Domagał się od szefa legalnej umowy o pracę. O mało nie stracił życia [wideo]

Dorota Abramowicz
Gdyby nie determinacja siostry i bezinteresowna pomoc Polaków z Danii, nikt by nie usłyszał o bestialsko pobitym Grzegorzu Fojucie i „pomorskiej mafii” zatrudniającej na czarno rodaków w Danii.

Tuż po północy, 25 lutego, Iwona Lemańczyk z Brus koło Chojnic usiadła przed komputerem. W uszach pobrzmiewały jeszcze słowa wicekonsul Agaty Grochowskiej z Konsulatu RP w Kopenhadze, że Grzegorz leży w szpitalu w stanie krytycznym. Rozmowa z Markiem, który najpierw powiedział, gdzie brat wcześniej pracował, a potem dodał, że się boi i wyłączył telefon. Oburzenie mężczyzny, z którego telefonu z Danii wcześniej dzwonił Grześ, twierdzącego, że nie zna żadnego Grzegorza Fojuta i nigdy go na oczy nie widział. Spojrzała na leżące na stole pismo z Prokuratury Rejonowej w Chojnicach. Prokurator Joanna Kapłońska-Gajewska informowała, że odmawia wszczęcia śledztwa w sprawie dokonania pobicia i spowodowania ciężkiego, zagrażającego życiu i powodującego uszczerbek na zdrowiu Grzegorza. Jako argument podała, że postępowanie w tej sprawie prowadzone jest już przez duńską policję.

- Poczułam ogromną bezsilność - mówi Iwona. - I wtedy coś się we mnie przełamało. Napisałam na FB post o moim bracie.

„Dnia 23 stycznia polska policja poinformowała mnie, że mój brat Grzegorz Fojut leży w szpitalu w Danii. (...) To, co przytrafiło się mojemu bratu, jest szokujące! Otóż został skatowany! I to przez kogo? Polaków! Brat podał z imienia i nazwiska sprawcę, podał liczbę mężczyzn, którzy go pobili. Mój brat Grzegorz w wyniku tego pobicia jest sparaliżowany, przykuty do łóżka. (...) Potrzebuje całodobowej opieki medycznej, karmiony jest sondą, miał silne stłuczenie mózgu, prawa strona szczególnie, wstrząs mózgu, porażenie, jest wspomagany tlenem, ma odsysane płuca, przykurcz głowy prawostronny, głębokie zmiany w mózgu, ma problem w oddawaniu moczu. Nie otrzymał pomocy psychologa ponieważ jest bariera językowa”.

Dalej Iwona pisała, że Grzegorz nie ma ubezpieczenia, prawdopodobnie był zatrudniony na czarno, jest bezdomny. Urzędy, do których się zwracała, odmówiły wsparcia. „Państwo polskie nie poczuwa się do odpowiedzialności, żeby pomóc obywatelowi, który jest bezdomny, bez ubezpieczenia. Potrzebuję pomocy prawnej, finansowej, tłumacza oraz osób, które zaangażują się i wskażą, co mam robić, by państwo zatroszczyło się o swojego obywatela” - zakończyła post, oznaczając go jako najwyższej wagi.

Dziesięć minut później zgłosiła się znajoma z Niemiec, pytając, czy to naprawdę chodzi o Grzegorza. Potem pojawiały się kolejne wpisy obcych ludzi. I wszystko zaczęło się zmieniać.

Za chlebem

- Życie Grzegorza nie było idyllą - przyznaje Iwona. - To rozwiedziony 43-latek, ojciec córki, zmagający się od lat z chorobą alkoholową. Ostatnio, z tego, co wiem, nie pił.

Przed dwoma laty Grzegorz zdecydował się na wyjazd do Danii. Bliskim mówił, że pracuje fizycznie w należącej do Polaka firmie budowlanej w Frederiksværk, 55 kilometrów na północ od Kopenhagi. Twierdził, że ma umowę o pracę. Jednak we wrześniu ub. r., gdy po śmierci ojca potrzebował niezbędnych zaświadczeń, okazało się, że zatrudniony jest na czarno.

- Wrócił do Danii i poprosił pracodawcę o dopełnienie formalności - wspomina siostra. - Potem powiedział, że podpisał już niezbędne dokumenty. Problem w tym, że dokumenty sporządzono w języku duńskim, brat tego języka nie znał.

Na początku stycznia tego roku zmarła matka Grzegorza. Znów przyjechał do Polski.

- Myślę, że wtedy mógł zorientować się, że nadal pracuje bez umowy i ubezpieczenia - twierdzi Iwona. - Znajomy, u którego przebywał, słyszał, jak Grzegorz kłóci się przez telefon o pieniądze z pracodawcą. Ponoć brat miał pracować jedynie za zapewnienie noclegu w domu szefa i przesyłane na córkę alimenty.

Iwona podejrzewa, że tragedia Grzegorza mogła być związana z tą rozmową. Brat zapamiętał, że w tamtą środę, 17 stycznia, zaatakowano go, gdy wyszedł na zewnątrz, by zamknąć bramę. Brutalnie pobito, a następnie zapakowano do busa i wyrzucono w pobliżu restauracji McDonalds. Ktoś zauważył zakrwawionego mężczyznę, wezwał pogotowie, które zawiozło go najpierw do najbliższego szpitala, a potem do kliniki w Hillerød.

Iwona przyznaje, że wcześniej niewiele wiedziała o duńskim etapie życia brata. Nie potrafiła nawet odpowiedzieć na pytanie, dla kogo pracował. Zaczęła szukać informacji...

- Skontaktował się ze mną Marek, znajomy Grzegorza - mówi siostra. - Też jeździ do Danii, podał nazwisko i adres pracodawcy Grzegorza. Niedługo potem ze wszystkiego się wycofał. Usłyszałam, że obawia się o życie. Kolejny człowiek, który miał pracować z Grzegorzem, wyparł się znajomości.

Grzegorz podał nazwiska napastników.

- Wśród podejrzanych są Polacy. Polakiem jest też jego pracodawca - twierdzi Iwona. - Dlatego, by ukarać winnych i ustalić motywy ich działania, ważna jest współpraca polskich i duńskich śledczych. Nie rozumiem więc decyzji pani prokurator o odmowie wszczęcia śledztwa w Polsce.

Decyzji prokuratora nie rozumie także mec. Janusz Kaczmarek, były prokurator krajowy, który przypomina, że już w 2006 r. polscy prokuratorzy jeździli do Włoch, gdzie Polacy byli więzieni przez mafię w niewolniczych obozach pracy. - Każde przestępstwo popełnione na szkodę obywatela polskiego powinno być ścigane przez polską prokuraturę - podkreśla mec. Kaczmarek. - To jest jej obowiązek.

Tajemnica poliszynela

Post Iwony został udostępniony kilkaset razy. - Była oczywiście masa hejtu, ataków na Grzegorza, że nie dopilnował ubezpieczenia, i na mnie, że proszę o pomoc, zamiast zająć się bratem - wzdycha. - Odpowiadałam grzecznie, tłumacząc, że moim zamiarem jest doprowadzenie do ukarania winowajców.

Najważniejsze jednak były informacje i oferty pomocy, kierowane przez Polaków, mieszkających w Danii. „Pani Iwono, jestem tłumaczem. Mogę pomóc pro bono przy ewentualnym tłumaczeniu dokumentów” - proponowała Agnieszka. „W Danii mają psychologów również polskojęzycznych, znam jedną babkę w Helsingor” - napisała Teresa. Ktoś proponował, by szybko wykupić ubezpieczenie w ZUS, ktoś tłumaczył zawiłości polskiego i duńskiego prawa.

Najwięcej jednak pomogła Anna, Polka od 12 lat mieszkająca w Danii. To ona została nieformalną tłumaczką Grzegorza, to ona znalazła dla niego pomoc prawną, i na koniec - to ona przeprowadziła prywatne śledztwo, które może doprowadzić do ustalenia winnych.

Dzwonię do Danii. Ustalamy z Anną - noszącą faktycznie inne imię - że ze względów bezpieczeństwa zachowa anonimowość.

- Trudno w takiej sytuacji pozostać obojętnym - mówi Polka. - W naszym regionie żyje wielu Polaków, więc wiadomości dochodzą szybko. Wielu słyszało wcześniej, że domem, w którym mieszkał Grzegorz oraz jego pracodawca, który pod tym samym adresem zarejestrował firmę, od dawna interesuje duńska policja oraz miejscowi urzędnicy. Przyczyn jest wiele. Pierwsza, prozaiczna, związana jest z częstymi zgłoszeniami awantur, bijatyk, rzucania meblami. Latem zdarza się, że wybiegają stamtąd na ulicę, pod przejeżdżające samochody, odurzeni alkoholem i narkotykami mężczyźni. Interweniuje policja.

Druga przyczyna jest poważniejsza. Tajemnicą poliszynela wśród rodaków jest nielegalne zatrudnianie pracowników z Polski przez trzy działające w tym rejonie Danii polskie firmy. W tym firmę pracodawcy Grzegorza.

Pomorska mafia?

- Mówimy o nich „pomorska mafia”, bo jeżdżą samochodami z tablicami z Pomorza - opowiada Anna. - Jako polskie firmy nie płacą VAT. Wykorzystują przepis mówiący, że osoby poszukujące zatrudnienia mogą przebywać w Danii do sześciu miesięcy bez konieczności rejestracji. Po tym okresie należy jednak uzyskać adres zameldowania. Przez sito można przejść, pokazując np. bilety z promów, świadczące o wyjeździe do Polski.

Mówimy o nich „pomorska mafia”, bo jeżdżą samochodami z tablicami z Pomorza

Pracodawcy przywożą do Danii osoby nieznające języka. - W domu pracodawcy Grzegorza mieszkało ostatnio trzynastu pracowników z Polski - opowiada Anna. - Tutejsze prawo nakazuje zgłoszenie takich osób do miejscowego urzędu skarbowego (SKAT) i załatwienie pozwolenia na prowadzenie działalności i ubezpieczenia. Kiedy jednak pracownik zaczynał dopominać się o swoje prawa, odsyłano go do kraju.

Anna zaproponowała Iwonie, że będzie odwiedzać Grzegorza w szpitalu. Poprosiła też swoją koleżankę prawniczkę Dominikę Prokop, Polkę od dziecka mieszkającą w Danii, by zgodziła się bezpłatnie zostać adwokatem posiłkowym Grzegorza.

- Po pierwszej rozmowie z Iwoną zaczęłam odwiedzać Grzegorza w szpitalu - mówi pani Anna. - Zobaczyłam skatowanego mężczyznę, ze sparaliżowaną prawą ręką i nogą, a także martwicą palców prawej dłoni, spowodowaną uderzeniami kija bejsbolowego.

Początkowo trudno było z Grzegorzem nawiązać kontakt. Jednak z dnia na dzień odzyskiwał mowę.

- Powiedział, że nie był pierwszą ofiarą mafii - mówi Anna. - Przed nim pobito chłopaka, który domagał się zaległych pieniędzy. Tamten wyjechał, ale Grzegorz był uparty. Wtedy go skatowano, wywieziono busem z miejsca przestępstwa i wyrzucono zapewne spodziewając się, że umrze. Uratowano go w ostatniej chwili.

Przed nim pobito chłopaka, który domagał się zaległych pieniędzy. Tamten wyjechał, ale Grzegorz był uparty. Wtedy go skatowano, wywieziono busem z miejsca przestępstwa i wyrzucono zapewne spodziewając się, że umrze.

Od pielęgniarek Anna usłyszała, że kiedy jeszcze nie wiadomo było, czy pacjent przeżyje, zadzwonił jakiś Polak, który przekazał słuchawkę mężczyźnie mówiącemu po duńsku z obcym akcentem. Nie przedstawił się, pytał o rokowania. Pielęgniarki odmówiły przekazania informacji.

Anna wybrała się na ulicę, przy której mieszkał Grzegorz. Potajemnie zrobiła zdjęcia domu i stojącego na podwórzu busa na duńskich numerach rejestracyjnych. Wysłała zdjęcia Iwonie.

Nie bała się?

- Byłam ostrożna - mówi. - Taka ze mnie duńska Mata Hari.

Policja duńska też nie próżnuje. Nieoficjalnie wiadomo, że przesłuchano już kilka osób pracujących z Grzegorzem, a ich zeznania uznano za niespójne.

Dziękuję mojej Iwonie

Tymczasem w Polsce, po nagłośnieniu przez Iwonę przypadku brata, sytuacja prawna już się zmieniła.

- W poniedziałek, 5 marca, po zapoznaniu się z aktami zadecydowałem o wszczęciu śledztwa w sprawie pobicia i spowodowania ciężkiego, zagrażającego życiu uszczerbku na zdrowiu Grzegorza Fojuta na terenie Danii - mówi Mirosław Orłowski, prokurator rejonowy w Chojnicach. - Liczymy, o ile to będzie możliwe, na szybkie ściągnięcie materiałów od policji duńskiej.

Przed tygodniem, dzięki pomocy Polaków z Danii, Iwona pojechała do brata. - Na lotnisku czekał na mnie Dawid Mebdi, cudowny młody człowiek, który zawiózł mnie do szpitala. Pierwszy nocleg opłacił szpital i miałam wracać do domu, ale wtedy stan Grzegorza znacznie się pogorszył. I to Dawid, zupełnie obcy człowiek, który wcześniej odwiedzał brata w szpitalu, opłacił następne noclegi.

Iwona usłyszała, że Grzegorz nadal bardzo cierpi. Dostaje morfinę, specjalny dźwig umieszcza go na wózku, gdzie może siedzieć tylko przypięty pasami. Całe życie będzie skazany na pomoc innych. - Powiedzieli, że Grzegorz może już nigdy nie jeść i nie pić samodzielnie - mówi. - I że praktycznie zrobili, co mogli...

Iwona wróciła do domu w poniedziałek. W środę rano specjalną karetką, pod opieką lekarza, Grzegorz wyruszył w dziesięciogodzinną podróż do Polski. Tu przyjęto go na oddział neurologiczny Szpitala Specjalistycznego im. J.K. Łukowicza w Chojnicach.

- Stało się to możliwe po wypełnieniu wszystkich procedur - wyjaśnia Grażyna Dąbrowiecka, dyrektor Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Chojnicach. - Konsulat w Kopenhadze pomógł w załatwieniu formalności związanych z wysłaniem historii choroby z duńskiego szpitala. Po przeanalizowaniu dokumentacji zapadła decyzja o umieszczeniu pana Grzegorza na oddziale neurologicznym szpitala w Chojnicach.

Dyrektor Dąbrowiecka zapewnia, że poszkodowany mężczyzna po opuszczeniu szpitala nie pozostanie bez opieki.

- Jeśli jego stan na to pozwoli, trafi do Domu Pomocy Społecznej - wyjaśnia. - Jeśli nie, zostanie umieszczony w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. Po zgromadzeniu niezbędnych dokumentów będziemy załatwiać orzeczenie o stopniu niepełnosprawności. Być może pozwoli to mężczyźnie na otrzymanie stałego zasiłku.

Iwona przesyła krótki film, na którym leżący w łóżku Grzegorz mówi niewyraźnie: - Dziękuję wszystkim ludziom, którzy mi pomogli. A potem milknie na chwilę, by dodać: - I mojej Iwonie.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Domagał się od szefa legalnej umowy o pracę. O mało nie stracił życia [wideo] - Plus Dziennik Bałtycki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl