Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Choć od Czerwca ’56 minęło 60 lat, człowiek pracy nadal jest w pogardzie

Paulina Jęczmionka
W 1956 r. strajk rozpoczął się w Zakładach H. Cegielskiego. Po transformacji firma zaczęła popadać w kłopoty. W październiku 2009 roku kilkuset pracowników protestował na ulicy przeciwko zwolnieniom grupowym
W 1956 r. strajk rozpoczął się w Zakładach H. Cegielskiego. Po transformacji firma zaczęła popadać w kłopoty. W październiku 2009 roku kilkuset pracowników protestował na ulicy przeciwko zwolnieniom grupowym Waldemar Wylegalski
Protestujący w 1956 r. wyszli na ulice w obronie wolności, chleba, prawa, Boga. Poza symbolicznymi hasłami, Poznański Czerwiec to też konkretne postulaty społeczne. Które nadal wymagają spełnienia?

W czerwcu 1956 roku poznańscy robotnicy dokonali pierwszego zrywu ku wolności w komunistycznej Polsce. Przyzwyczajeni do pracy organicznej, dobrej organizacji i słusznego wynagrodzenia, nie mogli dłużej znieść zgniłej gospodarki socjalistycznej i kłamstw poprawy warunków w tzw. sześciolatce. Choć powstanie krwawo stłumiono, a postulatów - mimo obietnic - ówczesne władze nigdy nie spełniły, był to impuls do dalszej walki o godne życie, pracę i płacę.

- Podstawowym, wciąż aktualnym postulatem jest dbanie o godność człowieka pracy - uważa Jarosław Lange, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Wielkopolsce. - To pojemne pojęcie, w którym mieści się m.in. otrzymywanie wynagrodzenia za wykonaną pracę, bo wciąż słyszymy o pracodawcach niewypłacających na czas pieniędzy. Po drugie, chodzi o wysokość wynagrodzeń, które od lat są niewystarczające, szczególnie w przypadku niekontrolowanych umów śmieciowych. Po trzecie, godność człowieka pracy to postulat stabilnego zatrudnienia - współcześnie chyba nawet ważniejszy niż w 1956 roku.

Wynagrodzenia wciąż są za niskie

Pracownicy Zakładów im. Józefa Stalina (wcześniej - Hipolita Cegielskiego) tuż przed strajkiem pojechali do Warszawy, by negocjować z ministrem przemysłu metalowego swoje postulaty. W pierwszej kolejności domagali się równego traktowania płacowego w porównaniu do reszty kraju. Poznaniacy zarabiali bowiem średnio o osiem proc. mniej, niż wynosiła średnia krajowa. Jednocześnie chcieli zwrotu niewłaściwie naliczanych od trzech lat podatków od premii, które pozbawiły kilka tysięcy pracowników ponad 11 mln złotych.

- Polacy dziś wciąż zarabiają za mało - uważa Jarosław Lange z Solidarności. - Od lat postulujemy, żeby płaca minimalna stanowiła 50 procent średniego wynagrodzenia. Propozycja rządu, by od 2017 roku wyniosła 2000 zł brutto, to krok w dobrym kierunku, powoli zmierza do realizacji naszego wniosku.

Zapowiadana o 150 zł podwyżka płacy minimalnej, według ekspertów, może dotyczyć nawet 3 mln pracowników. Szacuje się, że minimalne wynagrodzenie otrzymuje 1,3 miliona Polaków. Ale co najmniej jeszcze raz tyle osób zarabia niewiele ponad minimalną, więc pewnie i oni - dla równowagi - będą mieli zwiększone stawki. Dotyczy to przede wszystkim gastronomii, hotelarstwa, turystyki i drobnego handlu. Pracodawcy przestrzegają jednak, że ta podwyżka może odbić się pracownikom czkawką, zwłaszcza w biedniejszych regionach Polski, np. łódzkim, świętokrzyskim, warmińsko-mazurskim czy podlaskim. Mniejsze firmy mogą bowiem nie udźwignąć zmiany i ograniczyć zatrudnienie albo nawet zwalniać ludzi. I naciskać na zwiększenie wydajności pracy, czyli by te same zadania, co dotychczas, wykonała mniejsza załoga, a co się da - maszyny. Np. po co firmie ochroniarz, skoro może mieć kamerę? Dlatego organizacje pracodawców w sprawie wynagrodzeń raczej przywołują podatkowy (choć nieco inny niż ten w 1956 r.) postulat.

- Trzeba ograniczyć klin podatkowy, czyli zmniejszyć opodatkowanie wynagrodzeń i kosztów pracy - uważa Łukasz Kozłowski, ekspert Pracodawców RP. - To tutaj rząd powinien dążyć do poprawy, a nie wprost poprzez podnoszenie płacy. Wbrew mylnemu wrażeniu pracownika, pracodawca wydaje na niego bardzo dużo. Przy 2000 złotych brutto mowa o koszcie ok. 2410 złotych, z czego do pracownika idzie tylko ok. 1450. Przy podwyżce wynoszącej 150 złotych brutto, koszty pracodawcy wzrosną o 180, z czego 103 trafią do pracownika, a 77 złotych pójdzie dodatkowo na podatek dochodowy i ubezpieczenia.
Ekspert dodaje, że poziom opodatkowania niskich wynagrodzeń w Polsce jest najwyższy wśród krajów UE i OECD. Zgadzają się z tym także związkowcy, ale wyraźnie rozgraniczają podnoszenie płac i obniżanie składek i podatków. Ich zdaniem, to pierwsze jest bardziej palącym problemem. Wyższych płac, wychodząc na ulice, od lat domagają się różne grupy zawodowe. Niemal co roku przed Sejmem czy Kancelarią Premiera pojawiają się nauczyciele, prosząc o podniesienie pensji. Tylko w ubiegłym roku postulowali podwyżkę o ok. 10 procent. Bo zgodnie z rozporządzeniem z 2015 r., wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela stażysty z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym wynosi 2265 złotych brutto, kontraktowego - 2331, mianowanego - 2647, a dyplomowanego - 3109 złotych.

Dla porównania przeciętne wynagrodzenie w kraju w 2015 r. wynosiło 3899 zł. W samej Wielkopolsce (ale rok wcześniej, bo takie dane podaje GUS), w zależności od miejsca zamieszkania od 3700 do 4000 zł.

- Mimo zabiegów od lat nie dostaliśmy podwyżek, a wymagań wobec nas przybywa - mówi Izabela Lorenz, szefowa oświatowej Solidarności w Wielkopolsce. - Obciąża się nas biurokracją, rodzice mają też coraz większe oczekiwania. To bardzo frustrujące, gdy nauczyciel z 20-25-letnim stażem dostaje na rękę ok. 2500 zł i musi wybierać pomiędzy codziennymi wydatkami na życie, a np. byciem na bieżąco z kulturalnymi wydarzeniami, o których warto porozmawiać z uczniami.

Lorenz podkreśla, że wielu nauczycieli pracuje dziś na niepełnych etatach, często podpisuje umowy tylko na rok, a nawet - niecały, czyli od września do końca czerwca, więc zarabia jeszcze mniej.

W minionych dekadach równie często jak nauczyciele na ulice wychodziły pielęgniarki, które przy rozpoczęciu pracy mogą liczyć tylko na niecałe 2000 zł na rękę i muszą pracować w wielu miejscach. Najostrzejsze protesty kończyły się rozstawianiem przed siedzibą premiera tzw. białego miasteczka. Ten najsłynniejszy, bo trwający blisko miesiąc, miał miejsce w 2007 r. za rządów Jarosława Kaczyńskiego. Część kobiet prowadziła głodówkę. Żądały podwyżek i reformy ochrony zdrowia. Ponownie na ulice wyszły w 2012 r. „Jesteśmy tu znów, bo przez pięć lat nasze sprawy nie zostały załatwione” - grzmiało pięć tysięcy kobiet maszerujących przed Kancelarię Premiera.

Nową grupą zawodową, która zaczęła głośno protestować, są ochroniarze. Jest ich w Polsce około 300 tysięcy, z czego większość pracuje na tzw. umowach śmieciowych. I według danych zebranych przez NSZZ „Solidarność” Pracowników Firm Ochrony, Cateringu i Sprzątania średnio dostają na rękę 5-8 zł za godzinę. Żeby zapewnić sobie i rodzinom byt, pracują więc nawet po 400 godzin miesięcznie. Bez prawa do urlopu i zwolnienia lekarskiego. Często też narzekają na nieodpowiednie warunki pracy, np. źle dobrany mundur, brak dostępu do wody mineralnej czy pomieszczenia socjalnego.

Za dużo zadań, za mała załoga

Wysokie wymagania przy fatalnych warunkach pracy - to również była jedna z bolączek robotników buntujących się w czerwcu 1956 roku. Z jednej strony wymagano od nich spełnienia wyjątkowo wysokich norm produkcyjnych, ale z drugiej, brakowało surowców i sprawnej koordynacji pracy pomiędzy zakładami, co skutkowało wielogodzinnymi przestojami.

Przypominając sobie te problemy sprzed 60 lat, pracownicy handlu mówią, że mają déjà vu. - Do naszych obowiązków należy wszystko - od sprzątania po wydanie reszty - mówi Piotr Adamczak, przewodniczący Solidarności w Biedronce Jeronimo Martins. - Kobieta nie może powiedzieć, że nie przeniesie ciężkich kartonów, bo nie da rady. Do tego mamy kwartalny okres rozliczeniowy, więc jednego dnia możemy pracować sześć godzin, a następnego 12. Najgorsze są jednak ogromne braki kadrowe. Jest nas za mało w stosunku do obowiązków. Jesteśmy przemęczeni.

Adamczak wskazuje też, że warunki płacowe są nieadekwatne do wykonywanej pracy. Według jego relacji szeregowy pracownik Biedronki dostaje na miesiąc 2100 zł brutto plus 150 zł za 100-procentową obecność. Na tragiczne braki kadrowe narzekają również pielęgniarki. Dlatego podczas manifestacji nie żądają tylko - jak poznaniacy 60 lat temu - pieniędzy na chleb, ale godnych warunków pracy i życia. Chcą, aby rząd wprowadził długofalowe rozwiązania systemowe, które sprawią, że będzie ich więcej. - Obecnie tylko jedna trzecia pielęgniarek, które kończą szkoły, wchodzi do zawodu. Część wyjeżdża za granicę, część zajmuje się czymś innym - mówi Teresa Kruczkowska, przewodnicząca Okręgowej Rady Pielęgniarek i Położnych w Poznaniu. Wskazuje, że białego personelu jest coraz mniej, a pracy coraz więcej. Nowoczesne technologie medyczne, więcej sprzętu, biurokracja i formalności sprawiają, że pielęgniarka wykonuje coraz więcej czynności podczas swojego 12-godzinnego dyżuru w szpitalu. Brak chętnych do zawodu sprawia, że na jednym 30-salowym oddziale często pracują dwie osoby, a podczas nocnego dyżuru nawet jedna. O przemęczenie nietrudno.

A ono nie sprzyja bezpieczeństwu w pracy. Jego, jak i lepszych warunków higienicznych domagali się też protestujący w Poznańskim Czerwcu ’56. Robotnicy pracowali na akord, w fabrykach spędzali coraz więcej czasu, by wyrobić normę. Ale brakowało sprzętu, wyposażenia, miejsca do odpoczynku, a nawet tak podstawowych produktów jak mydło. - Pamiętajmy, że historia inspekcji pracy w Polsce datuje się już od 1919 r. Od samego początku głównym jej zadaniem była kontrola warunków pracy i egzekwowanie przepisów bezpieczeństwa i higieny - mówi Jacek Strzyżewski, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Poznaniu. - Prawie stuletnia historia inspekcji to cała epoka. Zmieniły się nie tylko warunki społeczne, socjalne i gospodarcze, ale również sam proces pracy. Jednak zagrożenia zawodowe związane z wykonywaną pracą występowały dawniej i występują dzisiaj.

Mimo że warunki pracy są bez porównania lepsze niż w latach 50. Wtedy wypadki przy pracy, a nawet utrata nogi czy ręki nie budziły sensacji. Teraz zdarzają się rzadko. Ale chociażby w maju pisaliśmy o wypadku 19-letniego Ukraińca, który, pracując nielegalnie w wielkopolskim Wielichowie, stracił dłoń. Wciągnęło ją urządzenie wykorzystywane do produkcji pojemników na owoce.

Łącznie w minionym roku w Wielkopolsce w wypadkach przy pracy rannych zostało ponad 4500 osób. Większość odniosła lekkie obrażenia, zmarło 21 osób. Najwięcej przypadków (ponad 40 proc. badanych w 2015 przez OIP w Poznaniu) odnotowano w przetwórstwie przemysłowym. Na drugim miejscu jest budownictwo. Od wypadków - również z udziałem niepełnoletnich - nadal nie jest wolne rolnictwo. - Nowoczesne technologie, maszyny, urządzenia techniczne wymagają dużej wiedzy i umiejętności, co jest warunkiem bezpiecznej ich obsługi - wyjaśnia Jacek Strzyżewski. Są też inne przyczyny niebezpiecznych zdarzeń, jak pośpiech, presja czasu, które przekładają się na stres.
Na ten ostatni - z powodu zapowiedzi poważnych reform - narzekają dziś nauczyciele oraz celnicy i pracownicy skarbówki. Ci pierwsi najpierw zostali zaskoczeni zmianami w sprawie sześciolatków oraz egzaminach, a teraz nie wiedzą, co ich czeka z powodu powrotu do ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum. Przeciwko takiemu traktowaniu protestowali dosłownie kilka dni temu w Toruniu. Mówili o demontażu systemu i ignorowaniu ich zdania oraz dorobku. - Wprowadzanie rewolucji nie sprzyja jakości edukacji, a już na pewno nie daje nam komfortowych warunków pracy - ocenia Izabela Lorenz, szacując, że wyłącznie przez przeprowadzone już zmiany w Poznaniu pracę może stracić nawet kilkuset nauczycieli.

W niepewności żyją obecnie pracownicy skarbówki oraz służby celnej, które - jak zapowiedział rząd - mają zostać połączone w Krajową Administrację Skarbową. Celnicy, obawiając się zwolnień grupowych, na początku czerwca prowadzili strajk włoski. Wciąż domagają się rzetelnych informacji i konsultacji we własnej sprawie.

Mieszkania wciąż są problemem

Postulaty Poznańskiego Czerwca ’56 roku nie dotyczyły tylko spraw pracowniczych. Frustrację wywoływały wysokie ceny, kiepskie zaopatrzenie w sklepach, a także ogromne kłopoty mieszkaniowe w odbudowującym się po wojnie mieście. Do czasów Gomułki, który przywrócił spółdzielczość mieszkaniową, skupiano się przede wszystkim na dzieleniu dużych mieszkań w kamienicach. Robiono to zarówno ze względów oszczędnościowych, jak i ideologicznych, chcąc stworzyć kolektywy „wykuwające” nowego człowieka radzieckiego.

Po 60 latach w Poznaniu, mimo powstania wielu nowych osiedli, budowanych zarówno przez spółdzielnie, jak i dewelo-perów, nadal występują problemy mieszkaniowe. - Około 2600 rodzin czeka na lokale socjalne i komunalne. Nie sposób określić czasu oczekiwania, bo są osoby z pierwszeństwem, jak choćby te z dużą liczbą dzieci - tłumaczy Tomasz Lewandowski, miejski radny Zjednoczonej Lewicy i przewodniczący Komisji Gospodarki Komunalnej i Polityki Mieszkaniowej.

Co roku wpływa ok. 900 nowych wniosków, ale w związku z tym, że niedawno zmieniono zasady najmu, lista mocno się wydłuży. System punktowy uwzględnia preferencje m.in. dla osób opuszczających domy dziecka, seniorów po 70. roku życia. Dodatkowe punkty otrzyma też osoba niepełnosprawna czy taka, która doświadczyła przemocy w rodzinie. - Na szczęście dzięki wsparciu i kredytom z Banku Gospodarstwa Krajowego i Europejskiego Banku Inwestycyjnego udaje się nam rozpoczynać kolejne inwestycje mieszkaniowe. Obiecująco zapowiada się również współpraca ze spółdzielniami - tłumaczy radny.

Budowa kilkuset mieszkań komunalnych w obrębie ulicy Opolskiej ma rozpocząć się już w przyszłym roku. Plan zakłada dwa etapy budowy: w pierwszym mają powstać cztery bloki, w drugim - sześć. Kolejnymi dużymi inwestycjami miejskiej spółki będą lokale komunalne (blisko 200), które powstaną przy ul. Bolka i ul. Dymka. A do inwestycji szykuje się już też PTBS. Poprawę ogólnopolskiej sytuacji obiecuje również rząd, zapowiadając wprowadzenie programu Mieszkanie Plus.

Opozycja znów o obronie wolności

Poza godną pracą, chlebem, mieszkaniem, w 1956 roku robotnicy głosili też bardziej ideologiczne hasła. Stawali w obronie wolności i prawa, które komunistyczna władza nagminnie łamała i ograniczała. Kto by się spodziewał, że i dzisiaj będzie toczył się polityczny spór o wolność?

- Niestety, po wyborach parlamentarnych i późniejszym zamachu na Trybunał Konstytucyjny znów aktualna stała się walka o poszanowanie wolności i prawa - uważa Tomasz Nowak, poseł PO. - Choć partia rządząca ma prawo w nazwie, traktuje je instrumentalnie do budowy quasi-autorytarnego państwa. Brak publikacji orzeczeń TK oraz powołania prawidłowo wybranych sędziów świadczy o tym, że w Polsce nie działa najwyższy akt prawny - konstytucja. Nie ma państwa prawa. Stąd, jak 60 lat temu, demonstracje na ulicach.

Z tym porównaniem nie zgadza się partia rządząca. Przypomina, że w Sejmie toczą się normalne, przewidziane prawem prace nad nową ustawą o TK. - Przepisów o policji czy antyterrorystycznych powinni bać się tylko przestępcy czy terroryści. Straszenie nimi to nadużycie KOD-u - mówi Jan Mosiński z PiS. - Wolność nie jest w Polsce zagrożona, nie trzeba o nią walczyć. A wręcz jest nadmiernie wykorzystywana, co było widać chociażby po skandalicznym zachowaniu tłumu podczas obchodów 60. rocznicy Czerwca ’56.

Rzeczywiście, podczas poznańskiej uroczystości zwolennicy i przeciwnicy opozycji obrzucali występujących polityków obelgami, zagłuszali gwizdami i trąbkami. O ile można tłumaczyć to jakąś formą buntu (tylko czy czas i miejsce odpowiednie?), o tyle z hołdem bohaterom Czerwca nie miało to nic wspólnego.

Współpraca: M. Żbikowska, B. Dąbkowski, M. Karabasz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski