Człowiek warzywo żyje w piekle

Redakcja
W. Drozdowicz
Od lat walczy, by nie zostawiać ich samym sobie. O wielkiej tajemnicy, jaką jest świadomość ludzi w śpiączce, z Ewą Błaszczyk, aktorką, założycielką Fundacji "Akogo?", rozmawia Mariusz Staniszewski

Jak wygląda świat człowieka znajdującego się w śpiączce?
Ci, którzy się wybudzili, opowiadają, że jest bardzo różnie. Każdy mózg jest tajemnicą. Jedni dokładnie pamiętają literaturę, jaka była im czytana przy łóżku, poznają głosy tych, którzy się nimi opiekowali - choć przecież teoretycznie nie mają prawa ich znać. Pamiętają, czy ktoś ich traktował dobrze, czy nie. Przechowują w sobie precyzyjny zapis wszystkich przeżywanych emocji. Czasem jest on zresztą przeraźliwie precyzyjny, ponad miarę i wyobraźnię. Inni wpadają w głęboki niebyt i nie pamiętają nic.

Dlaczego?
Nie wiemy. Czasem zdarzy się, że człowiek "zawiesza się" i trwa w ten sposób. Nie wie, czy umrzeć, czy zostać. Myśli sobie: "musisz, musisz", choć dokładnie nie wie, co to oznacza. Jeden z kierowców rajdowych po wybudzeniu wspominał, że trzymało go zdanie: "musisz, bo Matylda". Opowiadał, że nie miał poczucia istnienia w przestrzeni, niczego nie rejestrował, było tylko "musisz, bo Matylda". To była jego dziewczyna, która siedziała przy jego łóżku i trzymała go za rękę. On nawet tego nie wiedział. Wszystko wypełniało pojęcie "musisz, bo Matylda".

Ewa Błaszczyk: Człowiek w śpiączce przez cały czas musi czuć, że nam na nim zależy

A kiedy zdają sobie sprawę z tego, że są obok?
Opowiadają, że krzyczeli, biegali, bili pięściami. Wszystko to jednak działo się w ich ciele. Ale powoli uświadamiali sobie, że oni w rzeczywistości nic nie mówią, a nawet się nie ruszają.

Zupełne oddzielenie ciała od umysłu.
Tak. I to jest tajemnica. Gdzie tak naprawdę jest ta nasza świadomość.

Umysł bardziej cierpi niż ciało?
Umysł, bo przecież ból też jest tam. Każdy, kto wraca na przykład z choroby psychicznej, mówi, że ten rodzaj przeżywanego cierpienia jest nie do zniesienia. Gdy bierzemy środek przeciwbólowy, to nie usypiamy jakichś neuronów w ciele, ale w mózgu.

Jakiego rodzaju terapie są w stanie budzić człowieka?

Metod terapeutycznych jest bardzo wiele. To ciężka, codzienna, żmudna, zbiorowa praca sztabu ludzi i zwykle jest to powolny proces. Jedną z metod często stosowanych w Stanach Zjednoczonych jest metoda pracy z procesem według Arnolda Mindella. Zgodnie z tą metodą ludzi w śpiączce nie ciągnie się do naszego świata, ale stara się wejść do ich rzeczywistości. Specjalni terapeuci szukają furtki, przez którą można do nich dotrzeć. Czasem jest to zapach, przyspieszony oddech czy też delikatny ruch palcem lub powieką. Pozwala on nawiązać kontakt i zacząć rozmowę, w której leżący może gestem bądź jakkolwiek powiedzieć "tak" lub "nie". Gdy terapeuta potrafi się wślizgnąć do świata osoby w śpiączce, może zacząć prowokować ją do emocji. Bardzo często ci ludzie decydują się wtedy odejść, umrzeć. Zdarza się, że zanim to zrobią, siadają na łóżku i mówią terapeucie: "zajmij się moją żoną". Widać, że niepokój o los bliskiej osoby trzymał ich przy życiu.

Decydują się umrzeć?
Tak się czasem dzieje. Ludzie często znajdują się w zawieszeniu. Po terapiach przestają w tym stanie tkwić: albo odchodzą, albo wracają. Decyzję podejmuje w pewnym sensie ich wola. Nikt nie umie dokładnie określić, co się dzieje.

Ludzie świadomi nie mają dostępu do tych decyzji?
Nie wiadomo, jakie są przestrzenie tej zniekształconej, częściowej świadomości osób w śpiączce. Nie potrafimy zrobić miarodajnych i zadowalających badań procesów zachodzących w mózgu. Nawet rezonans funkcjonalny, który niby jest dokładny, w rzeczywistości daje bardzo małą wiedzę. Jest badaniem "za grubym" w stosunku do naszego umysłu i świadomości.

W takim razie jak chciałaby Pani wybudzać ludzi w klinice Budzik?
Najczulszym elementem jest zaangażowana praca, wnikliwa obserwacja i ciepło człowieka. Pacjent w śpiączce musi być dotykany. Każda czynność pielęgnacyjna musi być pieszczotą. Nawet wymiana pampersa powinna się wiązać z głaskaniem. Człowiek w śpiączce przez cały czas musi czuć, że nam na nim zależy. Ważne jest mówienie, bo piekłem nie do wytrzymania jest świadomość tego człowieka, który leży, wszystko rozumie, ale nie ma mocy sprawczej i do tego jest traktowany jak warzywo. Upokorzenie, samotność i bezsilność mogą spowodować rodzaj frustracji, z której nie ma już powrotu.

Zwłaszcza że często dotyczy to osób, które jednego dnia tryskają energią, a następnego tylko leżą.
Uświadomienie sobie stanu, w jakim się taki człowiek znajduje, zabiera mu trochę czasu. Jedna z kobiet opowiadała, że była szarpana, bita, przychodzili studenci, odkrywali ją i oglądali. Była zażenowana, zawstydzona, ale nic nie mogła zrobić. Wrzeszczała, że jest, żyje, ale przecież nikt jej nie słyszał. Nawet się nie ruszała. Zanim uświadomiła sobie swój stan, minęło wiele czasu.
Tak właśnie traktuje się ludzi w śpiączce?
Wśród bliskich chęć do traktowania tych osób w sposób ciepły, wyrozumiały, pełen miłości jest duża. Najczęściej jest to jednak dość chwilowe. Gdy szybko nie ma spektakularnego sukcesu, otoczenie osoby w śpiączce powoli się wykrusza. Potem spotyka się ona ze swego rodzaju ostracyzmem. Taki człowiek zostaje pozostawiony sam sobie. Nie ma struktur, wiedzy, fachowców, miejsca, gdzie taka osoba mogłaby liczyć na fachową opiekę. Dla człowieka w śpiączce wszystko trzeba wychodzić samemu, a na każdym kroku spotykamy się z cynizmem i machnięciem ręką. Bo taka osoba przecież przeszkadza.

Nie ma dla takich ludzi czasu i pieniędzy?
Nie ma wyodrębnionej takiej jednostki chorobowej i w związku z tym brak jest systemowego rozwiązania jak "finansować" takiego pacjenta. Po trzech miesiącach w każdym szpitalu zaczyna się problem, gdzie takie osoby wysłać, do domu czy do hospicjum? Dlatego od początku walczymy o stworzenie miejsca, sposobu finansowania, programu psychologicznego dla rodzin, lekarzy i psychoterapeutów, zgromadzenie wiedzy, fachowców, a nie pomoc indywidualną jednej czy drugiej osobie, bo to jest, było i będzie.

Pani nie chodzi o wielką klinikę.

Nie, bo to nie jest masowy problem. On oczywiście będzie narastał, ponieważ choćby tylko samych samochodów jest coraz więcej, a więc wzrośnie liczba wypadków. W śpiączkę zapada kilka tysięcy ludzi rocznie. Niektórzy dość szybko z tego wychodzą, inni popadają w stan wegetatywny, jeszcze inni umierają. Bardzo często nie zajmujemy się wystarczająco wnikliwie takim pacjentem i brakuje dobrej diagnozy.

Ale z tymi wartościami idzie Pani pod prąd współczesnego świata. Tendencja jest raczej odwrotna.

Zabić wszystkich, którzy są słabsi? To ludziom między 20. a 50. rokiem życia pozwoli się najeść jeszcze lepiej. Potem dojdziemy do tego, że starych będziemy spychać ze skały. Dzieci urodzone z defektem utopimy. Gdy już do tego dojdziemy, stworzymy prężne społeczeństwo ludzi z siebie zadowolonych, które modlić się będzie do pieniądza. Ale to wszystko przecież już kiedyś było. Człowiek, to brzmi dumnie, ale bywa bestią, co historia niejednokrotnie udowodniła.

W Holandii brakuje już lekarzy wyspecjalizowanych w ratowaniu życia.
Bo nie warto tego życia ratować. Jak ktoś się zepsuł, to niech się usunie. Najlepiej sam. Jeśli można było zrobić z małych wrażliwych chłopców Hitlerjugend, to można wszystko. W imię idei można spalić pana lub mnie. Wytłumaczenie zawsze się znajdzie. Dojdziemy do tego, że ludzie, którzy osiągną pewien wiek, będą się czuli zobowiązani, by przestać sprawiać sobą problemy.

W Polsce zaczyna się dyskusja o tym, komu pomagać, a komu nie?

I to jest bardzo niebezpieczne, bo żyjemy w kraju, w którym handluje się skórami, a osobom starym w karetce podaje się pawulon. Znam wiele przypadków, gdy młody chłopak po wypadku zostaje rozebrany na narządy, zanim ktokolwiek wyrazi na to zgodę. Myślę, że konieczny jest do tego zagadnienia odmienny stosunek i diametralnie inny sposób myślenia.
Gdy Pani rozmawia o pieniądzach na klinikę, to nie słyszy Pani właśnie, że nie warto?
Jeszcze nie. Ale tracę masę czasu i energii na rozmowy, z których nic nie wynika. Już się jednak nauczyłam, że jeśli ktoś chce nam pomóc, to sam do nas trafi. Wejdzie nawet przez dziurkę od klucza. Oczywiście jest też wiele instytucji, dla których nasza klinika jest zabawą.

Elementem PR-u?

Tak. Widzę ten cynizm w "rozbawionych" oczach, znudzenie czy też kompletny brak zainteresowania. I oczywiście wiem, że muszę z nimi rozmawiać, ale ten rodzaj dialogu średnio smakuje - niewątpliwie niszczy.

Jest Pani traktowana jak natręt?
Czasem tak, ale uciekam od ludzi, którzy mnie tak traktują. Na szczęście żyję w świecie sztuki, kreacji i ludzi, którzy nie myślą jak urzędnicy i politycy. W moim świecie jest więcej dobrej energii i ducha.

Jak blisko jest Pani od uruchomienia kliniki?

Budynek stoi w stanie surowym zamkniętym. Czekamy na pieniądze z Unii oraz uzgodnienia międzyresortowe pod patronatem Ministerstwa Zdrowia. Tak dobrze jak teraz jeszcze nie było, ale oczywiście wszystko się rozciąga w czasie. Gdyby się miało nie udać, to będziemy musieli powiedzieć publicznie, że poza indywidualnymi ludźmi na pytanie Akogo?... to obchodzi uzyskaliśmy odpowiedź - nikogo.

Więcej informacji o kampanii "Budzimy do życia", którą prowadzi Fundacja "Akogo" Ewy Błaszczyk, na stronie www.akogo.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl