Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarne chmury nad Łodzią pochodzą z naszych domów

Piotr Brzózka
Kraków już zrobił ten krok: radni miejscy jednogłośnie zdecydowali, że chcą przymusowej likwidacji wszystkich pieców opalanych węglem i drzewem i zastąpienia ich nowocześniejszymi źródłami energii cieplnej. Jeśli w listopadzie sejmik woj. małopolskiego da zielone światło dla takiej regulacji, piece znikną w Krakowie w ciągu pięciu lat. Niewykluczone, że to samo czeka mieszkańców innych miast Polski, bo coraz głośniej jest o rządowym programie walki z piecami.

Dlaczego warto o tym mówić w Łodzi? Choćby dlatego, że aż dwie trzecie emisji niezwykle szkodliwego dla zdrowia pyłu pochodzi w aglomeracji łódzkiej z domowych palenisk, w których wykorzystuje się węgiel i inne paliwa stałe - od drzewa po zwykłe śmieci.

Sezon grzewczy rozpoczęty. Doświadczamy tego wszyscy. Piekący dym unoszący się nad miastem drażni nozdrza, oczy, układ oddechowy. Dzieje się tak, bo w 2013 roku wciąż duża część mieszkańców Łodzi nie jest podłączona do miejskiej sieci ciepłowniczej. Spółka Dalkia podaje, że dostarcza ciepło do jedynie 58 procent odbiorców na terenie miasta. To oznacza, że cała reszta korzysta z lokalnych źródeł ciepła.

Z szacunków Dalkii wynika, że 20 proc. łodzian ogrzewa się gazem, zaś 17 proc. ciepła pochodzi z "lokalnych źródeł węglowych" - pod tym hasłem kryją się zarówno małe kotłownie, jak i piece w domach i mieszkaniach. Magistrat z kolei podaje, że w instalację centralnego ogrzewania wyposażone jest tylko 19,5 tysiąca, a więc jedynie 36 proc. mieszkań wchodzących w skład zasobów gminy.

Z wielu powodów są to dane niezwykle niepokojące. Ostatni raport Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (2011 r.) nie pozostawia złudzeń. W Łodzi i przyległych miastach aglomeracji kominy elektrociepłowni i zakładów przemysłowych odpowiadają za emisję jedynie 5,9 proc. pyłu - to zasługa potężnych filtrów montowanych na kominach. Więcej pyłu emituje rolnictwo (7,5 proc.) i samochody (20 proc.). Jednak prawdziwym nieszczęściem okazują się kominy indywidualnych domów i mieszkań, z których pochodzi aż 66,4 proc. wdychanego przez nas pyłu.

Te dane jasno obrazują, kto w największym stopniu naraża siebie i całą społeczność na kontakt ze szkodliwymi substancjami. A wachlarz ciężkich schorzeń, za które mogą być one odpowiedzialne, jest szeroki. Wśród pyłów za najbardziej niebezpieczną uznaje się frakcję określaną jako PM10. Jej wysokie stężenie powoduje zwiększenie zachorowalności na przypadłości układu oddechowego, w tym astmę. Wraz z pyłem przenoszony jest też benzo(a)piren, który ma silne właściwości rakotwórcze. Benzo(a)piren powstaje głównie przy niepełnym spalaniu węgla i drewna, a więc przy niskich temperaturach spalania oraz niskiej sprawności kotłów.

Według Światowej Organizacji Zdrowia, norma dotycząca stężenia pyłu zawieszonego PM10, wynosi 20 µg/m3 w skali roku. Z kilkudziesięciu większych polskich miast tylko 6 spełnia kryteria WHO: Gdańsk (18 µg/m3), a także Elbląg, Koszalin, Zielona Góra, Olsztyn, oraz... Wałbrzych, miasto o renomie równie ponurej, jak Łódź.

Najbardziej zapylonym miastem w kraju jest Kraków (67 µg/m3), za nim lokują się miasta na Śląsku (Rybnik, Zabrze, Katowice, Gliwice i Dąbrowa Górnicza), a także... Nowy Sącz. Łódź w zestawieniu WHO zajmuje miejsce w środku stawki ze stężeniem 29 µg/m3. Przekraczamy więc normy, choć nie w tym stopniu, co Kraków, nie mówiąc już o miastach azjatyckich - w Chinach, Indiach, Mongolii czy Iranie zdarzają się stężenia rzędu 200-300 µg/m3. Czy to wystarczający powód do zadowolenia?

Nie, bo wartość średnia, jak zawsze, bywa myląca. Na dużym obszarze miasta wskaźnik ten wynosi ok. 40 µg/m3 - mowa tu o szerokim pasie od Starych Bałut począwszy, przez Śródmieście aż po Stare Rokicie. Jak łatwo zaobserwować, to te miejsca, gdzie cywilizacja nie dotarła jeszcze w pełni, a piec opalany węglem nie jest niczym nadzwyczajnym. Najgorzej wygląda sytuacja w szeroko zarysowanym sąsiedztwie osi ulic Piotrkowskiej i Zielonej/Narutowicza.

WIOŚ wyliczył, że w Łodzi do przekroczeń 24-godzinnego poziomu dopuszczalnego pyłu PM10 dochodzi na obszarze 86 km kwadratowych. To ok. 40 proc. powierzchni miasta. Ponieważ jednak dotyczy to obszarów gęsto zaludnionych, liczbę osób narażonych na zbyt wysoką emisję pyłów w Łodzi oszacowano na 539 tysięcy. WIOŚ zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. W raporcie czytamy: "Stara zabudowa w centrum Łodzi ma charakter zwarty, z charakterystycznymi podwórkami studniami, co utrudnia proces rozprzestrzeniania się zanieczyszczeń. Prowadzi to do kumulowania się dużych ładunków groźnych substancji na niewielkiej przestrzeni o dużej gęstości zaludnienia".

Rewolucja węglowa rozpoczęła się w Krakowie. Miasto zamierza wydać na walkę ze smogiem 600 mln zł - tyle co Łódź na przebudowę trasy W-Z. Większość środków ma pochodzić z kasy unijnej oraz Wojewódzkiego i Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Pieniądze w dużej mierze mają być przeznaczone na dofinansowanie likwidacji domowych palenisk i program osłonowy dla najuboższych, których nie będzie stać na wyższe rachunki wynikające z przejścia na ogrzewanie gazem czy prądem. Według niedokładnych szacunków, w Krakowie do likwidacji jest 35 - 65 tys. pieców. W tym roku zniknąć ma 1500. Ich właściciele dostaną dofinansowanie w wysokości ok. 20 mln zł. W przyszłym roku kwota ta ma być o 50 proc. większa.

Możliwe, że jeszcze przed końcem roku radni miejscy i wojewódzcy nie pozostawią mieszkańcom wyboru, wprowadzając obowiązek likwidacji palenisk w ciągu pięciu lat. Decyzje te, mimo sporów co do szczegółów, nie wywołują większych podziałów. Nie należy się temu dziwić - są dni, gdy krakowscy lekarze apelują do osób starszych, chorych i matek z dziećmi o niewychodzenie z domu.

Poruszenie widać też na szczeblu rządowym. Polska jest bowiem na przedostatnim miejscu w UE pod względem jakości powietrza. Stąd prace nad programem antysmogowym. Dla wszystkich oczywiste jest, iż największym problemem jest tzw. emisja niska z indywidualnych kominów, dlatego kluczowym elementem programu miałaby być obowiązkowa wymiana wszystkich pieców węglowych w kraju na bardziej ekologiczne źródła ogrzewania już do roku 2020.

Poseł Stanisław Żelichowski z koalicyjnego PSL mówił w mediach (choć później się z tego wycofywał), że rząd miałby przeznaczyć na ten cel 6 miliardów zł. To oznaczałoby, że z rządowego kawałka tortu jakaś część przypadłaby Łodzi. Wydaje się, że sprzyjającym czynnikiem byłoby ewentualne przyznanie Łodzi roli gospodarza wystawy Expo 2022, która ma być poświęcona rewitalizacji miast. W związku z tym Łódź otrzymała od rządu mglistą zapowiedź nakładów na programy rewitalizacyjne w centrum. Podłączenie budynków do miejskiej sieci ciepłowniczej powinno być podstawowym krokiem poprzedzającym malowanie fasad i inne działania upiększające.

To wręcz warunek konieczny, jeśli miasto chce myśleć o napływie lepiej sytuowanych mieszkańców do centrum. Wyrzutem sumienia władz powinien być fakt, że w XXI wieku socjalistyczne blokowiska wciąż uchodzą za lepsze miejsce do zamieszkania ze względu na podstawowe wygody - takie jak miejskie ogrzewanie - niż centrum. Inna sprawa to wątpliwy sens malowania fasad, jeśli te nadal mają być narażone na emisję niską. Bo to przecież pyły z naszych kominów odpowiadają za szare oblicze miasta. Choćby z tego względu, bez likwidacji pieców, rewitalizacja pozostanie walką z wiatrakami.

W ramach programu "Mia100 kamienic" w 2012 roku do sieci CO podłączono 297 lokali mieszkalnych. Do końca 2013 roku liczba ta ma się zwiększyć o kolejne 103 mieszkania. Kierunek słuszny, ale to wciąż mało. Widać, że ciepło przyjęto w magistracie doniesienia o rządowym programie, wiceprezydent Radosław Stępień deklaruje poparcie dla tej inicjatywy, z wyraźnym jednak zaznaczeniem, że Łódź liczy na finansowanie z kasy państwa. Jak mówi, skala potrzeb to kilkaset milionów złotych.

Dobrze by było, gdyby zapowiedzi rządowego wsparcia nie utonęły w morzu oszczędności ministra finansów. Podstawową słabością tej dyskusji jest aspekt społeczno-ekonomiczny. Ogrzewanie mieszkania gazem bądź prądem generuje rachunki dwa razy wyższe, niż opalanie węglem.

Tymczasem z pieców węglowych korzystają głównie osoby najsłabiej uposażone. Wiele z nich nie stać ani na wymianę instalacji, ani na wyższe opłaty, nie było ich też nigdy stać na przeprowadzkę do nowych bloków. Wsparcie dla nich jest kluczem do powodzenia przedsięwzięcia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki