Czy to przypadek, że kościół garnizonowy płonął dwukrotnie? (ZAGADKI, TAJEMNICE, SEKRETY)

Juliusz Woźny
Kościół św. Elżbiety we Wrocławiu po pożarze w dniu 9 czerwca 1976  roku
Kościół św. Elżbiety we Wrocławiu po pożarze w dniu 9 czerwca 1976 roku fotopolska.eu
9 czerwca 1976 roku. Pali się kościół św. Elżbiety, jedna z największych świątyń we Wrocławiu, od wieków górująca nad miastem. Po godzinie 21 rozgrzane powietrze rozrywa dach. Płonące belki padają na okoliczne domy i rynek. Ale jeszcze bardziej dramatycznie było niecały rok wcześniej, gdy ogień ogarnął wieżę tego samego kościoła. W wąskiej klatce schodowej z kręconymi stopniami metrowej szerokości, uwięzionych zostało 12 strażaków.

Jaka była przyczyna największego pożaru w powojennej historii Wrocławia? Czy to przypadek, że kościół garnizonowy płonął dwukrotnie? Pierwszy raz w roku 1975, a drugi raz w roku 1976, zaledwie kilka miesięcy później. Czy jednak było to podpalenie? No i najważniejsze pytanie - czy strażacy się uratowali? Potrzymam Was trochę w niepewności.

Te dwa pożary, o których wspomniałem na początku to nie były jedyne katastrofy, które spotkały elżbietańską farę w ciągu jej dziejów. Ale zacznijmy od tego, że w średniowieczu doszło o rywalizacji mieszczan i duchownych z Ostrowa Tumskiego. Wrocławscy bogacze pragnęli pokazać, że stać ich, aby najważniejszy kościół parafialny w mieście był wyższy od katedry na Ostrowie Tumskim. Im wyższa wieża, tym ważniejsza świątynia. Tu pojawia się ciekawy element związany z symboliką wieży. Była taka wieża, która miała świadczyć o potędze ludzi. Wieża Babel, symbol pychy. Wrocławianie nie szczędzili środków aby podkreślić prestiż swojej elżbietańskiej fary. W połowie XV stulecia wieża osiągnęła wysokość 130 metrów. Smukły hełm, wybitne dzieło średniowiecznych cieśli mierzył aż 50 metrów.

W roku 1512 Bartłomiej Stein, śląski geograf i kronikarz z satysfakcją pisał: „Od razu wpada w oczy gmach kościoła św. Elżbiety o dachu z glazurowanych dachówek. Jego wieża jest wyższa od wszystkich innych. Jej zwężający się ku górze szpic zdaje się sięgać nieba”. W chwili gdy elżbietańska wieża osiągnęła tą wysokość, Wrocław załapał się do pierwszej dziesiątki europejskich miast z najwyższymi budynkami. Co ja mówię – do ŚWIATOWEJ dziesiątki. A dziś? Sky Tower ukończony 2012 - 215 m wysokość. Może jest pod koniec trzeciej setki, może w czwartej setce na liście światowych wysokościowców? Wieża św. Elżbiety – średniowiecze? Przecież to prawdziwy drapacz chmur! Wyższe powstaną dopiero w XX wieku. Zaraz wrócimy do naszych strażaków uwięzionych w wieży. Obiecuję!

ZOBACZ TAKŻE:

Katolicki kościół parafialny, o którym mówimy w roku 1525 przejęli ewangelicy. Ponoć było to możliwe dzięki temu, że mistrz krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą Erhard Scultetus przegrał świątynię grając w kości z ewangelikiem wrocławskim patrycjuszem i podskarbim królewski Heinrichem Rybischem. To najpewniej legenda. O tym, jak potrafiono już wówczas posługiwać się piarem zaraz napiszę, w każdym razie był to pierwszy kościół we Wrocławiu, który przejęli ewangelicy. Wiem – strażacy!

Kościół św. Elżbiety we Wrocławiu po pożarze w dniu 9 czerwca 1976  roku

Czy to przypadek, że kościół garnizonowy płonął dwukrotnie? ...

Martwy kot i spór teologiczny

Tymczasem 24 lutego roku 1529 w nocy wiało jak w Kieleckiem. Nikt we Wrocławiu nie zmrużył oka. Gdy rankiem po nieprzespanej nocy, wrocławianie wyszli ze swych domów z przerażeniem stwierdzili, że potężny iglicowy hełm runął na cmentarz po południowej stronie kościoła św. Elżbiety. Czyżby pycha została ukarana? W każdym razie zniszczenia były ogromne, jednak w katastrofie zginął tylko... kot. „To kara boża – orzekli katolicy – przecież zaledwie cztery lata wcześniej kościół przeszedł w ręce protestantów!” „Nic podobnego – ripostowali ewangelicy. - To widomy znak opieki Boga. To zesłani przez Niego aniołowie unosili spadający hełm tak, że w katastrofie zginął tylko nędzny kot.” Jak widać każda ze stron próbowała zastosować piarowe sztuczki godne dzisiejszych sztabów wyborczych rywalizujących polityków. Jeśli będziecie kiedyś pod wieżą kościoła warto podejść do ściany wieży od strony wschodniej. Tam zobaczycie tablicę z płaskorzeźbioną sceną, która pokazuje to wydarzenie w interpretacji ewangelików. Widać anioły asekurujące hełm podczas upadku w taki sposób, aby nikomu nic się nie stało. Jest też napis dziękczynny po łacinie: „Bogu najlepszemu, największemu, najświętszemu. Cudowny [jest] Pan na wysokości. Upadła wieża Siloe, krwią przelaną zroszona. Przy upadku tej naszej piramidy nikt nie zginął. Albowiem z nakazu Pana podtrzymana, a z jego łaski ręce anielskie ciężar złożyły. W roku Pańskim 1529, w noc następującą po dniu świętego Macieja, około godziny 11-tej”.
Zwieńczenie wieży oczywiście szybko odbudowano, było to w latach 1531-1535 – przy czym całkowicie zmieniono jego formę. No, ale to już był renesans. Kudy mu tam do średniowiecza. Hełm o renesansowych formach ma wieża po dziś dzień, tyle tylko, że nie szesnastowieczny, ale odbudowany już po pożarze w roku 1975 i o wiele niższy.

I tak dochodzimy do feralnego roku 1975. Będzie o strażakach!

20 września, tuż po godzinie trzeciej nad ranem, patrolujący teren rynku milicjant powiadomił straż pożarną, że wieża kościoła św. Elżbiety płonie. Ogień pojawił się u podstawy hełmu. Gdy na miejsce przybyli strażacy, zaspany stróż tłumaczył, że nie ma kluczy od wieży. Albo zabrali je robotnicy prowadzący naprawy na wieży, albo są u księdza. Kolejne cenne minuty mijały, gdy strażacy dobijali się do proboszcza, a 90 metrów nad nimi już szalał pożar. W końcu udało się otworzyć drzwi na wieżę. W tamtym czasie drabiny strażaków sięgały 30 metrów, nie było szans, aby gasić płomienie z dołu. Ratownicy wpadli na klatkę schodową i próbowali wtaszczyć po kręconych, wąskich kamiennych schodkach motopompę. W tym czasie drewniana konstrukcja renesansowego zwieńczenia wieży zaczęła się zapadać. Elementy hełmu runęły do środka wieży. 12 strażaków zostało uwięzionych w ciasnej klatce schodowej. No jak mówiłem, że napiszę, to piszę! Akcja gaśnicza zamieniła się w akcję ratowniczą. Dopiero po półtorej godzinie udało się uwolnić zagrożonych strażaków i wyprowadzić ich przez strych kościoła. Płomienie zniszczyły belki, na których zawieszone były trzy dzwony, dwa z nich runęły w dół. Średni pękł podczas upadku.
Zapłonęły drewniane rusztowania oplatające wieże od kilku lat. Iskry i fragmenty płonących desek lądowały na dachach sąsiednich domów.

Sapozapłon czy podpalenie?

Jak doszło do pożaru? Specjaliści wykluczyli ewentualne wady instalacji elektrycznej. W wieczór poprzedzający dramat w zakładach Intermoda, sąsiadujący z kościołem palono w piecu poprodukcyjne resztki tkanin. Ponoć wydostające się z komina iskry tlące się szmaty fruwały wokół budynku. Śledczy uznali jednak, że nie to było przyczyną pożaru. Tymczasem miasto obiegały wieści, że było to podpalenie. Sprawcą miał być „synalek dostojnika partyjnego”. Milicjanci dotarli do trzech chłopców w wieku 14 - 15 lat. Smarkacze zeznali, że w wieczór poprzedzający pożar wspięli się po rusztowaniu aż na wysokość tarasu widokowego. Weszli do wnętrza wieży. Tu przez nikogo nie niepokojeni wypalili po papierosie. Jak potem twierdzili, niedopałkami pstrykali w stronę ul. Kiełbaśniczej, zastanawiając się, który dalej doleci. Zapałki którymi odpalili „sporty” zgasili i starannie schowali do pudełka, które zabrali ze sobą. Tak przynajmniej zeznali. Działo się to około godziny 20. Czy to była przyczyna pożaru? Czy zarzewie ognia mogło tlić się przez kilka godzin, doprowadzając w końcu do pożaru, który zauważono o trzeciej w nocy? Postępowanie wobec chłopców zostało umorzone utwierdzając wrocławian w podejrzeniu, że jeden z wyrostków był synem kogoś bardzo ważnego. Straty były ogromne. Rozpoczęto prace zabezpieczające.

Nie minął rok i jeden z najpiękniejszych kościołów Wrocławia znów ogarnęły płomienie. To był najgroźniejszy kataklizm, ze wszystkich jakie dotknął elżbietańską farę. Ba! To był największy pożar w dotychczasowych dziejach powojennego Wrocławia.

Kolejny pożar. Kto zawinił?

Jest pogodny wieczór 9 czerwca 1976 roku. W kościelnej bibliotece trwa próba chóru, skończyło się nabożeństwo, kościelny wygasza światła, obchodzi wnętrze kościoła, zamyka na kłódkę drzwi prowadzące do kościelnego wnętrza. Około godz. 20 chórzyści zauważają płomienie, niemal jednocześnie ogień w kościelnych oknach widzi właścicielka pobliskiego zakładu rzemieślniczego i to ona wzywa telefonicznie straż pożarną. Strażacy zjawiają się na miejscu w kilka minut. Tym razem nie czekają na kogoś, kto dysponuje kluczem tylko szybko wyważają drzwi, zaczynają ratować przedmioty, które można wynieść – obrazy, rzeźby. Inni natychmiast przystępują do gaszenia płonących organów. W królewskim instrumencie ogień topi piszczałki, wywołuje eksplozje miechów, na kościelną posadzkę spadają nadpalone fragmenty rzeźb. Strażacy zaczynają polewać wodą organy i inne palące się elementy wnętrza.

Na miejscu są wszystkie jednostki straży pożarnej z Wrocławia, dojeżdżają kolejne z zakładów pracy i z Oleśnicy, Oławy oraz Trzebnicy. Z płomieniami walczy niemal 200 strażaków z 21 cywilnych i 9 wojskowych jednostek straży pożarnej. Początkowo akcja prowadzona jest we wnętrzu, gdy jednak załamują się belki dźwigające dach i na sklepienia nawy głównej i naw bocznych walą się tony drewna i dachówek, zespoły gaśnicze przenoszą się na zewnątrz. Wybuch wyrzuca w powietrze płonące żagwie. Rozżarzone deski spadają na dachy domów wokół rynku. Przenoszą płomienie na budynki przy ul. św. Mikołaja, Rzeźniczej, Kiełbaśniczej.

Niektóre przelatują na przeciwną stronę placu, aż do budynku poczty. Mieszkańcy kamienic wokół płonącego kościoła wdrapują się na dachy z wiadrami wody, pojawiają się tam też strażacy – wszyscy bronią domów przed szalejącym żywiołem. Polewają wodą dachówki. Trwa ewakuacja dokumentów i wyposażenia kamieniczek „Jaś” i „Małgosia”. Akcja przebiega bardzo sprawnie. Miejsce zabezpieczają milicja i wojsko, które zamykają pobliskie uliczki dla ruchu samochodowego, starają się też trzymać w bezpiecznej odległości mieszkańców, których z minuty na minutę przybywa. Wszyscy z przerażeniem obserwują tragedię, bardziej wrażliwi płaczą. Energetycy dla bezpieczeństwa odcinają prąd w trakcjach tramwajowych. Do akcji włącza się się Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji, które wyłącza wodę w wodociągach, aby zwiększyć ciśnienie w rurach doprowadzających wodę na miejsce akcji. Strażacy dodatkowo rozwijają węże wzdłuż ulic Odrzańskiej i Kiełbaśniczej. Zaczynają pompować wodę z rzeki. Tysiące litrów lecą na zabytkowe wnętrza, rzeźby i obrazy. Spływają po ścianach, wsiąkając w mury. Wbrew intencjom strażaków woda powiększa szkody spowodowane przez płomienie. Tymczasem ogień wciąż się rozprzestrzenia – około godziny 22 sięga rusztowań wieży, która remontowana jest po pożarze sprzed kilku miesięcy. Po godzinie 23 ogień wreszcie zostaje ustabilizowany, jednak dogaszanie spalonego obiektu trwa do godziny 4,30. W tłumie otaczającym miejsce tragedii zaczynają rozchodzić się plotki, że to było podpalenie. Przecież to nie może być przypadek, że w niecały rok po tym, jak zapaliła się wieża, wybucha pożar w tym samym obiekcie. Pojawia się opowieść o niemieckiej wycieczce, którą pilnujący obiektu miał wpuścić do wnętrza za 100 marek. Niemcy ponoć wykradli zabytkowe, nuty znajdujące się z zbiorach na chórze obok organów, a potem, aby zatrzeć ślady, podpalili gmach. Jak widać pożar potrafi rozpalić także wyobraźnię. A pole do snucia domysłów było naprawdę spore. Strażacy, którzy wpadli jako pierwsi do płonącego wnętrza fary dostrzegli dwa ogniska pożaru. Potwierdza to służbowa notatka inspektorów ochrony przeciwpożarowej Śląskiego Okręgu Wojskowego:

"Z wstępnych oględzin spalonego obiektu i wypowiedzi naocznych świadków wynika, że duże zarzewia ognia powstały równocześnie: - jedno wewnątrz kościoła w miejscu usytuowania organów; - drugie na zewnątrz, w górnych partiach strychu nad nawą główną od strony zachodniej. Źródła pożaru były niezależne od siebie, bo w miejscu gdzie znajdowały się organy nie było żadnych otworów, aby pożar mógł przerzucić się na palne części konstrukcji górnych partii kościoła i odwrotnie... Pożar został spowodowany przez podpalenie i nosi znamiona sabotażu".

Jednak w bardzo krótkim, zaledwie czteromiesięcznym śledztwie odrzucono hipotezę o podpaleniu. Z drugiej strony wykluczono ewentualne zwarcie w instalacji elektrycznej. Stwierdzono także , że zabezpieczania przeciwpożarowe świątyni były w należytym porządku. Ostatecznie jako przyczynę pożaru specjaliści z Politechniki Wrocławskiej wskazali zatarcie się wirnika silnika. To miało sprawić, że zaczęły się tlić kurz i flanela wewnątrz dmuchawy, a następnie ogień przeniósł się na drewniane elementy organów. Zwolennicy wersji o podpaleniu przypominali jednak, że silnik, który miał spowodować samozapalenie, przechodził remont kapitalny niespełna pół roku wcześniej. Wymieniano wówczas kanał nawiewu, usunięto zabrudzenia i osuszono całe organy.

Spłonął król instrumetów

Otóż to organy Englera... Król instrumentów z kościoła św. Elżbiety, zwany głosem Śląska. Mistrz Michael Engler Młodszy działał głównie na terenie Śląska, choć pojedyncze realizacje znajdziemy też na Morawach i w Wielkopolsce. Pochodził z rodziny , która około 200 zajmowała się budowaniem organów na Śląsku. Ród zdobył sławę i uznanie – nie może zatem dziwić, że to właśnie Michaelowi Englerowi powierzono stworzenie królewskiego instrumentu w elżbietańskiej farze. Mistrz wywiązał się z zadania w sposób perfekcyjny. Budowa giganta trwała 11 lat. Michael nie dożył zakończenia prac, ukończono je kilkanaście miesięcy po jego śmierci. W tak ogromnym przedsięwzięciu brali udział nie tylko specjaliści od instrumentu ale także artyści, sprawiający, że wspaniały prospekt organowy cieszył nie tylko ucho, lecz też oko uczestniczących w nabożeństwach i koncertach. Bogato rzeźbiony polichromowany i obficie złocony instrument wprawiał w zachwyt dzięki wspaniałym rzeźbom Johanna Albrechta Siegwitza. Znakomity artysta, którego prace można podziwiać między innymi we wrocławskim kościele uniwersyteckim. W wystroju prospektu znalazły się postacie proroków starotestamentowy, personifikacje Harmonii i Dysonansu oraz cała anielska orkiestra. Ten wspaniały instrument zagrał ostatni raz podczas pożaru. Ponoć płomienie wdmuchnęły gorące powietrze jednocześnie do wszystkich 3077 piszczałek. Król instrumentów wydał ostatnie tchnienie.

klodzko 06.10.1992 archiwum handel uliczny we wroclawiu. w prlu na ulicznych straganach mozna bylo kupic wszystko buty chleb i losy loterii i filmy na kasetach wideo n/z kiosk ruchu prowadzony przez pania grazyne bender handel uliczny prl archiwum zakupy ulica gazeta wroclawska andrzej slusarczyk / gazeta wroclawska

Mieć teczkę w kiosku RUCHU. Ech... (ZAGADKI, TAJEMNICE, SEKRETY)

Kościół remontowano przez całe lata osiemdziesiąte. Użyto nowoczesnych materiałów,. Hełm na wieży ma dziś konstrukcję żelbetową, drewnianą więźbę dachową zastąpiła stalowa kratownica. 31 maja 1997 podczas wizyty we Wrocławia papież Jan Paweł II poświecił świątynię, a sześć lat później nadał mu rangę bazyliki mniejszej. To wydarzenie upamiętnia witraż z papieskim wizerunkiem w południowym oknie kościoła.

Na szczęście podjęto też decyzję o renowacji barokowego arcydzieła, konserwatorzy i organmistrzowie zapewniają, że organy zagrają ponownie jeszcze w tym roku. Ponoć będą miały dźwięk dokładnie taki sam, jak te englerowskie. Tak jak udało się odbudować kościół św. Elżbiety, tak uda się wskrzesić englerowskie organy – głos Ślaska.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl