Chiny zaczęły swój Długi Marsz w kosmosie. Do 2049 r. chcą mieć kolonię na Księżycu, zbudują też swój własny „księżyc” nad Chengdu

Witold Głowacki
Chiński łazik Czang’e 4 jest pierwszym w historii pojazdem kosmicznym, który wylądował na niewidocznej z Ziemi półkuli Księżyca
Chiński łazik Czang’e 4 jest pierwszym w historii pojazdem kosmicznym, który wylądował na niewidocznej z Ziemi półkuli Księżyca CNSA/Xinhua News/East News
Władze ChRL chcą, by w 2049 roku - na 100. rocznicę przejęcia władzy przez partię komunistyczną - Chiny osiągnęły status najpotężniejszego mocarstwa na świecie. A także w kosmosie.

W okresie Zimnej Wojny tzw „wyścig kosmiczny” miał w zasadzie dwóch realnych uczestników - Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. ZSRR wysłał na orbitę pierwszego kosmonautę, Amerykanie pierwsi wylądowali na Księżycu, oba mocarstwa nieustannie usiłowały się nawzajem wyprzedzać w kolejnych wielkich krokach w podboju kosmosu. W tym czasie Chiny odgrywały w kosmicznym wyścigu rolę najwyżej trzecioplanową. W XXI wieku zaczyna być jednak inaczej. Chińska ekspansja w kosmosie staje się faktem.

Długi Marsz

Mierzona względnymi sukcesami historia chińskiego podboju kosmosu zaczyna się dopiero w 1970 roku. Rok po wylądowaniu Neila Armstronga w ramach misji Apollo-11 i 13 lat po umieszczeniu przez ZSRR na orbicie Sputnika 1, Chinom udało się wystrzelić na orbitę pierwszego sztucznego satelitę Dong Fang Hong1. Nazwa satelity w dosłownym tłumaczeniu brzmiała „Wschód Jest Czerwony”. W momencie jego udanego wystrzelenia, Chińska Republika Ludowa stała się piątym z kolei tzw mocarstwem kosmicznym. Początkowo tylko z nazwy.

Sam chiński program kosmiczny został rozpoczęty 14 lat wcześniej. Przez pierwsze 4 lata był prowadzony w ścisłej współpracy z Sowietami - i właściwie pod ich kontrolą. Ale w 1960 na linii ZSRR-ChRL nastąpił rozłam, po którym stosunki obu komunistycznych mocarstw już do końca Zimnej Wojny pozostały chłodne. Od tego momentu Chińczycy musieli sobie radzić w kosmosie sami. Początkowo szło im to średnio. Rozwój technologii kosmicznych był w ChRL traktowany przede wszystkim jako uzupełnienie programu jądrowego. Po rozłamie z ZSRR to jak najszybsze uzyskanie broni atomowej było dla chińskich władz priorytetem. Udało im się to w 1964 roku. Od tego czasu aż do dziś program kosmiczny jest prowadzony równolegle z rakietowym programem zbrojeniowym. Prace nad kolejnymi wersjami rakiet „Długi Marsz” - linia rozwijana do dziś - pomogły Chińczykom w stworzeniu kilku generacji pocisków balistycznych.

Do roku 2030 Chiny chcą wysłać na Księżyc misję załogową. Następnym krokiem ma być budowa księżycowej stałej bazy

Nie zmienia to jednak faktu, że przez całe lata 70. I 80. w „kosmicznym wyścigu” zdominowanym przez USA i ZSRR Chiny człapały w ogonie. Najlepiej wychodził im wtedy rozwój samych rakiet Długi Marsz. W połowie lat 80. Chinom udało się skomercjalizować część programu kosmicznego. Rakiety Długi Marsz zaczęły wynosić na orbitę z chińskich kosmodromów satelity (głównie) komunikacyjne innych krajów - oczywiście za odpowiednią opłatą. W ten sposób Chiny świadczyły usługi infrastrukturalno-transportowe krajom, które nie dorobiły się własnej technologii rakietowej i nie stworzyły kosmodromów.

Asteroida Bennu uderzy w Ziemię - taka jest prognoza naukowców z NASA. Według nich, pozostało nam 117 lat. Asteroida Bennu, ważąca 77 miliardów ton, w 2135 roku zderzy się z Ziemią, która jest na jej kursie kolizyjnym. Czy zniszczy ludzkość i cały dobytek ziemskiej cywilizacji? Takie prawdopodobieństwo, zdaniem NASA, jest bardzo duże.

NASA: Asteroida Bennu uderzy w Ziemię. Sonda Osiris-Rex zbad...

Następny etap zaczął się w latach 90. Chiński program lotów załogowych Shenzou został oficjalnie rozpoczęty trzy lata po masakrze na Placu Tiannamen, czyli w 1992 roku. W tym momencie Chiny stały przed naprawdę trudnym - także propagandowo - wyzwaniem. W posowieckiej Rosji, ale i w Stanach Zjednoczonych programy kosmiczne w zasadzie leżały odłogiem. Teoretycznie to doskonały moment na wejście nowego gracza - w praktyce jednak Chińczycy byli na całe dekady skazani na powtarzanie etapów, które Rosjanie i Amerykanie osiągnęli całe pokolenia wcześniej. Tak też było. Dopiero w 2003 roku - 42 lata po locie Gagarina - Chiny wysłały na orbitę pierwszego kosmonautę - tym samym stając się trzecim z kolei krajem świata (po Rosji i Stanach Zjednoczonych oczywiście) zdolnym do samodzielnego przeprowadzania misji załogowych. Pierwsze lądowanie chińskiego łazika na Księżycu miało miejsce natomiast w 2013 roku - czyli 37 lat po ostatniej amerykańskiej misji załogowej na Księżyc.

Zmiana miejsc?

Dopiero w tym miesiącu chińskie władze mogły dwukrotnie zakrzyknąć „jesteśmy pierwsi” - przynajmniej jeśli chodzi o kosmos. Wysłany 8 grudnia rakietą Długi Marsz lądownik Chang’e 4 3 stycznia wylądował - jako pierwszy pojazd kosmiczny w historii - na niewidocznej z Ziemi półkuli Księżyca, czyli jego mitycznej „ciemnej stronie”. Dotąd nie podejmowano takich misji - przede wszystkim ze względu na gigantyczne problemy z łącznością. Owszem, NASA przez moment rozważała, by ostatnia misja załogowa na Księżyc (Apollo 17) przeprowadzona w 1972 roku wylądowała właśnie na jego „ciemnej stronie”, ale pomysł ten porzucono. Ewentualna utrata łączności z lądownikiem mogła skończyć się tragicznie.
47 lat później to Chińczykom udała się misja bezzałogowa na niewidoczną - i dotąd badaną tylko przez sztuczne satelity Księżyca - półkulę Srebrnego Globu. Chiński łazik przeprowadził serię typowych przy lądowaniach na Księżycu badań - pobrał próbki minerałów, zebrał dane o strukturze powierzchni, zrobił mnóstwo zdjęć. Chińczycy przeprowadzili też jednak mniej typowe badania - radioastronomiczne. Naukowcy od dekad uważają ciemną stronę Księżyca za potencjalnie idealne miejsce do umieszczenia radioteleskopów i innej aparatury umożliwiającej obserwację odległych zakątków kosmosu i badanie docierających stamtąd fal. Dlaczego? Z tych samych powodów, dla których trudno o dobrą łączność z „ciemną stroną” Księżyca. Jest ona po prostu fizycznie osłonięta od Ziemi - nie docierają tam emitowane przez nas fale radiowe, szum (również radiowy) powodowany przez zorze polarne oraz niemal wszystko inne, co mogłoby zakłócać i utrudniać odbiór. Panuje tam niemal idealna „kosmiczna cisza”. Co ciekawe i znamienne Chińczycy nie pochwalili się dotąd wynikami tych badań.

Lądownik Czang’e 4 ma na koncie jeszcze jeden sukces - odrobinę tylko naciągany. Otóż umieszczone w nim nasiona bawełny zdołały zakiełkować, stając się tym samym pierwszymi „roślinami wyhodowanymi na Księżycu”. W tym celu na łaziku umieszczono coś w rodzaju szczelnie zamkniętej, aluminiowej miniszklarni, do której światłowodem doprowadzane było światło słoneczne. Oprócz nasion bawełny, które wypuściły pędy jest tam jeszcze ziemniak i nasiona rzodkiewnika zwyczajnego. One jak dotąd nie zakiełkowały - a przynajmniej nie informowały o tym chińskie agencje. Nie znane są jeszcze również losy umieszczonych w lądowniku kultur drożdży i jaj muszki owocówki.

- Po raz pierwszy w historii ludzie przeprowadzają biologiczny eksperyment ze wzrostem roślin na powierzchni Księżyca - chwalił się Xie Gengxin - nadzorujący doświadczenie badacz z Instytutu Zaawansowanych Badań Technologicznych Uniwersytetu Chongqing. W rzeczywistości jednak naukowcy od dawna wiedzą, że hodowla roślin w kosmosie zarówno w warunkach niskiej grawitacji (jak na Księżycu), jak i w stanie całkowitej nieważkości jest jak najbardziej możliwa. Z roślin, które przez lata wyhodowano na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej można by już ugotować niejeden obiad. Niemal identyczne jak na Księżycu warunki (wyłączając kwestię promieniowania kosmicznego) odtwarzano też wielokrotnie w laboratoriach na Ziemi - oczywiście w takich eksperymentach również prowadzono udaną hodowlę roślin.

Kosmiczne imperium

Na dalsze wieści o chińskich eksperymentach z uprawą na Księżycu musimy poczekać. Po jego „ciemnej stronie” zaczęła się noc - która potrwa do okolic następnego weekendu. Łazik Chang’e 4 przeszedł w stan uśpienia - jest bowiem zasilany panelami słonecznymi. Kluczowe systemy (w tym także ogrzewanie w miniszklarni) są w tym czasie podtrzymywane przez radioizotopowy generator termoelektryczny wytwarzający ciepło i energię pochodzące z rozpadu materiału radioaktywnego (NASA używa do tego plutonu 238). Ale światło słoneczne już do miniszklarni nie dociera. Ciekawe może być więc to, czy kiełki bawełny zdołają przetrwać prawie dwa tygodnie księżycowej nocy. -Daliśmy gwarancję przyszłego przetrwania w kosmosie. Badając wzrastanie roślin w środowisku o małej grawitacji możemy położyć fundamenty pod przyszłe stworzenie kosmicznej bazy.- zdążył już jednak ogłosić Xie Genxin.

Rzeczywiście - takie są właśnie chińskie plany. Już w 2022 roku na orbicie Ziemi ma zostać umieszczona chińska stacja kosmiczna ze stałą załogową obsadą. Chińczycy trochę nie mają tu wyjścia. Kongres USA zabronił NASA współpracy z chińskimi agencjami kosmicznymi - oczywiście ze względu na bezpieczeństwo technologii, w tym tych najtajniejszych. Dlatego też chińscy astronauci nie mieli wstępu na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Własna stacja jest Chinom niezbędna do osiągnięcia kolejnego etapu realizacji programu kosmicznego. Stacja będzie się nazywała „Tiangong”, czyli „Niebiański Pałac”. Już w lipcu zeszłego roku na wystawie Airshow China pokazano jej centralny moduł, czy raczej jego model w skali 1:1. To siedemnastometrowy cylinder o wadze ok. 60 ton z pomieszczeniami dla trzyosobowej załogi i mikrograwitacyjnym laboratorium. Mają powstać jeszcze co najmniej dwa kolejne moduly - oba o charakterze laboratoryjnym, stacja ma być zarazem gotowa do dalszej rozbudowy. Rzecz jasna ma mieć możliwość dokowania zarówno towarowego, jak i załogowego statku kosmicznego - obu jednocześnie.
Do roku 2030 ma się natomiast odbyć załogowa misja na Księżyc. Jej cel sięga jednak znacznie dalej niż amerykańskie przedsięwzięcia z lat 60. I 70. Nie chodzi tylko o to, by po prostu stanąć na Księżycu i pomachać stamtąd czerwoną chińską flagą. Chiny całkowicie poważnie planują umieszczenie na Księżycu stałej załogowej bazy - czegoś w rodzaju pierwszej kosmicznej kolonii. Miałaby ona stanąć na Księżycu w najwyżej kilkanaście lat po pierwszym chińskim locie załogowym, a więc przed rokiem 2049. Dlaczego akurat przed nim? Bo to 100 rocznica dojścia do władzy chińskiej partii komunistycznej. Władze ChRL ogłosiły, że właśnie do tego czasu ma nastąpić „wielki renesans” - a Chiny mają zająć pozycję najsilniejszego - pod każdym względem - mocarstwa na świecie.

Baza na Księżycu z pewnością by w tym pomogła. W jej budowie kluczową rolę mają odegrać drukarki 3D - które na miejscu będą produkować elementy konstrukcyjne obiektów składających się na bazę. Rzecz jasna ten „podbój” Księżyca ma być również wstępem do chińskiej kolonizacji Marsa. Już niebawem Chińczycy chcą wysłać w kierunku Czerwonej Planety swoją pierwszą sondę kosmiczną. Lot załogowy nie ma jeszcze wyznaczonego terminu, tu jednak jest jasne, że Chińczycy znów nie zamierzają poprzestać na samym lądowaniu dla lądowania, tylko myślą o budowie na Marsie stałej bazy i infrastruktury, która pomoże rozpocząć eksploatację najcenniejszych zasobów planety. Rzecz jasna Marsa dotyczą już plany raczej na drugą połową stulecia.

Własny Księżyc

Chiny chcą nie tylko kolonizować znany nam wszystkim Księżyc. Zamierzają zbudować również swój własny. Ogłoszony w październiku program jest naprawdę oszałamiający - otóż już w 2020 roku na orbicie Ziemi nad 10-milionowym miastem Chengdu ma zawisnąć sztuczny „księżyc” emitujący 6-8 razy silniejsze światło od Srebrnego Globu i oświetlający obszar w promieniu około 80 kilometrów. Po co? Żeby zastąpić uliczne latarnie i wielokrotnie zredukować koszty energii. W wypadku Chengdu sztuczny satelita emitujący nocą światło miałby przynosić oszczędności rzędu ok. 170 milionów dolarów rocznie. Odpowiedzialne za projekt Tian Fu New Area Science Society zapewnia, że pierwszy taki satelita będzie gotowy już za 2 lata. A jeśli projekt się powiedzie, za kolejne dwa lata nad największymi chińskimi miastami mają zawisnąć trzy kolejne sztuczne „księżyce”.

***

Departament Stanu USA oficjalnie ogłosił, że z danych wywiadowczych wynika, że Chiny już teraz dysponują bronią zdolną do niszczenia satelitów. Rzecz jasna nie jest to samo w sobie wielkim odkryciem, bo taką bronią dysponuje w zasadzie każdy kraj posiadający międzykontynentalne pociski balistyczne - tego bowiem trzeba by zestrzelić obiekt znajdujący się na orbicie Ziemi. Może też jednak chodzić o chiński program budowy „kosmicznego lasera”, o którym słychać od mniej więcej 2013 roku.

Chińskie władze przy każdej możliwej okazji podkreślają, że ich program kosmiczny ma charakter stricte pokojowy. De facto jednak kosmiczna rywalizacja największych mocarstw zawsze niesie ze sobą ryzyko potencjalnej konfrontacji, konfliktu o dostęp do złóż. Jest też jasne, że przynajmniej orbita okołoziemska w wypadku jakiegokolwiek konfliktu o globalnym zasięgu byłaby jednym z pól walki. Chiny zdają się być coraz bardziej gotowe na to, by czuć się tam naprawdę pewnie.

Eksploracja kosmosu. Co jeszcze nas czeka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl