Dr Jarosław Flis o rekonstrukcji: Ten rząd ma poważne siniaki, które trzeba było przypudrować

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Jarosław Flis, socjolog
Jarosław Flis, socjolog Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
To pierwszy rząd od 2007 roku, którego formalne, parlamentarne zaplecze straciło większość w Sejmie. Jeśli się wejdzie na stronę sejmową, to widać, że rząd Zjednoczonej Prawicy opiera się na planktonie i rozłamowcach, czyli ludziach, którzy są teraz w innej partii, nie tej, z której poparciem stratowali w wyborach 2019. Wszak większość posłów nowego bytu była zarejestrowana jako kandydaci Porozumienia na stronach PKW. Ten układ się posypał i rozumiem, że teraz próbuje się Zjednoczoną Prawice sztukować – mówi dr Jarosław Flis, socjolog, publicysta, komentator polityczny.

Co nam może powiedzieć rekonstrukcja rządu, do jakiej doszło w ubiegłym tygodniu? Jaki jest układ sił w Zjednoczonej Prawicy?
To nie była żadna rekonstrukcja. Powiedzmy to sobie szczerze - to były w zasadzie kosmetyczne zmiany, takie przypudrowanie siniaków, zaklejenie zadrapań. Do tego zapełnianie ubytku po Gowinie. Niczego poważnego ta rekonstrukcja nie zmieniła.

Do rządu wszedł jednak Henryk Kowalczyk, został ministrem rolnictwa i wicepremierem – to człowiek Beaty Szydło. Coś to jednak znaczy, prawda?
To znaczy tylko tyle, że przeproszono się z buntownikami, którzy nie popierali tak zwanej piątki dla zwierząt. Wiadomo nie od dzisiaj, że Jarosław Kaczyński lubuje się w utrzymywaniu równowagi pomiędzy poszczególnymi frakcjami, przystrzyganiem tych, którzy za bardzo wyrośli. Więc jeśli ostatnio powiedział, że Morawiecki będzie do końca kadencji premierem, że nie przewiduje żadnej innej opcji, to natychmiast poszły za tym działania, żeby go osłabić. Tak było do tej pory zawsze – wcześniej, kiedy rosła Beata Szydło, była upokarzana, kiedy Andrzej Duda odniósł, był upokarzany i teraz, kiedy Morawiecki staje się bezalternatywny, też się mu pokazuje miejsce w szeregu, żeby sobie nie myślał za wiele.

Nagrodzony został Adam Bielan, jego człowiek – Kamil Bortniczuk został ministrem sportu, ale też Partia Republikańska mówi wprost, że będzie popierać rząd Zjednoczonej Prawicy.
Ten rząd ma poważne siniaki, które trzeba było przypudrować, to siniaki po mocnym pobiciu. Przecież to pierwszy rząd od 2007 roku, którego formalne, parlamentarne zaplecze straciło większość w Sejmie. Jeśli się wejdzie na stronę sejmową, to widać, że rząd Zjednoczonej Prawicy opiera się na planktonie i rozłamowcach, czyli ludziach, którzy są teraz w innej partii, nie tej, z której poparciem stratowali w wyborach 2019. Wszak większość posłów nowego bytu była zarejestrowana jako kandydaci Porozumienia na stronach PKW. Ten układ się posypał i rozumiem, że teraz próbuje się Zjednoczoną Prawice sztukować. Proszę zauważyć, że w kadencji 2015-2019 w ogóle tego nie było. Od tego czasu sporo rzeczy się jednak zmieniło. Teraz nie ma już Kukiza jako straszaka straszaka na koalicjantów. Natomiast PSL i Konfederacja pokazały w zeszłym roku, że nie garną się do takiej roli - nie chcą zmniejszać kłopotów Kaczyńskiego. Obecna sytuacja jest jednak przede wszystkim efektem różnych szaleństw władzy, a konkretnie prezesa, żeby wspomnieć chociażby o majowych wyborach, piątce dla zwierząt, problemach z Trybunałem Konstytucyjnym i problemach unijnych. Do tego dochodzą napięcia między Ziobro a Morawieckim. Wszystko to sprawia, że ten rząd kręci się bardziej wokół swoich własnych spraw, niż wokół spraw istotnych dla Polaków.

To, że Michał Kurtyka straci stanowisko ministra klimatu i środowiska było wiadome od dawna, prawda?
Nikt nie miał złudzeń, że tak się stanie, ale strasznie długo to trwało. To też efekt napięć wewnętrznych. Bo każda zmiana ministra staje się elementem wewnętrznych układanek. Jeżeli widać, że ktoś sobie nie poradził, że ktoś doprowadził do potężnego kryzysu, który znalazł się na pierwszej stronie BBC, a jednak często się nie zdarza, żeby na pierwszej stronie BBC pojawia się Polska, a trudno przecież powiedzieć, że BBC jest reprezentantem europejskich elit, to ktoś taki powinien z rządu wylecieć od razu. Ale ponieważ rząd ma dziesiątki rozmaitych wewnętrznych problemów ważniejszych niż Turów, to sprawa ta czekała tyle, ile czekała. Trzeba było się zastanowić, kto zastąpi Kurtykę, która frakcja weźmie to ministerstwo.

Zjednoczona Prawica jest dzisiaj słabsza niż jeszcze w 2019 roku?
Co do tego nie ma wątpliwości: nie ma większości w Sejmie, sondaże Zjednoczonej Prawicy są o kilka punktów procentowych niższe, rośnie skala wewnętrznych napięć. To efekt długotrwałego upojenia władzą.

Półtora miliona euro kary za kopalnię Turów i istnienie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, robi na panu wrażenie?
Na pewno, ale, jak widać, nie na wszystkich. To, niestety, taka grecka tragedia: rozumiem, że rząd liczył, iż ktoś za niego rozwiąże te problemy. Tyle tylko, że jeśli ktoś nie rozwiązuje problemów, to one częściej narastają niż znikają. Ewidentnie ten problem był takim, którego nie można było ignorować. Próba zignorowania tego problemu skończy się spektakularną porażką. Można sobie te pieniądze odliczyć od składki, ale potem UE odliczy je sobie od czegoś innego. Tak, czo owak, wyjdzie z tego jakaś absurdalna eskalacja problemu.

Myśli pan, że nie dostaniemy pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy?
Nie mam pojęcia. Nie znam się na polityce międzynarodowej. Wydaje się, że rząd uważa, iż druga strona odpuści. Rozumiem jednak, że doświadczenia w tej kwestii są takie, że druga strona nie odpuszcza. Te metody, które są dobre na opozycję w Polsce, najwyraźniej na doświadczonych polityków, a przecież takich nie brakuje w UE, nie działają, nie są skuteczne. Można oczywiście liczyć, że wybory we Francji wygra Marie Le Pen, że UE będzie mieć jeszcze większe problemy, ale jak ich nie będzie mieć? Czy mamy plan B? Wiadomo, że życie społeczne będzie się jakoś się toczyć, niezależnie od tego, że premier wielkiego europejskiego kraju straszy innych III wojną światową. Nawiasem mówiąc, to też niewiarygodne kuriozum. W tak napiętej sytuacji dokładać do kotła w taki sposób? To szaleństwo władzy rozszerza się też na niego, na premiera. Do tej pory wydawało się, że spór z UE, to chłodne kalkulacje związane nie tyle z polityką zagraniczna, co wewnętrzną. Ciężko mi sobie jednak wyobrazić, jak na chłodno można wygłosić taki tekst, po którym w większości stolic europejskich politycy mają pewnie oczy jak spodki. Można co prawda liczyć, że będzie to odbierane jak różne wydarzenia we Włoszech, takie teatrum, lokalny koloryt. Przecież Berlusconi też robił rzeczy trudne do wyobrażenia i UE z tym jakoś żyła. Lecz nie jestem pewien, czy „wstawianie z kolan” ma oznaczać, że będziemy takimi kolejnymi Włochami Unii Europejskiej.

Wciąż działa efekt Donalda Tuska, czy już go nie ma?
Efekt Tuska wciąż widać: Platforma żyje, nikt jej nie składa do grobu. Rozumiem, że politycy Platformy liczyli na więcej, ale czasami trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Pytanie zasadnicze, co teraz zrobi Szymon Hołownia. Nie było tego najczarniejszego scenariusza, który zakładał, że jeśli Tuska wróci, Hołownia zniknie ze sceny politycznej. Nie zniknął. Na razie jego notowania się stabilizują. Część ludzi do Platformy wróciła, ale jeszcze nie wszyscy.

W czwartek do Hołowni dołączył Paweł Zalewski, polityk znany, doświadczony i rozpoznawalny.
Zobaczymy, nie wiem, jakie będą nastroje w Platformie, kiedy okaże się, że jednak szklany sufit wisi także nad Tuskiem, że to 25 procent wyborców kocha go, podziwia i tęskni, ale kolejne procenty nie chcą przybywać w żaden sposób. Warto przypomnieć, że Rafał Trzaskowski zdobył w pierwszej rundzie wyborców prezydenckich 30 procentowe poparcie i 49 procentowe poparcie w rundzie drugiej. Pytanie, czy Tusk będzie się zachowywał tak, jak Schetyna, czyli że się nie pogodzi z utratą swojego marzenia i będzie trwał na stanowisku do wyborów, licząc na cud. Lecz może wcześniej się zorientuje, że coś trzeba zmienić, bo się drugi raz do tej samej rzeki wejść nie udało.

Ale co może zmienić Donald Tusk?
Nie mam pojęcia. Nie zajmuję się doradzaniem. Na razie w Platformie porządkuje się sytuację, ale nie sposób z tego odczytać, co będzie dalej. Może po uporządkowaniu PO przestanie zajmować się sobą i podejmie jakieś działania, po których sondaże pójdą do przodu. Na razie układ pięciu partii opozycyjnych wliczając w to Konfederację, to układ o specyficznej racjonalności. Za każdą partią stoją jakieś racje, ale cały układ jest racjonalny tylko z punktu widzenia Prawa i Sprawiedliwości. To wymarzona dla PiS-u sytuacja, żeby te partie poszły do wyborów w takim właśnie składzie, bo to daje szansę nawet na samodzielne rządy przy trochę tylko poprawionych notowaniach. A w razie czego, jeśli nie zdobędzie większości, PiS będzie miał jakiś wybór między koalicjantami. Lewica z Konfederacją na pewno nie stworzy większości, a wtedy PiS będzie mógł ogłosić: „Szukamy koalicjanta” kierując ofertę do Konfederacji bądź PSL. Dla opozycji innej niż Konfederacja racjonalne byłoby dokonać jakichś połączeń. To jednak nie jest proste. Ostatni sondaż IBRIS-u pokazał, że każda partia ma wyborców, którzy nie chcą głosować na którąś z pozostałych partii opozycji. Trudno porzucać część swoich wyborców dla porozumienia z partią, jeśli się wie, że część zwolenników takiego koalicjanta też odwróci się do nas plecami.

Nie wierzy pan we wspólne listy opozycji podczas najbliższych wyborów?
Oczywiście, jakieś połączenia są racjonalne. Natomiast wcale nie jest oczywiste: kto z kim się połączy i na jakich zasadach. Teoretycznie, logiczne byłoby, gdyby partie opozycyjne się podzieliły na trzy bloki. Platforma odpuściłaby sobie rywalizacje z Lewicą o lewice i centrum, skupiła się z powrotem na liberalnej stronie i odbiła swoich starych wyborców Konfederacji – anty lewicowych liberałów. Wtedy zostałoby miejsce, żeby Lewica przeżyła, a ona na hegemonię po opozycyjnej stronie nie ma co liczyć, bo ma i tak dość solidny szklany sufit nad sobą. Zaś na środku zamiast prób połknięcia Hołowni przez PO, zachęci go do połączenia z PSL. Układ takich sił, kiedy liberalna Platforma zagryza Konfederację, a sojusz Hołowni z ludowcami podgryza PiS – to najniebezpieczniejszy scenariusz dla Prawa i Sprawiedliwości. Nie bardzo wiadomo, co PiS mógłby wtedy zrobić. Żadne działania: ani łagodzenie konfliktu, ani eskalowanie konfliktu nie dają mu wtedy oczywistej przewagi.

Czym, pana zdaniem, będziemy żyli w polityce w najbliższych dniach?
Nie mam pojęcia. Cały czas coś się zdarza nowego. Na pewno sprawa relacji z Unią Europejską nie zniknie tylko dlatego, że za długo będzie obecna na pierwszych stronach gazet. Do tego dochodzi sytuacja na naszej wschodniej granicy, do tego dochodzi pandemia. Niezłe pandemonium! I to już trwa drugi rok. Nie wiem, jak długo jeszcze wyborcy to wytrzymają. Tych pól konfliktu, których rząd nie ma najmniejszego zamiaru łagodzić, jest sporo. Wszystkie strony widząc słabość tego rządu, który musi walczyć na wszystkich frontach. Liczą na to, że to się wszystko wywali i oni nie będą musieli ustępować. Chwilę się poczeka i wszystko samo wpadnie w ręce, to po co ustępować?

Co się wywali?
Coś w rządzie zacznie pękać i cały układ się posypie.

Myśli pan, że są możliwe przedterminowe wybory? Konflikt z UE, konflikt na granicy, pandemia doprowadzi do takiego osłabienia Zjednoczonej Prawicy, że pójdziemy wcześniej do wyborów?
W przedterminowe wybory bardzo słabo wierzę, nie wyobrażam sobie na razie takiego wyjścia. Lecz to widowisko to taki film, w którym nie możemy odgadnąć, jaka będzie następna scena. Nie będzie tak, że wszystko wydaje się beznadziejne i nagle zza wzgórza usłyszymy dźwięk trąbki i nadjedzie amerykańska kawaleria. Na razie nie widzę takiej amerykańskiej kawalerii. Ale doświadczyliśmy zaskakujących zwrotów akcji w zeszłym roku, przy okazji majowych wyborów i wiemy już, że takie rzeczy mogą się zdarzyć.

To znaczy?
W zeszłym roku wszystko zmierzało do prawno-logistycznej katastrofy, której żaden demokratyczny kraj jeszcze nie przeżył. Tak to wyglądało – na tydzień przed wyborami. Patrząc z dzisiejszej perspektywy to było kuriozum! Jest środa przed wyborami, głowa państwa uczestniczy w debacie zorganizowanej w telewizji publicznej tak, jakby wybory miały mieć miejsce w najbliższą niedzielę. Lecz następnego dnia przed południem Państwowa Komisja Wybiorcza ogłasza, że wyborów w niedzielę nie będzie, że nie ma takiej możliwości i żeby wszyscy łaskawie przyjęli to do wiadomości. To znaczy, że głowa państwa 12 godzin przed informacją PKW o tym, że wyborów nie będzie, nie przyjmowała tego do wiadomości, liczyła, że może zdarzyć się cud – nie wiem. A potem nagle jeszcze się okazało, że znalazło się rozwiązanie. Rozwiązanie, które zarówno obóz rządzący, jak opozycja w ogóle przez poprzednie tygodnie nie brali pod uwagę. Bo jednak i druga strona utrzymywała, że tylko proponowane przez nich rozwiązania jest dopuszczalne. I nagle w sobotę PKW wydała oświadczenie, poproszono panią marszałek o wyznaczenie nowego terminu wyborów i okazało się, że można znaleźć wyjście z sytuacji, które zadowala obie strony.

Z tego co pan mówi wynika, że Zjednoczona Prawica poradzi sobie z wszystkimi tymi problemami, że istnieje taka możliwość.
Nie wiem. Znamy takie przypadki, kiedy wydawało się, że sytuacja jest bez wyjścia. Choćby we Włoszech, po upadku rządu Giuseppe Contiego – też panowało przekonanie, że Włochy są w czarnej dziurze, że trudno sobie wyobrazić gorszą sytuację, że już z tego nie wyjdą nigdy. A tu nagle powstał Rząd Jedności Narodowej i wszystko toczy się zupełnie normalnie. Więc znamy w historii takie przypadki, kiedy nikt się nie spodziewał cudu, a cud nastąpił. Ale znamy i takie, kiedy wszyscy czekali na cud, ale go jednak nie było.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl