Dariusz Marek Srzednicki: O rzezi wołyńskiej należy pamiętać (zdjęcia)

Julita Januszkiewicz
Julita Januszkiewicz
Kadr z filmu "Ukraiński rapsod"
Kadr z filmu "Ukraiński rapsod" Archiwum
Metody mordów Polaków na Wołyniu były okrucieństwem, nie mającym nic wspólnego z jakąkolwiek cywilizacją.

Kurier Poranny: Dziś obchodzimy 73. rocznicę rzezi wołyńskiej. Wczoraj działacze ONR Białystok zorganizowali manifestację, w której podnoszą hasło Ukrainiec nigdy nie był, nie jest i nie będzie Twoim bratem! Co Pan na to?

Dariusz Marek Srzednicki: Nie można odmówić tym młodym ludziom patriotyzmu. Niewątpliwie dobrze znają historię i wyciągają wnioski z wydarzeń, które miały miejsce w przeszłości. A one bardzo negatywnie kojarzą się z Ukraińcami. Ale oczywiście - mówiąc bez emocji - nie należy przesądzać tego, jak rozwiną się nasze stosunki z państwem ukraińskim. Jednak są pewne podstawy, aby się o nie niepokoić. Emocje z tym związane są dla mnie całkowicie zrozumiałe, i to kreuje takie, a nie inne postawy patriotyczne. Rozumiem to lekkie podniecenie, bo historia naszych stosunków do dziś nie została w pełni wyjaśniona. Przez wiele lat w historiografii polskiej, w okresie PRL i później, temat rzezi wołyńskiej nie był podejmowany. Mam też na myśli film oraz literaturę.

Apel ONR nie jest nawoływaniem do negatywnych emocji?

Młodzi Polacy dążąc do poznania faktów historycznych z przeszłości mogą na nie reagować różnie, ze względu na ciągle niewyjaśnioną pomiędzy Polakami a Ukraińcami sytuację rzezi wołyńskiej. Interpretacja tych wydarzeń przez Ukraińców bardzo mocno odbiega od prawdy historycznej. Dlatego nie dziwię się, że młodzi ludzie z ONR tak reagują.

Czytaj też: Podlaska Brygada ONR. Rzeź wołyńska 1943 wymaga potępienia (zdjęcia)


Jak podają ogólnopolskie portale, tuż przed 73. rocznicą grupa kilkunastu ukraińskich osobistości wystosowała list do Polaków. Podpisali się pod nim m.in. Leonid Krawczuk i Wiktor Juszczenko (byli prezydenci). Piszą, że zabijanie niewinnych ludzi nie ma usprawiedliwienia. Proszą Polaków o wybaczenie za popełnione zbrodnie i krzywdy.

To budujące, że w końcu Ukraińcy zaczynają dostrzegać i analizować te wydarzenia z okresu rzezi wołyńskiej. Każdy przejaw pokory ze strony ukraińskiej, chęci mówienia o rzezi, czy to, że Ukraińcy przyznają się do jej popełnienia, traktuję jako zapowiedź poprawienia stosunków między nami i próbę wyjaśnienia spornych tematów z przeszłości. Jestem przyzwyczajony, że Ukraińcy nie chcą o tym mówić, albo interpretują zupełnie odwrotnie te fakty, niezgodnie z duchem historii.

Ponoć parlamentarzyści PiS odpisali, że problemem jest dzisiejszy ukraiński stosunek do sprawców ludobójstwa dokonanego na Polakach w latach II wojny światowej. A w Polsce na poziomie państwowym i samorządowym nie upamiętniamy ludzi, którzy mają na rękach krew niewinnej ludności cywilnej.

Zgodzę się z tym stanowiskiem PiS, który w bardzo komunikatywnej formie przypomina, że jest to za mało. A ustawę ukraińską gloryfikującą działalność UPA, uważam za krok wstecz w wyjaśnianiu tragedii wołyńskiej i całkowite nieporozumienie, zwłaszcza w sytuacji, gdy mówimy o poprawie naszych wzajemnych stosunków. Ta ustawa dla mnie osobiście jest sygnałem, że Ukraińcy nie mają szczerych chęci na przyznanie się do winy.

Jak w takim razie upowszechniać wiedzę o rzezi wołyńskiej?

To jest bardzo mądre pytanie. Kluczem do tego jest przemyślana i rozważna edukacja w szkołach. Ale trzeba zacząć od początku. Mamy bowiem do czynienia ze splotem wydarzeń, o których nie wspominano od wielu lat. Nie mam na myśli tylko samego aktu mordu, ale również jego przyczyn. Edukacja szkolna jest bardzo ważna. Ale również istotną rolę odgrywa literatura czy film. Dlatego w 2011 roku we Wrocławiu zapadła decyzja o upamiętnieniu tych wydarzeń. Chcieliśmy wypełnić powstałą i pielęgnowaną przez lata lukę w wiedzy o tych krwawych incydentach i upamiętnić tysiące polskich ofiar.

Czytaj też: Rzeź wołyńska i jej apogeum: krwawa niedziela 11 lipca ’43


Pański dokument „Ukraiński rapsod” ukazuje ludobójstwo dokonane przez UPA na Polakach od strony ludzi, którym udało się uniknąć śmierci.

Tak. Przyznam, że dla mnie to było wyzwanie. W pewnym momencie zaczęło mnie trochę przerastać. A to ze względu na technologię, którą wykorzystaliśmy do realizacji tego filmu. By jak najwierniej oddać atmosferę tych wydarzeń zdecydowaliśmy się na fabularny dokument, wykorzystując technologię 3D. A był to 2011 rok, więc uczyliśmy się jej wszyscy. Na planie zdjęciowym najczęściej używanym akcesorium był centymetr laserowy, którym wyznaczaliśmy linię, po której musi się poruszać aktor. Gdy schodził z niej, natychmiast łamał afekt 3D. Film był realizowany na przełomie 2011 i 2012 roku. Całkowity koszt produkcji pokryła Wytwórnia Filmowa Cinema Factory z Wrocławia.

Dotarł Pan do ostatnich żyjących świadkowie tej apokaliptycznej zbrodni.

Tak, oczywiście. Czas nas bardzo pośpieszał, bo w okresie od kiedy robiliśmy pierwsze castingi do uruchomienia produkcji, dwie osoby zmarły. Ta przerwa trwała kilka miesięcy. Dlatego śpieszyliśmy się. Nagrałem całe godziny różnych wspomnień z tamtych tragicznych wydarzeń. I na tej podstawie pisałem potem scenariusz wątku fabularnego, który przewija się w tym filmie. Rodziny były zrzeszone w dużym działającym od 1948 roku stowarzyszeniu we Wrocławiu, który do tej pory nie ma osobowości prawnej. Byłem tym zdziwiony.

Do ilu osób Pan dotarł?

Do dwudziestu czterech osób. To jest bardzo dużo. Proszę pamiętać, że rzeź wołyńską przeżyli nieliczni szczęśliwcy. To nie byli tylko bezpośredni uczestnicy, ale również rodziny ofiar. Ci ludzie chcieli poznać prawdę. Trzeba również przypomnieć, że przedstawiciele stowarzyszenia, o którym już wspomniałem, byli przez cały czas na planie zdjęciowym. Brała także w nim udział znana badaczka „rzezi wołyńskiej” - Ewa Siemaszko oraz przedstawiciele wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Zdjęcia chcieliśmy zacząć na terenie Ukrainy, ale po pewnym czasie okazało się, że nie jest to możliwe. W związku z tym, sceny były kręcone w Polsce. Były plenery w Opolu, pod Wrocławiem - w doskonale zachowanym skansenie. Niektóre zdjęcia były kręcone w wynajętym budynku należącym do Telewizji Wrocław.

Ukraińcy nie mają szczerej chęci na przyznanie się do winy

Co mówili świadkowie?

Byli bardzo wzruszeni, często można było dostrzec w ich oczach łzy. Podczas rejestracji sceny, w której Ukraińcy palili w zamkniętej stodole zebranych wcześniej Polaków, jedna z cudem ocalonych kobiet (pozostająca poza kadrem), zasłabła. Gdy zbierałem materiały, jeszcze przed realizacją filmu, opowiadali bardzo szczegółowo swoje losy, chętnie dzieląc się wiedzą, jakby chcieli ją ocalić od zapomnienia. Wiele pomocy oddał filmowi Szczepan Siekierko, prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu.

Dziś obchodzimy 73. rocznicę rzezi wołyńskiej. Dlaczego trzeba o niej pamiętać?

Rzeź wołyńska jest dzisiaj jedną z największych polskich tragedii - tak w skali całego naszego narodu, jak również i przestrzeni - od początku powstania państwa polskiego. Nie ma znaczenia czy wydarzenia te były izolowane do terenu Wołynia i Małopolski Wschodniej. Należy pamiętać, że zbrodnia ta była dokonana z takim okrucieństwem, które można określić jako ludobójstwo. Sam byłem tym przerażony, chociaż reżyserowałem przedtem wiele filmów o zbrodniach radzieckich, czy zbrodniach mniejszości narodowych dokonanych na Polakach. Ale metody mordów Polaków na Wołyniu były okrucieństwem nie mającym nic wspólnego z jakąkolwiek cywilizacją. Szczególnie uczulony jest na te wydarzenia ten, kto ma małe dzieci. Bo one także były okrutnie zamordowanymi ofiarami. Mam córeczki bliźniaczki, które w czasie kręcenia filmu „Ukraiński rapsod” miały cztery lata. Treść wydarzeń jeszcze bardziej na mnie oddziaływała.

Dlaczego na rzeź wybrano 11 lipca 1943 rok?

Było to konsekwencją trzeciej konferencji OUN - B, czyli organizacji ukraińskich nacjonalistów, podczas której zaakceptowano drastyczne metody walki z Polakami. Podjęto wówczas decyzję o likwidacji ludności polskiej na tym terenie. Nieco później, w marcu i kwietniu 1943 roku, zbiegli z posterunków funkcjonariusze policji ukraińskiej z bronią, którą otrzymali od Niemców i zasilili oddziały UPA. Te masowe mordy odbyły się w lipcu 1943 roku. Ale ich apogeum przypadło na 11 lipca. To był uroczysty dla prawosławnych dzień - święto Piotra i Pawła. 11 lipca Ukraińcy uderzyli w 160 miejscach. Dlatego ten dzień jest uważany jako symboliczna data kaźni.

Strona ukraińska podnosi argument, że to Polacy byli winni. Przed wojną mieli represjonować Ukraińców, a po jej wybuchu pomagać Niemcom i sowieckiej partyzantce w niszczeniu ukraińskiej ludności.

To całkowita bzdura. To stwierdzenie zaprzecza faktom, gdyż w okresie dwudziestolecia międzywojennego Polska prowadziła bardzo rozsądną i przyjazną politykę w odniesieniu do mniejszości ukraińskiej. Pilnowano, aby w radach gmin zasiadali Ukraińcy, subwencjonowano naukę zdolnym dzieciom. Ponadto do 1938 roku wojewodą wołyńskim był Henryk Józewski, wielki miłośnik Ukraińców i rzecznik porozumienia. Starał się wyróżniać Ukraińców na każdym niemal kroku. Ta polityka ze strony Polski była prowadzona niezwykle rozważnie. Akcentowano wówczas pomoc dla mniejszości ukraińskiej. Od 1918 roku od chwili powstania państwa polskiego, Wołyń był obszarem zamieszkiwanym przez różne grupy narodowościowe i wszystkie one miały zagwarantowany równy start w kształceniu się. Ci, którzy posiadali wykształcenie, mogli robić kariery w administracji, czy wojsku. Nikt ich w niczym nie ograniczał. Od lat 20. w Polsce działy organizacje narodowych Ukraińców. Chodziło o to, by Ukraińcy zdestabilizowali sytuację w Polsce. W 1921 roku podjęli próbę zamachu, który miał być spektakularnym. Chciano zabić twórcę państwa polskiego Józefa Piłsudskiego. To było na targach lwowskich. Piłsudski wsiadł do odkrytego samochodu, Ukrainiec, który czekał na wykonanie zabójstwa, podbiegł do auta i wycelował w Piłsudskiego, ale on jako stary konspirator nie dał się zaskoczyć. W momencie naciśnięcia spustu przez zamachowca, Piłsudski uchylił się. A pocisk nie ugodził w niego, a w siedzącego obok wojewodę Grabowskiego. Ukraińcy skompromitowali się. Przez prawie dekadę nie podejmowali większych prób zamachowych. Dopiero w latach 30. zabito premiera Bronisława Pierackiego. W przygotowaniu zabójstwa brał udział Stefan Bandera - ukraiński nacjonalista. Po tych aktach terroru Polacy zrewidowali swój stosunek do Ukraińców. Zaostrzono kary. W 1938 roku zdymisjonowano wojewodę Józewskiego, a jego następcą został Aleksander Hauke-Nowak, zwolennik bardziej radykalnej polityki wobec osób łamiących prawo. Zdecydowana postawa administracji polskiej położyła kres zamachom i zneutralizowała organizacje nacjonalistów ukraińskich.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski bardzo krytycznie patrzy na list Ukraińców, który uznaje za „fałszywy” w treści. Ocenia, że rodziny najbardziej szokuje to, że Ukraińcy chcą, aby zaniechać upamiętniania ofiar ludobójstwa, tylko chcą wprowadzić święto ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego.

To dobrze, że takie słowa ze strony polskiej padają. Ja podobnie jak ks. Zaleski nie jestem do końca przekonany o szczerości tego listu. Niewykluczone, że jest on działaniem instrumentalnym. Ma osłabić wydźwięk nadchodzącego dnia 11 lipca. Jeszcze raz powtarzam, tego typu gesty, moim zdaniem są bardzo mile widziane, jednak potencjał szczerości płynącej ze strony ukraińskiej nie jest dla mnie do końca czytelny.

Dariusz Marek Srzednicki, pochodzący z Białegostoku reżyser, scenarzysta i historyk, badacz dwudziestolecia międzywojennego. Autor wielu filmów i przedstawień teatralnych poświęconych zbrodniom przeciw narodowi polskiemu. Zawodowo związany z Warszawą i Wrocławiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dariusz Marek Srzednicki: O rzezi wołyńskiej należy pamiętać (zdjęcia) - Kurier Poranny

Wróć na i.pl Portal i.pl