Dymisja Krzysztofa Jurgiela: Oracz od świętego Izydora

Tomasz Maleta
Tomasz Maleta
Poseł Krzysztof Jurgiel kieruje podlaskimi strukturami PiS. Był dwa razy ministrem rolnictwa, senatorem, prezydentem Białegostoku, pełnił funkcję prezesa Stowarzyszenia Św. Izydora Oracza w Białymstoku. Z wykształcenia jest geodetą, lubi  sport
Poseł Krzysztof Jurgiel kieruje podlaskimi strukturami PiS. Był dwa razy ministrem rolnictwa, senatorem, prezydentem Białegostoku, pełnił funkcję prezesa Stowarzyszenia Św. Izydora Oracza w Białymstoku. Z wykształcenia jest geodetą, lubi sport Archiwum
Dwa razy Krzysztof Jurgiel brał się za orkę na ministerialnym ugorze. Pierwsza była płytka, kolejna pogłębiona. W obu przypadkach kończyło się tak samo: za miedzą. Dla dobra partii.

Z pierwszego urzędowania Krzysztofa Jurgiela w fotelu ministra rolnictwa opinia publiczna zapamiętała to, że dał się nabrać dziennikarzowi „Faktu”. Ten podszył się pod asystenta ojca Rydzyka, któremu ponoć zepsuł się samochód. Redaktor poprosił ministra o wysłanie zastępczego auta dla swojego pryncypała.

Między jawą a snem

Ta historia na zawsze utrwaliła w kraju obraz podlaskiego posła jako niezwykle służalczego wobec radia Maryja, a zarazem łatwowiernego urzędnika. Na dodatek wizerunek ten został pogłębiony przez sposób, w jaki miał prowadzić nocne negocjacje unijne w sprawie reformy rynku cukru. Do opinii publicznej przebił się przekaz, że minister poszedł spać, gdyż jak podobno później wyjaśniał: „miał swoją dumę, bo jest Polakiem”. Wprawdzie Krzysztof Jurgiel tłumaczył, że zachował się jak akuratny urzędnik, bo zanim poszedł do łóżka spisał polskie postulaty na piśmie i zdał na dziennik podawczy. Jednak te wyjaśnienia nikogo nie przekonały, że obrał właściwy sposób negocjacji.

Mało tego, obraz śpiącego ministra, który miał poddać interes polskiego cukrownika, był potem wielokrotnie powielany przez przeciwników politycznych. Jarosława Kalinowskiego z PSL, który prowadził negocjacje przedakcesyjne jako minister rolnictwa w rządzie SLD-PSL, zaprowadził nawet do sądu, bo kilka lat później podlaski poseł wytoczył mu proces. Ostatecznie w 2012 roku sprawa zakończyła się ugodą, na mocy której działacz PSL wyrażał ubolewanie z powodu powielania informacji, że minister Jurgiel odmówił negocjacji dotyczących reformy rynku cukru lub je opuścił.

W spadku pod drugim urzędowaniu Krzysztofa Jurgiela w roli ministra większość opinii publicznej także zapamięta śpiącego posła. Tym razem na sejmowej kanapie. To było podczas oczekiwania na nocne głosowanie, a fotka upubliczniona przez posłankę PO Kingę Gajewską ukazywała drzemiącego w legowisku podlaskiego „niedźwiedzia”.

Szerokim echem odbiły się także słowa ministra Jurgiela, że gdy na studiach geodezyjnych zajmował się scalaniem, uczył się też gleb, hodowli koni, nawet na praktyce miał dojenie krów. To było na konferencji prasowej, podczas której padło ze strony dziennikarza pytanie: Czyli nie ma potrzeby, by prezes stadniny znał się na hodowli koni arabskich?

Poza piętnem, które odcisnął na stadninie w Janowie, zapamiętane zostanie też to, w jaki sposób minister uzasadniał otrzymanie 65 tys. zł nagrody od premier Beaty Szydło. - Za dyspozycyjność i nadgodziny - pisał w odpowiedzi na interpelację Krzysztofa Brejzy posła PO.

Płotem w dziki

W podlaskim środowisku wiejskim Krzysztof Jurgiel od lat znany jest z uczciwości, serdeczności, to tzw. swój chłop, z którym można pogadać. To, co dobrze sprawdzało się w regionalnych poletkach partyjno- towarzyskich, na warszawskich i europejskich salonach już nie wystarczało. Nieporadność i zagubienie w kontaktach z mediami, nieumiejętność przekonania do swoich racji, sztywność w reakcjach to wspólny mianownik obu ministerialnych okresów.

I chyba główny powód tego, że zarówno wtedy, jak i teraz to właśnie Krzysztof Jurgiel został uznany przez opozycję i większość mediów za „najsłabsze ogniwo” i „najgorszego ministra” w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, a teraz Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego. Był swoistym chłopcem do bicia, ale solidarnie bronionym przez własną partię.

Na tę ułomność ministra już w 2006 roku zwracał uwagę w rozmowie z „Porannym” ówczesny poseł PiS Roman Czepe. - Nie potrafił chwalić się, a przecież opracował i zaczął wdrażać najlepszy program rolny. Przecież w Polsce było wielu nieudolnych ministrów, którzy mieli znakomitą opinię, bo potrafili zdobyć przychylność prasy, pójść na wódeczkę z kim trzeba - mówił Czepe.

Przykładem jest sprawa rosyjskiego embarga na polską żywność czy niewystarczających kwot mlecznych dla polskich rolników. Oba te gorące kartofle minister otrzymał w spadku po swoich poprzednikach z lat 2001-2005 spod szyldu SLD-PSL. Ale to na niego spadło odium potępienia, że nie potrafił rozwiązać tego problemu. Krzysztof Jurgiel nigdy nie miał zadatków na dyplomatę, ale wątpliwe czy w tamtych sprawach dałby sobie radę nawet wytrawny dyplomata pokroju Stefana Mellera, ówczesnego ministra spraw zagranicznych.

Dziś sytuacja z afrykańskim pomorem świń jest poniekąd podobna. Wirus zaczął ogniskować w ostatnim roku rządów koalicji PO-PSL. Jej politycy twierdzili, że trzymają zarazę w ryzach, a ogniska ASF występowały w trzech miejscach na Białostocczyźnie.

- Dlaczego rząd nie podchodzi poważnie do sprawy ASF w Polsce? - pytał w lutym 2014 roku poseł Krzysztof Jurgiel.

Gdy jesienią 2015 roku obejmował tekę, w kraju mieliśmy już 15 ognisk ASF. Teraz to podlaski poseł jest odbierany jako minister, który pozwolił rozprzestrzenić się wirusowi aż po Wisłę, a końca choroby nie widać (według danych Głównego Inspektoratu Weterynarii pod koniec zimy w Polsce odnotowano w Polsce 1 tys. 267 przypadków ASF u dzików i 107 ognisk tej choroby u świń). Minister rolnictwa nie miał pod tym względem dobrej passy, wszedł nawet w konflikt ze związkiem łowieckim, któremu zarzucał, że nie pomaga w walce z zarażonymi dzikami. Na dodatek sztandarowy pomysł na powstrzymanie epidemii, czyli płot zaporowy na wschodniej granicy przeciwko dzikom, został też poddany w wątpliwość przez ministrów spraw wewnętrznych i środowiska. Choć niemal do samego końca swojego urzędowania minister Jurgiel utrzymywał, że inwestycja szacowana na 150 mln zostanie zrealizowana. I nie tylko ona.

Wszyscy ludzie ministra

Jeszcze na początku maja w sztandarowym programie publicystycznym redakcji rolnej TVP „Tydzień” Krzysztof Jurgiel wykładał credo swojej polityki: dalsze udogodnienia w opłacalności produkcji rolnej (stabilizacja sektorowa), poprawa jakości życia na obszarach wiejskich, pozarolnicze miejsca pracy i sprawna administracja rolna, nowe zasady obrotu ziemią i dalsze udostępnianie rynków poza krajem dla polskich rolników. Według ministra opłacalność produkcji była lepsza niż dwa lata temu, a przyczynić do tego miało przyspieszenie dopłat europejskich, dopłaty do ubezpieczeń, kredyty preferencyjne, wypłaty odszkodowań po klęskach żywiołowych, ustawa o sprzedaży detalicznej czy nieuczciwej konkurencji. Mówił też o technicznych korektach prawa obrotu ziemią oraz nowych zasadach urządzania rolniczej przestrzeni produkcyjnej.

Wizje te nie przekonały rolników, którzy dwa tygodnie później protestowali w Warszawie. Jak podkreślali protestujący, nie chodziło im tutaj o polityczną zagrywkę. - To uczciwy człowiek, ale po prostu sobie nie radzi, nie ma odpowiedniego autorytetu - mówili rolnicy w relacji telewizyjnej.

Skąd zatem negatywna ocena ministra, skoro nikt nie kwestionował jego zaangażowania i odporności na pokusy materialne, któremu nigdy woda sodowa nie uderzyła do głowy i który uchodzi za pracoholika niczym oracz od świętego Izydora, patron stowarzyszenia, któremu przewodniczył?

Jest kilka przyczyn, które mimo upływu 12 lat mają wspólny mianownik. Jeden z zastępców Jurgiela, w czasie kiedy ten był prezydentem Białegostoku, tak w 2006 roku opisał w „Porannym” sposób doboru przez niego zaufanych kadr: - Wszystkich wrzucał do jednego worka. Później brał kij i okładał ten worek. Kto przeżył i nie krzyczał, ten mógł być dopuszczony do grona zaufanych ludzi Jurgiela. On jest bardzo ostrożny w kontaktach z innymi. Obawia się tych, którzy są niezależni i mają własne zdanie. Dlatego chce wszystkich kontrolować i wszystkiego osobiście dopilnować.

- Najsłabszym punktem Jurgiela było to, że on próbował ręcznie sterować całym ministerstwem rolnictwa - mówił w 2006 roku w „Porannym” roku Robert Tyszkiewicz, podlaski poseł PO. - Wprost przeniósł swoje doświadczenia z zarządzania magistratem do ministerstwa rolnictwa i agencji rolnych. Tak się jednak nie da rządzić wielkim organizmem, zwłaszcza kiedy minister nie ma wokół siebie kompetentnej i zgranej grupy współpracowników. Na jego polecenie Elżbieta Kaufman - Suszko jednego dnia odwołała 14 prezesów regionalnych Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Doskonale wiem, że oni byli z nadania SLD i że są odpowiedzialni za opóźnienia w dopłatach rolniczych. Jednak takie gwałtowne usunięcie jednego dnia wszystkich prezesów dodatkowo sparaliżowało pracę.

Po wygranej „dobrej zmiany” w 2015 r. wymiana kadr w agencjach i spółkach podległych ministrowi rolnictwa była jeszcze bardziej masowa. Wraz z posłem do Warszawy poszedł też podlaski zaciąg, ale nie miał szczęścia. Pierwszy odpadł - z niego po zamieszaniu z aukcją koni w Janowie Podlaskim - Karol Tylenda, od lat wierny współpracownik posła.

Podległym pracownikom Krzysztof Jurgiel nie szczędził grosza. W 2017 roku na nagrody urzędników Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi i instytucji rolniczych, w tym Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa oraz dla pracowników spółek z udziałem Skarbu Państwa, które są nadzorowane przez resort przeznaczono 173 mln złotych.

- Urzędnicy stanowią jedyną grupę zawodową, która nie miała regulacji płac od ponad 12 lat. Dlatego też kwota ok. 340 zł netto na miesiąc, średnio na jednego pracownika w jednostkach podległych Ministrowi Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie wydaje się, na tle współczesnego rynku pracy, zawrotną nagrodą - wyjaśniał resort w komunikacie.

Zysk dla rolnictwa, strata dla Podlaskiego

Za politykę kadrową w administracji rolnej suchej nitki na ministrze nie pozostawia jednak PSL.

- Jedynym „osiągnięciem” tego rządu było zabranie ośrodków doradztwa rolniczego samorządom i wyrzucenie fachowców rolnych z instytucji rolniczych. Dziś już odczuwamy negatywne skutki tej decyzji - mówi Stefan Krajewski, szef ludowców w Podlaskiem. - Nie udało się rozwiązać problemów związanych z ASF, nic nie zostało przygotowane jeśli chodzi o suszę, która bardzo dotyka podlaskich rolników.

Nieporadność ministra Jurgiela politycy PSL ujęli w 41 punktach, które w większości już we wrześniu ubiegłego roku były podstawową zgłoszonego przez ludowców wniosku o jego odwołanie. Co prawda ich odczytanie nie zajmie aż 6 godzin (tyle przemawiał poseł Krzysztof Jurgiel, uzasadniając w 2013 roku wniosek PiS o odwołanie Stanisława Kalemby z funkcji ministra rolnictwa), ale nie ulega wątpliwości, że odpłacili się pięknym za nadobne. Łącznie z tym, że opozycja na przykładzie stadnin koni arabskich mówiła o Krzysztofie Jurgiela jako o tym, który pokazał, jak zniszczyć biznes, przynoszący przez lata zyski. Dorzucali też, że skazał rolników na orkę aż do śmierci (nieobniżenie wieku emerytalnego), zamurował dla polskich obywateli obrót ziemią, namieszał z dopłatami.

- Straty dla rolnictwa i polskiej wsi w wyniku rządów ministra Jurgiela są olbrzymie - nie ma też wątpliwości lider podlaskiej PO Robert Tyszkiewicz. - Wystarczy podać te, które są najbardziej widoczne w Polsce Wschodniej i na Podlasiu. To kompletna porażka w zwalczaniu epidemii ASF-u, a nawet więcej: doprowadzenie do rozprzestrzenienia się ASF. Kolejna rzecz: porażka w rozmowach z KE o pieniądzach na wspólną politykę rolną. W kampanii PiS obiecywało, że doprowadzi do wyrównania dopłat bezpośrednich dla rolników do poziomu europejskiego, a mamy po raz pierwszy w historii naszego członkostwa w UE informację o obniżeniu dopłat.

Partyjni koledzy bronią Krzysztofa Jurgiela. - Na pewno jest to strata dla Podlaskiego, bo polityk w randze ministra wywodzący się z naszego regionu mógł i pomagał naszemu województwu. Przy braku ministra będzie nam trudniej. Wydaje mi się, że Krzysztof Jurgiel był dobrym ministrem, który wiedział co się dzieje w rolnictwie, starał się reagować na bieżące problemy - uważa poseł PiS Dariusz Piontkowski.

Honorowe rozwiązanie

Zresztą przy rozważaniach o domniemanych rekonstrukcjach rządu Krzysztof Jurgiel był w pierwszej trójce do odstrzału. To swoisty paradoks, zważywszy na to, że mając narzędzia w ręku i przychylne media publiczne mógł w dowolny sposób kształtować wizerunek swojej polityki. 12 lat temu nie miał takiego komfortu. Wydawałoby się, że minister pomny doświadczeń z poprzedniej orki, tym razem zbuduje wokół siebie swoistą tarczę antymedialną, która nie tyle będzie forsowała PR, co bardziej przybliży go opinii publicznej. Znów nie wyszło.

I tak samo jak wtedy, poniedziałkowa dymisja na własną prośbę z powodów osobistych to honorowe rozwiązanie. Inne byłoby nielogiczne. Bo przecież jeszcze 1 czerwca podczas wizyty w Białymstoku premier Mateusz Morawiecki wychwalał ministra pod niebiosa. A ten opuścił stanowisko nie z powodu krytyki, naporu mediów czy też błędów, ale dla dobra partii (w 2006 roku dobro PiS był tożsame z zawarciem koalicji z LPR i Samoobroną, a Krzysztof Jurgiel oddał tekę Andrzejowi Lepperowi). To dobro najpełniej zdefiniował jego następca Jan Ardanowski mówiąc tuż po zaprzysiężeniu o uspokojeniu nastrojów na wsi - czyli tam, gdzie poparcie w 2015 roku wyniosło „dobrą zmianę” do władzy - przez pakiet antysuszowy. A przecież niektórzy rolnicy dotąd nie otrzymali odszkodowania za straty po ubiegłorocznych deszczach. Z kolei na Lubelszczyźnie wściekli są też plantatorzy malin za to, co dzieje się w ich sektorze.

Po powrocie do Białegostoku były minister będzie miał więcej czasu, by oddać się podlaskiej i białostockiej polityce. Wszak wybory za pasem. Pora też zająć się budową pomnika śp. Lecha Kaczyńskiego na placu NZS w Białymstoku. Wszak poseł obiecał dwa lata temu, że w 2018 roku postument zostanie odsłonięty. Połowa roku za pasem, a o zbiórce i projekcie cicho sza.

Nieoficjalnie mówi się, że Krzysztof Jurgiel może wystartować w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. W 2009 roku musiał oddać podlasko-warmińską jedynkę spadochroniarzowi z Wybrzeża Jackowi Kurskiemu, pięć lat później usunął się na rzecz warszawiaka Karola Karskiego i w ogóle nie wystartował. Może w końcu za rok doczeka się full position. W końcu do trzech razy sztuka. Chyba że jeszcze raz nie odmówi partyjnej prośbie dla dobra PiS i znowu odstąpi jedynkę. To jest dziś bardziej prawdopodobne niż to, że trzeci raz weźmie się za orkę na ministerialnym ugorze.

W artykule wykorzystałem archiwalne teksty z „Kuriera Porannego”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dymisja Krzysztofa Jurgiela: Oracz od świętego Izydora - Plus Kurier Poranny

Wróć na i.pl Portal i.pl