Domachowska nie chce być już tylko dziewczyną Jerzego Janowicza. Czy uda jej się wzbić na szczyt?

Hubert Zdankiewicz
Naszej byłej rakiecie nr 1 znudziło się oglądanie tenisa z trybun
Naszej byłej rakiecie nr 1 znudziło się oglądanie tenisa z trybun Sylwia Dąbrowa/Polskapresse
Agnieszka Radwańska wygrała właśnie turniej WTA w Seulu. Nawet w Polsce nie każdy za to pamięta, że nie jest pierwszą tenisistką z naszego kraju, którą oklaskiwali tamtejsi kibice. Niemal równo dziewięć lat temu do finału w stolicy Korei Płd. przebiła się Marta Domachowska i choć przegrała w nim gładko (1:6, 1:6) z Rosjanką Marią Szarapową, to jednak jej postawa była dla wszystkich ogromną i bardzo miłą niespodzianką.

To był pierwszy finał imprezy WTA 18-letniej wówczas zawodniczki i w ogóle pierwszy finał imprezy tej rangi w wykonaniu polskiej tenisistki od czasu powstania Women's Tennis Association (1973 r.).

Nikt wówczas nie przypuszczał, że dalsza kariera Domachowskiej będzie nieustającym pasmem wzlotów i upadków, a dziś - w chwili gdy o rok młodsza Szarapowa wciąż jest na szczycie - ona będzie bardziej celebrytką niż sportowcem. Tak jednak właśnie jest, bo w mediach pojawia się ostatnio tylko z powodu rozbieranej sesji dla Playboya i swojego związku z Jerzym Janowiczem, najlepszym dziś polskim tenisistą. Co bardziej dociekliwi przypomną, że w kwietniu dostała dziką kartę do turnieju BNP Paribas Katowice Open. Przegrała jednak w pierwszej rundzie z Niemką Anniką Beck (na pocieszenie dotarła razem z Alicją Rosolską do półfinału debla).

Nie tak miało to wszystko wyglądać. Jednym w odniesieniu sukcesu przeszkadza brak talentu, drugim słabe zdrowie, a jeszcze innym brak pieniędzy. Domachowska miała wszystko, włącznie z pokrywającym wszystkie wydatki prywatnym sponsorem. "Polska Szarapowa" - pisał o niej w 2004 r. "Przegląd Sportowy", a finał w Seulu nie był jednorazowym sukcesem. Wiosną 2005 r. Marta powtórzyła to w Strasburgu, a w lutym 2006 r. w Memphis. Miesiąc później awansowała na najwyższe w karierze 37. miejsce w światowym rankingu...

Już wówczas widać było jednak, że jej kariera nie przebiega tak, jak powinna. Kłótnie, zwalnianie kolejnych trenerów. Krótko mówiąc: chaos, którego apogeum miało miejsce wiosną 2005 r., gdy matka tenisistki zasugerowała na łamach jednego z tabloidów, że pracująca z jej córką Iwona Kuczyńska nie prowadzi - delikatnie mówiąc - sportowego trybu życia (ta pozwała ją za to do sądu). Rok później - tuż przed rozpoczęciem turnieju J&S Cup w Warszawie - sponsor Domachowskiej postanowił zmienić jej kolejnego trenera i zatrudnić w jego miejsce słynnego Wojciecha Fibaka. Zapomniał tylko… powiedzieć o tym głównej zainteresowanej, a ta w rezultacie dowiedziała się o tym od dziennikarzy, których cała armia stawiła się dzień później na jej treningu. Po jego zakończeniu poproszona o komentarz Marta uciekła z kortu.

Zaczęła się jej pierwsza równia pochyła, bo rok później przegrywała z kim popadnie i pętała się pod koniec drugiej setki rankingu WTA. Wtedy jeszcze udało jej się pozbierać. Wróciła do elity, a w styczniu 2008 r. odniosła historyczny sukces, dochodząc do 1/8 finału Australian Open (zaczynała od eliminacji).- Wracam pewna, że tym razem mi się uda - mówiła na naszych łamach po powrocie z Melbourne i wydawało się, że faktycznie tak będzie. Tymczasem...

"Wielki powrót Marty Domachowskiej na kort centralny Wimbledonu. Tym razem w roli WAGs (skrót od Wives And Girlfriends, akronim używany przez angielskie media) Jerzego Janowicza" - komentował w lipcu na Twitterze jej pojawienie się w Londynie jeden z włoskich dziennikarzy. Złośliwie, ale trafnie, bo od maja w ogóle nie grała. Po raz ostatni wyszła na kort w Mariborze (turniej ITF z pulą nagród 25 tys. dol.), gdzie zresztą odpadła już w pierwszej rundzie.

- Powiedziała mi, że ma dość i musi zrobić sobie przerwę - mówi Paweł Ostrowski, trener, pod którego kierunkiem Domachowska osiągnęła w przeszłości m.in. wspomniany już sukces w Australii, i który od pewnego czasu znów jej pomaga. - Nie oponowałem, bo przerwa faktycznie była jej potrzebna. Doszła do ściany, na treningach i w sparingach prezentowała się znakomicie, ale zupełnie nie potrafiła pokazać tego w grze na punkty. Za dużo stresu, za dużo występów w małych turniejach. Gdy dostawała w końcu szansę w tych większych, tak jak w Katowicach, za bardzo się spinała - dodaje Ostrowski, który jednak nie przekreśla szans na powrót swojej nowej/starej podopiecznej. Ta wybiera się właśnie do Francji na kolejną "25" ITF. - Odpoczęła, zeszło z niej ciśnienie. Jeśli znów zacznie bawić się tenisem, to kto wie... Może jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa - uważa.

Wypadało by powiedzieć: Powodzenia, Marta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl