Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chodzież czeka na katharsis. Anonimowy hejter groził Ani Karbowniczak, tragicznie zmarłej dziennikarce oraz innym mieszkańcom Chodzieży

Łukasz Cieśla
Łukasz Cieśla
Nasza dziennikarka Ania Karbowniczak, tuż przed tragiczną śmiercią we wrześniu 2020 roku, dostawała anonimy. Okazuje się, że nie była jedyną ofiarą hejtera. Pogróżki i wulgarne listy - podobne w treści i w formie - dostawali także inni mieszkańcy Chodzieży. Niektórzy już ponad 40 lat. Policja i prokuratura do tej pory nie namierzyli sprawcy.
Nasza dziennikarka Ania Karbowniczak, tuż przed tragiczną śmiercią we wrześniu 2020 roku, dostawała anonimy. Okazuje się, że nie była jedyną ofiarą hejtera. Pogróżki i wulgarne listy - podobne w treści i w formie - dostawali także inni mieszkańcy Chodzieży. Niektórzy już ponad 40 lat. Policja i prokuratura do tej pory nie namierzyli sprawcy.
Ania Karbowniczak, nasza dziennikarka z Chodzieży, w anonimowym liście wyczytała, że zostanie zgwałcona i coś jej się złamie. We wrześniu zawiadomiła prokuraturę. Następnego dnia wsiadła na rower, podczas treningu została śmiertelnie potrącona przez busa. Takie same anonimy – w treści i w formie – dostawali także inni mieszkańcy Chodzieży. Niektórzy byli gnębieni już 40 lat temu. Pełne nienawiści listy ociekają wulgaryzmami, groźbami zrobienia krzywdy, posądzeniami o zdradzanie współmałżonków. Jedna z ofiar anonimowego hejtera dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. - Domyślam się, co Ania Karbowniczak czuła w ostatnich dniach życia. Zaszczuta, myślami była gdzie indziej. Tak jak ja i inne osoby z Chodzieży, które od wielu lat są nękane. Treść i forma anonimów wskazuje, że pisze je ten sam człowiek. Policja zrobiła przeszukanie. Ale niech pan patrzy śledczym na ręce, bo ten hejter od ponad 40 lat jest nietykalny – opowiada mi jedna z ofiar anonimów.

W grudniu 2020 roku odebrałem list od mieszkańca Chodzieży. Woli się nie ujawniać. Nie chce być zasypywany anonimami, które wielu osobom zrujnowały codzienność. Nazwę go narratorem. Jest gadułą, trochę filozofem. Ale mniejsza z tym. Najważniejsze, że się odważył. Opowiedział nieznane wcześniej szczegóły związane z naszą tragicznie zmarłą dziennikarką Anią Karbowniczak. Przed śmiercią dostawała groźby w związku ze swoimi artykułami.

- Podkreślę, co mnie zmotywowało do kontaktu z panem. To konkluzja, że jeżeli autorem ananimów do redaktor Karbowniczak był ten sam człowiek, który nęka i zastrasza od wielu lat mieszkańców Chodzieży, to brak wcześniejszej reakcji kogokolwiek, w okresie kilkudziesięciu lat, czyni te osoby moralnie „współodpowiedzialnymi” za tę tragedię. Przesyłam panu materiały z mojego dochodzenia. Niech pana artykuł, poza aspektem lokalnej sensacji, będzie swojego rodzaju katharsis dla naszego miasta

– czytam w liście od narratora.

Wyraźnie zaznacza, że Ania była kolejną z wielu ofiar anonimowego hejtera. Inni dostawali znacznie więcej gróźb. Niektórzy nawet już ponad 40 lat temu. Jedna z ofiar gróźb dwa razy próbowała popełnić samobójstwo. Do dzisiaj nie doszła do siebie. Jest na lekach.

- Tragiczna śmierć Ani pokazała, że sprawy zaszły zdecydowanie za daleko – podkreśla narrator.

We wrześniu poznański sąd aresztował trzech z pięciu podejrzanych ws. wypadku Ani. Potem ich wypuszczono. Zobacz film:

W grudniu prokuratura doszła do zaskakujących wniosków. Anię Karbowniczak uznano za winną wypadku, w którym zginęła

Narrator odezwał się niedawno. Po przeczytaniu mojego grudniowego artykułu - kolejnego tekstu o tragicznej śmierci redakcyjnej koleżanki. We wrześniu, podczas treningu rowerowego, pod Budzyniem została śmiertelnie potrącona przez busa. Sprawca uciekł, być może był pod wpływem amfetaminy. W grudniu poznańska prokuratura uznała jednak, że to Ania ponosi winę za wypadek, bo miała wyjechać rowerem z drogi podporządkowanej. Wprost pod busa.

Czytaj też: Poznańska prokuratura, opierając się na opinii biegłego, stwierdziła, że to Ania wymusiła pierwszeństwo. Czy opinia biegłego wyjaśnia wszystkie wątpliwości?

Narrator nie zamierza polemizować z ustaleniami prokuratury w sprawie wypadku. Zaniepokoił go inny fakt z grudniowego artykułu. To że do tej pory nie ustalono autora wulgarnych anonimów, które dostała Ania. Narratora to dziwi, bo wie, że policja dostała dowody na tacy. Wskazano jej miejscowego emeryta około 80-tki, niegdyś znanego w mieście budowlańca. Przez wielu jest on uznawany za lokalnego pieniacza, dziwaka, osobę konfliktową, milczka chodzącego własnymi ścieżkami. W Chodzieży znany jest z tego, że zasypuje różne instytucje swoimi pismami.

Choć tak naprawdę ma inaczej na imię, emeryta nazwę Stefanem. We wrześniu, krótko po śmierci Ani, policja weszła do jego domu. Zabrała trzy laptopy, dwie drukarki oraz notatki Stefana. Jego zapiski przydadzą się do porównania z anonimami. Przecież niektóre były pisane ręcznie. Prokuratura zleciła biegłym opinię. Co z niej wynika?

Od 2019 roku hejter groził i obrażał Anię Karbowniczak. „Słuchaj chuda szkapino, każdemu może coś się złamać”

Policja zapukała właśnie do Stefana, bo tak się składa, że miał na pieńku z osobami, które od lat dostawały anonimy. Groźby i anonimy dostawali m.in. jego sąsiedzi, jego szef z pracy oraz osoby pełniące funkcje publiczne, które stanęły mu na drodze. Na przykład wydały decyzję w zgłaszanych przez niego sprawach. Negatywną dla Stefana. Poznał się również z Anią Karbowniczak. Miał zastrzeżenia również do jej pracy.

- Stefan przychodził do naszej redakcji. Zgłaszał Ani raptem kilka spraw, m.in .o garażu. Gdy teksty się ukazały, zawsze był niezadowolony z wydźwięku publikacji. Ale w to, że potem miał pisać anonimy, trudno mi uwierzyć. Z drugiej strony bywam naiwna i za bardzo ufam ludziom

– stwierdza Bożena Wolska, szefowa „Chodzieżanina”, tygodnika, w którym pracowała Ania.

Kłopoty Ani zaczęły się jesienią 2019 roku. Do redakcji „Chodzieżanina” przyszedł pierwszy anonim. Rzekomo od firmy z Budzynia podpisanej jako „B.A.”. Pismo zaadresowano do szefowej tygodnika Bożeny Wolskiej. Przeczytała w nim, że Ania bierze łapówki od lokalnych przedsiębiorców, oferuje im napisanie przychylnych tekstów. Po tym jednym anonimie dziennikarki nie wszczęły alarmu.

Ale w sierpniu 2020 roku doszło do kolejnego ataku na Anię.

Pierwszy z sierpniowych anonimów znowu był adresowany do jej przełożonej. Tym razem autor podszywał się pod firmę Farmutil ze Śmiłowa, podawał się za rzecznika prasowego, podpisał się fikcyjnym nazwiskiem. Jako „F. Żądło”. W liście zarzucał Ani wtargnięcie na teren Farmutilu, fotografowanie firmy bez zezwolenia. Domagał się, by redakcja więcej nie przysyłała tego „prostego i ordynarnego dziennikarza”.

Drugi z sierpniowych anonimów był już wprost zaadresowany do Ani. Sprawca znał jej szczupłą sylwetkę, stan cywilny oraz fakt, że nie ma dzieci. Kazał jej zostawić temat śmierci 2-letniego Marcela z Chodzieży, którego udusiła własna matka.

Czytaj też: Artykuł Anny Karbowniczak ws. chodzieskiej policji i prokuratury, po którym dostała pogróżki

Kontekst listu z sierpnia był taki, że nie ma pisać o

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski