18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Dramat na Broad Peak: Kto tam nie był, nie zrozumie. Opowieść Adama Bieleckiego

Małgorzata Moczulska
Adam Bielecki (z prawej) i Artur Małek w czasie spotkania w Lądku-Zdroju na Festiwalu Filmów Górskich
Adam Bielecki (z prawej) i Artur Małek w czasie spotkania w Lądku-Zdroju na Festiwalu Filmów Górskich Dariusz Gdesz
Zimą powyżej 8000 m w Karakorum było 6 żyjących osób. Liczby - 60 st. C są abstrakcyjne i skoro będąc himalaistą z 15-letnim doświadczeniem nie mogłem sobie tego uzmysłowić, to jak mam tego wymagać od laika? - pyta Adam Bielecki.

Lądek-Zdrój, piątek, 20 września, kilkanaście minut po godz. 21. Na dworze zimno, gęsta mgła i deszcz, który pada od rana. Mimo to wszędzie tłumy ludzi. Ubrani w polary, buty trekkingowe. Nie ma wątpliwości, że do tego niewielkiego miasteczka w
Kotlinie Kłodzkiej przyjechali ci, którzy już nieraz w wysokich górach byli.

Wszyscy idą w jedną stronę. Do Wielkiego Namiotu. To główna scena tegorocznego Festiwalu Filmów Górskich. Przed wejściem, trochę z boku, stoją Adam Bielecki i Artur Małek. Gestykulują i rozmawiają, próbując nie zwracać na siebie uwagi. Zwłaszcza Małek wygląda niepozornie, niewysoki, szczupły, chłopięca uroda i fryzura. Aż trudno uwierzyć, że ten chłopak wspina się od kilkunastu lat, że zimą zdobył dwa ośmiotysięczniki (Lhotse w Himalajach i Broad Peak w Karakorum).

Bielecki jest wyższy i lepiej zbudowany. Wygląda na silnego i pewnego siebie. Wspina się od 15 lat. W wieku siedemnastu dokonał samotnego wejścia na Khan Tenegri (7010 m), a w 2012 roku zdobył górę gór K2 i rozpoczął przygodę z najtrudniejszym wspinaniem - na ośmiotysięczniki zimą. Najpierw wszedł n Gaszerbrum I, a potem na Broad Peak.

Przeszli do historii, mieli być bohaterami...

Wielki Namiot, blisko tysiąc osób w środku. Wielu przyjechało do Lądka-Zdroju tylko na to spotkanie, tylko po to, by posłuchać tych, wokół których od kilku miesięcy atmosfera jest gorąca. Na krzesłach w pierwszych rzędach siedzi wiele osób, które znamy z pierwszych stron gazet, które przeszły do historii polskiego alpinizmu i himalaizmu, zdobywcy najwyższych gór świata.
Są też największe ogólnopolskie telewizje. Dziennikarze nie kryją, że czekają na ostre słowa, dyskusje, wielu na sąd nad tymi, którzy jako pierwsi w historii dokonali zimowego wejścia na Broad Peak (8047 m).

Przeszli już do historii i byliby bohaterami, gdyby nie fakt, że z wyprawy wróciło tylko dwóch: Małek i Bielecki. Maciek Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli, schodząc ze szczytu. Ten pierwszy prawdopodobnie wpadł do szczeliny, drugi zamarzł szukając drogi do obozu. Atmosferę podgrzał dodatkowo raport specjalnej komisji Polskiego Związku Alpinizmu, w którym negatywnie oceniono postawę Adama Bieleckiego.

Młodemu himalaiście wytknięto, że razem z Arturem Małkiem złamali zasady etyki i praktyki alpinistycznej oraz regułę mówiącą o utrzymywaniu kontaktu wzrokowego z członkami wyprawy, o wzajemnym wsparciu i pomocy.

Miał być sąd, były długie i głośne brawa

- Proszę państwa - zwracając się do dziennikarzy i kamerzystów mówi Maciek Sokołowski, szef festiwalu. - Nie ma zgody na filmowanie. Nie chcemy tu robić szopki, a tym bardziej sądu nad tymi chłopakami. Proszę wyłączyć kamery. Jeśli ktoś chce z nimi porozmawiać , to niech to zrobi po spotkaniu indywidualnie - dodaje.

Chwilę później na scenę zostają wywołani Adam Bielecki i Artur Małek. Kiedy wychodzą rozlegają się długie i głośne brawa.
- Dziękujemy - szepce Bielecki, nie kryjąc, jak to wsparcie jest dla niego ważne. Sala cichnie. Zaczyna się opowieść o zdobywaniu góry, o trudnościach, na jakie natrafili, wielkich emocjach i paraliżującym strachu, który tam wysoko odkryli w sobie.

O ataku na szczyt

Adam Bielecki: - Wszystko szło dobrze, mieliśmy świetną pogodę. Wspólnie ustaliliśmy, że wyjście z ostatniego obozu będzie o 5 rano. Maciek Berbeka znał tę górę, był tu przecież zimą wiele lat wcześniej. Byśmy szczęśliwi, podekscytowani. Wierzyliśmy, że wszystko musi się udać. Problemy zaczęły się jednak szybciej niż myśleliśmy. Okazało się, że jest trudniej niż zakładaliśmy, bo w drodze na szczyt były trzy, a nie, jak myśleliśmy, dwie szczeliny, że trzeba nadrobić drogi, że idziemy wolniej niż to ustaliliśmy. Na Rocky Summit byliśmy za późno. Dziś to wiem.

Krzysiek Wielicki, szef wyprawy, sugerował nam z bazy, żebyśmy wracali, bo zastanie nas noc. Każdy z nas miał świadomość powagi sytuacji, ale też każdy wiedział jak daleko zaszliśmy, że taka pogoda może się długo nie trafić. I wtedy Maciek powiedział Krzyśkowi przez radiotelefon coś w sensie: "Krzysiek, przyjechaliśmy tu po to, żeby zdobyć tę górę".
To był ten moment, kiedy każdy musiał spojrzeć w głąb siebie, ocenić siły. I każdy stwierdził, że idzie dalej. To był ten moment, w którym można było jeszcze zawrócić. I tak trzeba było zrobić, teraz z perspektywy czasu wiemy to wszyscy. Wtedy myśleliśmy, że jesteśmy bardzo blisko. Okazało się, że było inaczej.

Artur Małek: - Dziś wiem, że naszym błędem było to, że nie przeprowadziliśmy tego ataku według współczesnych standardów bezpieczeństwa, zrobiliśmy go w stylu lat 80. Mieliśmy świetne warunki pogodowe i uznaliśmy, że to nas uprawnia do podjęcia ryzyka, próby. Poszliśmy po bandzie, a kiedy zorientowaliśmy się, że tak jest, było za późno. Zaczęła się walka o życie.

O tym, co działo się na szczycie

Artur Małek: - Maciek Berbeka mówił, że w ekstremalnych warunkach, gdy stawka jest maksymalna, kiedy kładziemy na szali swoje życie, możemy zobaczyć drugą stronę lustra. Będąc na tym szczycie, czułem, że tak jest, że stawka jest największa, było nią moje życie.

W słońcu było minus 35 stopni, ale w cieniu nie dało się wytrzymać bez ruchu kilkunastu sekund. Było z minus 50. Jedyną myślą, jaką miałem na tym szczycie było to, że stoję przed wielką próbą. Całe życie, całe moje kilkunastoletnie wspinanie, skupiło się w tym momencie na tym, żebym mógł wrócić do obozu.

Nie cieszyłem się na szczycie. Wiedziałem, że powrót będzie niesamowicie ciężki. Zrobiłem kilka zdjęć i zacząłem schodzić. Tak. Byłem przerażony. Od tej chwili myślałem już tylko o jednym: jak najszybciej stamtąd uciekać. To uciekać to oczywiście bardzo względne pojęcie, bo wydaje nam się, że niemal biegniemy, że idziemy bardzo szybko, a tak naprawdę robimy kilka wolnych kroków i łapie nas zadyszka. W dodatku Broad Peak jest górą o tyle inną, że ze szczytu nie schodzi się cały czas w dół. By dojść do obozu, musiałem najlepiej zejść, a potem jeszcze podejść spory kawałek. To odbierało wiarę i siły.

Czytaj dalej na następnej stronie
Do tego było niesamowicie ciemno. Bez gwiazd, bez księżyca. Musisz się skupić na tym, co widzisz. A widzisz niewiele, szukasz więc znajomych elementów: tu był taki kamień, tu taka skała. Kiedy schodziłem, spotkałem Maćka i Tomka. Powiedziałem, by szybko wchodzili i od razu uciekali. Maciek zaproponował, bym poczekał na nich, że z nimi będę bezpieczniejszy, ale ja wiedziałem, że nie wytrzymam dziesięciu minut na tej ścianie w bezruchu. Powiedziałem, że nie dam rady, bo zamarznę, że schodzę sam. Oni byli w dobrym stanie, nie oponowali. Maciek powiedział "dobra" i oni poszli w górę, a ja w dół. Może to dziwne, ale Maciek znał tą górę, był legendą i niesamowicie silnym facetem. Byłem pewny, że da radę, a Tomek jest z nim bezpieczny.

Adam Bielecki: - Gdzieś na przedwierzchołku Rocky Summit przekroczyliśmy pewną granicę i każdy z nas zdawał sobie sprawę, że stawia na szali własne życie. Kiedy wszedłem na szczyt, było po godzinie 17, a to oznaczało, że nasz zegar tykał coraz głośniej. Na szczycie był krótki moment radości. Chciałem się połączyć i powiedzieć: "halo baza, halo baza, zgadnijcie, gdzie jesteśmy". Tak sobie to zaplanowałem już dużo wcześniej. Próbowałem przestroić radio. Miałem na to sekundy, straciłem czucie w palcach. Nie dałem rady. Byłem wściekły, myślałem: ty idioto, co ty zrobiłeś, stracisz te palce.

W zejściu mijałem chłopaków. Sprawdziłem ich stan. Byłem przekonany, że wszystko jest w porządku, a oni doskonale wiedzieli, że ja nie mogę na nich zaczekać, bo postój powyżej 10 minut jest wykluczony. Wcześniej zastanowiłem się, czy jestem w stanie sam pokonać grań. Uznałem, że jestem. Później pomyślałem, czy Artur sobie poradzi. Uznałem, że tak, miał linę i jest dużo lepszy technicznie ode mnie. Później pomyślałem o Tomku. Był z nim Maciek, a jak z kimś był Maciek, to dadzą sobie radę. W to nie wątpiłem.

W pewnym momencie stanąłem na grani, było już ciemno i nie miałem pojęcia, jak trafić do obozu, gdzie jest namiot.
Wielu ludzi mówi, że jestem maszyną z superwydolnością. Ale ja się nie czułem wydolny. W pewnym momencie zobaczyłem żółte światło, tak jakby od latarki czołowej. Pomyślałem, że to Karim, nasz przyjaciel, Pakistańczyk, który wspomagał akcję, wyszedł w naszym kierunku, że jesteśmy uratowani. Jak ja mogłem tak pomyśleć? Skąd on miał się tam wziąć? Tak działała moja głowa. Okazało się, że to ognisko rozpalone w bazie. Kiedy światło zniknęło, rozkleiłem się. Na szczęście latarka złapała odblaski z linek w namiocie i zacząłem iść w jego stronę. Wiedziałem, że Artur jest blisko. Widziałem jego światło. Ale kiedy do obozu została mi godzina, spojrzałem w górę. Zmroziło mnie, kiedy zobaczyłem światełko wysoko na grani. Nikt nie miał prawa tam wtedy być. Kiedy ostatkiem sił, przerażony, dotarłem do namiotu, po chwili wyszedłem. Chciałem iść w stronę chłopaków, szukać. Ale nie byłem w stanie zrobić więcej niż kilkunastu kroków. Byłem wycieńczony. Myślałem, że głowę mam silniejszą, a nie udźwignąłem tego.

O braterstwie linii

Adam Bielecki: - Podczas ataku szczytowego byłem przez kilka godzin związany z Arturem Małkiem liną i to związany na śmierć i życie. To nie była asekuracja lotna, to była asekuracja ulotna i każdy najmniejszy błąd skończyłby się śmiercią nas obu. Mieliśmy tego pełną świadomość, że jeśli ktoś się pomyli, to obaj zginiemy. Linę rozwiązaliśmy w momencie, gdy przestała być pomocą, a mogła być zagrożeniem.
To była nasza wspólna decyzja.

Czytaj dalej na następnej stronie
Artur Małek: - Nikt nie ma prawa mówić, że nie myśleliśmy o kolegach. O Adama byłem spokojny, szedł przede mną, o Maćka też, był doświadczony, nie zgłaszał, że coś jest nie tak, a Tomek? Kiedy zorientowałem się, że schodzi za wolno, rozmawiałem z nim przez radiotelefon. Dopingowałem go.

Mówiłem "Tomek, k..., jak tam będziesz siedział, to zamarzniesz. Na przełęczy jest cieplej, schodź".
Wiedziałem, że słabnie, że ma przed sobą bardzo długą drogę. Nie byłem w stanie po niego wrócić, byłem zbyt daleko, nie byłem w stanie zaczekać. Mogłem jedynie rozmawiać, dopingować, nic więcej.

To jest okropne uczycie, kiedy rozmawiasz z towarzyszem, kompanem i już wiesz, że on nie wróci, ale on nie zdaje sobie z tego sprawy.

Kiedy po godzinie drugiej w nocy doszedłem do obozu, czułem się tak, jakbym co chwilę z wyczerpania tracił przytomność, ale rano od razu z termosem z napojami dla nich poszedłem w ich stronę. Byłem pewny, że ich uratuję, że są gdzieś blisko. Tyle, że sił starczyło mi na niecałe sto metrów.

O krytyce i internetowych komentarzach

Artur Małek - Kiedy obserwuję to, co dzieje się w ostatnich miesiącach, kiedy czytam, co ludzie piszą, jak komentują to, co się stało, to mam jedno wrażenie - że ja byłem na innej wyprawie na Broad Peak. Ja widziałem tam szczęśliwych ludzi, którzy bardzo chcieli tam pojechać, dla których zdobycie tej góry zimą było marzeniem, wyzwaniem. Myśmy się znali, szanowali i lubili. Śmierć Maćka i Tomka była czymś strasznym i naprawdę i ja, i Adam tysiące razy zadawaliśmy sobie pytanie, co poszło nie tak, gdzie popełniliśmy błąd, czy mogliśmy zrobić coś więcej.

Adam Bielecki: - Jest sześć żywych osób, które zimą przekroczyły 8 tysięcy w Karakorum. Nie wiem, czy którakolwiek z wypowiadających się na forach internetowych, ale też w prasie osób wspinała się w temperaturze -35, -40 stopni. Mam bardzo dużo wyrozumiałości dla ludzi, którzy mnie krytykują, bo wydaje im się, że są w stanie wyobrazić sobie te warunki i myślą, że wiedzą, jakby się wtedy zachowali. Ja też miałem takie wyobrażenia, mimo wcześniejszych doświadczeń z wysokich gór zimą. Okazało się, że nie zdawałem sobie sprawy, w co się pakuję i jakie to są warunki. Kto tego nie przetrwał, nie zrozumie w jakiej kondycji psychofizycznej my się tam znajdujemy, jaką mamy zdolność oceny sytuacji i przetrwania.

O przyszłości...

Adam Bielecki: - Zapędziłem się w tym wszystkim. Przecież nie z każdym wyjazdem trzeba robić historię. 2013 to był rok koszmarnie parszywy górsko. Straciłem w górach kilka ważnych dla mnie osób. Czekam, aż ten rok się skończy. Na razie wspinam się w Tatrach i Alpach. To mi jest potrzebne i wystarcza, ale wiem też, że wrócę w wysokie góry...

Czytaj dalej na następnej stronie

OPINIE INNYCH HIMALAISTÓW

Zginęli, bo...

Piotr Pustelik, himalista: Adam Bielecki to był najsilniejszy członek zespołu, powinien być z nimi od początku do końca. Mieli dużą szansę wyjścia z tego, gdyby trzymali się razem. To jest podstawa alpinizmu. Owszem, błędy popełnili też nieżyjący, ale oni zapałacili za to najwyższą cenę. I co? Mamy im na wirtualnym nagrobku napisać - zginęli, bo nie chcieli zaprzestać wejścia na wierzchołek?

Denis Urubko, himalista, zapytany, czy pójdzie w góry z Adamem Bieleckim. - Poznałem Adama w Karpaczu, rozmawialiśmy, ale najważniejsze było to, że gdy spojrzałem mu w oczy, widziałem w nich odbicie swoich jak w lustrze. Pójdę bez wahania. Nie powinniśmy szukać sensacji, ale spojrzeć na tę sytuację oczami osób, które były na tej wysokości i są w stanie o tym opowiedzieć. One nie krytykują.

Były błędy, ale...

Marcin Kaczkan, himalista: Błędy na pewno były, skoro doszło do tragedii, ale w moim odczuciu raport zbyt mocno jednostronnie oskarża tych, co przeżyli, głównie Adama Bieleckiego. Nigdy nie zgodzę się ze stwierdzeniem, jakoby wina za tę tragedię spoczywała właśnie na Bieleckim. Sytuacje ekstremalne, a taka tam miała miejsce, rządzą się innymi prawami. Nie można mieć do kogoś pretensji, że ratował własne życie.

Broad Peak: Raport Polskiego Związku Alpinizmu
Wyprawa została przygotowana zgodnie z zasadami sztuki. Sprzęt biwakowy i osobisty uczestników był na najwyższym światowym poziomie. Zastrzeżeń zespołu PZA nie budziła liczba i dobór uczestników wyprawy. Raport stwierdza, że byli oni przygotowani kondycyjnie. Dokument zwraca uwagę, że zarówno kierownik, jak i pozostali członkowie wyprawy, przed atakiem na szczyt nie uzgodnili taktyki. "Nie zostało też wyraźnie powiedziane, kto jest liderem wyjścia, choć uznajemy, że był nim z racji doświadczenia Maciej Berbeka" - napisano. Najwięcej błędów popełniono w czasie samego wejścia na szczyt - rozpoczęło się ono zbyt póź-no, były problemy z łącznością radiową, wyprawa poruszała się zbyt wolno. "W trakcie dyskusji nad godziną wyjścia zwyciężył pogląd, że najlepszą porą będzie godzina 5 rano. Uznaliśmy to za błąd. Naszym zdaniem godzina wyjścia była za późna" - czytamy. Raport stwierdza, że tylko do momentu, kiedy idący jako pierwszy zespół Bielecki - Małek postanowił się rozwiązać, czteroosobowa grupa stanowiła zwarty zespół szczytowy. Potem Bielecki szybko oddalił się od swojego partnera Małka i pozostałych członków zespołu szczytowego. "Za zerwanie integralności grupy odpowiada w największym stopniu Bielecki. Uczynił to w sposób świadomy i nieuzgodniony. Małek także nie przejawił woli pozostania w grupie. W pełni świadome zignorowanie przez nich zasady kontaktu wzrokowego lub radiowego z resztą zespołu uznajemy za fundamentalny błąd i złamanie podstawowej zasady etyki alpinistycznej" - czytamy.

Anna Czerwińska, himalaistka: W raporcie stwierdzamy to, co Wielicki i Bielecki powtarzają - podczas ataku nie wszystko poszło dobrze. Zespół rozdzielił się, nie zaczekali na kolegów, sami mówią, że uciekali ze szczytu. Czerwińska pytana o to, czemu kiedyś sama zostawiła partnerkę podczas zdobywania szczytu, odpowiada krótko: - Wyciągnęłam z tego wnioski.

Krzysztof Wielicki, szef wyprawy na Broad Peak: To się dzieje gdzieś tam bardzo wysoko, w ekstremalnych warunkach, przy skrajnym wyczerpaniu ludzi. Niewiele osób tego doświadczyło. Ja tak i dlatego nie oceniam. Poziom empatii spada w momencie zagrożenia życia. Inaczej to wygląda, gdy ktoś po-maga komuś tutaj na dole, a zupełnie inaczej w tak ciężkich warunkach, kiedy śmierć zagląda w oczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dramat na Broad Peak: Kto tam nie był, nie zrozumie. Opowieść Adama Bieleckiego - Gazeta Wrocławska

Komentarze 20

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

a
aga
Laik,jest w stanie pojąc po przeczytaniu kilku artykułów,że tam sentymentów nie ma.Zle zrobili,że zaatakowali było już za pozno,ale oni to wiedza,mają wyrzuty. Jednak najlepsi z najlepszych podjeli decyzje ,że też wejdą a potem proszą "zaczekajcie na nas".Jak mozna ocenić ,ze ktoś tu celowo zawinił,że moralnym obowiązkiem było w minus 50 stać jak po bułki pod sklepem i czekać.
a
aga
Laik,jest w stanie pojąc po przeczytaniu kilku artykułów,że tam sentymentów nie ma.Zle zrobili,że zaatakowali było już za pozno,ale oni to wiedza,mają wyrzuty. Jednak najlepsi z najlepszych podjeli decyzje ,że też wejdą a potem proszą "zaczekajcie na nas".Jak mozna ocenić ,ze ktoś tu celowo zawinił,że moralnym obowiązkiem było w minus 50 stać jak po bułki pod sklepem i czekać.
m
mroczek
Te negatywne opinie swiadcza o polinteligencji, braku zrozumienia tematu i wrodzonych kompleksach. Chlopacy sa wielcy Ci ktorzy wrocili i Ci ktorzy zostali. Jestem z Was dumny.
s
sernik
Myślę że najlepszym lekarstwem na takie zachowanie dwóch "cwaniaczków" bo tak ich trzeba nazwać jest ostracyzm społeczny a nie zapraszanie ich na jakieś zjazdy , pokazy myślę że warto tym osobnikom pokazać co o nich myśli społeczeństwo
j
junior
życzyc to ty mozesz sobie odrobine mózgu w twoim pustym łbie !!! jak można pisac takie rzeczy ? najlepiej abys ty zastapił Adama w tej wyprawie i pewnie na 3tys wołałbys do mamusi pod kołderke debilu !!! Adam jestes mistrz !!!
p
podpisany
życzę ci Bielecki abyś wpadł do szczeliny i abyś tam zamarzł na śmierć idż samotnie na Broad Peak , i bez tlenu , bez namiotów, idż tam skoro taki jesteś silny na wchodzenie na szczyty , a najlepiej by było gdyby cię ktoś zastąpił w tej wyprawie na Broad Peak !!!!

Ku pamięci TOMASZKOWI KOWALSKIEMU , I MACIEJOWI BERBECE
a
alpinista
Artur Małek nie zdobył Lhotse. Był na wyprawie jesiennej, nie zimowej i wrócił 0,5 km przed szczytem.
I
Ixi
Co to znaczy że jak kogoś nie było to nie może się wypowiadać? Na słońcu też nikogo nie było i wszyscy o nim gadają.
z
znam cie adamie
niestety dal d*** i wyszedl na tchorza.a to boli oj boli chyba go najbardziej.leszcz.najpierw kozak ze zima i w nocy a potem leszcz mowi ze sie bal .wg mnie juz kowalski ma
wieksze jaja bo ani razu nie prosil o pomoc.a ten lamus bal sie ze zamarznie.co za leszcz cienki bez jajec.nawet na piwo.bym z nim nie poszedl bo by mnie w rowie w zimie zostawil.
m
maciekkie
tchorz nie mezczyzna.meZczyzna byl berbeka ale z 60 na karku nie dalby rady pomoc a bielecki polowe mlodszy tak .zespol to zespol wy taternickie wymoczki co sie tak tytulujecie.taternik to byl berbeka a nie bielecki co sie zuciem nie zmeczyl
m
maciekkie
tchorz nie mezczyzna.meZczyzna byl berbeka ale z 60 na karku nie dalby rady pomoc a bielecki polowe mlodszy tak .zespol to zespol wy taternickie wymoczki co sie tak tytulujecie.taternik to byl berbeka a nie bielecki co sie zuciem nie zmeczyl
B
Bodie
Nie weszła by zima na Śnieżkę! Ale nie przeszkadza im być ekspertem od karakorum zimą.
y
yiana
Zaczekam z oklaskami, aż chłopcy sami sobie zdobędą kolejny ośmiotysięcznik i wszyscy wrócą żywi z tej wyprawy.
k
kur
Jedno zdanie powinno zamknąć usta pieniaczom i krzykaczom. Nikt z was tam nie był i nikt nie ma prawa ich oceniać. Nie wierzę, że którykolwiek z nich poszedłby na górę, wiedząc, że przez to ktoś straci życie. Gdyby sport, który wyblali był jak wam się wydaje spacerkiem po górach, mielibyśmy szansę porozmawiać dzisiaj z Kukuczką, Rutkiewicz, Hajzerem i setką innych wspaniałych polskich himalaistów. Mówcie co chcecie ale dzieki tym 2 ze zdjęcia i tym 2, którzy zostali na górze, na zawsze przy pierwszych 4 zdobywcach będzie dopisek Polska.
l
lysy
zamknij ryj gnoju!!!
Wróć na i.pl Portal i.pl