18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bronisław Wildstein: Telewizja Republika przełamie monopol polskich mediów [ROZMOWA]

rozm. Marcin Mindykowski
Bronisław Wildstein
Bronisław Wildstein Robert Kwiatek/Archiwum
Z Bronisławem Wildsteinem, publicystą i redaktorem naczelnym nowo powstającej Telewizji Republika, rozmawia Marcin Mindykowski.

W 2013 roku na polskim rynku pojawią się niezależna Telewizja Republika i nowy tygodnik Pawła Lisickiego - duchowy spadkobierca "Uważam Rze". Mamy do czynienia z prawicową ofensywą medialną?
Nie przesadzałbym. Pejzaż medialny w Polsce jest bardzo jednostronny, monolityczny - zwłaszcza jeśli chodzi o media elektroniczne. Projekt stworzenia przez nas telewizji jest więc dopiero próbą przezwyciężenia tego monopolu. Nowy tygodnik będzie zaś odzyskaniem tego, co stworzyliśmy - pisma, które, właściwie bez żadnej promocji, okazało się wielkim sukcesem medialnym, najlepiej sprzedającym się tygodnikiem w Polsce. Ale ten tygodnik nam zabrano, de facto go niszcząc. Teraz próbujemy go odtworzyć.

Ewa Stankiewicz ogłosiła, że powstanie nowej telewizji oznacza "koniec świata propagandy". Taki cel Pan sobie stawia jako jej naczelny?

Mam nadzieję, że w ten sposób kładziemy fundamenty pod realny pluralizm, co jest o tyle śmieszne, że już ponad 22 lata żyjemy w niepodległym kraju, który miał być wolny, który na sztandary wpisał sobie pluralizm, demokrację, tolerancję itd. Ale tolerancji nie widać, pluralizmu medialnego też nie, a bez niego - czyli bez realnie istniejącej opinii publicznej - trudno sobie wyobrazić sprawnie funkcjonującą demokrację.

Jaki profil będzie miała telewizja?

Publicystyczno-informacyjny. Chcemy zbudować telewizję, która będzie się trzymała standardów dziennikarskich - eksponowała to, co ważne, i nie zajmowała się rzeczami mniej ważnymi. Ale będzie w niej i miejsce na kulturę, na humor - bo do rzeczy poważnych również można podchodzić z ironią.

Wszystko to jednak z nachyleniem konserwatywnym?
Oczywiście, my - grupa dziennikarzy wywodzących się z "Gazety Polskiej", "Uważam Rze", ale też innych środowisk - prezentujemy określone postawy ideowe. Wszyscy jesteśmy republikanami, przeświadczonymi o tym, że wspólnota, w której żyjemy, powinna być nastawiona na realizowanie dobra wspólnego. W III RP się o tym zapomina. Jesteśmy też zdania, że trzeba konserwować system wartości, chronić naszą kulturę, tożsamość. Jednocześnie pozostajemy otwarci na debatę - realną, a nie zmistyfikowaną przez cenzurę poprawności politycznej. Chcemy przyglądać się temu, jakie konsekwencje przynoszą rozwiązania, które sprzedaje się nam jako bezalternatywne, absolutnie oczywiste. I my zaprezentujemy Polakom alternatywę dla tego jednolitego, dominującego nurtu medialnego, który prowadzi do zaniku myślenia, refleksji, dyskusji.

To odpowiedź na niedawne słowa Jarosława Kaczyńskiego o potrzebie budowy własnych mediów, "prawicowego TVN 24"?
Nasze przedsięwzięcie nie ma żadnych partyjnych afiliacji. Mamy kilku drobnych inwestorów, ale przede wszystkim chcemy oprzeć się na widzach, którzy za odbieranie naszej telewizji będą płacić niedużą sumę - powiedzmy, 5 zł miesięcznie. Do funkcjonowania powinno nam wystarczyć 200 tysięcy odbiorców, choć liczymy na dużo więcej. Początkowo będzie to jednak telewizja robiona skromnymi środkami, bez fajerwerków formalnych, co nie znaczy, że brzydka, przaśna i niefachowa.

Nauczeni przygodą z "Uważam Rze", teraz zdecydowaliście się na bycie współwłaścicielami mediów?
Przykład "Uważam Rze" pokazał, że nie funkcjonujemy w normalnych warunkach rynkowych, w których o istnieniu decyduje rachunek ekonomiczny. I żeby zabezpieczyć się na przyszłość, chcemy móc blokować działania, które miałyby na celu zmianę charakteru tworzonych przez nas mediów.

Grzegorz Hajdarowicz, właściciel wydającej "Uważam Rze" i "Rzeczpospolitą" Presspubliki, nie miał prawa zmienić redaktora naczelnego we własnym tytule prasowym?
"Uważam Rze" zaistniało dzięki publicystom znanym z tego, że prezentują nonkonformistyczne, krytyczne, za-angażowane podejście do rzeczywistości. Stworzyliśmy ten tygodnik po to, żeby móc pisać to, co uważamy za stosowne, a nie poddawać się presji wydawcy. Po zwolnieniu Pawła Lisickiego było więc dla nas oczywiste, że odchodzimy. Dwadzieścia kilka osób zrezygnowało z odpraw i weszło na niepewny rynek. To dowód ich niezależności.

Ale Grzegorz Hajdarowicz podał też merytoryczne powody zwolnienia Pawła Lisickiego, który publicznie go krytykował i nie zamknął łamów dla Cezarego Gmyza - autora nierzetelnego, zdaniem wydawcy, artykułu o trotylu na wraku tupolewa.
Krytyka działań Grzegorza Hajdarowicza była ze strony Pawła Lisickiego bardzo wyważona, delikatna. Kiedy "New York Times" bada stan biznesów swoich współwłaścicieli, nikt się nie oburza. A narzucenie, że Cezary Gmyz nie może u nas pisać, było po prostu uderzeniem w naszą niezależność.

Sam Paweł Lisicki mówił jednak, że artykuł o trotylu był podkręcony i należycie nieudokumentowany.
Może pewne rzeczy wydawały się napisane na wyrost, ale im dłużej obserwujemy tę sprawę, tym bardziej ten artykuł okazuje się prawdziwy. Początkowo Prokuratura Wojskowa wykluczała obecność materiałów wybuchowych. Teraz jej szef mówi, że - z dużym prawdopodobieństwem - one tam są, a producent urządzenia, które to badało, twierdzi, że wykazało ono obecność trotylu. Gmyz nie tylko się więc nie skompromitował, ale napisał prawdę i powinien dostać nagrodę. Albo żyjemy w kraju, w którym usiłuje się zastraszyć dziennikarzy, którzy piszą o rzeczach niewygodnych dla władzy.

I to jest dowód na zamach?
Ci, którzy na wstępie prezentują absolutnie dogmatyczną tezę - że zamachu na pewno nie było - zarzucają drugiej stronie dogmatyzm. Jeżeli mówię, że trzeba rozważyć hipotezę zamachu - którą badano by w każdym cywilizowanym kraju - to od razu pakuje się mnie do obozu zamachu i sekty smoleńskiej. Nigdy nie powiedziałem, że jestem pewny, że to był zamach. Znalezienie materiałów wybuchowych też nie musi tego oznaczać. Ale mówię, że dziś więcej przesłanek świadczy na rzecz tego, że to był zamach. I że ciągle brakuje właściwego podejścia do tej sprawy. A to dlatego, że ona odsłoniłaby wiele niedopuszczalnych działań tej władzy i wpływowych ośrodków. Nie mówię wcale o uczestnictwie w zamachu, ale o dezawuowaniu prezydenta, oddaniu śledztwa Rosjanom, zakłamywaniu jego wyników.

I nie dopuszcza Pan możliwości, że Hajdarowicz jest po prostu nieudolnym, nieznającym rynku mediów biznesmenem, a nie sterowanym przez rząd tłamsicielem pluralizmu?
Hipokrytycznie opowiada się teraz o wolnym rynku i prawie właściciela. Ale co to za właściciel, który zabija swoje jedyne dobrze prosperujące przedsięwzięcie? Przypomnijmy też, jak Hajdarowicz wszedł w posiadanie Presspubliki - od Skarbu Państwa, na kredyt i na bardzo preferencyjnych warunkach. Poprzedni kupiec chciał zapłacić żywą gotówką, ale był przez rząd blokowany z powodów politycznych. Hajdarowicz nie robi biznesów w mediach, on jest po prostu wynajęty do tego, żeby je położyć - i dzięki temu zyskuje profity. To człowiek, który w nocy spotyka się z rzecznikiem rządu, żeby potem dokonać czystki w swoich mediach. To mają być standardy w normalnym kraju? A jeszcze niedawno prowadził z nami rokowania w sprawie sprzedaży tytułu. Może zmienił zdanie, bo znowu się z kimś w nocy spotkał i dostał dyspozycję, żeby nas jednak pogonić?

Prawicowi publicyści rysują wizję opanowanego przez jedną opcję monopolu, wykluczającego ich z debaty i zmuszającego do funkcjonowania w "drugim obiegu". Ale chyba nie jest tak źle, skoro znalazł się inwestor na tygodnik i telewizję?
Nie lubię określenia "drugi obieg", bo ono odwołuje się do PRL-u, w którym wydawanie konspiracyjnych pism groziło więzieniem i dotkliwymi sankcjami. III RP nie jest tak spójną rzeczywistością - znajdują się przedsiębiorcy, którzy przedkładają zysk nad podjęcie działań "politycznie ryzykownych". Dziś grozi to najwyżej presją ze strony władz, rezygnacją z pewnych profitów. Ale w pierwszym obiegu, głównym nurcie, mamy do czynienia ze zwartym frontem propagandowym, który z dziennikarstwem ma niewiele wspólnego.

"Uważam Rze" miało sprzedaż na poziomie 130 tysięcy egzemplarzy, było do dostania w każdym kiosku, mocna jest też "Gazeta Polska"...
Żyjemy w III RP, kraju o procedurach demokratycznych, ale będącym de facto oligarchią - rządami nielicznych w swoim interesie. Ten układ rozciąga się nie tylko na władzę formalną, czyli tę polityczną, która usiłuje zdelegitymizować opozycję przy pomocy dominujących ośrodków. I te ośrodki - media, biznes, korporacje - są właśnie tą mniej formalną władzą, częścią establishmentu. Razem tworzą jeden układ broniący status quo. Oczywiście on nie ma żadnego centrum, bunkra. Ale ma poczucie wspólnoty interesu. I każdy, kto próbuje walczyć z oligarchią III RP - budować pluralizm, tworzyć alternatywę w sferze ideowej czy biznesowej - musi mieć świadomość, że będzie w bez porównania trudniejszej sytuacji niż ci, którzy wybiorą jej wspieranie. I to jest nasz przykład.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki