Czy za 80 lat Polaków będzie tylko 16 mln? Rozmowa z dyrektorem nowo powstałego Centrum Badań nad Rodziną i Demografią w Warszawie

Sylwia Rycharska
Sylwia Rycharska
- Malejąca dzietność nie pojawiła się w ostatnich 3 czy 4 latach, a mamy z nią do czynienia od blisko 20 lat. Jeśli będzie ona postępować, to nasze społeczeństwo będzie coraz starsze, mniej ludzi będzie w wieku produkcyjnym, co przełoży się na funkcjonowanie wielu obszarów życia - twierdzi prof. Michał Michalski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który jest  jednocześnie prezesem Fundacji Instytut Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie oraz dyrektorem nowo powstałego Centrum Badań nad Rodziną i Demografii Collegium Intermarium w Warszawie. Z nim rozmawialiśmy o sytuacji demograficznej w Polsce.
- Malejąca dzietność nie pojawiła się w ostatnich 3 czy 4 latach, a mamy z nią do czynienia od blisko 20 lat. Jeśli będzie ona postępować, to nasze społeczeństwo będzie coraz starsze, mniej ludzi będzie w wieku produkcyjnym, co przełoży się na funkcjonowanie wielu obszarów życia - twierdzi prof. Michał Michalski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który jest jednocześnie prezesem Fundacji Instytut Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie oraz dyrektorem nowo powstałego Centrum Badań nad Rodziną i Demografii Collegium Intermarium w Warszawie. Z nim rozmawialiśmy o sytuacji demograficznej w Polsce. Pixabay/Zdjęcie ilustracyjne
- Malejąca dzietność nie pojawiła się w ostatnich 3 czy 4 latach, a mamy z nią do czynienia od blisko 20 lat. Jeśli będzie ona postępować, to nasze społeczeństwo będzie coraz starsze, mniej ludzi będzie w wieku produkcyjnym, co przełoży się na funkcjonowanie wielu obszarów życia - twierdzi prof. Michał Michalski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który jest jednocześnie prezesem Fundacji Instytutu Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie oraz dyrektorem nowo powstałego Centrum Badań nad Rodziną i Demografii Collegium Intermarium w Warszawie. Z nim rozmawialiśmy o sytuacji demograficznej w Polsce.

Co to znaczy, że w Polsce mamy kryzys demograficzny?

Kryzys demograficzny to sytuacja, gdy nie osiągamy poziomu zastępowalności pokoleń, czyli za mało ludzi się rodzi, a za dużo umiera. Dodatkowo tendencję niżu demograficznego wzmocniła pandemia, która przyczyniła się do większej śmiertelności. Co istotne, malejąca dzietność nie pojawiła się w ostatnich 3 czy 4 latach, a mamy z nią do czynienia od blisko 20 lat. Jeśli będzie ona postępować, to nasze społeczeństwo będzie coraz starsze, mniej ludzi będzie w wieku produkcyjnym, co przełoży się na funkcjonowanie wielu obszarów życia.

Zobacz też: Pensje posłów wyższe niż sądzimy. Dzięki dodatkom

od 16 lat

Co to oznacza dla społeczeństwa polskiego? 

Państwu trudno będzie zapewnić prawidłowe funkcjonowanie systemów emerytalnych, systemów ochrony zdrowia, które są przecież głównie finansowane z podatków. Dopiero od 2015 r. ruszyła kompleksowa polityka rodzinna, która przede wszystkim kojarzona jest z programem 500+, który w pewnym stopniu już przyczynił się do zmiany negatywnych trendów. Obecnie mamy dzietność 1,4 - przed wprowadzeniem tego programu była na poziomie około 1,3. Bez Programu 500+ tego wzrostu nie byłoby, i nadal obecny byłby bardzo dotkliwy problem ubóstwa dzieci, które dziś żyją niewątpliwie w lepszych warunkach. 

Pozytywnym? Czy wzrost o 0,1 można nazwać sukcesem? 

Może się to wydawać niewiele, ale z obliczeń wynika, że bez tego Programu dzietność byłaby jeszcze niższa. Poza tym, trzeba pamiętać, że dzietność nie jest zjawiskiem jednoczynnikowym, tzn., że nie wystarczy dać rodzicom pewnej kwoty pieniędzy, aby dzietność od razu wzrosła. Jest to oczywiście ważne, ale poza tym występuje tu szereg czynników, m.in. dostępność mieszkań, pracy, czy aktualny system podatkowy. Na pewno interesujące jest, jak ta sytuacja będzie się zmieniać po wprowadzeniu strategii demograficznej, która jest obecnie na etapie konsultacji. Uwzględnione są w niej te kwestie, o których mówiłem, czyli m.in. problem mieszkań, dostępności pracy, poziomu życia młodych Polaków oraz zdrowia prokreacyjnego, które także należy brać pod uwagę. 

Może Pan powiedzieć coś więcej o tej strategii demograficznej? Jakie są jej główne założenia?  

Jej projekt niedawno ogłosiło Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej. Dokument jest dosyć obszerny, ale na pewno warto zwrócić uwagę na to, że jest to pierwszy od dawna projekt, który kompleksowo podchodzi do kwestii polityki demograficznej. Strategia ma także stanowić dopełnienie tych narzędzi polityki rodzinnej, które do tej pory zostały już wprowadzone. 

Co to znaczy "kompleksowo"? 

Wskazuje nie jeden obszar - pomoc społeczną czy program finansowania rodzicielstwa - ale adresuje jednocześnie kilka tych ważnych z punktu widzenia dzietności, czyli np. mieszkalnictwo, praca, podatki itd. Strategia jest oparta na wcześniejszych kompleksowych badaniach, których wyniki dały podstawę do sformułowania szeregu propozycji i rozwiązań. Jej ostateczny kształt zależny będzie od konsultacji społeczno-eksperckich zaplanowanych do końca września. To ważne, bo skoro dotyczy ona wielu obszarów, to zarazem wielu podmiotów. Przykładem niech będą kwestie związane z rynkiem pracy i bardziej prorodzinnych rozwiązań w tym temacie. W tej sytuacji naturalne jest, żeby wysłuchać głosu przedsiębiorców, którzy jako pracodawcy znają dobrze warunki rynku pracy.  

Dlaczego obserwujemy spadek dzietności? 

Spadek dzietności wiąże się głównie ze zmianami społeczno-kulturowymi. To, co teraz obserwujemy w Polsce, na Zachodzie już było widoczne w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Ale nie jest to tylko problem Europy, ale i wielu krajów na świecie, np. Japonii, Stanów Zjednoczonych. 

Co Pan rozumie przez pojęcie "zmiany społeczno-kulturowe"? 

Przede wszystkim indywidualizm i konsumpcyjny styl życia. Do 1989 r. społeczeństwo polskie było w jakimś sensie zamknięte - będąc częścią bloku wschodniego - i nie mogło realizować np. swoich aspiracji konsumpcyjnych. Wówczas, z upadkiem komunizmu, okazało się, że sklepy już nie świecą pustkami, i można kupić od dawna niewidziane produkty, np. telewizor, ubrania, lepszy samochód. Z jednej strony zarobki i dochody Polaków zostały w znacznym stopniu przekierowane na korzystanie z życia - na zaspokojenie tych od dawna nie zaspokojonych potrzeb. Także pojawiły się nowe możliwości rozwoju zawodowego, realizacji indywidualnych aspiracji, życia w dobrobycie, co stopniowo odsuwało kwestie zakładania rodziny na dalszy plan. Z drugiej strony trzeba zwrócić uwagę na likwidację dużych zakładów pracy, czy PGR-ów, która spowodowała duże bezrobocie i nędzę. To podważyło stabilność i warunki życiowe wielu osób, co także miało swoje przełożenie na dzietność.

Wspomniał Pan, że 20 lat temu pojawił się kryzys demograficzny. Jaki był wówczas wskaźnik dzietności? 

Około 2003 r. mieliśmy najniższą dzietność - spadła do 1,23. Nie ma wątpliwości, że przy takim poziomie społeczeństwo musi się kurczyć. Tak niskie wartości tego wskaźnika utrzymywały się do ok. 2017 r. i dopiero wówczas zaczęły rosnąć. Niestety czas pandemii negatywnie wpłynął na przyrost naturalny i zwiększył śmiertelność, a do tego w wiek rozrodczy weszły mniej liczne roczniki kobiet, co także ma niebagatelne znaczenie. 

Jest Pan współautorem raportu "Koszty rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce". Co w nim jest zaskakujące? 

Ten raport stanowi pierwszą w Polsce, a czwartą na świecie próbę pokazania, że rozpad rodziny generuje bardzo konkretne koszty dla całego społeczeństwa. W kontekście dzietności, zwracamy także uwagę na bardzo ważną zależność. Okazuje się, że dzietność jest dwa razy większa w małżeństwach niż w związkach nieformalnych. Także trwałość tych drugich jest mniejsza. W rezultacie, rozpad rodzin, któremu poświęcony jest raport, okazuje się być istotnym zjawiskiem wpływającym na dzietność. 

Dlaczego? 

Jeżeli jest zawieranych coraz mniej małżeństw, to rodzi się mniej dzieci. Dodatkowo występuje rosnący wskaźnik rozwodów, więc rozpada się więcej rodzin, w których mogłyby się urodzić jeszcze dzieci. Równolegle z tym, państwo ponosi coraz wyższe koszty związane z obsługą takich systemów wsparcia jak piecza zastępcza, fundusz alimentacyjny, czy ochrona zdrowia. Naszym raportem chcemy otworzyć dyskusję i rozwijać ten obszar badań - pokazywać, jak sytuacja zmienia się w Polsce. Z naszego raportu płynie jeden ważny komunikat - wszyscy jako społeczeństwo ponosimy koszty rozpadu rodzin. 

Jakie to koszty ekonomiczne?

 
Minimalny koszt rozpadu rodziny w Polsce w 2019 roku wyniósł 5 mld 699 mln zł. Na jednego mieszkańca Polski wyniósł 148,48 zł, w przeliczeniu na jednego podatnika - 209,61 zł, a w przeliczeniu na jedną osobę w wieku produkcyjnym - 247,51 zł rocznie. Koszty te należy traktować jako wartości minimalne.

Tym raportem zainaugurowali Państwo nowo powstałe Centrum Badań nad Rodziną i Demografią Collegium Intermarium. Czym się ono będzie zajmować? 

W Centrum chcemy rozwijać m.in. takie badania jak te, o których mówimy, oraz inicjować dyskusję na temat rodziny i jej znaczenia dla rozwoju społeczno-gospodarczego. Chcemy także rozwijać nowe ścieżki badań, uwzględniając oczywiście te obszary, w których od lat prowadzi się badania nad zagadnieniami rodziny, rodzicielstwa i dzietności, a więc przede wszystkim socjologię czy demografię. Uważam, że nowe sposoby mówienia o kondycji i znaczeniu rodziny dają nowe możliwości komunikowania ważnej wiedzy i mogą być zrozumiałe dla tych, którzy niekoniecznie dają się przekonać tradycyjnymi - np. psychologicznymi, etycznymi, czy socjologicznymi ustaleniami na temat np. rozpadu rodziny. 

Czy są pozytywne prognozy w odniesieniu do dzietności w Polsce? 

 
Odwołam się do strategii demograficznej, bo ona stawia sobie za cel, aby do 2040 r. w Polsce zbliżyć się do dzietności 2,1, czyli takiego, który daje zastępowalność pokoleń.  

A negatywne szacunki? 

Od dawna znamy negatywne prognozy, które są bardzo alarmujące. ONZ zbadał, że w 2100 r. Polaków ma być 16 mln! Jest też polska prognoza przygotowana przez Główny Urząd Statystyczny w 2014 r. Zakłada ona, że w końcu 2050 r. ludność Polski wyniesie niecałe 34 mln, co stanowi 88,2% stanu z 2013 r. W tym kontekście, uważam, że jednym z najważniejszych wyzwań i zadań przed jakim stoimy jako społeczeństwo, jest sprawić, aby do tego nie doszło. Jeśli nam się uda, wygramy na tym wszyscy!

2038 zł emerytury na rękę ma 66-letni były nauczyciel historii, mgr z dwoma fakultetami, 41 lat pracy. Dorabia 480 zł w świetlicy.  Ile dostają na konto inni emeryci z regionu? Zobacz w dalszej części galerii >>>

Tyle naprawdę dostają na konto emeryci i renciści. Zaglądamy...

Sprawdź też:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl