Dunkierka. Jak Brytyjczycy ratowali swoich żołnierzy [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Edward Keble Chatterton
Kadr z filmu "Dunkierka"
Kadr z filmu "Dunkierka" Dunkirk Official Site
Publikujemy fragment książki Edwarda Keble’a Chattertona, brytyjskiego historyka, który napisał ją w 1940 r., tuż po zakończeniu ewakuacji żołnierzy z francuskiego wybrzeża. W piątek do kin wchodzi film „Dunkierka” w reżyserii Christophera Nolana o tej słynnej operacji.

Kiedy mówi się o potędze morskiej danego narodu, wspomina się nie tylko o jego pancernikach i krążownikach, o samolotach i niszczycielach, jego okrętach podwodnych i ścigaczach śmigających po powierzchni. W pierwszej kolejności zwraca się uwagę na ludzi i statki w branży transportu i rybołówstwa, gdyż na przestrzeni dziejów właśnie spośród nich czerpały marynarki wojenne. W XIX i XX wieku brytyjska potęga morska została małym wysiłkiem nagle rozciągnięta w najkorzystniejszym możliwym kierunku. I podobnie piękny zbiór trawlerów parowych, przyzwyczajonych za czasów pokoju udawać się na połowy koło Islandii czy gdzieś indziej, stał się flotą istniejącą, gotową działać jako trałowce, patrolowce, eskortowce i wszystko, czego kraj może potrzebować. Ta ogromna rezerwa jednostek pływających i marynarzy bynajmniej na tym się nie kończyła. O ile wszelakie parowce były konieczne do transportowania żołnierzy i amunicji, o tyle mniejsze jednostki musiały zapewniać Królewskiej Marynarce Wojennej zaopatrzenie w paliwo i żywność.

W ostatnich trzech pokoleniach nasz duch żeglarski unaocznił się w demokratyczny sposób, którego nigdy nie przewidzieliby nasi praojcowie. Zapracowani obywatele przykuci do codziennej rutyny odnaleźli w jednodniowych rejsach przybrzeżnych rekreację i otuchę potrzebne we współczesnych uwarunkowaniach. W ciągu minionych pięćdziesięciu lat jachting stał się wiodącym sportem, a w ostatnich dwóch dziesięcioleciach zrodził nie tylko tysiące zapalonych, kompetentnych amatorów, lecz także funkcjonujące nieprzerwanie stocznie, które w okamgnieniu mogły się przestawić na pracę dla Admiralicji. Zarazem na całym wybrzeżu entuzjastycznie nastawiona ludność, która już nie obawiała się zawierzyć morzu, stanowiła zachętę dla wybornie wyposażonych statków parowych i motorowych, dysponujących dużą mocą maszyn i ogromną przestrzenią na pokładzie.

Dlatego kiedy we wrześniu 1939 roku zaczęła się druga wojna niemiecka, brytyjska potęga na morzu wykraczała daleko poza to, co mógłby sobie wyobrazić człowiek żyjący w połowie epoki wiktoriańskiej. Nasza siła morska - tak pod względem jednostek pływających, jak i pod względem ludzi - została pomnożona ponad wszelkie wyobrażenia. Jeśli jachty można było przydzielić do zadań takich jak polowanie na okręty podwodne, to popularne kołowce wycieczkowe, które każdego lata dawały zdrowie i wypoczynek mieszkańcom miast, można było zaprząc do wożenia wojsk, trałowania i tak dalej.

CZYTAJ TAKŻE: "Viva la muerte!". Hiszpańska krucjata dżihadystów i krzyżowców

Te statki wycieczkowe najlepiej nadawały się wszakże do użycia w Dunkierce. Można by pomyśleć, że zbudowano je właśnie z myślą o tym zadaniu. Miejmy na uwadze problemy, z którymi się zmierzyły. Mogły podejść bezpośrednio do pirsów, miały dużo miejsca na pokładach, aby pomieścić tłumy ludzi, niewielkie zanurzenie i zdolność rozwinięcia dużej prędkości.

Chodziło nie o wycofanie oddziałów z odległego teatru działań wojennych, lecz o zabranie ich z południowego wybrzeża Morza Północnego. Podstawowym wymogiem stały się więc nie kabiny na statkach, ale dużo miejsca na pokładzie oraz możność szybkiego i wielokrotnego odbywania podróży.

Niedorzeczne, że kołowiec, zaprojektowany i zbudowany pod kątem rejsów dla przyjemności i z tego powodu traktowany z góry, doświadczył punktu kulminacyjnego swego istnienia na wojnie! Dziwaczne, że po drewnianych pokładach tak dobrze znanych letnikom na Tamizie, południowym wybrzeżu, Kanale Bristolskim, Medway, Clyde i w innych miejscach stąpali żołnierze w khaki! Któż by się spodziewał, że parowce zabierające wycieczkowiczów z przystani w Brighton trafią pod ostrzał nieprzyjacielski i zostaną posłane na dno? Któż by sobie wyobraził, że statki pocztowo-pasażerskie z wyspy Man, symbol wakacyjnej radości, wezmą udział w działaniach marynarki wojennej? Albo że Landudno kojarzone będzie z dunkierskim męstwem?
Oczywisty wniosek brzmi: Wielka Brytania jako wyspa, całkowicie uzależniona od swojej siły na morzu, musi zawsze rozwijać i promować każdy przejaw potencjału żeglugowego. Nie stać nas na lekceważenie choć jednego elementu, nawet najmniejszego i najtrywialniejszego. Należy utrzymywać fundamentalne umiłowanie morza we wszystkich jego przejawach. Jeżeli Niemców inspiruje postawa „Siła przez radość”, naszym narodowym obowiązkiem jest zapewnienie, że ludność otrzyma wszelką okazję, aby znaleźć się na wodzie i zakosztować wspaniałości podróży. Jeśli konieczne będą subsydia rządowe, czyż można lepiej spożytkować pieniądze z budżetu? Cała nasza dotychczasowa historia i przyszłe istnienie uzależnione są od żeglugi. Kilka gorzkich dni w Dunkierce unaoczniło ten fakt oślepiająco wyraziście.

Ponad sto siedemdziesiąt tych „małych” jednostek wzięło udział w operacji, z czego dziesięć procent przypłaciło to życiem. Nie jest już tajemnicą, że na liście strat znalazły się tak różnorodne jednostki jak jacht parowy Grive (lepiej znany jako Narcissus), kołowce Brighton Belle, Brighton Queen, Gracie Fields, Waverley, Medway Queen i Crested Eagle, trawlery Polly Johnston, Thomas Bartlett, Thuringia, Calvi, Stella Dorado, Argyllshire, Blackburn Rovers i Westella, lugry Girl Pamela, Paxton i Boy Roy, uzbrojone parowce abordażowe King Orry i Mona’s Queen, stawiacz boi Comfort i holownik St. Fagan.

Niektóre przedsiębiorstwa oddały na służbę lwią część swoich flot. Na przykład oba wyżej wymienione uzbrojone parowce abordażowe należały do Towarzystwa Żeglugi Parowej Wyspy Man, ale jeszcze sześć innych jednostek - Lady of Mann, Ben-My-Chree, Tynwald, Fenella, Manxman i Viking - brało udział w ewakuacji z Dunkierki. Fenella została posłana na dno przez nieprzyjaciela. Utracono również siedem okrętów: sześć niszczycieli (Grafton, Grenade, Wakeful, Basilisk, Keith, Havant) i trałowiec floty HMS Skipjack.

CZYTAJ TAKŻE: "Viva la muerte!". Hiszpańska krucjata dżihadystów i krzyżowców

Brighton Queen, wcześniej zajmująca się trałowaniem min, przybyła pod Dunkierkę o świcie i wysłała szalupy po żołnierzy czekających na plaży, a następnie ruszyła na pomoc motorowcowi, który wszedł na mieliznę. Po przeholowaniu go na głębszą wodę wycieczkowy parowiec zaatakowały bombowce, ale zdołał dowieźć swoich pasażerów do Anglii. Niebawem Brighton Queen wróciła do Dunkierki, stała się celem licznych ataków, a jej karabiny maszynowe Lewis trzymały przeciwnika na dystans. Po załadowaniu kolejnych żołnierzy - przede wszystkim Francuzów i Algierczyków - wyszła na otwarte morze. Tym razem nie dopisało jej szczęście. Bombowce skupiły się na niej ze śmiertelną nienawiścią i Brighton Queen poszła na dno. Większość marynarzy i wszystkich oficerów udało się uratować.

Zbudowany w roku 1899 Waverley był weteranem poprzedniej wojny (przesłużył cztery ciężkie lata jako trałowiec). Po remoncie wrócił do służby na Clyde; z pewnością wielu pasażerów pamięta rejsy do Rothesay i w inne miejsca. Tragiczny koniec Waverleya w dniu 29 maja był nieomalże osobistym ciosem dla wielu ludzi, którzy znali go przez całe życie. Statek poległ dzielnie, wioząc brytyjskich żołnierzy bez przerwy strzelających z karabinów do dwunastu nazistowskich bombowców, które zjawiły się nad nimi i ściągnęły katastrofę.

SS St. Seiriol dobrze pokazuje hardość i odwagę, którymi wykazały się statki wycieczkowe. Wczasowicze z północy kraju wiedzą, że wykonywał on rejsy do Landudno. Może zainteresuje ich to, że wykonał również siedem rejsów do i z Dunkierki; było to jedno z największych osiągnięć całego epizodu. Oficerowie i marynarze byli dokumentnie wykończeni. Nie dane im było w ogóle odpocząć, a do tego musieli znosić ogromne napięcie wiążące się z atakami z powietrza - w końcu osiągnęli stan tak daleko posuniętego wycieńczenia fizycznego i nerwowego, jakiego żaden laik nie jest w stanie opisać.

Starszy oficer na St. Seiriol, mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat i bynajmniej nie atletycznej postury, spędził całą jedną noc w warunkach, które wyczerpałyby człowieka o połowę młodszego i w pełni sił. Po tym, jak bomby zerwały trzy szalupy, starszy oficer spędził noc, ratując rozbitków z zatopionego statku i ocalił ich aż stu pięćdziesięciu, napędzany jedynie lojalnością wobec swego obowiązku. Znalazłszy się w porcie, doznał częściowego paraliżu od pasa w dół, a mimo to prosił tylko o pozwolenie na jeszcze jeden rejs.
Pan R. Thomas, p.o. bosmana na tymże samym St. Seiriol, powiedział mi, że do 29 maja statek odbył już trzy podróże do Dunkierki. Za każdym razem wysyłał na straszliwą plażę po trzy łodzie, dowodzone kolejno przez starszego oficera, drugiego oficera i bosmana. Średnio w każdej łodzi - pod bombami zrzucanymi przez samoloty „niczym padający deszcz” - docierało na pokład czterdziestu siedmiu żołnierzy. Następnie przekazywano ich na niszczyciele i lugry marynarki wojennej zakotwiczone na redzie, a w końcu wypełniano nimi samego St. Seiriol. Na przestrzeni siedmiu wizyt w kenckim porcie wyszło średnio około dziewięciuset ewakuowanych pasażerów. Kapitan R. Morris, pomimo tornada ognia, nie wahał się wprowadzić swojego statku pomiędzy dunkierskie pirsy, ale odkrył za to, że łatwiej mu będzie przyjmować żołnierzy, jeśli stanie na kotwicy trochę dalej od brzegu.

O ile niektóre statki były pechowe, o tyle St. Seiriol zaliczał się do szczęśliwych. Jego przetrwanie zakrawało jednak na cud. Niejednokrotnie krążyło ponad nim nawet dwanaście samolotów, które uważnie celowały i szarpały pokład kulami z karabinów maszynowych. Pociski, odbijające się od kadłuba i drące drewno, stanowiły prawdziwy test ludzkiej dyscypliny, zwłaszcza gdy test urządzany był trzy razy z rzędu. Wprawdzie wśród uratowanych było wielu żołnierzy, którzy dopiero co wyszli z paszczy piekła, i marynarzy wyciągniętych z morza po utracie swojego statku, to panował zdumiewający spokój. Pomimo ran rozbitkowie patrzyli na świat optymistycznie.

Marynarze z St. Seiriol na wyścigi z palaczami i innymi członkami załogi przynosili swoim gościom suche ubrania i pościel, aby mogli dać wypocząć zmęczonym ciałom, stewardzi tymczasem zajęli się żywnością. Kapitan Morris opowiadał mi, że jego ludzie wykazywali „zdumiewający heroizm pomimo ciągłego, wściekłego bombardowania”. Zapomina wszak, że choć niektórzy doznali szoku nerwowego, wszyscy wyszli z opresji bez zadrapania, a było to w dużej mierze zasługą jego umiejętności.

CZYTAJ TAKŻE: "Viva la muerte!". Hiszpańska krucjata dżihadystów i krzyżowców

SS St. Seiriol należał do Liverpoolsko-Północnowalijskiego Przedsiębiorstwa Parowcowego, które było również właścicielem SS St. Tuno i motorowca St. Silio. St. Seiriol już na samym początku okazał się jednym z najprzydatniejszych statków. We wtorek 21 maja spróbował wejść do Calais i pomimo bomb udało mu się; stanął przy kei i wyszedł w morze o 20.30.

Następnie 27 maja wraz z motorowcem Queen of the Channel przeszedł do Dunkierki. Początkowo stał przy molu, ale potem został wysłany w rejon plaży i tam miał czekać. Dowodził na nim wówczas kapitan R.D. Dobb, a starszym oficerem był J. McNamee. Łodzie z tego statku okazały się bezcenne, gdy przyszło do zbierania żołnierzy z plaży. Pierwszą łodzią zawiadywał drugi oficer, jeden p.o. bosmana i jeden palacz, drugą - jeden p.o. bosmana i jeden sygnalista, trzecią zaś zaopiekowała się załoga pewnego trawlera.

Była bardzo ciemna noc, ale płonące budynki oświetlały plażę i przez to pomagały ludziom wożącym żołnierzy z niej do najbliższych niszczycieli na redzie. St. Seiriol (z pomniejszoną załogą) dostał następnie polecenie, aby podejść do mola, i musiał zostawić swoje szalupy, wciąż wykonujące wspaniałą pracę. Wziął na pokład sześciuset osiemdziesięciu żołnierzy bezpośrednio z lądu i około północy wyruszył w drogę do Dover.

Tej nocy zbombardowano i zatopiono Queen of Medway.

Kiedy po południu 29 maja St. Seiriol wyszedł z Dover i skierował się do Dunkierki, stanął najpierw przy molu wraz z Fenellą, która znajdowała się obok Crested Eagle’a, tak że statek z Landudno nie miał na dobrą sprawę kontaktu z lądem i wyszedł (jak wspomniano) w przeświadczeniu, że łatwiej będzie osiągnąć namacalne rezultaty dzięki łodziom wożącym ludzi z plaży.

Było to nocne przedsięwzięcie, ale na niebie eksplodowało wszystko, co tylko mogło. Pan McNamee wspominał, że mógł to opisać tylko na jeden sposób: jako „kawalkadę samolotów” przylatujących nad uszkodzony już port, a statki tonęły po obu stronach mola. Nic dziwnego, że Fenellę zbombardowano i zatopiono, a Crested Eagle, którego paliwem był mazut, po jednym trafieniu przemienił się w gigantyczną pochodnię. Wprowadzono go celowo na brzeg, a St. Seiriol wysłał jedyną dostępną szalupę i - w trakcie potężnego nalotu - uratował stu pięćdziesięciu ludzi i udzielił im pierwszej pomocy. Wielu było poparzonych lub na wpół utopionych.
Tymczasem McNamee udał się na plażę po Brytyjskie Siły Ekspedycyjne brodzące przez wodę ku łodziom. Stwierdził, że panuje wspaniała dyscyplina, a oficerowie wojsk lądowych dowodzą doskonale. Można się było ograniczyć do lakonicznych pytań i odpowiedzi.

- Ilu może pan zmieścić na łodzi?

- Dziesięciu za jednym razem. Potem wracamy po kolejnych.

I tak, z solidnym popchnięciem ze strony zuchów na lądzie, obciążoną łódź posłano na wodę i statek wreszcie mógł podnieść kotwicę i ruszyć do domu. Wyjątkowa odwaga i wytrzymałość St. Seiriol podczas rejsów z 27 i 29 maja zaimponowała władzom marynarki wojennej. Rejsy te nadwerężyły zdeterminowaną załogę i wstrząsnęły nią, tak że po przybyciu do Dover lekarz wojskowy orzekł, że kapitan i marynarze są niezdolni do dalszej służby na pokładzie swojego statku. Wszystkich wysłano do domów na odpoczynek, a inna załoga przejęła statek, aby dalej pełnić dzielną służbę, która musi być już nieodłącznie kojarzona z tą jednostką rekreacyjną.

Przykra i bolesna była konieczność poświęcenia w tej pożodze wybornych statków rekreacyjnych. Londyńczycy nieprędko wybaczą nazistom zniszczenie Crested Eagle’a, mającego jeden z najpiękniej zaprojektowanych kadłubów, jakie kiedykolwiek pojawiły się na Tamizie. Być może w czasach pokoju ludzie udający się na rejsy do Clacton nie w pełni doceniali jakość tego produktu stoczni w Cowes, słynnego ze zwodowanych tam jachtów i niszczycieli.

CZYTAJ TAKŻE: "Viva la muerte!". Hiszpańska krucjata dżihadystów i krzyżowców

„Chart z Tamizy”, jak nazywali go niektórzy, stanowił piękny widok dla każdego miłośnika statków, kiedy przemykał obok, rozpędzony do maksymalnej prędkości przez 3500 koni mechanicznych. Siostrzany Royal Eagle był największym i najbardziej luksusowym spośród wszystkich parowców wycieczkowych na Tamizie. Ten 1538-tonowy statek mógł zabrać 2000 pasażerów z prędkością dziewiętnastu węzłów do Ramsgate, toteż mógł się wybornie przysłużyć, kiedy trzeba było w pośpiechu zabrać Brytyjskie Siły Ekspedycyjne. W sumie w operację dunkierską zaangażowało się dziesięć statków należących do GSNC i powiązanego z nią Nowego Medwayskiego Towarzystwa Żeglugi Parowej. Poza Crested Eagle’em i Royal Eagle’em były to: Golden Eagle, Royal Sovereign, Royal Daffodil, Queen of the Channel, Queen of Thanet, Medway Queen, Aboukir i Bullfinch.

Wojna jest paskudną sprawą, lecz trudno byłoby gratulować nieprzyjacielowi zatopienia tak pięknej istoty jak dwuśrubowa, napędzana turbiną Mona’s Queen (2756 ton) w szóstym roku jej istnienia.

Dopiero co wspomnieliśmy o Queen of the Channel. Przyjrzyjmy się teraz, jak rozegrał się jej koniec. Statek ten został zarekwirowany przez rząd jako transportowiec wojska 8 stycznia 1940 roku, kiedy stał na rzece Fal. Następnie udał się do Dover. 21 stycznia wyregulowano busole, a pierwszy rejs - do Boulogne - wykonano 23 stycznia z 492 żołnierzami wracającymi z urlopów. Do obrony statek otrzymał pięć karabinów Lewis i kilku strzelców.

Queen of the Channel pełniła tę służbę w miarę regularnie w marcu i kwietniu - jeden rejs dziennie, pięciuset żołnierzy na rejs, w sumie około 13 tysięcy. Kiedy około 1 maja anulowano urlopy, statek pływał z pocztą, kurierami dyplomatycznymi i oddziałami wojska aż do 18 maja. 22 maja przewieziono Gwardzistów Irlandzkich do Boulogne w celu podjęcia ostatecznej obrony tego portu, a rannych i oddziały Królewskiego Korpusu Medycznego Wojsk Lądowych - do Dover.
Rankiem 27 maja o 5.00 otrzymano rozkaz gotowości i wyjścia w morze w drogę do Dunkierki. Zaopatrzony w żywność i wodę statek wyruszył o 14.00 i znalazł się koło Dunkierki około 20.00, idąc szybko w stronę wschodniego falochronu. Wówczas nadeszły świeże rozkazy: wrócić do wschodniego falochronu. Przez cały czas w Dunkierce trwały naloty, bomby rzucano bez ładu i składu wprost w gęsty dym, a kilka wraków na brzegu ostrzelano z broni maszynowej. Na szczęście żadna bomba nie spadła w pobliżu Queen of the Channel.

Około 4.15 - pół godziny przed wschodem słońca - zauważono samolot zbliżający się od dziobu z prawej burty na wysokości jakichś sześciuset metrów. Nie dało się zauważyć jakichkolwiek znaków rozpoznawczych. Samolot wykonał krąg i zanurkował od lewej burty. Na statku odezwały się karabiny Lewis, ale samolot zrzucił trzy lub cztery bomby, które obramowały statek na wysokości grotmasztu. Były to bomby z opóźnioną detonacją. Skierowana ku górze energia ich eksplozji przetrąciła kark statku, zniszczyła prawy wał i ster, a rufa zagłębiła się w wodzie. Wybuch zdmuchnął też antenę telegrafu i cisnął na drugą stronę pokładu szalupę numer. Karabiny maszynowe Lewis strzelały nadal, dopóki mogły wziąć samolot na cel. Ten znów krążył i zbliżył się od lewej burty. Zrzucił kolejne bomby, które spadły w odległości około trzydziestu metrów po - jak się wydawało - przejściu przez dwie linie smugaczy z dwóch dziobowych karabinów. Potem samolot odleciał na wschód.

CZYTAJ TAKŻE: "Viva la muerte!". Hiszpańska krucjata dżihadystów i krzyżowców

W rufowej jadalni ugaszono niewielki pożar instalacji elektrycznej. W dwóch dolnych salonach rufowych uruchomiono pompy. Według meldunku cieśli woda szybko wdzierała się do czterech przedziałów rufowych. Padł więc rozkaz opuszczenia szalup na wodę i ich wypełnienia. Czynność ta przebiegała w sposób porządny. Idący do Dunkierki statek magazynowy SS Dorrien Rose czekał w gotowości. Jako że była dobra pogoda, poproszono go, aby podszedł do Queen of the Channel. Jednostki przywiązano do siebie dziobami lewą burtą do prawej, żeby żołnierze nie przeszli wszyscy na jedną stronę, powodując przechył Queen of the Channel.

Dunkierka. Jak Brytyjczycy ratowali swoich żołnierzy [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl