Czerwona trucizna zabija! Tragedia kolejowych robotników

Mariusz Gadomski
Materiał Archiwum Państwowego
Dwóch leżało na rampie kolejowej, reszta zataczała się i niezrozumiale bełkotała. Obraz nędzy i rozpaczy. Kierownik pomyślał w pierwszej chwili, że brygada mu się spiła. Ale to nie wódka zwaliła robotników z nóg. Nie wypili tego dnia kropli alkoholu.

Przyczyna była znacznie poważniejsza. Sprawa miała szerszy, ogólnokrajowy kontekst. „Sztandar Ludu” bez ogródek pisał o „zemście niemieckiego nieboszczyka”. W rok po wojnie taki tytuł uderzał w punkt, w tym wypadku jednak stanowił nadinterpretację faktów. Nie Niemcy tu bowiem zawinili, lecz chciwość i brak wyobraźni.

Z braku laku i kit dobry

Był rok 1946. Wojna się skończyła. Chociaż nowa rzeczywistość nie napawała optymizmem ani poczuciem bezpieczeństwa, to ludzie chcieli wreszcie normalnie żyć. Jednak do normalności wciąż było daleko.

Brakowało wszystkiego: żywności, surowców niezbędnych do produkcji, paliwa, artykułów chemicznych, papierniczych itd. Z niedostatkiem żywności na rynku jakoś sobie radzono. Gorzej z innymi rzeczami. Jak tu myśleć o obudowie kraju ze zniszczeń wojennych, skoro cement właśnie „wyszedł” z magazynu? Czym, jeśli łaska, pomalować mieszkanie, jak w sklepie z farbami ostatnia dostawa towaru była przed miesiącem?

Jednak natura nie znosi próżni. Trudności zaopatrzeniowe wykorzystywali nieuczciwi wytwórcy. Jak grzyby po deszczu wyrastały małe fabryczki i warsztaty, które produkowały i sprzedawały wszystko to, czego nie było na rynku. Tyle tylko, że wiele takich produktów nie odpowiadało jakimkolwiek normom. Kombinatorzy oszukiwali ile wlezie.

Ludzie orientowali się, że guziki od pana Czesia połamią się po tygodniu, a używana w zastępstwie cukru sacharyna została nafaszerowana dwuwęglanem sodu i mąką ryżową. Jednak zaciskali zęby i kupowali te buble, bo niczego lepszego nie było. Jak się wtedy mówiło - z braku laku i kit dobry.

Pół biedy, jeśli kończyło się tylko na stratach finansowych, bądź na lekkiej niedyspozycji żołądkowej po spożyciu np. oleju z kwasowością przekraczającą 20 procent. Niejednokrotnie dochodziło do groźniejszych wypadków, nawet śmiertelnych. Niektórzy wytwórcy dodawali do „produktów” substancje zagrażające zdrowiu i życiu. Jedni robili to z niewiedzy, inni z pełną świadomością, bo liczył się dla nich tylko zysk.

Zabójczy czteroetylek ołowiu

Zaczęło się mniej więcej w połowie roku 1946. W całym kraju odnotowywano nagłe utraty przytomności i niepokojące stany psychiczne u osób, które wcześniej były zupełnie zdrowe.

Przyczyną dziwnych dolegliwości nie był alkohol, jak można byłoby sądzić, widząc człowieka idącego wężykiem i mamroczącego o różowych słoniach spotkanych na Alejach Racławickich. Rzeczą charakterystyczną było, że wszyscy chorzy, na krótko przed wystąpieniem u nich tych objawów, mieli styczność z substancjami używanymi do malowania i odświeżania powierzchni drewnianych.

Było kilka przypadków śmiertelnych. U chorych stwierdzano uszkodzenie płynu mózgowo-rdzeniowego wywołane czteroetylkiem ołowiu. Jest to silnie trujący związek chemiczny, działający na ośrodkowy układ nerwowy. Może być wchłaniany do organizmu przez skórę, drogi oddechowe i przewód pokarmowy. Jego znakiem rozpoznawczym jest czerwony kolor. W tamtych czasach tetraetyloołów był stosowany między innymi jako dodatek barwiący do benzyny lotniczej.

Sprawa została zgłoszona do sanepidu i milicji. Analiza chemiczna środków, których używały zatrute osoby, wykazała w nich obecność czteroetylku ołowiu. Zakwestionowane farby miały czerwony odcień. Nie były atestowane. Zostały zakupione w prywatnych sklepach i na targach.

Obawiano się masowych zatruć. Nad prywatnym, nierzadko półlegalnym rynkiem nikt nie miał kontroli. Ministerstwo Zdrowia i Państwowy Zakład Higieny wystosowały ostrzeżenie przed nabywaniem podejrzanych czerwonych płynów, służących rzekomo do malowania drewnianych powłok, a także sprzedawanych jako pasta do podłogi i do butów.

Komunikaty były cyklicznie publikowane w prasie i w wojewódzkich dziennikach urzędowych. Pojawiały się też na słupach ogłoszeniowych. Jednak nie wszyscy się do nich stosowali. Wszak niektórzy nasi rodacy „wiedzą swoje”. Zakazy i nakazy im niestraszne. W Lublinie doszło do tragedii.

Nie było z nimi kontaktu

22 listopada 1946 r. robotnicy zatrudnieni w głównych warsztatach kolejowych DOKP Wschód Lublin mieli pomalować wagony. Do pracy przystąpiła dwudziestoosobowa grupa. Malowanie nie trwało długo.

Zaczęły się dziać przerażające sceny. Kilku robotników upadło na ziemię i nie mogli się podnieść o własnych siłach. Inni zataczali się jak pijani, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki. Kierownik warsztatów szybko przekonał się, że jego podwładni nie urządzili sobie w pracy alkoholowej biesiady, tylko się czymś zatruli.

Na kolej przyjechały na sygnale karetki pogotowia ratunkowego. Jeden z robotników znajdował się w agonii. Stan pozostałych dziewiętnastu określono jako groźny dla życia. W klinice toksykologii UMCS nie było wystarczającej liczby miejsc. Przyjęto tylko kilku najbardziej poszkodowanych. Resztę rozlokowano w szpitalu Szarytek na Staszica, u Bożego Jana i w szpitalu psychiatrycznym w Abramowicach. Jeden z chorych zmarł po czterech godzinach, drugi w trzy dni później.

Pozostali długo walczyli ze śmiercią. Lekarze stwierdzili u nich silne zatrucie chemikaliami. Chorzy mieli obniżone ciśnienie krwi i trwałe zmiany chorobowe mięśnia sercowego. Nie było z nimi żadnego kontaktu. Nie odpowiadali na pytania, nie wiedzieli gdzie są i nie zdawali sobie sprawy z upływu czasu. Taki stan określany jest w psychiatrii jako amentywny. Amencja, czyli splątanie, występuje w psychozach, ale może być także wywołana zatruciami.

Zmarła cała rodzina

Nie wiadomo, czy robotników udało się uratować. Nie podano też do publicznej wiadomości jaka substancja wywołała u nich zatrucie. Jednak wszystko wskazywało na czteroetylek ołowiu, który mógł się znajdować w farbie użytej do malowania wagonów.

Doktor Henryk Rudziński, pełniący wtedy funkcję naczelnego nadzwyczajnego komisarza do walki z epidemiami, na podstawie zaobserwowanych u chorych objawów, stwierdził, że jest to niemal pewne. Miał już do czynienia z takimi zatruciami. W wywiadzie dla „Sztandaru Ludu” mówił o przypadku, który wydarzył się podczas wojny w Wilnie.

Jeden z pracowników tamtejszego lotniska przyniósł do domu lakbenzynę, czyli paliwo do samolotów, zawierające barwiący dodatek czteroetylku ołowiu. Chciał nią wytępić muchy. Muchom nic się nie stało, mężczyzna także nie ucierpiał, ale tylko dlatego, że nie nocował w domu. Natomiast u jego czteroosobowej rodziny wystąpiły identyczne objawy jak u robotników kolejowych z Lublina. Następnego dnia cała czwórka zmarła w męczarniach.

Dziennikarz „Sztandaru Ludu” wysnuł osobliwy wniosek. Za masowe zatrucia obwinił... Niemców. Posunął się do stwierdzenia, że żołnierze Wehrmachtu, uciekając przed frontem wschodnim, zostawili w Polsce „konia trojańskiego” w postaci ogromnych zapasów benzyny lotniczej, zawierającej zabójczy dodatek. Rzekomo była to zemsta za przegraną wojnę.

Trudno komentować takie bzdury. Nawet jeżeli Niemcy zostawili jakieś ilości lakbenzyny, to raczej nie zrobili tego z zemsty, tylko zapewne z braku możliwości zabrania jej ze sobą. Skąd niby mieli wiedzieć, że paru cwaniaków w Polsce wykorzysta truciznę w produkcji farb?

Szkodliwe związki ołowiu znajdowały się m.in. w benzynie. Dopiero w latach 80. zaczęto stopniowo przechodzić na benzynę bezołowiową. Dziś tylko na takiej
Szkodliwe związki ołowiu znajdowały się m.in. w benzynie. Dopiero w latach 80. zaczęto stopniowo przechodzić na benzynę bezołowiową. Dziś tylko na takiej można jeździć fot. Wikipedia

Nie ma niebieskiej i żółtej - jest bezołowiowa

Jeszcze w 1947 roku w gazetach ukazywały się komunikaty ostrzegające przed nabywaniem czerwonawego pokostu do podłóg, kolorowych past do butów oraz lakbenzyny. Nieuczciwi wytwórcy nadal zbijali na tym kokosy, a bezrefleksyjni nabywcy narażali się na utratę zdrowia i śmierć. Można przypuszczać, że oddziały toksykologiczne szpitali, jak też przedsiębiorstwa pogrzebowe miały pełne ręce roboty. Do masowego zatrucia czteroetylkiem ołowiu doszło m.in. w Koluszkach.

Organy ścigania w wyniku zakrojonego na szeroką skalę śledztwa dotarły m.in. do prywatnej firmy z Łodzi, z której pochodziły duże partie tych wyrobów. Ustalono osoby odpowiedzialne za produkcję trujących chemikaliów i wprowadzanie ich do obrotu.

Dochodzenie wykazało, że był to dobrze zorganizowany gang. Przestępcy zajmowali się nie tylko zaprawianiem farb trucizną, ale również „chrzczeniem” wina, fałszowaniem mąki na masową skalę i wieloma innymi „wałkami”. Kilka osób stanęło przed sądem pod zarzutem szkodnictwa gospodarczego i narażania ludności na utratę zdrowia i życia. Wyrok mógł być tylko jeden: kara śmierci.

Natomiast szkodliwe związki ołowiu truły nas jeszcze przez kilkadziesiąt lat. I to w majestacie wszelkich norm i przepisów prawa. Starsi użytkownicy pojazdów mechanicznych pamiętają zapewne, że kiedyś benzyna dzieliła się na „niebieską” (etylina 78) i „żółtą” (etylina 94). Potem „niebieską” zastąpiła „zielona” (86). Krótko była też benzyna „purpurowa” (98).

Niezależnie od liczby oktanów, każda z tych benzyn zawierała tetraetyloołów. Gwoli ścisłości, było tak nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Dopiero w latach 80. zaczęto stopniowo przechodzić na benzynę bezołowiową. Dziś tylko na takiej można jeździć. Jednakże w Polsce benzyna ołowiowa była produkowana do końca XX wieku.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czerwona trucizna zabija! Tragedia kolejowych robotników - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl