Czy PiS może przegrać wybory? Pięć scenariuszy

Agaton Koziński
23.02.2019 warszawakonwencja prawo i sprawiedliwosc pis polityka wybory do europarlamentunz jaroslaw kaczynskifot marek szawdyn/polska press
23.02.2019 warszawakonwencja prawo i sprawiedliwosc pis polityka wybory do europarlamentunz jaroslaw kaczynskifot marek szawdyn/polska press brak
W polityce nie obowiązuje determinizm, wcale nie jest powiedziane, że PiS - prowadzący w sondażach od 2015 r. - na pewno wygra tegoroczne wybory. W ich dniu liczyć się będzie suma popełnionych błędów.

Dla PiS karnawał rozpoczął się w ostatnią sobotę. Po weekendowej konwencji i przedstawieniu „piątki Kaczyńskiego” obóz władzy zaczął się zachowywać, jakby nagle odkrył zalety picia szampana. Przedstawiciele PiS - z nieodłącznym szerokim uśmiechem na ustach - przez wszystkie przypadki odmieniali kolejne przedstawione propozycje i z nieskrywanym Schadenfreude obserwowali, jak ich rywale z Koalicji Europejskiej nie umieją się do nich ustosunkować. Ich mowa ciała mówiła wyraźnie: „chwilo, trwaj” - najlepiej do jesiennych wyborów.

Ten karnawał skończył się jednak dużo szybciej - wraz z ujawnieniem w środę zarobków osób pracujących w NBP. To było dla PiS niczym twarde lądowanie bez hamulców. I brutalnie przypomniało, że obóz władzy wcale nie wynalazł magicznej formuły pozwalającej jej rządzić bez końca. Że on także jest śmiertelny - to znaczy może się zaplątać we własne nogi i przegrać wybory, nawet w sytuacji, gdy przegrać nie ma z kim.

Sytuacja jest tym dla niego trudniejsza, że rywal wyraźnie się konsoliduje. Wprawdzie nie wypracował własnego programu, ale coraz skuteczniej zadaje ciosy w miękkie podbrzusze obozu władzy. Świetnie rozpoznał słabe punkty rządzących i co chwila w nie kąsa - i także nie ukrywając Schadenfreude, przygląda się, jak PiS nie wie, jak na te ukąszenia zareagować, jak się przed nimi uchronić.

To powoduje, że dziś - trzy miesiące przed eurowyborami i osiem miesięcy przed wyborami parlamentarnymi - cały czas nie da się przewidzieć wyników. PiS jest faworytem, pod tym względem różni się zasadniczo od AWS w 2001 r. czy SLD w 2005 r., o których było wiadomo, że przegrają zbliżające się wybory na wiele miesięcy przed nimi. PiS cały czas zachowuje szansę na reelekcję. Widać w partii ogromną determinację i chęć wygrania najbliższych wyborów. Ale samą ambicją wyborów się nie wygrywa. Jeśli suma wszystkich błędów, które obóz władzy popełnił w czasie tej kadencji, okaże się większa niż pakiet obietnic, który złożył, to Koalicja Wyborcza zgarnie PiS-owi wygraną sprzed nosa.

Nie jest to nieuchronne. Cały czas PiS ma więcej szans na wygraną niż opozycja. Ale żaden determinizm tu nie działa. Na razie wszystko jest możliwe, o ostatecznym wyniku przesądzi pewnie ostatnia prosta kampanii wyborczej. W jakiej sytuacji rządzący mogą ponieść porażkę? Pięć potencjalnych scenariuszy.

Powtórka z wyborów samorządowych

Jeszcze tydzień przed wyborami samorządowymi wydawało się, że ich wynik jest sprawą otwartą, na każdym szczeblu. W Warszawie Rafał Trzaskowski wyprzedzał w sondażach Patryka Jakiego zaledwie o kilka punktów procentowych i częściej dyskutowano o tym, czy kandydat PiS zdoła wygrać w pierwszej turze z kandydatem PO niż o tym, czy wybory się zakończą po pierwszej rundzie.

Ale później nagle gruchnęło hasło polexitu. We wtorek wyszła na jaw informacja, że Zbigniew Ziobro pyta Trybunał Konstytucyjny o zgodność Traktatu Lizbońskiego z polską konstytucją. Zaraz potem Trybunał Sprawiedliwości UE zablokował działanie ustawy dotyczącej Sądu Najwyższego. Opozycja zderzenie tych dwóch zdarzeń wykorzystała idealnie, traktując je jako dowody na to, że rządy PiS doprowadzą do tego, że Polska przestanie być członkiem Unii Europejskiej. Zadziałało - przede wszystkim w miastach. Trzaskowski bez problemu wygrał z Jakim w pierwszej turze, mimo że według sondaży nie miał na to szans. Podobnie wyglądało to w innych miastach - nawet takich, w których PiS był właściwie skazany na wygraną (Ostrołęka, Biała Podlaska).

Ze strony ludzi Platformy słychać wyraźnie, że liczą na powtórkę. Nic dwa razy się nie zdarza, PiS już nie da się zaskoczyć - bo wrzucone w ostatnim tygodniu kampanii samorządowej hasło polexitu podziałało na nią jak cios między oczy. Ale nawet przygotowany na to, że będzie atakowany z tej strony, może mocno oberwać. Gdyby na przykład się okazało, że przed majowymi wyborami TSUE wyda niekorzystny wyrok w sprawie wyboru nowej Krajowej Rady Sądownictwa, mogłoby to mocno skomplikować życie rządzącej większości - a jednocześnie wzmocnić argumentację opozycji.

Opozycja wie, że karta europejska, jej wiarygodność w tej dziedzinie, jest jednym z jej największych atutów. I będzie to eksponować. Nie przypadkiem w marcu dojdzie w Warszawie do spotkania zarządu Europejskiej Partii Ludowej (prezydent stolicy jest wiceprzewodniczącym tej partii, Polskę w niej reprezentują PO i PSL) - będzie to świetna okazja dla Grzegorza Schetyny i innych kandydatów Koalicji Europejskiej do zdjęć z najważniejszymi politykami europejskimi.

PiS ma cały czas wszystkie karty w swoim ręku. Porażka w którychś z najbliższych wyborów będzie niespodzianką

Maksymalizacji prounijnego przekazu służy samo utworzenie Koalicji Europejskiej. Widać wyraźnie, że Schetyna chciał na jednej liście zgromadzić wszystkich polityków, którzy pozytywnie kojarzą się z UE, stąd m.in. sojusz z SLD (Leszek Miller i Włodzimierz Cimoszewicz podpisywali akt akcesji do Unii). Wszystko po to, żeby jak najbardziej wzmocnić swój euroentuzjazm - i w ten sposób ustawiać się w kontrze do PiS. Swoją drogą PiS jasnej komunikacji w sprawie UE nie ma, dla rządzących każda sprawa związana z Unią jest skomplikowana. To by pewnie ustawiło się na z góry straconej pozycji przed eurowyborami, gdyby nie jeden promyk wiosny. Schetyna zdołał przekonać swoich opozycyjnych rywali do tego, żeby wystawić wspólne listy - ale nie przyciągnął do nich Wiosny Roberta Biedronia. Z tą partią KE będzie się ścigać na euroentuzjazm. Na pewno Schetyna - bardziej doświadczony, dysponujący większym budżetem - to starcie może wygrać. Ale każdy mandat, który Wiosna zdobędzie, będzie stratą KE, nie PiS-u. A jeśli potwierdzą się pogłoski, że partię Biedronia wzmocni na przykład Danuta Hübner, to szanse tego ugrupowania na solidny wynik wzrosną. Głosy euroentuzjastów rozłożą się na dwie listy - i w tym głównie PiS powinien dziś upatrywać swojej nadziei na wygranie eurowyborów.

Kampania negatywna

Stare powiedzenie piłkarskie mówi, że atakiem wygrywa się mecze, ale obroną wygrywa się całe rozgrywki. W polityce należy, oczywiście, proponować własne rozwiązania, przedstawiać własną agendę - ale trudno jest cokolwiek wygrać bez brudnej gry politycznej, atakowania rywali. I już widać, że to będzie mocna strona uderzenia Koalicji Europejskiej w ekipę rządzącą.

Przedsmak tego, co czeka PiS w kampanii, dała sprawa zarobków w NBP. Początkowo była ona tylko odpryskiem większej afery, która ujrzała światło dzienne przy okazji publikacji nagrania rozmowy przewodniczącego KNF z Leszkiem Czarneckim. Przy okazji wyszło wtedy, że prezes Adam Glapiński zbudował w banku centralnym Bizancjum dla najbliższych współpracowników. To na pewno uderzy rykoszetem w PiS - już zresztą uderza, wystarczy posłuchać, jak niezręcznie komentują przedstawiciele tej partii całą sprawę w mediach, by zrozumieć, jak bardzo jest ona niezręczna. A jeśli prawdą jest, że nie poznaliśmy jeszcze wszystkich jej szczegółów (pojawiły się doniesienia o tym, że Glapiński wynajmował willę za granicą, do której latał razem ze swoimi asystentkami), to cała ta sytuacja może mocno zaciążyć na wizerunku - i wyniku wyborczym - PiS. Tym bardziej, że pól minowych, na które ekipa rządząca może wdepnąć, jest więcej.

Cały czas nie znamy wszystkich nagrań Morawieckiego z restauracji „Sowa & Przyjaciele” - i nie wiemy, co na nich jest. Ciągle nie zakończyła się kwestia nagrań Kaczyńskiego w sprawie budowy bliźniaczego wieżowca - dziś można odnieść wrażenie, że utknęła ona w martwym punkcie, ale tego typu sytuacje mogą nabrać dynamiki w najmniej spodziewanym momencie. Na pewno ciążyć będzie sprawa Kazimierza Kujdy, współpracownika prezesa PiS-u, którego teczkę znaleziono w zbiorze zastrzeżonym IPN - co osłabiło wiarygodność PiS jako partii walczącej z postkomunizmem w Polsce. Tym bardziej, że słychać pogłoski, jakoby w „zetce” znajdowały się teczki także innych ważnych przedstawicieli obozu władzy.

Jeśli to się potwierdzi i jeżeli ujrzą one światło dzienne w czasie kampanii - albo jeśli wypłyną w jej trakcie kolejne taśmy czy skandale jak z NBP, to PiS-owi trudno będzie się osłaniać przed ciosami. Tym bardziej, że w 2015 r. ta partia szła do wyborów, ostro wzywając do dekomunizacji życia publicznego i podkreślając, że ludzi władzy muszą cechować „umiar, praca, pokora”. Teraz opozycji wystarczy zderzyć ten cytat z mało pasującymi do niego faktami z ostatnich lat - i spoty kampanijne gotowe. Właściwie same się będą kręcić.

Tym bardziej, że - jak mówi „Polsce” ważny przedstawiciel obozu władzy - część problemów, które mogą w kampanii wystąpić, jest konsekwencją zaniedbań rządu. - W wielu obszarach nie wprowadziliśmy żadnych zmian, w nich ciągle bezapelacyjnie rządzi III RP - podkreśla, jako przykład podając choćby świat nauki czy media. - Asymetria w mediach jest ogromna, przede wszystkim w internecie. Przecież 20 największych portali jest przeciwko nam - dodaje. Według niego właśnie zaniechania w wielu dziedzinach, których w żaden sposób nie udało się dotknąć rządzącym, mogą mieć gruntowny wpływ na końcowy wynik wyborów.

Nowa fala kryzysu

Lista problemów, które ma dziś PiS, jest długa - ale widać wyraźnie, że nie są one na tyle dużym obciążeniem, żeby obóz władzy znalazł się pod wodą. Cały czas jest nad kreską, to znaczy zachowuje wysokie poparcie społeczne i liczy się w grze o końcowe zwycięstwo. Głównie dlatego, że opozycja jest przede wszystkim reaktywna - liczy tylko na potknięcia konkurentów, zużycie się obozu władzy, z proponowaniem własnej agendy idzie jej dużo gorzej. To jeden z głównych powodów, dla których nie jest ona w stanie zepchnąć PiS do głębokiej ofensywy.

PiS zachował przede wszystkim ogromną wiarygodność w polityce społecznej. Ona była motorem napędowym jej kampanii wyborczej w 2015 r. - i już wiadomo, że będzie także w tym roku. Ogłoszona w weekend „piątka Kaczyńskiego” jest kontynuacją głównych postulatów wyborczych sprzed czterech lat. Widać, że prezes PiS liczy, że da mu zwycięstwo ten sam pomysł, który przyniósł wygraną w ostatnich wyborach.

Tyle, że w 2015 r. właśnie rozpoczynała się hossa gospodarcza - poza tym PiS miał pomysł na to, jak uszczelnić system podatkowy i w ten sposób pozyskać dodatkowe pieniądze do budżetu. Teraz sytuacja jest inna. Podatki są ściągane dużo skuteczniej - trudno oczekiwać, by w kolejnych latach zyski budżetu z tego tytułu skokowo wzrosły. Z kolei hossa gospodarcza przechodzi we flautę. Wskaźniki w polskim otoczeniu (bo akurat polska gospodarka ma się świetnie, pracuje na najwyższych obrotach) są umiarkowane, nie brak głosów, że mogą się pogorszyć. Faktem jest, że w krajach UE gospodarka rozwija się nieprzerwanie od siedmiu lat - tak długiego okresu wzrostu bez przerwy nie miała od kilku dekad.

Wiadomo, że gospodarka jest cykliczna - jeśli rośnie, to po jakimś czasie zaczyna spadać. A gdyby Europa po raz kolejny znalazła się w kryzysie, to Polska natychmiast to odczuje, przecież niemal 30 procent naszej wymiany handlowej opiera się na współpracy z Niemcami, 80 proc. to 28 krajów UE. Jakiekolwiek zawirowanie gospodarcze może polską ekonomię pozbawić tlenu - a ekipa rządząca nagle będzie miała ogromne problemy ze znalezieniem pieniędzy na sfinansowanie swoich bardzo drogich programów redystrybucyjnych.

Ryzyko wyborcze z tym związane jest dużo mniejsze niż dwa poprzednie. Finansowanie obietnic wyborczych na rok 2019 już jest zabezpieczone, także PiS jest w stanie wywiązać się ze złożonych deklaracji w tym roku, nawet w przypadku globalnego załamania gospodarczego. Ale takie kryzysy bardzo pogłębiają stan niepewności - i to opozycji może wystarczyć do tego, żeby przekonać wyborców, że PiS źle rządzi. Powtórzyłby się ten sam mechanizm, co z groźbą polexitu przy wyborach samorządowych - bez względu na to, jak głośno PiS krzyczał, że Polski z UE wyprowadzać nie zamierza, zderzenie niekorzystnych dla niego zdarzeń zbudowało atmosferę strachu, który udzielił się wyborcom. Nagły kryzys gospodarczy mógłby wywołać dokładnie ten sam efekt.

Plan B

Jeśli przelicytować obietnic PiS się nie da, a zużycie się tej władzy nie będzie aż tak duże, by odebrać jej zwycięstwo, zawsze jeszcze opozycja może sięgnąć po plan B. Plan jest prosty, zamyka się w zwrocie „Ruch 4 Czerwca” - ale jego potencjał jest ogromny. A przynajmniej tak to dzisiaj wygląda.

Wszystko dlatego, że patronat nad tym ruchem obejmuje Donald Tusk. Nic oczywiście nie jest przesądzone, żadne decyzje nie zapadły, ale sugestie są jednoznaczne: przewodniczący Rady Europejskiej jest gotowy skrzyknąć najbardziej popularnych prezydentów dużych miast, dobrać grupę osobowości ze świata spoza mediów i na ich bazie stworzyć własne listy do parlamentu.

Wiadomo, że Tusk to nazwisko wagi ciężkiej w polityce polskiej. Wie to także Kaczyński, bo to z Tuskiem związane są jego największe polityczne porażki. Już z tego względu jakiekolwiek inicjatywy polityczne, przy których (w ten czy inny sposób) pojawia się Tusk, należy traktować poważnie. A jeśli jest się członkiem PiS - śmiertelnie poważnie.

Trzy miesiące przed eurowyborami i osiem miesięcy przed wyborami do Sejmu nie da się przewidzieć wyników

Tusk ma natomiast inny problem - jeśli rzeczywiście będzie tworzył ruch, który będzie miał zamiar wprowadzić do parlamentu, to będzie musiał w jakiś sposób skonfrontować go z Platformą. To pewnie główny powód, dla którego nowy ruch ma (ewentualnie) wystartować po eurowyborach. Wygląda on na klasyczny plan B obecnej opozycji. Jeśli Koalicja Europejska odniesie sukces w maju, jeśli uda jej się wygrać w wyborach europejskich z PiS-em, to ruch się nie sformalizuje. Natomiast jeśli przegra, a tym bardziej jeśli poniesie wyraźną porażkę, to konieczność budowania całkowicie innej koncepcji funkcjonowania opozycji okaże się potrzebą dnia. Palącą potrzebą.

Trudno zresztą się spodziewać, żeby Platforma się nie dostosowała do tej potrzeby. Nawet jeśli instytucjonalnie nie będzie chciała dołączyć do ruchu - Schetyna z Tuskiem ma od dawna trudne relacje - to jej poszczególni członkowie błyskawicznie zaczną się orientować na obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej. Będzie dla nich oczywiste, że tylko przy nim jest życie, bo dziś poza Tuskiem i Schetyną po stronie opozycyjnej jakakolwiek energia poza nimi dwoma jest wyczuwalna tylko przy Biedroniu.

Oczywiście, nie ma żadnej gwarancji, że Tusk w ogóle się zaangażuje w politykę - być może uzna, że poza wrzucanie luźnych sugestii nie zamierza wychodzić. Tak samo jak nie ma gwarancji, że Tusk jest dzisiaj w stanie powtarzać swoje sukcesy sprzed dekady - wiadomo, że powroty w polskiej polityce raczej się nie udają, niż udają. Ale na pewno każda jego aktywność w polskiej polityce oznacza postawienie PiS-u w stan gotowości. Najwyższej gotowości.

Cios w plecy

Jarosław Kaczyński ma opinię polityka, który zawsze dba o to, żeby na prawo od niego była tylko ściana. O ile jednak ta strategia przy PiS-ie, którego poparcie w najlepszych momentach sięgało 30 proc., była racjonalna, o ile teraz - gdy PiS walczy, żeby mieć poparcie powyżej 40 proc. - jest ona mocno ryzykowna. Zapewnianie sobie poparcia osób o poglądach skrajnie prawicowych może bowiem zniechęcać wyborców bardziej umiarkowanych - a to w tym rejonie PiS może poszerzać swój elektorat.

Widać wyraźnie, że Nowogrodzka ma takie ambicje, jednoznacznie wskazuje to pakiet obietnic socjalnych z ostatniej konwencji. Ale w ten sposób PiS wystawia się na ryzyko, że ktoś ich obejdzie od prawej. Już pojawia się tam sporo aspirantów. Jest Kukiz’15, właśnie ukonstytuowali się narodowcy wzmocnieni Liroyem, Braunem i Korwin-Mikkem, mówi się o „partii Rydzyka”.

Oczywiście, żaden z tych bytów nie jest w stanie rozbić obecnego układu politycznego. Ale któryś z nich - dobrze zarządzany - może zdobyć 3-5 proc. I to mogą być procenty na wagę być albo nie być PiS-u, one mogą przesądzić o tym, czy ta partia będzie wygrywać kolejne wybory. Sztabowcy z Nowogrodzkiej muszą mieć to w swojej uwadze.

Nie ma polityków odpornych na ciosy

PiS ma cały czas wszystkie karty w swoim ręku. Porażka w którychś z najbliższych wyborów będzie niespodzianką - może nie tak spektakularną jak przegrana Bronisława Komorowskiego w 2015 r., ale jednak będzie to spore zaskoczenie. Ale nie znaczy to, że PiS przegrać nie może. Jak w boksie - nie ma zawodników odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni. Słynny aforyzm Feliksa Stamma ma świetne przełożenie także na życie polityczne.

Tym bardziej, że PiS popełnia błędy. Choćby jak w wyborach samorządowych, gdy zbyt wiele energii włożył w walkę z PSL i nawet nie zauważył, że zagrożenie nadciągnęło z zupełnie innej strony - i to przełożyło się na słabszy wynik niż ten, którego na Nowogrodzkiej oczekiwano. Wcale nie można wykluczyć, czy teraz podobna sytuacja nie będzie miała miejsca. Bo tak naprawdę opozycja nigdy nie ma szans wygrać wyborów z partią władzy - to rządzący przegrywają sami z sobą, a wtedy opozycja wskakuje na ich miejsce. PiS ta reguła też dotyczy.

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czy PiS może przegrać wybory? Pięć scenariuszy - Plus Polska Times

Wróć na i.pl Portal i.pl