Dobromir Sośnierz: Spodziewałem się różnych głupot w Parlamencie Europejskim. Ale nie sądziłem, że jest aż tak źle

Kacper Rogacin
Kacper Rogacin
Fot. Christian CREUTZ © European Union 2018 - Source : EP
- Byłem przygotowany na różne głupoty unijne, że tu zajmujemy się gorylami w Kongo i troską nad całym światem, demokracją w Bangladeszu. Nie byłem natomiast przygotowany, że ta fasada demokracji, która tutaj jest, jest tak beznadziejnie sklecona i że to się bez skrępowania odbywa przy publiczności. Co jeszcze dziwniejsze - nikomu to nie przeszkadza, oprócz mnie - mówi Dobromir Sośnierz, europoseł partii Wolność w rozmowie z Agencją Informacyjną Polska Press.

Rozmawiałem z przedstawicielami Komisji Europejskiej, którzy twierdzą, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej wcale nie jest jeszcze przesądzone. Pana zdaniem faktycznie do Brexitu może nie dojść?
Rzeczywiście momentami to wygląda, jakby Unia Europejska próbowała zmusić Brytyjczyków do zmiany decyzji, zniechęcić ich do wychodzenia z UE i Brytyjczycy też już są zmęczeni takim przeciągającym się impasem, niepokojami. Pewnie chcieliby już świętego spokoju. To trochę tak jak w Polsce, gdzie próbuje się destabilizować sytuację przez działania zewnętrzne, przez interwencję dyplomatyczną, polityczną, w postaci sankcji, wdrażania jakichś artykułów 7 itd. - ma to wywołać zmęczenie społeczeństwa tym tematem i zmianę rządów na takie, które wreszcie zapewnią upragniony przez wszystkich spokój. Więc tutaj może działać podobny mechanizm. Tak długo Unia będzie tych Brytyjczyków zwodzić, męczyć, aż powiedzą - dobra, jeśli to jest taki problem, to lepiej już nie wychodźmy. Ale ja nawet na miejscu tych, którzy są dużymi entuzjastami Unii Europejskiej bym się z takiego rozwiązania nie cieszył, bo to jest bardzo krótkowzroczne. Póki jesteśmy federacją państw, z której łatwo można wyjść na warunkach cywilizowanych, przejrzystych i jasnych dla wszystkich, to jesteśmy bezpieczni. W sytuacji, kiedy UE gwałtownie zmieniłaby kierunek, gdyby do władzy w UE doszły takie siły, których euroentuzjaści by tam nie chcieli, to co wtedy? Może oni by chcieli wtedy UE opuścić, a się okaże, że będą takie problemy, jakie ma Wielka Brytania, że każą im płacić odstępne za wyjście.

Zakładając hipotetycznie identyczną, co teraz konfigurację sił politycznych w PE po przyszłorocznych wyborach, brak posłów z Wielkiej Brytanii będzie dużą stratą dla środowisk eurosceptycznych?
W tej konfiguracji obecnej, to byłoby oczywiście spore osłabienie eurosceptycznej frakcji, bo brytyjska UKIP to jedna z dwóch największych partii eurosceptycznych w parlamencie, oprócz Frontu Narodowego z Francji. I - w przeciwieństwie do Frontu, który jest zwyczajnie socjalistyczny, a jego eurosceptycyzm bierze się z zupełnie innych powodów niż w przypadku partii Wolność - z naszego punktu widzenia grupa Farage'a to najbliższa nam wizja eurosceptyczna. Nie dość, że są podobnie jak my eurosceptyczni, to jeszcze z podobnych powodów. Jeśli mielibyśmy gdzieś szukać sojuszników, to najprędzej właśnie tam, więc to byłoby osłabienie, no ale jeśli oni wyjdą pod koniec marca, to zostaje tak naprawdę tylko kwiecień, kiedy w parlamencie toczą się jakieś prace. W maju już trwa kampania wyborcza, PE jest zamknięty, więc nie ma to praktycznego znaczenia w tej kadencji.

A w kolejnej?
Trudno powiedzieć, bo nie wiemy jak silna byłaby frakcja Farage'a w kolejnej kadencji i nie wiemy, jak będą wyglądały wyniki ugrupowań z innych krajów. Raczej będzie to osłabienie, dlatego ja też podejrzewam, że część grup rządzących UE mogło świadomie grać na Brexit, żeby wypchnąć Wielką Brytanię, bo ona zawsze była mimo wszystko trochę niewygodna. A jeśli zmierzamy - a takie jest przecież postanowienie - do Europy, która ma być jednym państwem z jedną walutą, rządem i nawet jedną armią, to Wielkiej Brytanii trzeba się i tak prędzej czy później pozbyć, bo ona na to nie pozwoli. Z drugiej strony te negocjacje przebiegają tak, jakby eurofederaliści chcieli Brytyjczyków teraz wypuścić. Chociaż z drugiej strony nawet gdyby chcieli ich wypuścić, to nie mogą tego zrobić zbyt łatwo, bo wtedy może być to zbyt zachęcające dla innych.

Jakiś czas temu wspominał Pan, że po objęciu mandatu europosła zaskoczyła Pana ilość absurdów, jakie panują w Parlamencie Europejskim.
Jest kilka takich rzeczy, które są zaskakujące dla nieprzygotowanej osoby. Na pewno sposób, w jaki się tutaj głosuje to była jedna z tych rzeczy, które mną wstrząsnęły. Byłem przygotowany na różne głupoty unijne, że tu zajmujemy się gorylami w Kongo i troską nad całym światem, demokracją w Bangladeszu. Nie byłem natomiast przygotowany, że ta fasada demokracji, która tutaj jest, jest tak beznadziejnie sklecona i że to się bez skrępowania odbywa przy publiczności. Co jeszcze dziwniejsze - nikomu to nie przeszkadza, oprócz mnie. Przede wszystkim chodzi o szybkość głosowań, gdzie w ciągu kilkunastu sekund potrafią przegłosować 7, 8 poprawek. To jest obłędne tempo, które uniemożliwia nawet tłumaczom przełożenie tego, co się dzieje na bieżąco. Głosowanie odbywa się poprzez podnoszenie rąk bez liczenia, czyli funkcjonuje ocena na oko przewodniczącego. Przewodniczący się rozgląda i stwierdza, czy jest więcej głosów za, czy przeciw. Jak się to prowadzi w takim tempie, to ludzie nie nadążają z głosowaniem, często głosują nie w tym momencie, co trzeba, bo tłumacz nie nadąża, więc oni głosują asynchronicznie. Wobec tego stwierdzają, że lepiej, żeby nie głosowali w ogóle, co w tej sytuacji nie jest całkiem nieracjonalną decyzją. Z całej sali obrad głosuje potem 20% posłów w takich szybkich głosowaniach, z czego przewodniczący patrzy na liderów grup, jak oni głosują i ocenia, że jeśli lider głosuje tak, to znaczy, że cała grupa zagłosuje tak samo. Więc jeśli jedna frakcja plus druga frakcja głosuje za, to znaczy, że projekt przeszedł. To jest niedopuszczalne, bo mandat posła jest wolny, niezależny i nie ma żadnego domniemania, że cała grupa głosuje tak samo jak lider. Nie mamy tu też sprawdzania kworum. Nikt nie sprawdza, czy w głosowaniu wzięła udział minimum jakaś część posłów. Na posiedzeniach komisji czasem jest zaledwie kilka aktywnie głosujących osób, które mimo to skutecznie przegłosowują poprawki, które potem mogą mieć wpływ na życie milionów Europejczyków. Głosowania bywają przypadkowe - podczas sprawdzania okazuje się, że wynik jest odwrotny, niż wydawało się przewodniczącemu. Przewodniczący czasami się upiera, jak ostatnio nasz poseł Liberadzki, który przewodniczył obradom w Strasburgu i upierał się, że nie sprawdzi głosowania. "Możecie mi państwo zaufać, na pewno przeszło" - mówił. Ale wskutek kolejnych głośnych protestów w końcu poddał to pod głosowanie elektroniczne i okazało się, że nie przeszło. Absurdalna sytuacja. O mały włos - gdyby nie determinacja kilku ludzi, którzy tam protestowali - doszłoby do sfałszowania wyników przez przewodniczącego. No więc ten bałagan panujący tutaj przy głosowaniach, to niechlujstwo, ten brak staranności...
Z tego co wiem, przygotowaliście na ten temat specjalny raport.
Tak, to bardzo mocne i ciekawe opracowanie, przygotowane przez prawników z Ordo Iuris, którzy przyjrzeli się zarówno przepisom, jak i ich egzekucji tutaj na miejscu. Wnioski są mocne i ciekawe i myślę, że to będzie przyczynek do dalszej dyskusji na ten temat, bo jest to temat zupełnie zaniedbany i dziwię się, że również polscy posłowie są bierni w tym temacie i nie podnoszą tej kwestii. Zwłaszcza, kiedy są tak bardzo mocno upominani przez UE, która chce być taka idealna w sprawach sądów itd., a tutaj na miejscu głosuje się z pogwałceniem wszelkich zasad.

Wspominał Pan też o rozpisce głosowań, na które zaznaczane są sugerowane głosy. Proszę coś o tym opowiedzieć.
Kiedy pobiera się listę do głosowania, to tam zawsze jest już sugestia, co sprawozdawca sugeruje — żeby głosować za lub przeciw. Jest też oczywiście rubryka na własną twórczość, można swoje komentarze nanieść, ale już jest sugestia, która ma o tyle wpływ, że na niektórych głosowaniach widać przewodniczącego, który nie podnosi wzroku znad kartki, tylko mówi: "Kto za? Kto przeciw? Kto się wstrzymał? Przyjęto". On właśnie wychodzi z założenia, że to już przeszło, bo oni się dogadali. Największe grupy spotkały się wcześniej, przyjęły, że tak właśnie będzie, więc już wszyscy się dogadali, co znaczy, że nie trzeba już patrzeć na salę. A mimo to te kompromisy czasami nie przechodzą. Jak się sprawdza głosowania elektronicznie, to okazuje się, że czasami taki kompromis też potrafi upaść.

Wspólne listy polskiej prawicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego są Pana zdaniem możliwe?
Tak jak zastrzegałem na ubiegłotygodniowej debacie w Warszawie — ja nie jestem w partii osobą decyzyjną. Jestem wprawdzie europosłem, ale nie zasiadam w żadnych organach partyjnych, które podejmowałyby takie decyzje, więc ja tak naprawdę nie wiem, jakie będą decyzje nawet z naszej strony. Wydaje mi się jednak, że taka inicjatywa, która połączy te ruchy, jest konieczna, bo widać, że paliwo w obecnej konfiguracji w każdym z tych ruchów się wyczerpało, a w niektórych przypadkach może nawet w ogóle go nie było. Następują rozpady, rozkład, brak determinacji. Jeśli moda na coś przeminie, to trudno ją odtworzyć i mamy z tym teraz do czynienia np. w przypadku partii Wolność i samego Janusza Korwin-Mikkego. Trzeba raczej zrobić coś nowego, na nowo zapakować i sprzedać jako nowy produkt. Musi być coś, co będzie miało powiew nowości, taką premię za zjednoczenie.

Taką nowością może być sojusz w ramach Federacji dla Rzeczypospolitej, którą buduje poseł Marek Jakubiak?

Formuła, którą proponuje pan Jakubiak jest zasadniczo dobra, ale on ją proponuje w zły sposób, co też może podważać jego szczere intencje. Powinno być tak, że po spotkaniu liderów tych grup oni wychodzą i mówią - powołujemy taką federację, do której może przystąpić jeszcze kto by tam chciał, ale na zasadzie autonomicznej. Wszystkie partie zapisują się w całości do tego, w zwartym szeregu. Nie będzie tutaj pochłaniania jednego przez drugiego, tylko wymyślamy nowy wspólny szyld, ale każda partia zachowuje swój program. Mamy program minimum, który nas łączy, ale każdy swoje cele zachowuje, czyli z góry jest też wpisany w tę koalicję rozpad. Do jakiegoś miejsca idziemy razem, do Parlamentu polskiego idziemy razem, ale potem jeśli osiągniemy nasze cele, to nasze drogi się rozejdą. I to jest uczciwe postawienie sprawy i najłatwiejsza formuła do przełknięcia i dla wyborców i dla tych partii. Natomiast pan Jakubiak robi to tak, że już to utworzył i mówi: "A teraz chodźcie do mnie". No obawiam się, że już same prestiżowe względy, takie ambicjonalne, utrudnią to, żeby w taki sposób to rozegrać. Bo każdy by chciał, żeby to do niego przyszli. Uważam, że to musi być wspólna inicjatywa, czyli właśnie spotykamy się, wychodzimy do dziennikarzy i obwieszczamy powstanie nowej formacji. Jeśli on to robi w taki sposób, że zakłada federację i teraz mówi "Kto do mnie nie przystąpi, to widocznie nie chce pojednania", to jest to zagrywka, która może się raczej skończyć niepowodzeniem. A jak się skończy niepowodzeniem, to trudniej będzie zawiązać następną. Więc nie za dobrze to się zaczyna.
Nie ma Pan wrażenia, że czasu na dogadywanie się pozostało już bardzo niewiele?
Żeby osiągnąć dobry wynik w najbliższych wyborach, to niewątpliwie czasu jest już niewiele. W ciągu miesiąca, do końca roku pewnie musiałoby coś powstać, żeby się zmobilizować przed wyborami, wypromować, utrwalić w świadomości wyborców. Myślę, że trzeba się z tym spieszyć jak najbardziej.

Jakie są Pana plany na nadchodzący czas?
Nie jestem osobą decyzyjną, są różne koncepcje również w partii. Nie wiem, czy ze wszystkimi będę w stanie się zgodzić, do wszystkich dopasować. Nie wybieram się do żadnego innego ugrupowania, natomiast nie jestem też pewien, czy będę kandydatem partii Wolność i na jakich zasadach. Trudno mi powiedzieć.

Może w takim razie w przyszłości powstanie Pana własna, autorska partia?
Raczej nie, myślę że już mamy dość tych ugrupowań. Przynajmniej potrzebą chwili jest nie rozmnażanie przez pączkowanie, tylko właśnie połączenie tych grup, a zakładanie kolejnej chyba by się nie przysłużyło.

Ważniejszym celem z Państwa punktu widzenia jest Parlament Europejski czy krajowy?
Póki co, z naszego punktu widzenia ważniejszy jest jeszcze parlament polski, bo rzeczy, które chcielibyśmy przeforsować - chociażby samo opuszczenie UE - to trzeba załatwiać na poziomie parlamentu krajowego, a nie w PE. Ale w Brukseli też należy mieć silną reprezentację, żeby móc bronić się przed zalewem śmieciowego ustawodawstwa, które tu jest produkowane i przynajmniej trochę hamować tę biegunkę legislacyjną, na którą cierpi parlament w Brukseli. Obie rzeczy są ważne, natomiast jeśli trzeba wybrać, czy myć ręce, czy nogi, to bym powiedział, że parlament krajowy jest ważniejszy.

Podczas debaty stwierdził Pan, że decyzja o starcie w wyborach samorządowych była błędem. Dlaczego?
Mówiłem przede wszystkim o starcie do sejmików w całym kraju. Ja od początku to mówiłem, że nie zgadzam się z tym i namawiałem kolegów z partii, żebyśmy tego nie robili. Mówiłem, że to skończy się bardzo złym wynikiem, co się stało. Bo z jakiego powodu ludzie mają głosować na partię Wolność do sejmików, skoro sejmiki nie mają żadnych sensownych kompetencji, są zbędnym tworem? Nie mamy tam żadnego sensownego programu, więc nie ma też żadnego sensownego powodu, żeby wyborcy mieli wybrać nas, a nie kogoś innego, poza taką sympatią ogólnie, że "A, lubię ich to na nich też tym razem zagłosuję". Uważam, że dużo lepszym rozwiązaniem jest bojkot tych wyborów i konsekwentne podtrzymanie, że nie będziemy kandydować do sejmików, które są do likwidacji. Natomiast To był krok w bardzo złym kierunku, dlatego że w ten sposób pokazaliśmy bardzo słaby wynik, który ludzie zapamiętają. Ostatni nasz wynik to było 4,76% w wyborach sejmowych, czyli wprawdzie poniżej progu, ale tylko tuż poniżej progu. Zawsze wynik rokujący, że parę tysięcy głosów i byśmy byli ponad progiem. No i trzeba było przy tym zostać, a nie pokazywać teraz 1,5% całej Polsce. Oczywiście, że nie jest to wynik miarodajny, bo to nie są nasze wybory, ale to właśnie dlatego nie należy wychodzić na bitwę, w której się na pewno przegra. Jeśli nie możesz wygrać bitwy, to jej unikasz tak długo, aż zajdą okoliczności, w których możesz wyjść z tego obronną ręką. Uważam, że to była bardzo zła decyzja, która też pogorszyła nasze możliwości negocjacyjne przy rozmowach zjednoczeniowych. Jeśli już wszyscy się dowiedzieli, że mamy te 1,5% w tych wyborach, to nie możemy mówić, że "wybraliśmy bojkot, a jakbyśmy wystartowali, to byśmy mieli 10%!".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Dobromir Sośnierz: Spodziewałem się różnych głupot w Parlamencie Europejskim. Ale nie sądziłem, że jest aż tak źle - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl