UFO istnieje? Armia USA potwierdziła autentyczność nagrania. Niezidentyfikowane obiekty latające to kosmici czy nowa broń?

Anita Czupryn
Anita Czupryn
fot. pixabya.com
Armia Stanów Zjednoczonych po raz pierwszy w historii publicznie potwierdziła występowanie niezidentyfikowanych obiektów. Czy UFO istnieje?

Pasjonaci UFO i zjawisk niewyjaśnionych oraz zwolennicy teorii spiskowych przekonują, że są to twarde dowody na istnienie UFO. Ale czy na pewno? Amerykańscy wojskowi przyznają jedynie, że nie są w stanie ich wyjaśnić.

W ostatnich dniach niemal wszystkie światowe media podały informacje o tym, że Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych potwierdziła autentyczność nagrań rzekomych obserwacji UFO. Nawet serwis CNN umieścił tę wiadomość z dopiskiem „Pilne” na swojej pierwszej stronie. Wydawać by się mogło, że oto jesteśmy świadkami wydarzenia bez precedensu - amerykańska armia ustami swojego przedstawiciela w końcu oficjalnie przyznaje, że nagrania niezidentyfikowanych obiektów latających, jakie ujawniono publicznie prawie dwa lata temu, są autentyczne.

Czym jednak w rzeczywistości są te obiekty, widoczne na nagraniach? Oficjalne wyjaśnienie co prawda nie pada, ale ufolodzy już dośpiewali sobie, że jeśli nie są to drony obcych państw, jeśli nie jest to nowa broń, to przecież jasne, że chodzi o coś, co pochodzi spoza ziemskiej cywilizacji. Ale po kolei.

Pod koniec 2017 roku i w 2018 roku organizacja pod nazwą To The Stars Academy of Arts and Science (TTSA) opublikowała w sumie trzy nagrania niezidentyfikowanych obiektów, które miała otrzymać od byłego cywilnego analityka Pentagonu. Człowiek ten, jak donoszono, miał brać udział w badaniu różnych zjawisk, jaki zarejestrował sprzęt wojskowy, a których nie dało się logicznie wytłumaczyć.

Obiekt unosił się na małej wysokości, po czym gwałtownie ruszył w kierunku myśliwca i zaczął wykonywać manewry

Warto tu na chwilę zatrzymać się przy samej organizacji TTSA. Założył ją Tom DeLonge, dla fanów punk rocka znany muzyk, gitarzysta i wokalista, były członek zespołu Blink-182 i Box Car Racer. Ale muzyka to nie jedyna pasja DeLonga. Od lat spekuluje on na temat kosmitów. Fama głosi, że to dlatego ponoć zrezygnował z grania w zespole Blink-182, żeby ujawnić prawdę o UFO i kosmitach.

Oficjalnie założył To The Stars Academy of Arts and Sciences, aby popularyzować wśród społeczeństwa zjawiska naukowe i ich technologiczne implikacje, ale prościej będzie powiedzieć, że od początku istnienia jego organizacja miała skupiać się i skupiała się na badaniu UFO i życia pozaziemskiego.

Czy UFO naprawdę istnieje?

10 "dowodów" na istnienie UFO. Jak dało nam o sobie znać życ...

Kiedy więc w 2017 i 2018 roku TTSA opublikowała trzy filmiki z rzekomych obserwacji UFO, wyjaśniano, że ujawnienie ich należy do elementu oficjalnego procesu odtajniania przez rząd Stanów Zjednoczonych tego typu informacji i że zostały zatwierdzone do publicznego pokazu. Informacja wydawała się wiarygodna, tym bardziej, że razem z TTSA nagrania opublikował dziennik „New York Times”. A jakby tego było mało, gazeta namówiła dwóch byłych pilotów wojskowych, którzy mieli nagrać te filmiki, aby opowiedzieli o swoich doświadczeniach z tym związanych. Piloci wystąpili pod własnymi nazwiskami. Opowiedzieli, jak 14 listopada 2004 roku przechwycili oni dziwny obiekt u wybrzeży San Diego, który poruszał się z ponaddźwiękową prędkością. Udało im się sfilmować ten obiekt przez systemy celownicze myśliwca F/A-18 Super Hornet, należącego marynarki wojennej. Maszyna znajdowała się wówczas nad poligonem morskim w pobliżu San Diego na pacyficznym wybrzeżu USA. Nagranie przedstawia podłużny, owalny obiekt uchwycony w podczerwieni. W pewnym momencie obiekt gwałtownie ucieka z pola widzenia systemów celowniczych, które nawet nie próbują utrzymać go na celowniku. W pogoni za niezidentyfikowanym „zjawiskiem” uczestniczyła też druga maszyna F/A-18. Jej pilot, komandor David Fravor mówił dla „NYT”, że podczas rutynowej misji treningowej został niespodziewanie skierowany do normalnego „bojowego” przechwycenia obiektu wykrytego przez radar krążownika eksportującego lotniskowiec USS Nimitz.

Po dotarciu we wskazany obszar dostrzegł coś, co kształtem przypominało podłużnego tic-taca”. Obiekt unosił się na małej wysokości nad wodą, po czym gwałtownie ruszył w kierunku myśliwca i zaczął wykonywać manewry mające, jak się wyraził „wykraczać poza możliwości naszej technologii”. Po chwili odleciał. - Nie wiem, co widziałem. Nie miało piór, skrzydeł ani wirników i było znacznie szybsze niż nasze maszyny. Wiem, że chciałbym tym latać - mówił w rozmowie z „NYT” komandor Fravor.

Kolejne nagranie zostało zrobione 21 stycznia 2015 roku i pokazuje anomalny pojazd powietrzny, który się obraca. Na nagraniu słychać pilotów, którzy w zdumieniu komentują, jak dziwny jest to obiekt. Trzeci filmik pokazujący obiekt szybko przelatujący nad powierzchnią wody też został nagrany 21 stycznia 2015 roku. Stąd pojawiły się spekulacje, że te dwa filmiki pokazują ten sam obiekt.

Tymi historiami ufolodzy karmili się wówczas jakiś czas, po czym o niej zapomnieli. Jak się okazało nie na długo, bo niedawno wrócił do nich portal „The Black Vault” i historia nabrała nowego znaczenia.

Portal „The Black Vault” czyli „Czarna Krypta”, którego celem jest ujawnianie tajemnic amerykańskiego rządu i który uznawany jest za największe archiwum odtajnionych dokumentów rządowych, nie do końca jednak traktowany jest poważnie. Ale autor i założyciel tego portalu John Greenewald jako pierwszy zdobył oświadczenie Josepha Gradishera, rzecznika prasowego wiceszefa Operacji Morskich do spraw Wojny Informacyjnej dotyczący tych nagrań.

Kiedy jeszcze Joseph Gradisher powtórzył autentyczność nagrań w rozmowie z bardziej wiarygodnym portalem „The Vice”, informacje te niczym śnieżna kula zaczęły pojawiać się w czołowych mediach światowych.

Gradisher podkreślał co prawda, że wszystkie trzy nagrania opublikowane przez TTSA formalnie nadal pozostają niejawne i nie powinny trafić do opinii publicznej mimo tego, że organizacja twierdzi, iż uzyskała stosowne zgody od Pentagonu. Ale to, co przede wszystkim zwraca uwagę w oświadczeniach rzecznika Gradishera, to absolutna zmiana terminologii, jeśli chodzi o nazywanie nieznanych obiektów na niebie, jakie przyjęła teraz amerykańska armia. Po pierwsze Gradisher przyznał, że w materiale filmowym, jaki publikowała organizacja Toma DeLonga znalazły się prawdziwe Niezidentyfikowane Zjawiska Powietrzne (UAP), a nie jak do tej pory UFO (czyli Niezidentyfikowane Obiekty Latające), które naruszyły amerykańską przestrzeń powietrzną.

Po drugie - marynarka wojenna nigdy wcześniej nie zajmowała się badaniem treści tych filmów. I po trzecie w końcu, jak donoszą amerykańskie portale, marynarka wojenna USA zmieniła swoją politykę, by ułatwić swoim pracownikom zgłaszanie obserwacji nieprawidłowych statków powietrznych ze względu na liczbę zgłoszeń „nieautoryzowanych i lub niezidentyfikowanych samolotów wchodzących na różne kontrolowane przez wojsko zakresy szkolenia i wyznaczoną przestrzeń powietrzną. Jak powiedział Gradisher, marynarka wojenna i USAF (siły powietrzne Stanów Zjednoczonych) bardzo poważnie podchodzą do tych raportów i badają każdy z nich. Dodał też, że bezpieczeństwo personelu wojskowego i społeczeństwa jest najwyższym priorytetem, a ze względu na liczbę zgłoszonych incydentów UAP, marynarka wojenna traktuje sprawę poważnie. No, ale nie ma zamiaru upubliczniać żadnej z tych informacji, ani też podawać szczegółów.

Zwraca uwagę zmiana terminologii, jeśli chodzi o nazywanie nieznanych obiektów na niebie, jakie przyjęła armia amerykańska

- Informacje uzyskane z każdego indywidualnego raportu o podejrzeniu wtargnięcia na zakres szkolenia zostaną zbadane osobno. Każdy raport wygenerowany w wyniku tych dochodzeń będzie z konieczności zawierać informacje niejawne dotyczące operacji wojskowych. Dlatego nie oczekuje się, że informacje zostaną podane do wiadomości publicznej - podkreślił rzecznik.

No, cóż, tematem UFO ludzie żyją od lat, na ten temat powstało mnóstwo filmów, książek, nagrań, zdjęć i to informacje o obcych cywilizacjach zrodziły najwięcej spiskowych teorii. W Polsce po raz pierwszy o latającym spodku napisał w styczniu 1959 roku „Wieczór Wybrzeża”. Informacja brzmiała: „Nasi Czytelnicy p. Włodzimierz i Jadwiga Poncze o godz. 6.05 rano ujrzeli na niebie od strony północno-zachodniej „latający talerz”. Zaobserwowany obiekt był dużych rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, jego brzegi zabarwione były na różowo. Po chwili zniknął za domami, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów na niebie. Chwilę później inni świadkowie zaobserwowali rozbicie się obiektu w gdyńskim porcie”.

Te sensacyjne informacje zamieniły się w legendę przypominającą tę, dotyczącą incydentu w Roswell. Oto mieliśmy swoje Roswell, u nas też rozbił się statek pozaziemskiej cywilizacji, którym leciały zdumiewające istoty, które zabrane z miejsca, skonały w szpitalu w Drelowie.

Szpital miał oczywiście otoczyć kordon funkcjonariuszy SB, a samochód chłodnia wywiózł zwłoki do nieznanego miejsca. Wojsko z kolei miało nie dopuszczać nikogo do miejsca wypadku. plotkowano też o obecności Armii Czerwonej, KGB i kontroli sowieckich służb, które miały zabrać pozaziemskie istoty.

Tymi historiami karmiły się wówczas całymi tygodniami media, znajdując świadków, którzy relacjonowali, jak to statek o dziwnym kształcie wpada do basenu portowego. Co ciekawe, historia ta przedostała się też do międzynarodowego świata ufologów.

W 1980 roku znany polski ufolog Bronisław Rzepecki dotarł do brytyjskiej książki „The UFO Encyclopedia”, uważanej za biblię ufologów i znalazł w niej nie tylko historię z Gdyni, ale też relację polskiego lekarza, który miał się zarzekać, że był przy sekcji zwłok ufoludka. I na tym nie koniec.

Parę lat temu rumuński ufolog Ion Hobana pisał w książce „UFO From Behind the Iron Curtain” o tym wydarzeniu.

Jeśli więc piszą o tym media, jeśli są na ten temat publikacje, to musiało się zdarzyć - tak do dziś uważa wielu zwolenników spiskowych teorii i zjawisk paranormalnych.

A że nie ma dowodów? Wiadomo, służby specjalne musiały maczać w tym swoje palce.

My też zresztą mamy swojego pilota, który przeżył bliskie spotkania i opisał je w swojej książce „Pilot doświadczalny”. W piątek 13 lipca 1984 roku Henryk Bronowicki zjawił się na lotnisku w Mielcu. Miał wykonać lot Iskrą. Już wtedy zauważył mechaników i innych pracowników lotniska, jak stoją przed hangarami i dyskutując, spoglądają w niebo. Podniósł głowę i zobaczył srebrzystą kulę, która mimo wiatru była nieruchoma. Wcześniej obiekt ten widzieli mieszkańcy Rzeszowa. Informacje na ten temat pojawiły się też w gazetach. Bronowicki leciał za dziwnym obiektem, który cały czas utrzymywał stałą odległość. - Nie jestem specjalistą od UFO i tego typu zjawisk, ale to co widziałem, stawia wiele pytań na które jako inżynier lotniczy i pilot doświadczalny nie potrafię odpowiedzieć - twierdził pilot.

No i jeszcze Emilcin - nie można choćby nie wspomnieć o tej małej wioseczce pod Lublinem, która na trwałe zapisała się nie tylko w polskiej, ale i światowej ufologii jako najlepiej zbadany i najbardziej wiarygodny przykład kontaktu z UFO. W Emilcinie powstał nawet pomnik UFO na pamiątkę tamtych zdarzeń, a one wciąż inspirują autorów do tworzenia nowych publikacji i książek na temat tego, co się wydarzyło prostemu rolnikowi Janowi Wolskiemu. 10 maja 1978 roku w Emilcinie pod Opolem Lubelskim spotkał się z obcą cywilizacją. Gdy wrócił do domu, opowiedział rodzinie, co mu się przydarzyło. Uwierzyli mu bezgranicznie, podobnie, jak później sąsiedzi z wioski. Zwłaszcza, jak się potem okazało, nie tylko Wolski widział tajemniczy pojazd. Polscy ufolodzy do dziś wierzą, że miejsce, gdzie Wolski spotkał „potworaków” monitorowane jest nieustannie przez pozaziemskie istoty.

Zobaczył srebrzystą kulę, która mimo wiatru była nieruchoma. Obiekt ten widzieli też mieszkańcy Rzeszowa

Nad wydarzeniami w Emilcinie pochylił się też Bartosz Rdułtowski, autor książek o zagadkach, tajnej broni czy nie mniej tajnych wojskowych projektach. Przeprowadził dziennikarskie śledztwo i przedstawił je w książce „Tajne operacje. PRL i UFO”. Stwierdził, że w Emilcinie rzekome bliskie spotkanie z UFO było od początku sprytnie zaplanowaną manipulacją, za którą stały służby specjalne.

Wracając do ostatnich wydarzeń związanych z oświadczeniem amerykańskiej armii, warto zacytować jeszcze Johna Greenewalda, założyciela portalu „The Black Vault”. W rozmowie z „Washington Post” powiedział on, że najważniejsze i najbardziej niesamowite w wypowiedziach rzecznika prasowego wiceszefa Operacji Morskich do spraw Wojny Informacyjnej było przyznanie, że armia widzi rzeczy na niebie i nie może ich zidentyfikować.

Co prawda autorzy artykułu na portalu „The Vice” skomentowali całą tę historię dość ironicznie, pisząc, że jeśli najbardziej zaawansowana i najsilniejsza armia na planecie wpadnie na obiekty we własnej przestrzeni powietrznej, których nie może zidentyfikować, to wszyscy powinni się trochę martwić.

Niemniej jednak najnowsze stanowisko Marynarki Wojennej USA entuzjaści UFO przyjęli jednak za potwierdzenie tego, w co cały czas wierzą.

W komentarzach internetowych mnóstwo jest niepozbawionych emocji stwierdzeń, że prawda nareszcie ujrzała światło dzienne i USA prędzej czy później musi powiedzieć o tym ludziom. A prawdą mianowicie jest to, że UFO, jakkolwiek je zwać, istnieje i o to nie ma co już pytać, bo to przecież oczywista oczywistość.

POLECAMY W SERWISIE POLSKATIMES.PL:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl