Czas zmienić spis lektur szkolnych. Jest za stary

Maciej Wijatkowski
Maciej Wijatkowski
O krętych ścieżkach szkolnych lektur mówi prof. dr hab. Sławomir Jacek Żurek – kierownik Katedry Dydaktyki Literatury i Języka Polskiego KUL.

Co czyta się dziś w polskiej szkole?

Zasadniczo można powiedzieć, że nie czyta się nic... Badania naukowe przeprowadzone przed pięcioma laty przez Instytut Badań Edukacyjnych (IBE) na szesnastotysięcznej próbie uczniów z całego kraju (w wieku od 13 do 16 roku życia) pokazały nagą prawdę: lektury szkolne są czytane średnio przez zaledwie 13-14% uczniów. Oznacza to, że w przeciętnej klasie jest to 3-4 uczniów. Pozostali albo czytają bryki, albo oglądają ekranizacje danych dzieł. Choć badania pokazują równocześnie, że i tego nie chce się im już robić.

Czy oznaczy to, że uczniowie w ogóle nie czytają?

Prof. dr hab. Sławomir Jacek Żurek – kierownik Katedry Dydaktyki Literatury i Języka Polskiego KUL; w latach 2008-2009 kierownik zespołu „Kultura i język
Prof. dr hab. Sławomir Jacek Żurek – kierownik Katedry Dydaktyki Literatury i Języka Polskiego KUL; w latach 2008-2009 kierownik zespołu „Kultura i język polski” przygotowującej podstawę programową kształcenia ogólnego w Ministerstwie Edukacji Narodowej; członek zespołu Matura 2015 w Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (2012-2015); zastępca kierownika badań „Nowa podstawa programowa do języka polskiego w gimnazjum” (2013-2015) Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie. W roku akademickim 2018/2019 visiting professor w Gordon College of Education w Hajfie. archiwum

Czytają, ale nie to, co wchodzi w zakres obowiązku szkolnego. Według badań Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej (IKiCz BN) to właśnie oni są w Polsce grupą społeczną, która czyta najwięcej, ale nie szkolne lektury. Uczniowie chętnie sięgają po horrory, kryminały, powieści detektywistyczne, fantasy, najnowszą literaturę młodzieżową. Szukają w tych tekstach odpowiedzi na swoje problemy życiowe. A dlaczego nie czytają lektur? Ponieważ te, które uznano za obowiązkowe, są napisane językiem niezrozumiałym przez współczesnych uczniów – nie są oni w stanie zrozumieć tekstu nawet w 50% procentach. To jest tak, jakby czytali w jakimś nieznanym narzeczu. Po drugie, uczniowie w tekstach, które każe się im czytać, nie odnajdują odpowiedzi na swoje problemy. I po trzecie, w polskiej szkole bardzo słabo promowane jest czytelnictwo.

To poważny zarzut.

W obowiązującej podstawie programowej w klasach IV-VI, wśród obowiązkowych pięciu obszerniejszych utworów, które uczeń ma przeczytać, właściwie jeden pochodzi z repertuaru, umownie mówiąc, bardziej współczesnego: „Mikołajek” Goscinnego i Sempé’go (utwór ten powstał prawie sześćdziesiąt lat temu). Reszta to teksty dziś, z przyczyn podanych wyżej, zniechęcające do lektury: „Mazurek Dąbrowskiego” Wybickiego, „Powrót taty”, „Pani Twardowska”, opisy z „Pana Tadeusza” Mickiewicza, baśnie Perrault’a i Puszkina. Uczniowie na tym etapie jeszcze nie posiadają wiedzy historycznej, która umożliwiłaby im zrozumienie i przyswojenie tych treści, brakuje im więc odpowiedniej bazy. Dobór poezji jest także archaiczny, cieszy jedynie obecność Brzechwy i Tuwima, na pewno zaś dziwi: Bełzy i Gałczyńskiego. Do szkoły wróciły lektury z czasów PRL-u: „Chłopcy z Placu Broni” Molnara, „W pamiętniku Zofii Bobrówny” Słowackiego, „Katarynka” Prusa. Jest jeszcze, obowiązkowo – „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza. Plus wybrane mity greckie i Biblia. Czy te utwory są w stanie rozbudzić czytelnictwo?

Jak jest w klasach VII i VIII?

Tu już obowiązuje wyłącznie klasyka nie mająca absolutnie nic wspólnego z rzeczywistością ucznia: „Opowieść wigilijna” Dickensa, „Zemsta” Fredry (komedia, w której, ze względu na jej tematykę i język dialogów, dzisiejsi uczniowie w ogóle nie są w stanie dostrzec jakiegokolwiek komizmu), wybór fraszek, pieśni i trenów, w tym treny: I, V, VII, VIII Kochanowskiego, „Żona modna” Krasickiego, „Reduta Ordona”, „Śmierć Pułkownika”, „Świtezianka”, „Dziady” część II i „Pan Tadeusz” Mickiewicza, „Quo vadis” i „Latarnik” Sienkiewicza oraz „Siłaczka” Żeromskiego. Proszę zauważyć – nie ma tu ani jednego tytułu z literatury popularnej i młodzieżowej! Za to wróciły „Syzyfowe prace” Żeromskiego, w świetle wielu badań - nienawidzone przez uczniów. Niczego z literatury najnowszej! Owszem są „Kamienie na szaniec” Kamińskiego, które uczniowie lubią, bo to ciekawie napisana książka, i „Mały Książę” de Saint-Exupery’ego, ale czy to wystarczy, by wypromować wśród siódmo- i ósmoklasistów czytelnictwo? Z lekturami uzupełniającymi nie jest lepiej. Dominują pozycje sprzed ponad pięćdziesięciu laty, dobrze odbierane przez starsze pokolenia, ale teraz trącące myszką („Kapelusz za 100 tysięcy” Bahdaja, „Winnetou” Maya, „Sposób na Alcybiadesa” Niziurskiego, „Janko Muzykant” Sienkiewicza). Odpowiednie dla wieku rozwojowego teksty w kanonie, to jeszcze jedynie „Magiczne drzewo” Maleszki i powieść (do wyboru) Musierowicz. Dobrze, że przeniesiono do lektur nieobowiązkowych „Krzyżaków” Sienkiewicza, w świetle raportów IBE i IKiCz BN, powszechnie nie czytanych przez gimnazjalistów.

Jak wyglądają lektury w nowym, już czteroletnim liceum?

Kiedy patrzy się na tę obowiązującą teraz listę (podkreślmy – życzeniową) to chce się po prostu płakać (i ze śmiechu, i z wściekłości). Po pierwsze: jej obszerność – konstruktorzy jakby zupełnie nie wzięli pod uwagę tego, że obecny uczeń, obciążony obowiązkami szkolnymi i pozaszkolnymi, jest w stanie w ciągu jednego roku solidnie przeczytać do siedmiu obszernych książek (co daje liczbę od 24 do 28 w ciągu czterech lat trwania nauki). Tymczasem na liście lektur zaproponowanej przez MEN (i to w zakresie jedynie podstawowym) znajduje się ponad 50 pozycji, w tym takie, które dla uczniów są nie do przebrnięcia. Po drugie - celowość obowiązku omawiania wielu z podanych pozycji, np. „Nie-Boskiej Komedii” Krasińskiego (żeby utrwalić stereotyp wiecznie spiskujących przeciwko Polsce Żydów i zdemoralizowanych rewolucjonistów?). Czy którykolwiek z uczniów dojdzie do końca wielostronicowych opisów przyrody w „Gloria victis” Orzeszkowej? Ilu z nich przeczyta w całości „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego? Czy w szkole roku 2020 „Potop” Sienkiewicza zdobędzie więcej czytelników niż w roku 2015, kiedy to ankieterzy IBE we wszystkich szkołach na całej Lubelszczyźnie znaleźli jednego (sic!) chłopca, który przeczytał tę książkę w całości? Do czego może być potrzebna dziś młodym ludziom pierwsza część „Chłopów” Reymonta? I dlaczego, skoro pierwsza, to czemu nie trzy następne? Czy naprawdę „Przedwiośnie” Żeromskiego, „Dżuma” Camusa czy „Droga donikąd” Mackiewicza to aż takie arcydzieła, by musieli czytać je w całości (czy udawać, że czytają) wszyscy młodzi Polacy? Z literatury najnowszej odnaleźć można odnaleźć tylko po jednym opowiadaniu Jacka Dukaja, Andrzeja Stasiuka i Olgi Tokarczuk, a także jedną powieść współczesną Madame Libery.

Czy w takim razie istnieją szkolne dzieła uniwersalne?

Istnieją – są to tzw. arcydzieła. Problem polega jednak na tym, że jest ich obecnie w polskiej szkole za dużo. Trzeba je czytać, ale w mniejszej liczbie, te starsze w remiksach, inne we fragmentach, tak, by zaciekawić, dając szansę na dalsze zainteresowanie. Nie istnieje natomiast sztywny kanon arcydzieł akceptowanych przez wszystkich Polaków (podobnie jak mieszkańców innych krajów Europy). Dziś czytanie tych wszystkich książek przez uczniów nie ma sensu, bo argument, że kanon wprowadzony w ostatnim czasie do szkół ma zadanie tworzyć kod kulturowy i narodowy nie ma najmniejszego sensu, dziś nie tworzą go już lektury (a właściwie słuchanie o nich z ust ich nauczycieli).

A co go tworzy?

Media audiowizualne. Współczesny, przeciętny uczeń w wieku 13-16 lat, czyta rocznie około siedmiu książek, a ogląda ponad dwieście filmów, nie wspominając nawet czasu spędzonego w Internecie.

To po co czyta się książki?

Z dwóch podstawowych powodów: czytanie podnosi jakość myślenia, co skutkuje podniesieniem jakości życia. Ale żeby myśleć kreatywnie, trzeba mieć „z czego myśleć” bo myślimy wciąż jeszcze w języku. Czytając wzbogacamy zasób słownictwa. Stąd, w wielkich korporacjach, kiedy szuka się pracowników, coraz częściej zadaje się kandydatom pytanie, co ostatnio przeczytali i chętniej niż ekonomiści czy prawnicy – na co wskazują raporty Ministerstwa Pracy – zatrudniani są poloniści.

Jak tworzona była aktualnie obowiązująca podstawa programowa i jak dobierane były lektury?

W wielkim pośpiechu. Odnosi się również wrażenie, że w wielkim chaosie, bez dogłębnych konsultacji środowiskowych, bez dyskusji ze środowiskiem akademickim. W wypadku doboru lektur ich listę oparto na kanonie tekstów sprzed półwieku, dodając kilka pozycji nowszych, z reguły martyrologicznych. Nie widać w tym wszystkim ładu i składu.

Dlaczego wraz ze zmianą rządzących, zawsze ulega zmianie lista lektur szkolnych?

Być może takie jest odczucie społeczne, ale niezupełnie odpowiada ono rzeczywistości. Od roku 1989 (a więc przez ostatnie trzydzieści lat) listę lektur zmieniono nie aż tak wiele razy. Pierwszy raz zrobiono to w roku 1991, wtedy powstał prototypowy dokument (minimum programowe), mający na celu uruchomienie procesu odkomunizowania oświaty. Drugi raz w roku 1999, w czasie przeprowadzania reformy strukturalnej ministra Ryszarda Handkego i po raz trzeci, w roku 2009, kiedy to ujednolicono ze sobą dwa dokumenty – podstawę programową i standardy egzaminacyjne. Czwarta zmiana nastąpiła przed dwoma laty, kiedy władze PiS doszły do wniosku, że w strukturze szkolnictwa należy wrócić do anachronicznego modelu, rodem z systemu komunistycznego.

Co najbardziej boleśnie odczuwają poloniści po ostatnich zmianach?

Nauczyciele przede wszystkim stracili możliwość samodzielnego doboru lektur, które mogliby omawiać z konkretnym, znanym sobie zespołem uczniowskim. Nie mogą też już dzielić się własnymi fascynacjami czytelniczymi (wciąż wierzę, że je mają). Zostali zepchnięci w schematy interpretacyjne, weszli w krainę fikcji dydaktycznej, gdzie - jeśli chodzi o lektury,uczniowie udają, że czytają, a polonista musi omawiać nieprzeczytane utwory, udając, że wierzy w ich przeczytanie.

Nie zostanie to zdemaskowane na maturze?

Nie, bo próg zdawalności wynosi 30 procent. Egzamin maturalny z języka polskiego na poziomie od 30 do 50 procent zdaje około 70 procent maturzystów (rozwiązywane są przez nich głównie zadania odtwórcze, nie wymagające pogłębionego myślenia). Gdyby więc podnieść próg zdawalności do 50 procent (jak jest w wielu krajach Unii Europejskiej), to tylko około 45 procent maturzystów uzyskałoby świadectwo dojrzałości. Z tej grupy zaś jedynie trochę więcej niż połowa osiągnie wynik powyżej 75 procent i to są właśnie ci, którzy nadają się tak naprawdę do podjęcia studiów wyższych (to jednocześnie ta część populacji, która czyta).

Pan czyta?

Tak, czytam, to mój zawód… Dla przyjemności, niestety, czytam rzadko, zwykle w wakacje, biorąc ze sobą na urlop siatkę pełną różnych książek lub zdigitalizowane czasopisma.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Czas zmienić spis lektur szkolnych. Jest za stary - Plus Kurier Lubelski

Wróć na i.pl Portal i.pl