oczekiwania na połączenie z numerem telefonu 999.

- W newralgicznych momentach w kolejce jest nawet 20 połączeń, a dzwoniący muszą czekać od kilku sekund nawet do 10, zdarza się i 15 minut. Tak nie powinno być - rozkłada ręce Kacper Mazurkiewicz, ratownik, który pracuje we wrocławskiej dyspozytorni.

Dotąd we Wrocławiu dyspozytorzy odbierali telefony z miasta, powiatów wrocławskiego, średzkiego, wołowskiego, trzebnickiego, milickiego, oławskiego i strzelińskiego. Teraz obsługują też powiaty: oleśnicki, ząbkowicki, dzierżoniowski, świdnicki, wałbrzyski i kłodzki.

Szef wrocławskiej dyspozytorni, Szymon Czyżewski, przyznaje, że pracy przybyło i łatwo nie jest. - Obecnie mamy 64 tysiące połączeń telefonicznych miesięcznie, czyli ponad dwa razy więcej niż przed konsolidacją dyspozytorni. Dotychczas było to między 27 a 29 tysięcy miesięcznie. Od czerwca jednak do naszej dyspozytorni doszła obsługa kolejnych powiatów: oleśnickiego, ząbkowickiego, świdnickiego dzierżoniowskiego, wałbrzyskiego i kłodzkiego. W sumie około 1,8 miliona Dolnoślązaków dzwoni do nas, do Wrocławia, gdzie jest tylko 9 stanowisk dyspozytorskich.

Pozostałych 1,1 mln mieszkańców obsługuje dyspozytornia w Legnicy, która ma 6 stanowisk. Czyżewski dodaje, że 65 proc. połączeń odbieranych jest w godzinach 7.00 - 19.00, a pozostałe 35 proc. w godzinach 19.00 - 1.00.

System, który miał usprawnić dojazd karetek do miejsca zdarzenia, wydaje się być przemyślany. Przynajmniej w teorii. Co przyznają sami dyspozytorzy. - Dobrym przykładem jest Złoty Stok, gdzie jeżdżą karetki z powiatu ząbkowickiego. Równie blisko mają jednak tam karetki z Paczkowa, który leży w woj. opolskim. Czasem mogę poprosić Paczków, by wysłano karetkę do Złotego Stoku, jeżeli akurat jest wolna i bliżej niż ta z Ząbkowic - tłumaczy Kacper Mazurkiewicz, ratownik i dyspozytor.

Problem w tym, że przepisy nie przystają do rzeczywiści, bo na jedno stanowisko dyspozytorskie przypada aż 200 tys. zameldowanych mieszkańców. Nie wlicza się w to jednak np. studentów i obcokrajowców. Efekt jest taki, że osoby dzwoniące pod nr 999 muszą czekać kilka, a w ekstremalnych przypadkach kilkanaście minut.

Paweł Halik, kierownik legnickiej dyspozytorni, wylicza, że system pracy jest zabójczy dla jego pracowników.

- Czas oczekiwania na odebranie połączenia to w Legnicy kilka, kilkanaście sekund - chwali się Halik. Ale zaraz dodaje, że nieludzki system pracy odbija się na dyspozytorach. - Liczba połączeń wzrosła nam miesięcznie z 7 do 18 tysięcy. Moi dyspozytorzy są wyczerpani, bo tylko siedzą i odbierają połączenia. Za chwilę zaczną przynosić zwolnienia lekarskie, bo są wyczerpani psychicznie - podkreśla kierownik dyspozytorni z Legnicy.

Sami dyspozytorzy mówią, że czasem niełatwo jest wyrwać się na „5 minut do toalety”.

- Jak mogę wyjść, jeżeli w kolejce jest 15 oczekujących pacjentów i przynajmniej kilku z nich może znajdować się w stanie zagrożenia życia? - pyta retorycznie Mazurkiewicz.

Teoretycznie system zadziałać powinien po zwiększeniu liczby stanowisk dyspozytorskich. - Liczba dyspozytorów została zwiększona z 5 do 6 w Legnicy oraz z 7,5 do 9 we Wrocławiu - słyszymy od Patrycji Czerwińskiej z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu. Bo zdaniem urzędników tyle wystarczy, gdyż według przepisów jeden dyspozytor przypada na 200 tys. zameldowanych mieszkańców. Jednak tego, że studenci i obcokrajowcy (niezameldowani) też dzwonią pod numer 999, już nikt nie liczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska