Cleo: Chciałabym się spotykać z kimś, przy kim będę mogła być taka, jaka jestem prywatnie

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Materiały prasowe
W mijającym roku Cleo wyrosła na jedną z największych gwiazd polskiej piosenki. Pozycję tę ugruntowała swą kolejną płytą - „SuperNova”. Nam opowiada o tym, jak jej się udało nie utknąć w szufladce z napisem „Słowianka”.

Powinienem się chyba zwracać do ciebie „pani dyrektor”. Bo zostałaś dyrektor artystyczną w Media Expert. Na czym polega ta funkcja?
Niektórzy jakoś przekornie lub z lekką ironią odnoszą się do tego, ale fakt jest taki, że ja naprawdę partycypuję w ostatnich działaniach reklamowych tej firmy. Jestem osobą kreatywną: sama wymyślam swoje teledyski i stroje, do tego piszę piosenki i śpiewam je. Twórcza działalność artystyczna jest więc u mnie dosyć mocno rozwinięta. Lubię mieć wkład w to, co robię. I ekipa Media Expert przyznała, że bardzo dobrze jej się ze mną pracuje, bo nie jestem gwiazdą, która tylko przychodzi, usiądzie i pachnie. (śmiech) Przeciwnie: pojawiam się pierwsza na planie, sprawdzam wszystko i przegaduję pomysły na kolejne reklamy.

No właśnie: te reklamy sprawiają, że pojawiasz się na ekranach telewizorów co pół godziny.
Ja tego nie odczuwam, bo... rzadko oglądam telewizję. Jestem mocno zaangażowana w nagrania w studiu. Ale faktycznie: mój tata, który permanentnie ogląda telewizję, mówił mi, że co sobie wyjdzie zrobić herbatę i wraca – to jestem na małym ekranie. Cieszy go to jednak, bo ostatnio rzadko się widujemy. Mówi więc, że chociaż w telewizji sobie popatrzy na córkę. (śmiech)

Nie obawiasz się, że z czasem fani będą mieli przesyt twojej osoby?
Dlatego teraz zaszyłam się w studiu i jakoś specjalnie się nie udzielam w mediach społecznościowych. Jedynie tyle o ile. Bo wiem, że to się dzieje. To są jednak działania przedświąteczne i po tym okresie na pewno będzie mnie już mniej.

Skoro jesteśmy przy telewizji, to nie mogę cię nie zapytać o kolejną edycję „The Voice Kids”. Co sprawiło, że zgodziłaś się zasiąść ponownie na fotelu trenerki tego show?
Miłość do dzieciaków. Ja kocham maluchy. Sama jeszcze nie jestem mamą, ale moje serducho zawsze mocniej bije do dzieciaków. Jestem bowiem bardzo empatyczna, mam w sobie dużo kobiecego ciepła i dobrze się czuję w towarzystwie maluchów. Dlatego one też do mnie lgną. Podczas nagrań do „The Voice Kids” dzieciaki nazwały mnie „dobrą ciocią” – i chyba rzeczywiście jestem kimś takim dla nich. Przynajmniej staram się, jak mogę.

Po raz kolejny trenerem będzie też Dawid Kwiatkowski. I to chyba właśnie z nim najlepiej dogadujesz się spośród wszystkich trenerów tego programu. Nagraliście nawet wspólną piosenkę – „Bratnie dusze”. Na czym polega to wasze dobre porozumienie?
Czasami spotykamy w życiu osoby, które mamy wrażenie, że znamy od zawsze. I ja tak miałam z Dawidem. Kiedy tylko się poznaliśmy na planie, otoczył mnie braterską opieką. Wiedział, że pojawiłam się w „The Voice Kids” w dosyć spontaniczny sposób – dlatego od razu się mną zaopiekował. I to właśnie z nim nawiązałam szczególną nić porozumienia. Mamy ze sobą kontakt również poza planem zdjęciowym, często do siebie dzwonimy i gadamy o różnych sprawach. Dlatego „Bratnie dusze” to nie tylko piosenka – to prawda życiowa, która nas definiuje.

Trenerzy przecież ze sobą rywalizują. Nie wywołuje to między wami napięć?
„The Voice Kids” to jest taki program, w którym niby ze sobą rywalizujemy, ale jest to najdelikatniejsza forma rywalizacji, jaka może być. Tak naprawdę działamy przecież we wspólnym interesie wyłowienia tej największej „perełki” spośród śpiewających dzieciaków. Te nasze przekomarzania na planie wynikają bardziej z potrzeby zabawy i „słodkiego” dokuczania sobie niż z faktycznej rywalizacji między trenerami, która pojawia się w dorosłym „The Voice”. Dzieci są przecież bardziej nastawione na przeżycie przygody, a nie na profesjonalną karierę. One się uwielbiają nawzajem. Dlatego tutaj nie ma rywalizacji.

Czujesz się na tyle doświadczona jako wokalistka, że masz poczucie, iż możesz te dzieciaki czegoś fajnego nauczyć?
Ja jestem samoukiem. Nie mam szkolnego przygotowania muzycznego. Własnymi pazurkami wdrapałam się tutaj, gdzie obecnie jestem. I chciałabym nauczyć dzieciaki podążać taką drogą. Że nie zawsze trzeba być po szkołach muzycznych, żeby się spełniać w śpiewaniu. Oczywiście takie szkoły są cenne i wiele dają. Ale ja jestem w „The Voice Kids”, by nauczyć dzieciaki, że można walczyć o marzenia bez względu na to, jak się ułoży ich życiowa droga. Ja zawsze marzyłam, aby uczyć się w szkole muzycznej, natomiast pochodzę z rodziny, która nie była w ogóle związana z muzyką, dlatego traktowano moje pomysły na zdobycie wykształcenia muzycznego jako moje widzimisię. Mama i tata uważali, ze to mi jest w ogóle niepotrzebne. Traktowali śpiewanie jako moje dodatkowe zajęcie. Dlatego nie skończyłam takiej szkoły. Ale jak widać, można i bez niej osiągnąć dużo. Oczywiście nadal bardzo ciężko pracuję i nie spoczęłam na laurach. Po każdym kolejnym hicie, nastawiam się, żeby następnym razem znów samą siebie przebić. Dlatego w sumie nie ścigam się z nikim innym, tylko sama z sobą. I też uczę tego dzieciaki. Bo dzięki temu będą się rozwijały i nie będą się frustrować, że muszą kogoś dogonić.

Pandemia wymogła jakieś zmiany w „The Voice Kids”?
Myślę, że magia telewizji sprawi, że widzowie tego za bardzo nie odczują. Oczywiście były ograniczenia co do publiczności: czasami była, a czasami jej nie było. Wszystko zostało jednak tak zmontowanie, że tego się nie zauważy. My jako trenerzy staraliśmy zachować tę samą energię, co przy poprzednich edycjach programu. I myślę, że nam się to udało.

Jak sobie radzisz w czasie pandemii, kiedy nie masz kontaktu z fanami?
Pierwsze dwa miesięcy spędziłam w totalnym „dołku”. Zamartwiałam się o moich rodziców i o mojego brata. Bardzo to przeżywałam. Dodatkowo odwołano nasze spotkania z publicznością. Dlatego zrobiłam wszystko, aby w lecie udało się nam zagrać w amfiteatrach. I pamiętam, że stęsknieni za koncertami ludzie wypełnili je po brzegi. Oczywiście zajmując co drugie miejsce. I to tyle. A miałam mieć w tym roku zapełniony kalendarz występów po sam czubek. Musieliśmy to jednak wszystko zawiesić. Teraz czekam na normalność. Bardzo brakuje mi wymiany energii z publicznością. Choćby dlatego nie biorę udziału w tych internetowych koncertach, bo tam właśnie tego nie ma.

Była taki czas, że dawałaś 200 koncertów rocznie. Nie czujesz, że masz teraz zasłużony urlop?
Staram się w każdej sytuacji znajdować jakieś plusy. I rzeczywiście wyspałam się, rozpakowałam sześć walizek, które do tej pory tylko przestawiałam z kąta w kąt, moje rośliny wreszcie odżyły i zaczęły rosnąć. Chociaż z premedytacją dobierałam takie gatunki, które wszystko przetrwają. (śmiech) Kiedy jednak widzę, że się teraz do mnie uśmiechają, cieszę się ze swojej obecności w domu.

Nie możemy iść na twój koncert, ale możemy posłuchać nowej płyty. „SuperNova” przynosi zgodnie z tytułem bardzo nowoczesne piosenki o elektronicznym brzmieniu i tanecznym rytmie. Taką muzykę lubisz dziś najbardziej?
Najfajniejsze przy „SuperNovej” było dla mnie to, że dzięki niej mogłam wejść na zupełnie mi nieznane wody. To pozwala mi rozwijać się jako twórcy i wykonawcy. Dzięki tej płycie spróbowałam swych sił na nowych płaszczyznach i zdobyłam nowe umiejętności. I cieszę się – bo dzięki temu wiele się nauczyłam. Tym bardziej, że efekt jest bardzo fajny. Lubię więc wracać do tych numerów.

Twoim ostatnim wielkim przebojem była piosenka „Za krokiem krok” – a to raczej klasyczny pop. Dlaczego nie chciałaś iść za ciosem?
„Za krokiem krok” to zapowiedź oldskulowej płyty, która będzie nosiła tytuł „WinyLova”. Będzie ona siostrą „SuperNovej”. Początkowo obie miały wyjść razem, ale czas pandemii trochę nam popsuł szyki i ta druga ukaże się w przyszłym roku.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że śpiewając kiedyś z chórem gospel, zdarzało ci się czasem podczas występów płakać ze wzruszenia. Popowe piosenki też wywołują w tobie takie emocje?
Mam w repertuarze balladę „Sztorm” i wiele razy, kiedy śpiewam ją na koncertach, dzieją się różne magiczne rzeczy. Fani opowiadają o prawdziwych sytuacjach z życia, kiedy właśnie ta piosenka im pomogła: podniosła z jakiegoś dołka czy sprawiła, że przetrwali ciężkie chwile. To są te momenty, kiedy ja się bardzo wzruszam. I też zdarza się, że uronię łezkę. Muzyka gospel ma swój specyficzny charakter. Jest magiczna. Za każdym razem, kiedy na początku tylko jej słuchałam na skromnych koncertach w małych kościółkach, miałam ciary na całym ciele i non-stop płakałam. Gospel trafia bowiem prosto w serce.

Nie kusi cię by wrócić do śpiewania tego gatunku?
Czasami tak. Tylko jak rozciągnąć dobę poza 24 godziny? (śmiech) Staram się jednak wplatać elementy gospel do moich popowych utworów. Ten gospelowy zaśpiew pasuje bowiem do nich. Marzy mi się jednak napisanie takiego kawałka w stylu gospel pop, który kiedyś uprawiał amerykański duet Mary Mary. Może się uda?

Na nowej płycie śpiewasz zdecydowanie pewniej niż na debiutanckiej. To dzięki ostatnim sukcesom?
Od dziecka do teraz walczą z małym demonem – totalnym wstydziochem. (śmiech) Jestem w głębi ducha osobą bardzo niepewną siebie. I mimo, że ostatnio osiągam spore sukcesy, ciągle mam w sobie myśli: „Może dałoby się to lepiej zrobić?”. Kiedy czasem się potknę czy pomylę, potrafię się wewnątrz bardzo ostro ganić. Jestem dla siebie bardzo surowa. Nie lubię tego jednak i walczę z tym. Ta niepewność siebie bardzo blokuje – nawet sam głos. Psychika jest bardzo mocno związana ze śpiewaniem i trzeba nad nią mocno pracować, by być dobrą wokalistką.

Masz na to jakieś sposoby?
Bardzo lubię się wyciszać przed wyjściem na scenę. To nie jest jakaś gwiazdorska fanaberia. Po prostu potrzebuję się skupić. Elvis Presley podobno łaził w ciszy za sceną przed występami. Ja z kolei potrzebuję usiąść i wziąć kilka głębokich oddechów. Kiedyś miałam takie zwariowane wejście na scenę – coś się wylało, coś się pobrudziło, masa ludzi, wszyscy coś chcą. Kiedy wtedy pojawiłam się na estradzie, byłam totalnie rozbita i nie mogłam się skupić. Od tamtego momentu muszę mieć przynajmniej trzy minuty całkowitego wyciszenia.

Z tego, co mówisz, jesteś perfekcjonistką. Potrafisz długo pracować nad jedną piosenką?
Tak. Najgorszy jest u mnie moment, kiedy muszę zamknąć płytę. Wtedy pojawiają się myśli: „Może jeszcze to zmienię? Może jeszcze tamto?”. W pewnym momencie koledzy, którzy ze mną pracują, mówią: „Dosyć. Weź się ogarnij! Ile można poprawiać?”. Tym bardziej, że tylko ja słyszę te detale. Słuchacze potem zupełnie inaczej to odbierają.

A jak powstają twoje piosenki?
Ja się nauczyłam pracować nad muzyką permanentnie. Traktuję to trochę jak... codzienne ćwiczenia fizyczne. (śmiech) Nigdy nie czekam na wenę. To jest najgorsze, co można zrobić, bo może ona nigdy nie przyjść. Moim zdaniem wena pojawia się wtedy, kiedy się pracuje. Nagle rozbłyska iskierka, która pozwala stworzyć totalnie rozpoznawalny refren. Kiedy wymyślałam w domu linię melodyczną do „Za krokiem krok”, w pewnym momencie poczułam: „To działa!”. Od razu wysłałam to kilku osobom i ich reakcje były identyczne: „To będzie sztos”. No i się sprawdziło.

Podobno budujesz własne studio nagraniowe. Skąd ten pomysł?
Całe życie marzyłam o studiu nagraniowym. Tym bardziej, że współpracuję z różnymi artystami i nie tworzę tylko dla siebie. W związku z tym planuję kiedyś bardziej zaangażować się w pracę w studiu.

To wpływ Donatana, który jest mistrzem studyjnych sztuczek?
Jak najbardziej. Wiele się od niego nauczyłam. I myślę, że nie raz jeszcze coś mi podpowie. Zresztą już teraz to robi. Pomaga mi urządzić studio pod kątem akustyki. Polecił mi speców, którzy zbudują je zgodnie z wszystkimi wymogami.

Takie studio pewnie sporo kosztuje. Jaki masz stosunek do zarabianych pieniędzy: wydajesz, oszczędzasz czy inwestujesz?
Był czas, kiedy nie miałam zbyt wielu pieniędzy. Choćby w dzieciństwie. Również okres, kiedy studiowałam, niezbyt obfitował w gotówkę. Potrafiłam mieć dwa złote w portfelu przez dwa tygodnie. Nie przyznawałam się do tego rodzicom, tylko zaciskałam zęby. Nauczyłam się przez to szanować pieniądze. Nie jestem zwolenniczką wydawania nie wiadomo ile na jakieś torebki czy buty. Jestem raczej praktyczna. Dzięki temu bardziej uspokaja i cieszy mnie inwestowanie pieniędzy. Budowa studia to bardzo duży wydatek. Kiedy pomyślę sobie o jakiejś drogiej torebce, od razu przeliczam to teraz na konkretny sprzęt. Dlatego chodzę ze zwykłą szmacianą torebką – bo to tylko torebka, która ma jedynie spełniać swoje funkcje. Nie musi mieć znaczka Versace. Tak to widzę.

Nigdy nie miałaś takiego momentu, że kiedy zarobiłaś pierwsze duże pieniądze, zachłysnęłaś się możliwościami, które stwarzają?
Miałam taką chwilę. Jeszcze nigdy tego nie mówiłam nikomu. Zarobiłam pierwsze 5.000 złotych. Dla kogoś, kto zawsze miał w portfelu najwięcej 100 złotych, była to ogromna suma. Zaszłam wtedy do galerii handlowej i dostałam gonitwy myśli: „Mogę to kupić, mogę to kupić, mogę to kupić”. Nagle poczułam się jak dziecko w święta, kiedy pod choinką znajduje stos prezentów. Wydałam jednak tylko 2.000 – w tym na prezenty dla rodziców i brata, bo było to tuż przed Gwiazdką. I miałam ogromną satysfakcję, że stać mnie na to wszystko.

Mówisz, że jesteś nieśmiałą osobą. Jak to się stało, że ktoś taki postanowił występować na scenie?
Od dziecka z tym walczyłam. Kiedyś słuchałam wywiadu z Kasią Nosowską – i ona ma podobny problem. Kiedy wychodzi na scenę, to czuje się onieśmielona. Ja kocham występy. Scena mnie stresuje, ale też uzależnia. Teraz, kiedy nie ma koncertów, jestem jak zdychająca roślinka. Czuję, że brakuje mi sceny. To sprzeczne uczucia, ale po prostu tak jest.

Powiedziałaś o studiach: jesteś z wykształcenia architektką krajobrazu. To był plan B, w razie gdyby nie udała się kariera muzyczna?
Oczywiście. Szukałam swojego miejsca w świecie i ta architektura krajobrazu była mi najbliższa, bo była związana z rysunkiem, a ja też kocham rysować. No i z kontaktem z przyrodą. To mnie najbardziej pociągnęło. Rodzice też naciskali, że wypada iść na studia.

Pracowałaś kiedyś w wyuczonym zawodzie?
Pracowałam przy rewaloryzacji zielonych przestrzeni przypałacowych. To było bardzo ciekawe. Czułam się trochę jak Indiana Jones: musiałam jeździć do archiwów i odkopywać stare mapy. Ten park, nad którym pracowałam, było mocno zarośnięty. I ja z koleżankami miałam za zadanie przywrócić go do dawnej świetności. Kiedy wycięto wszystkie chaszcze, naszym oczom ukazała się przepiękna aleja starych drzew – i poczułyśmy się jakbyśmy ujrzały jakieś dinozaury w środku tego parku. Wyglądało to niezwykle urokliwie.

Właściwie nie musiałaś wprowadzać tego planu B w życie, bo już na początku wokalnej kariery, spełniłaś niedościgłe marzenie wielu polskich piosenkarek – wystąpiłaś na Eurowizji.
To była najważniejsza lekcja, jaką odebrałam w mojej muzycznej karierze. Eurowizja to przecież największa scena koncertowa w Europie, a może nawet na świecie. Dzięki temu występowi poznałam tajniki produkcji takiego wielkiego show. Aby tam zaśpiewać, musiałam pokonać wielki strach. Ktoś mi szepnął przed wyjściem na tę scenę, że będzie mnie oglądać sto milionów osób. To mnie totalnie sparaliżowało. Ale udało mi się przemóc lęk – i nie żałuję tego.

Nie obawiałaś się, że po tym wielkim sukcesie utkniesz w szufladzie „Słowianki”?
Ja bardzo lubię się zmieniać wizualnie i kreować różne postacie w teledyskach i na scenie. „Słowianka” była jedną z nich. Ona gdzieś ciągle przewija się przez moją karierę – choćby ostatnio w piosence „Dom”. Absolutnie się jej nie wstydzę i nie wyrzekam. Tym bardziej, że potem przyszły inne sukcesy: „Łowcy gwiazd” czy „Za krokiem krok”. Każda ta piosenka jest inna i dzięki niej mam inną odsłonę. Dlatego nikt mi nie zarzuci, że utknęłam na „Słowiance”.

Ta Cleo z teledysków i ze sceny to ta sama osoba, co Asia za kulisami?

Nie. Czasem śmieję się, że mam rozdwojenie jaźni, bo tworzę swoje alter ego do każdej piosenki. Niesamowicie mnie cieszy, że dzięki temu mogę tak jak aktorka wcielać się w coraz to inne role. Raz jestem ostrą babką w „Łowcach gwiazd”, a kiedy indziej kolorową dziewczyną w „Za krokiem krok”. To bardzo fajne, bo mogę przeżywać coś totalnie odmiennego. Lubię partycypować w kreowaniu tych postaci: wymyślać stroje czy makijaże.

Chętnie kręcisz teledyski?
Uwielbiam to robić. Od etapu scenariusza do finalnego efektu. Każdy, kto pojawi się u mnie na planie, jest totalnie zaskoczony, że robię tam wszystko. Nie tylko gram, ale też noszę kable, wyrzucam śmieci, czeszę moje tancerki, przyklejam im do butów jakieś naklejki. (śmiech) Wkładam to w całe swoje serce. Nigdy nie przychodzę na gotowe. Nigdy nie uważałam siebie za gwiazdę. Jestem takim samym pracownikiem na planie, jak inni z mojej drużyny. Działamy przecież wszyscy we wspólnym interesie stworzenia czegoś fajnego.

Nigdy cię nie kusi, żeby trochę pogwiazdorzyć?
Nie. Może jedynie dzięki sukcesom wzrosła we mnie asertywność. Jestem już przecież na scenie osiem lat. Są takie sytuacje, że niektórzy chcieliby mnie wykończyć – a ja naprawdę nie mam czasu na jakieś dodatkowe zajęcia. Dlatego wtedy grzecznie odmawiam. Mam jednak nadzieję, że nikt nie odbiera tego jako gwiazdorzenia.

Prywatnie jesteś chyba bardzo pozytywną i pogodną osobą.
Jestem typem dziewczyny z sąsiedztwa. Kiedy ludzie ze mną trochę posiedzą, czują się dobrze w moim towarzystwie. Ja lubię słuchać innych, nie przepadam za byciem w centrum uwagi. Może to mnie trochę inspiruje do pisania piosenek? Niektórzy mnie pytają, czy nie obawiam się, że mi sodówka do głowy uderzy. Ale kiedy? Ja już jestem za stara na takie rzeczy. (śmiech)

Dzisiaj media wywierają ogromną presję na kobiety, aby były wiecznie piękne i młode. Jak sobie z tym radzisz?
Staram się jak mogę dbać o siebie, by zachować wigor. To, co jemy, ma ogromny wpływ na naszą kondycję fizyczną i psychiczną. Do tego regularnie chodzę na siłownię.

Jesteś wegetarianką, jak to teraz modne?
Nie. Ograniczam jedzenie mięsa, ale nie całkowicie, bo uważam, że jest mi ono potrzebne. Wypróbowałam to na sobie. Przez pewien czas nie jadłam mięsa i źle się wtedy czułam. Nie miałam energii. Dlatego od czasu do czasu muszę zjeść mięso.

Przy okazji ostatniej reklamy fani zauważyli, że bardzo wyszczuplałaś. To efekt jakiejś cud diety?
Każda dieta sprowadza się do ograniczenia spożywania kalorii. Plus rezygnacja z węglowodanów i cukrów prostych – w tym ze słodkich przekąsek. Kiedy jest się w trasie, bez przerwy człowiek coś podjada ze zmęczenia, żeby dodać sobie energii. To jednak nie wpływało dobrze na moją kondycję. Dlatego zrezygnowałam z tego, skupiając się na tłuszczach, warzywach i owocach. Ja jakoś nigdy nie miałam problemu ze swoją wagą. W show-biznesie dziewczyny są jednak maksymalnie szczupłe – i kiedy stawałam obok nich ze swoimi 60 kilogramami, wyglądałam jak wieloryb. (śmiech) Teraz, kiedy schudłam 6 kilo, wreszcie im dorównałam.

Jak zmienił się stosunek mężczyzn do ciebie, od kiedy stałaś się popularna?
Bardziej się mnie boją. (śmiech) W sumie od kiedy byłam nastolatką, faceci tak reagują na mnie, mimo że jestem pogodną i otwartą osobą. Teraz jest jeszcze gorzej. Moja babcia mi jednak zawsze powtarzała, że jak się ma pojawić jakaś wyjątkowa osoba na mojej drodze, to się i tak pojawi. I ja też w to wierzę. Mam przy tym dobrą intuicję do ludzi i wyczuwam, kiedy ktoś chce się ogrzać w blasku mojej sławy. Dlatego z takimi ludźmi się nie spotykam.

Jaki powinien być twój idealny mężczyzna?
Z biegiem zmieniają mi się priorytety. Dzisiaj przede wszystkim chciałabym się dobrze czuć przy tym człowieku. Żeby był dla mnie przyjacielem. Ja nie byłam w wielu związkach. Kiedy byłam młodsza, patrzyłam oczywiście na wygląd. Chłopak musiał przystojny. Niestety nie szło to później w parze z tym, by był on prawdziwym przyjacielem. Dlatego z czasem zmieniłam zdanie.

A jakbym był twoim fanem i zakochał się w tobie, to jak mógłbym cię poznać?
Ja się zawsze boję, że w takich sytuacjach taka osoba postrzegałaby mnie jako Cleo. A jeżeli ktoś chciałby się umówić na randkę z tą dziewczyną, która jest taka wyfiokowana w teledyskach, to potem będzie zaskoczony, bo ja jestem zupełnie inną osobą. Dlatego chciałabym się spotykać z kimś, przy kim będę mogła być taka, jaka jestem prywatnie. Stawiam więc na tych, którzy poznają mnie poza sceną – bo wtedy dostrzegają we mnie tę osobę, którą jestem na co dzień.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Cleo: Chciałabym się spotykać z kimś, przy kim będę mogła być taka, jaka jestem prywatnie - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl