Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego ciąża jest dla nich tragedią?

Barbara Sadłowska
Z tej kładki (obecnie po remoncie) sześć lat temu spadła Agnieszka
Z tej kładki (obecnie po remoncie) sześć lat temu spadła Agnieszka Grzegorz Dembiński
Szymon - 10 lat temu student Politechniki Poznańskiej został skazany na dożywocie, bo jego była dziewczyna zmarła wraz z dzieckiem. Wywabił ją z domu w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Poszli nad Wartę. Tam zaatakował Dorotę nożem. Zadał jej ponad 20 ciosów - wiele w brzuch. Potem tłumaczył, że pokłócili się, bo Dorota zagroziła, że uniemożliwi mu kontakt z dzieckiem i wtedy przestał panować nad sobą.

Jeżeli była to jednak nieplanowana zbrodnia, to dlaczego zabrał nóż, foliowe worki i klucz, którym posłużył się, by wjechać na nieruchomość ciotki poza Poznaniem? Tam ukrył ciało w nieczynnym wychodku. Podobno trudno mu było przepchnąć je przez otwór - Dorota była w dziewiątym miesiącu ciąży. Podczas procesu Szymona przed poznańskim Sądem Okręgowym zeznawała jego ostatnia dziewczyna Agata. Była zdziwiona, że nie powiedział jej nic o ciąży Doroty. Mówiła, że mimo to nadal byłaby z Szymonem. Byli tacy szczęśliwi...

Biegli stwierdzili, że dziecko, z nie do końca ukształtowaną tkanką płucną, mogło przeżyć w inkubatorze. Dlatego prokurator domagał się skazania Szymona za podwójną śmierć. Jednak przed ogłoszeniem wyroku w Poznaniu Sąd Najwyższy orzekł - w innej sprawie - że do porodu mówimy o płodzie, dopiero potem - o człowieku. W grudniu 2006 roku poznański Sąd Okręgowy skazał więc Szymona na dożywocie tylko za zamordowanie Doroty. Śmierć dziecka potraktował jako okoliczność obciążającą.

W marcu 2007 roku Sąd Apelacyjny w Poznaniu utrzymał ten wyrok w mocy. Wyjaśnił także, dlaczego nie uwzględnił apelacji obrońcy, który zaskarżył surowość kary dla Szymona, niezdemoralizowanego studenta Politechniki Poznańskiej.

- Godząc w życie Doroty i dziecka wykazał, że mimo wysokiej inteligencji, znajomości i akceptacji norm prawnych i etycznych, potrafił wszystko zlekceważyć, żeby osiągnąć swoje plany życiowe - wyjaśniała sędzia Hanna Grądzielewska. - Wszystko, co osiągnął, tym jednym czynem zaprzepaścił.

Minęło kilka lat
Inny chłopak, inna dziewczyna. Dużo młodsi. Bartosz nie miał jeszcze osiemnastu lat. Jego koleżanka zgimnazjum ibyła sympatia też była wciąży. Mimo że oficjalnie się rozstali, spotykali się iniekiedy dochodziło dozbliżeń. Jedno znich, nanieszczęście dla Bartosza, było brzemienne. Nie potrafił zaakceptować faktu, że zostanie ojcem. Próbował namówić dziewczynę, żeby pozbyła się dziecka. Zapierał się, że to nie on, to musi być ktoś inny.

Dziewczyna - nazwijmy ją Agnieszka - oczekiwała, że Bartek podejmie decyzję, bo termin porodu był coraz bliższy. Czy chce do niej wrócić, a jeżeli nie, to jak ustalą kontakty z dzieckiem.

Umówili się, że spotkają się 2 stycznia. Bartosz proponował most Rocha. Dla niej - w 38. tygodniu ciąży - było za daleko. Zaproponował Lasek Golęciński. Zgodziła się. Kiedyś tam razem spacerowali.

Szli z centrum Poznania. Razem, ale osobno. On przodem, ona za nim. Jakby się w ogóle nie znali. Po drodze nie rozmawiał z nią. Kiedy doszli do kładki dla pieszych nad torami kolejowymi, weszli na nią, chociaż mostek był remontowany. Minęli tablicę zakazującą wejścia na kładkę, w tym czasie pozbawioną barierek.

Przystanęli. Mówiła, że on ma dwie osobowości: dobrą i złą. Odpowiedział, że naraziła się „temu złemu Bartkowi” i „za dwie minuty będzie innym człowiekiem”. Objął ją. Agnieszka przytuliła się do Bartka. Ale on nie pozwolił jej się objąć. Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, była już w powietrzu... Spadała z wysokości przeszło sześciu metrów.

Udało jej się zadzwonić do kolegi. Powiedziała, że Bartek ją zrzucił. Przyjechało pogotowie i policja. W szpitalu lekarze uznali, że cesarskie cięcie jest najlepszym rozwiązaniem dla matki i dziecka. Agnieszka urodziła zdrowe dziecko.

- W szpitalu przez trzy tygodnie musiałam leżeć płasko, nie mogłam wstawać. Kiedy byłam już na ortopedii, widziałam dziecko tylko raz dziennie, bo nie chcieli częściej przywozić - mówiła Agnieszka. - Potem tak leżałam niecały miesiąc w domu. Opiekowała się mną mama. Musiała zrezygnować z pracy i potem już nie mogła do niej wrócić. Dzieckiem opiekowała się też. Jeść mogłam sama na leżąco, ale inne czynności higieniczne - tylko z pomocą mamy.

Zeznała, że matka Bartka powiedziała, że chętnie by jej pomagała, ale dziecko przecież nie jest jego... Na pewno. Dopiero po badaniach genetycznych potwierdzających ojcostwo ustalili wysokość alimentów.

Sądy nierychliwe, ale...
Sprawa Bartosza oskarżonego o nieudzielenie pomocy Agnieszce latami toczyła się przed sądem rejonowym. Taki zarzut pierwotnie postawiła prokuratura, gdyż biegli nie mogli wykluczyć ani wersji nieszczęśliwego wypadku, ani celowego zepchnięcia na tory. Tak to trwało, dopóki sąd rejonowy nie uznał, że ewentualność popełnienia zbrodni powinna być rozpoznana przez sąd okręgowy.

Gdy w ubiegłym tygodniu sędzia Joanna Rucińska uprzedziła strony o możliwości zmiany kwalifikacji na usiłowanie zabójstwa, przymusową aborcję dziecka i spowodowanie ciężkich obrażeń ciała, prokurator wykorzystał to w swoim wystąpieniu podczas wtorkowej rozprawy. Przypomniał, że Bartosz nie chciał uznać dziecka za swoje i dopiero wyniki badań DNA zmusiły go do płacenia alimentów. Nastolatek od początku więc kłamał, twierdząc, że w ogóle nie współżył ze swoją byłą dziewczyną.

Prokurator przypomniał, że gdyby pozostawiona bez pomocy pokrzywdzona - w 38. tygodniu ciąży, z połamanymi kośćmi miednicy zmarła na nasypie kolejowym, dziecko przeżyłoby ją tylko o kilka minut. Zażądał dla oskarżonego 10 lat pozbawienia wolności.

W podobnym tonie wypowiadał się pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej, mówiąc, że Bartosz K., który wcześniej namawiał dziewczynę do pozbycia się dziecka, w dniu zdarzenia namawiał kolegę, żeby w „razie czego”, zapewnił mu alibi.

- Uciekając, zachował się źle, nieodpowiedzialnie, ale nielogiczne jest twierdzenie, że zaplanował zabójstwo - przekonywał obrońca oskarżonego, podkreślając, że zeznania pokrzywdzonej różniły się w opisie zdarzenia.

- Mogę jedynie przeprosić poszkodowaną za to, co się stało - powiedział w „ostatnim słowie” Bartosz. W środę nie przyszedł na ogłoszenie wyroku.

W uzasadnieniu orzeczenia sędzia Joanna Rucińska powiedziała, że sąd podzielił argumenty prokuratury.

- Mimo różnic w oficjalnych przesłuchaniach i informacjach przekazywanych osobom bliskim i obcym zawsze mówiła, że przyczyną jej upadku było zachowanie oskarżonego - powiedziała sędzia Rucińska.

Sąd wymierzył Bartoszowi K. karę 8 lat, tłumacząc, że oskarżony kilka lat temu był może innym człowiekiem niż obecnie, dlatego wyższa kara byłaby zbyt surowa. Ma też zapłacić pokrzywdzonej 30 tysięcy złotych zadośćuczynienia - za krzywdę i cierpienie; miesiące leżenia bez ruchu, kiedy nie mogła się w pełni opiekować dzieckiem.

Bartosz, zamiast wrócić do pracy, trafi do aresztu z powodu wysokości orzeczonej kary. Gdyby przyszedł na ogłoszenie wyroku, policjanci pewnie już by czekali z kajdankami...

Nieprawomocnego wyroku nie zaskarży ani prokuratura, ani pełnomocnik pokrzywdzonej. Należy się jednak spodziewać apelacji obrońcy oskarżonego.

Gdybanie
Gdyby powiedział rodzicom o ciąży Agnieszki. Może przyszłe babcie ustaliłyby jakieś sensowne rozwiązanie...

Gdyby nie uciekł z kładki, pozostawiając ciężarną dziewczynę bez pomocy...

Gdyby od razu przyznał się, że podczas sprzeczki poniosły go emocje - nie miał przecież wtedy nawet osiemnastu lat...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski