Koronawirus. Dr Grażyna Cholewińska: Instytucje odpowiedzialne za zdrowie publiczne w Polsce wprowadzają chaos informacyjny

Anita Czupryn
Anita Czupryn
materiały prasowe
We wstępnych zapowiedziach ministra zdrowia w połowie lutego miały być zakupione testy i to właśnie laboratoria stacji sanitarno – epidemiologicznych miały wykonywać testy identyfikujące koronawirusa. Do dziś te laboratoria nie zostały zaopatrzone w testy - mówi dr Grażyna Cholewińska z Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie.

Jaki scenariusz rozwoju sytuacji w związku z koronawirusem Pani przewiduje?

Trzeba powiedzieć, że raporty Światowej Organizacji Zdrowia jak również wykresy, które publikuje WHO dotyczące na razie tylko Chin pokazują, że z dnia na dzień – w samych Chinach – zmniejsza się liczba nowo wykrywanych przypadków zakażonych wirusem oraz zmniejsza się liczba zgonów. Natomiast rozszerza się i zwiększa liczba nowych przypadków w krajach poza Chinami. Dobrze widać to na wykresach, szczególnie w krajach Azji, na przykład w Korei Południowej i Japonii. Ewenementem są Włochy, ponieważ w większości krajów Europy zachodniej – Francji, Niemcach, Wielkiej Brytanii, Finlandii, Szwecji – pojedyncze przypadki zainfekowania wirusem były znane już wcześniej i były one importowane z Chin.

Co Panią zastanawia czy niepokoi, jeśli chodzi o przypadki zachorowań we Włoszech?

Włoski ewenement jest o tyle niepokojący, że pośród ponad 200 przypadków zachorowań, tylko kilka – 4 lub 5 – dotyczy zawleczenia tego zakażenia z regionu epidemicznego Chin. Cała reszta to są przypadki lokalne, nie zawleczone z regionów endemicznych – Chin czy innych azjatyckich krajów. Krótko mówiąc, epidemia rozprzestrzeniła się jako lokalne zakażenie i dotyczy ludzi, którzy w ciągu 14 dni nie wyjeżdżali w rejony epidemiczne.

No właśnie. Zatem skąd się ten wirus wziął?

Włosi trochę tę sprawę przespali, bo kiedy pojawił się pierwszy przypadek, nie domyślili się, że to może być zakażenie koronawirusem; chory znalazł się w szpitalu, zakaził tam kilka osób oraz zakaził pięć osób personelu. Wówczas dopiero zreflektowano się i zrobiono testy, które potwierdziły, że to koronawirus. Wówczas zaczęto problem drążyć epidemiologicznie i okazało się, że wiele osób skontaktowanych z tymże pacjentem, albo też zupełnie poza kręgiem pierwotnego ogniska, ma potwierdzone testem zakażenie. Istotnym jest to, że ponad 80 procent pacjentów zakażonych choruje w sposób łagodny albo bezobjawowy; choroba u nich ulega samowyleczeniu. Bez nadzwyczajnych leków, co najwyżej objawowe leczenie, leki przeciwgorączkowe, przeciwzapalne. A tylko 15 procent – w Chinach mówią, że 18 procent – dotyczy ciężkich przypadków; z ciężkim zapaleniem płuc, z niewydolnością oddechową. Ci chorzy wymagają zwykle intensywnej terapii. Umierają pacjenci szczególnie w podeszłym wieku, powyżej 80 roku życia. Już się ukazało trochę artykułów naukowych na temat tych pierwszych przypadków i pierwszej epidemii w Chinach. W „The New England Journal of Medicine” opublikowano spory artykuł, w którym autorzy podali, że wśród tych, którzy zmarli, większość miała powyżej 80 lat. A drugą przyczyną tego, że oni zmarli, było to, że oni zbyt późno dotarli do pomocy medycznej średnio po 8 dniach od wystąpienia pierwszych objawów. Służba zdrowia w Chinach funkcjonuje trochę inaczej niż nasza; jest to kraj, w którym rządzi partia komunistyczna i są zupełnie inne standardy opieki zdrowotnej.

Wirus zabija ludzi w podeszłym wieku, natomiast jeśli chodzi o dzieci, to wszystkie łagodnie przechodzą zakażenie?

Tak jest. Albo przechodzą go bardzo łagodnie, bez objawów, albo też w ogóle ten wirus dzieci nie tyka. Nie ma zgonów, jeśli chodzi o dzieci.

Mimo że w Polsce nie mamy ani jednego przypadku zakażenia koronawirusem, to i tak wygląda na to, że ludzie zaczynają wpadać w panikę.

Tak jest, to się dzieje; ludzie zaczynają panikować. Ale też instytucje odpowiedzialne za zdrowie publiczne wprowadzają chaos informacyjny i dezinformację na temat postępowania z osobami przyjeżdżającymi do Polski; że nie wspomnę o mediach. Ludzie się boją – i to jest normalne, ale nie można wprowadzać lęku panicznego, bo aktualna sytuacja epidemiologiczna w Europie jeszcze nie determinuje takiej psychozy, jaka się udziela niektórym Polakom. Tworzy się histerię. Jeżeli we Włoszech zmarło dotychczas 7 osób, to naprawdę jest niewielki odsetek, a zmarli byli osobami z istotnymi obciążeniami chorobami towarzyszącymi, mieli powyżej 65 lat, oraz tacy, którzy mieli jakąś pierwotną chorobę, do której jak się dołączyła infekcja koronawirusa, to tę chorobę podstawową pogorszyła. Właściwie więc bezpośrednią przyczyną śmierci nie była sama infekcja wirusowa, tylko właśnie pogorszenie się choroby podstawowej, np. niewydolności serca, zaburzenia oddychania itp.; po prostu ciężkie zapalenie płuc, które jest istotą infekcji koraonawirusowej, niczym lawina pociąga za sobą wielonarządową niewydolność. Dlatego ci ludzie umierają.

Ale nie u nas.

W Polsce zaś władze twierdzą, że w ostatnim okresie 14 dni we Włoszech mogło się znajdować 100 tysięcy Polaków, którzy pojechali na ferie, na narty, na wypoczynek. Tylko że po powrocie, nie sposób jest zbadać wszystkich tych ludzi; zresztą nie istnieją żadne tego typu zalecenia. Ani nie zaleca tego Światowa Organizacja Zdrowia, ani ECDC (Europejskie Centrum do spraw Zapobiegania i Kontroli Chorób, czyli niezależna agencja UE z siedzibą w Szwecji – red.) też nie mówi o tym, że trzeba badać absolutnie wszystkich, którzy przyjechali z Włoch. Tego nie robi się w żadnym kraju europejskim. Robi się za to wstępną selekcję i sprawdza się, czy u pacjenta wystąpiły objawy. Ponieważ definicja przypadku to właśnie występowanie objawów klinicznych plus pobyt w tym rejonie, gdzie zagrożenie koronawirusem występowało. Te dwa warunki muszą być spełnione. Takich pacjentów, objawowych, którzy przyjechali z Włoch, kaszlą, skarżą się na duszności, należy zbadać i to szpitale zakaźne robią. Ale jest też cała reszta turystów powracających czy to Z Włoch, czy z krajów azjatyckich, którzy być może trochę kaszlą, mają stan podgorączkowy, ale nie wygląda to na koronawirusa. Nie mają ciężkiego, obustronnego zapalenia płuc, nie mają niewydolności oddechowej. Niestety, problem tego rodzaju osób jest u nas nierozwiązany. Ci ludzie bowiem powinni pozostać pod obserwacją domową i nadzorem służb sanitarno-epidemiologicznych. Domowa kwarantanna trwająca 14 dni. Żeby ta kwarantanna miała sens, muszą się do niej włączyć służby sanitarno-epidemiologiczne, które są w naszym kraju niewydolne. Mówią, że nie ma pracowników, nie ma zaplecza, nie ma kto tego robić, bo według przepisów to pracownik sanepidu powinien albo telefonicznie, mailowo, albo odwiedzić taką osobę, by sprawdzić jej stan zdrowia. We wstępnych zapowiedziach ministra zdrowia w połowie lutego miały być zakupione testy i to właśnie laboratoria stacji sanitarno–epidemiologicznych miały wykonywać testy identyfikujące koronawirusa. Do dziś te laboratoria nie zostały zaopatrzone w testy.

Jak to? Rozmawiałam kilka dni temu z panem ministrem Jarosławem Pinkasem, Głównym Inspektorem Sanitarnym, który mówił, że ma 16-tycięczną armię i wszystko jest pod kontrolą.

Aha, aha. A kiedy ja dzwonię do pań z sanepidu, mówiąc, że wypisuję właśnie takiego pacjenta, to słyszę: „Czy pani sobie wyobraża, że ja będę chodzić do tego pacjenta do domu? Ja jestem w ciąży! Nie będę chodzić”. Zatem pan Główny Inspektor Sanitarny może mówić jedno, a realia są inne. W pierwszej połowie lutego widać był brak koordynacji pomiędzy poszczególnymi sektorami – opieką przedmedyczną, transportem chorych, interwencją lotniskową i działaniami medycznymi. Widać było brak decyzyjności w kwestii koordynacji działań różnych sektorów.

Z jednej strony więc słyszymy – i to głównie z ust władzy – że jesteśmy przygotowani na epidemię koronawirusa, mamy szpitale, izolatki, sprzęt, a z drugiej strony lekarze skarżą się, że brakuje na przykład masek przeciwwirusowych.

To jest inna kwestia, inna historia, polegająca na tym, że producenci i sprzedawcy masek robią na tym interes.

CZYTAJ TEŻ:

A, przy okazji, jeśli już o maskach rozmawiamy – czy maski typu FP2 wystarczą? Ochronią przed koronawirusem?

CDC (Centrum Kontroli i Prewencji Chorob – red.) zaleca maski FFP3, które posiadają nanofiltry, nie przepuszczające najmniejszych cząsteczek. A o to chodzi w ochronie przed wirusami: musi być bardzo gęsty filtr, który nie przepuści najmniejszych cząsteczek, które wydalane są wraz z oddechem. Ale jeśli ktoś nie ma takiej maski i pyta, czy może używać FP2, to radzę, aby używał choć takiej, jeśli przebywa w zbiorowisku ludzi, którzy kaszlą, kichają, prychają. Lepiej wtedy założyć taką maskę, ale musi być ona przede wszystkim szczelna, mieć dobry filtr i trzeba ją często zmieniać. Nie powinno być tak, że raz się taką maskę nałoży i chodzi w niej przez cały dzień.

Jak wygląda faktyczne przygotowanie na koronawirusa w Polsce, o którym wszelkie autorytety wypowiadają się, że prędzej czy później on do nas dotrze?

Jak przyjdzie, to zobaczymy, jak to będzie wyglądać. Na razie – a rozmawiamy we wtorek – nie mamy żadnego potwierdzonego przypadku, więc trudno mi cokolwiek powiedzieć. Za ogłoszenie kwarantanny odpowiedzialny jest wojewoda. Jeżeli na danym terenie w województwie są przypadki potwierdzone, to ustawowym obowiązkiem wojewody jest zapewnić warunki do kwarantanny. Żeby je zapewnić, trzeba ustalić i zapewnić miejsce do przebywania osób na kwarantannie: czy to będzie szkoła, czy koszary wojskowe, czy coś innego. Muszą być na to przeznaczone środki. W tych miejscach przebywają tymczasowo osoby podejrzane o prawdopodobieństwo rozwoju infekcji koronawirusowej; trzeba im stworzyć i zapewnić całodobowy standard pobytowy, wyżywienie, opiekę medyczną, i tym podobne. A na to wszystko potrzeba dużych pieniędzy. Dziś żaden wojewoda się nie wychyla; po pierwsze nie ma pieniędzy, a po drugie, nie ma jeszcze żadnego przypadku. Jak więc można ogłosić kwarantannę, jeśli Główny Inspektor Sanitarny jeszcze nie ogłosił stanu epidemicznego – bo taka jest kolejność rzeczy. Czyli inspektor GIS musi stwierdzić stan epidemiczny, musi powiedzieć, że są przypadki zachorowania i wtedy reakcją wojewody na ten komunikat GIS-u jest organizowanie kwarantanny. Ale, powtórzę raz jeszcze – żeby to zorganizować, trzeba przeznaczyć na to środki. Rząd nie przeznaczył na ten cel żadnych dodatkowych środków. Ani z rezerwy budżetowej, ani w ogóle nie ma nawet w corocznym planie budżetowym czegoś takiego w okresie między epidemiami; brak w planach budżetowych zasilania tego właśnie kanału dotyczącego prewencji chorób wysoce zakaźnych i szczególnie niebezpiecznych.

Czyli panuje tu zupełna beztroska?

Wie pani, powinno być jak w armii, w wojsku. Wojsko szkoli się nie w czasie wojny, tylko się szkoli w czasie pokoju. Wtedy trzeba robić zakupy, wymieniać stary sprzęt na nowy, trzeba organizować szkolenia, trzeba to wszystko doinwestować. No, ale tu ministerstwu zdrowia na nic nie starcza pieniędzy, więc się tego nie robi i w okresach między epidemiami nie robi się nic. Niby istnieje Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, są wojewódzkie centra kryzysowe; istnieją wprawdzie opracowane plany na okoliczność wirusa ebola w 2015 roku i od tej pory cisza, nic się dalej nie robi. Takie są realia. Jeśli pojawią się pojedyncze przypadki zakażenia koronawirusem, to my, lekarze chorób zakaźnych – bo jestem lekarzem chorób zakaźnych i pracuję w szpitalu zakaźnym – damy sobie z nimi radę. Ale jeżeli przydarzy się masówka, zaleją nas pacjenci, którzy przyjechali z północnych Włoch, gdzie jeździli na nartach, czuli się dobrze, a po powrocie kichnęli dwa razy i będzie się ich kładło do szpitala decyzją właśnie ministra zdrowia, to ja to uważam za nieporozumienie, bo wolne miejsca w szpitalach natychmiast zostaną zajęte przez osoby, które nie mają jednoznacznych wskazań do hospitalizacji. Lekarze rodzinni nie chcą się do takich pacjentów dotykać, nie chcą ich w ogóle badać – twierdzą, że nie są przygotowani do tego typu świadczeń, nie mają środków ochrony osobistej, nie mają kwalifikacji i treningów, a przecież i tak minister zdrowia nakazał zajmowanie się wszystkimi przypadkami, szpitalom zakaźnym. Nie ma komu zrobić wstępnej selekcji – kto jest naprawdę podejrzany o infekcję koronawirusem, a kto ma objawy innej choroby infekcyjnej.

Właśnie! Pacjenci są więc odsyłani do domów! I co dalej?

Nie wiem. Sanepid jest od tego, bo taka jest rola sanepidu. Dawno temu, jak pamiętam, za czasów mojej młodości pracownik sanepid odwiedzał w domu człowieka jeszcze nie chorującego, a podejrzanego o zakażenie i sprawdzał, jak on się czuje. Nazywało się to „domowy nadzór sanitarno–epidemiologiczny”. Dopiero, jeśli wystąpiły jakieś objawy, to organizowało się pacjentowi transport do szpitala, gdzie się go przewoziło i miał dalszą opiekę; wiadomo było co dalej robić. W tej chwili to jest nierozwiązane. Nikt za nic nie odpowiada.

Koronawirus zatacza coraz szersze kręgi. Sprawdź, dokąd już dotarł, co  o nim wiemy i jak możemy się przed nim ochronić. Gdzie jest koronawirus w Polsce?

Koronawirus z Chin. Co już wiemy o wirusie? Objawy, leczenie...

Od kilku dni w sieci krąży informacja, że za badania na koronawirusa trzeba zapłacić w szpitalu 500 złotych.

Jeżeli będzie pacjent z objawami, to nikt mu żadnego cennika nie wystawi. Jest kładziony do szpitala i za darmo robi mu się wszystkie badania w ramach świadczeń refundowanych przez NFZ. Inną sprawą jest wycena świadczenia za hospitalizację pacjenta z podejrzeniem o infekcję koronawirusem – nieadekwatna do kosztów rzeczywistych. Procedury szpitalne podczas hospitalizacji chorych z chorobami wysoce zakaźnymi i szczególnie niebezpiecznymi, są zupełnie inne niż w przypadku standardowych hospitalizacji z powodu innych chorób zakaźnych, i jest to o wiele kosztowniejsze. Na razie nikt nie przewidział tych nadzwyczajnych kosztów. Z tego powodu szpitale zakaźne za chwilę będą popadały w długi. Natomiast jest duża grupa różnych hipochondryków, ludzi zalęknionych, osób z dużym poziomem nieracjonalnego lęku, którzy nie mają żadnych objawów, którym nic nie jest, a nawet takich, którzy nie wyjeżdżali do krajów zagrożonych epidemią, ale na wszelki wypadek chcą sobie zrobić badania, bo chcą wiedzieć. To dotyczy badań komercyjnych, takich jak wszystkie inne badania. Jeśli przyjdzie pani do mojego szpitala z ulicy i powie, że chce sobie zrobić rezonans, to jeśli nie ma na to uzasadnienia klinicznego, to pani będzie musiała za to zapłacić. Podobnie jest w tym wypadku. W dniu 25 lutego minister zdrowia zakazał wykonywania komercyjnych testów identyfikujących koronawirusa.

Koronawirus rozprzestrzenia się szybko również z tego powodu, że w dzisiejszych czasach ludzie przemieszczają się z szybkością wiatru. Jak patrzy Pani na zabezpieczenie przed koronawirusem na lotniskach?

Jestem lekarzem, więc jestem od procedur medycznych; od leczenia ludzi chorych. Jak trafi do szpitala chory z koronawirusem, to ja jako lekarz się nim zajmę i go będę leczyć. To, o co pani pyta, to działania przedmedyczne. Tymi działaniami zajmuje się zarząd lotniska, administracja państwowa czy wojewodowie, starostowie; zajmuje się ministerstwo zdrowia we współpracy z innymi sektorami. Na przykład z sektorem wojskowym albo ze służbami wewnętrznymi, z ministerstwem spraw wewnętrznych. Tej współpracy trzeba z rożnymi sektorami. Tej współpracy na razie nie widać.

Za granicą na lotniskach instaluje się termokamery, które sprawdzają temperaturę ciała podróżnych.

U nas dopiero wczoraj minister zdrowia ogłosił, że zakupi termometry po to, żeby badać ludzi na lotnisku. Proszę mnie nie pytać, nie wiem, jak to będzie wyglądało.

Ale czy w ogóle jest sens badać temperaturę ciała podróżujących ludzi? Czy takie badanie spełnia jakieś kryteria ochrony przed wirusem?

Nie spełnia oczywiście, bo ktoś wysiadając z samolotu może nie mieć temperatury, a dwie godziny później może rozwinąć pełny obraz objawów infekcyjnych.

O tym trąbią wszystkie media, ale myślę, że nigdy za wiele powiedzieć, jakie objawy powinny nas niepokoić?

To są objawy takie jak przy grypie. Czyli temperatura powyżej 38 stopni, suchy kaszel, duszność, ponieważ wirus ten powoduje u człowieka dwustronne masywne, obustronne zapalenie płuc. Chory nie ma powierzchni oddechowych, więc cierpi na duszności. Słabnie. Może zemdleć z tego właśnie powodu, że nie ma tlenu. Objawy te bardzo szybko się nasilają, w ciągu kilku godzin. Ale proszę też napisać o tym, że większość tych, którzy trafili do szpitali zakaźnych, nie mają objawów typowych dla zakażenia koronawirusem, mają: zapalenie zatok, zapalenie gardła, anginę, zapalenie oskrzeli i grypę. W tej chwili w moim szpitalu leży 20 pacjentów z grypą. Tym się nikt nie martwi. Choć statystyki PZH mówią, że 4,5 miliona Polaków już zachorowało na grypę. To jest więc problem zdrowia publicznego, a nie koronawirus, który być może będzie, a być może nie będzie.

W poniedziałkowym „New York Times” dziennikarz piszący o koronawirusie stwierdza, że aby go zatrzymać, cały świat powinien zamknąć się w domu na kilka miesięcy i czekać na wyprodukowanie leku czy szczepionki.

Tak jest. Ale to oczywiście nierealne.

Przecież trzeba jakoś żyć.

Żeby opanować epidemię – każdą – potrzebne są trzy warunki. Akurat w przypadku koronawirusa potrzeba nam jest jeszcze więcej wiedzy na temat samego wirusa i transmisji tego wirusa z człowieka na człowieka. Jak pokazuje sytuacja we Włoszech, za mało na ten temat wiemy. To jeden warunek – więcej wiedzy o wirusie. Drugi warunek jest taki, by znaleźć takie mechanizmy i takie sposoby, które potrafią zidentyfikować ludzi zakażonych, a jeszcze bezobjawowych, albo skąpo objawowych, bo oni są roznosicielami tego zakażenia po świecie. Rzeczywiście najlepszą drogą przerwania epidemii jest odcięcie dróg transmisji – czyli faktycznie najlepiej zamknąć ludzi na dwa tygodnie w domach. Trzeci warunek, który jest potrzebny, to skuteczny lek przeciwwirusowy, który już się wykluwa. Badania są zaawansowane, ale badacze mówią, że gdzieś na przełomie maja-czerwca może będzie możliwość wdrożenia do produkcji tego leku, bo nie tylko trzeba zakończyć badanie, ale jeszcze lek zarejestrować.

Koronawirus w Polsce. SARS-Cov-2 na paczce z Chin lub u psa?...

Wrócę jeszcze do sytuacji we Włoszech, bo rzeczywiście wszyscy się zastanawiają nad tym, jak możliwe było, aby na przykład w rejonie Lombardii ten wirus tak szybko się rozprzestrzenił.

O to właśnie chodzi, że być może my nie wszystko jeszcze wiemy na temat tego wirusa. Być może to jest jakaś włoska odmiana? Nie wiadomo, co się tam zadziało. Być może służby epidemiologiczne spóźniły się z właściwym reagowaniem na pierwsze przypadki zachorowań. Tę sytuacje na pewno będzie analizować WHO i ECDC, tak samo jak włoskie ministerstwo zdrowia. Wiemy, że ten wirus namnaża się w nabłonku jamy ustnej i gardła, w naszej śluzówce. W związku z tym przy wydychanym powietrzu, kichaniu, kaszlu, my z tymi cząsteczkami powietrza, z tym aerozolem, wydychamy cząsteczki wirusa. Podobnie jest przy grypie – te cząsteczki się odbijają i podobnie jak jest z cząsteczkami Browna – cząsteczka wirusa odbijając się od powierzchni, nabiera swojego kierunku i swojej jeszcze większej prędkości i może odskakiwać na bardzo dużą odległość. I osoba stojąca nawet w oddali może zostać zainfekowana. Ale, jak już powiedziałam, wciąż jeszcze mamy za mało na ten temat wiedzy. Badania są w toku i zobaczymy za jakiś czas, co badacze na ten temat napiszą.

Polacy, którzy mieszkają we Włoszech w miastach objętych kwarantanną, piszą w mediach społecznościowych, że liczby, jakie są oficjalnie podawane, dotyczące zainfekowanycyh wirusem, są zaniżone, bo laboratoria nie przyjmują ludzi, którzy się zgłaszają, gdyż zgłasza się ich tak wielu.

Nie mogę na ten temat mówić, bo to luźna wypowiedź jakiejś mieszkanki; nie znam faktów na temat lokalnych interwencji we Włoszech, nie mam dowodów. Ale też nie powinniśmy dawać się zwariować. Nie każdy, kto zakaszle trzy razy od razu musi mieć robiony test na koronawirusa. Naprawdę nie musi. Najpierw należy takiego pacjenta poobserwować. Zobaczyć, czy narasta gorączka. Jeżeli, jako lekarz, mam wątpliwości, to zrobię rentgen, żeby zobaczyć, czy rozwija się zapalenie płuc, czy nie. I dopiero wtedy interweniować. Bo inaczej wszystkie laboratoria się zapchają. Badanie tego wirusa nie jest prostą technologią, wymaga kilkugodzinnego opracowania laboratoryjnego. Jest to pewien cykl technologiczny, którego się nie przyspieszy. I większej liczby badań nie da się zrobić poza wydolnością, możliwościami, zasobami laboratoryjnymi.

Widać, jak ważne jest w całej tej historii, a może już i histerii, jaka się dzieje i przeraża, że potrzeba mądrości i odpowiedzialności obywateli.

Proszę pani, media nakręcają tę spiralę strachu, rozdmuchując choćby to, że we Włoszech zmarło 7 osób. Ten kraj liczy 60 milionów mieszkańców, a ofiary koronawirusa zmarłyby i tak z powodu swoich chorób podstawowych. Ale my Polacy jesteśmy podatni na tego typu newsy, na sensacyjne informacje.

Jak więc powinniśmy się zachowywać?

Po pierwsze zaszczepić się przeciw grypie. Jeszcze jest czas na szczepienie. Po drugie obserwować się, przyglądać się sobie samemu: jak się czuję? Czy mam gorączkę? Myć ręce, ponieważ to one w ciele człowieka są największym siedliskiem wirusów i bakterii. Z rąk wirus jest przenoszony na klawiaturę komputera, na telefon komórkowy, na inne przedmioty, których dotykamy. Mycie rąk nie jest więc bezsensowne; wbrew temu, co można by o tym mówić, to nie jest banalna metoda walki z wirusami. Dobre jest też dezynfekowanie rąk preparatami dostępnymi w aptekach, w dużych centrach handlowych są aerozole do dezynfekcji rak czy płyny na bazie alkoholu. One też są skuteczne. Ważna jest higiena kaszlu – czyli nie kaszlę i nie kicham rozbryzgując drobinki zawierające wirusy po całym pokoju, tylko albo zasłaniam usta ręką, albo higieniczną chusteczką. To właściwie wszystko, co może zrobić obywatel, zamiast panikować i biec od razu do szpitala specjalistycznego, po to, aby mu zrobić test za 500 złotych, bo on dwa razy kichnął i tak chce.

ZOBACZ TEŻ INNE INFORMACJE O WIRUSIE Z WUHAN:

Ale jeśli już są jakieś objawy niepokojące, to taki pacjent też chyba nie powinien udać się do normalnej przychodni pełnej innych chorych?

Jeżeli ma objawy i przyjechał, dajmy na to z Lombardii, to wchodzi do poradni POZ i mówi: „Przyjechałem z Lombardii”. Powinni go umieścić w osobnym pomieszczeniu (izolacja od innych pacjentów w poczekalni) i tam powinien czekać, aż przyjdzie do niego lekarz z pielęgniarką ubrani w odzież ochronną. To są nawyki, których w Polsce nie mamy w codziennym standardzie.

Ale czy mamy takie pomieszczenia w przychodniach?

Jak przychodnia jest mądra, to sobie zrobi, a jak nie jest mądra, to mówi, że takiego pomieszczenia nie ma. To dotyczy też grypy, kokluszu, odry i wielu innych chorób, których patogeny rozprzestrzeniają się drogą kropelkową, to jest oddechową – jeżeli w POZ siedzi pacjent z grypą, to nie powinien on czekać na lekarza we wspólnej poczekalni, gdzie siedzą ludzie starsi, z chorobami serca, pacjenci po przeszczepach narządów albo z chorobami nowotworowymi lub z obniżoną odpornością, tylko powinien być izolowany. Powinien. Gdyby tak było, to by było dobrze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl