Bożena Kowalkowska: W ludziach jest nieustanny lęk, że coś ich w życiu ominie

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Bożena Kowalkowska, autorka książki "Odzyskać czas": Prawdziwą plaga jest chodzenie do łóżka z telefonem albo spędzanie wieczorów przed komputerem
Bożena Kowalkowska, autorka książki "Odzyskać czas": Prawdziwą plaga jest chodzenie do łóżka z telefonem albo spędzanie wieczorów przed komputerem Magda Hueckel
Odkryłam, że mamy tendencję, żeby pracować i pracować, pracować jeszcze więcej, jeszcze więcej brać na siebie i kiedy ktoś pyta: „Ale po co tyle pracujesz”, odpowiadamy: „Muszę zarabiać”. Tylko że bardzo często ludzie nie wiedzą, ile tak naprawdę muszą zarobić, żeby czuć się w miarę bezpiecznie – mówi Bożena Kowalkowska, autorka książki „Odzyskać czas”.

Mówią o Tobie: „kobieta idealna”?

Tak źle na szczęście nie jest (śmiech). Ale zdarza się, że ktoś boi się zaprosić mnie do mieszkania, gęsto tłumacząc, że ma straszliwy bałagan. Albo niektórzy idealizują mnie w kwestii organizowania sobie czasu. Uważają, że pod tym względem to ja zawsze jestem super, a to nieprawda, bo jak każdy mam lepsze i gorsze momenty. Jak to mówi mój mąż, żyjemy od wielkiego bajzlu do wielkiego porządku. I tak w kółko. Myśę, że ja jestem po prostu bardzo konkretną osobą.

Twoja poradnikowa książka „Odzyskać czas” według mnie jednoznacznie świadczy o tym, że autorka jest perfekcyjną panią domu i pracy, doskonałą organizatorką życia i wszelkich jego przejawów.

Zwróć uwagę, z jaką ostrożnością dobieram słowa, ponieważ nie chciałabym odgrywać roli coacha, ani pseudoterapeuty. Jestem przede wszystkim praktyczna, a żeby nie udawać kogoś, kim nie jestem i też, żeby się za bardzo nie mądrzyć, to na swoich błędach i przyzwyczajeniach wskazuję, jak trudno być dobrze zorganizowanym. Przez lata dochodziłam do status quo, które ostatecznie dało mi spokój i pomaga nie zalegać z różnymi rzeczami. Jednak jest to, moim zdaniem, nieustająca praca. Cały czas wydarza się coś nieprzewidywalnego. Niedawno miałam do przygotowania podcast dla wydawnictwa Wielka Litera i jeden z odcinków poświęciłam liście fackup'ów, czyli liście pomyłek i wpadek, które zaliczyłam podczas pisania swojego poradnika. Okazało się, że opisując coś co już na sobie przetestowałam i o czym wiedziałam, że może się przytrafić, nadal nie byłam wolna od popełnienia tych błędów. Na przykład: źle zaplanowałam swoje wakacje. Przypadły one akurat na okres autoryzacji okładki tej książki, redakcji, ostatnich korekt. Z moim doświadczeniem w procesie wydawniczym powinnam to przewidzieć i oszczędzić innym widoku szaleństwa w moich oczach podczas pobytu na plaży.

Jednego żałuję. Szkoda, że tej książki nie napisałaś 15 lat temu; wtedy, kiedy byłam samotną matką z trójką dzieci, pracującą zdalnie jako reporterka. Gdyby wtedy taka książka pojawiła się na rynku, moje życie wyglądałoby inaczej.

Moje też (śmiech). Niewątpliwie jednak jestem osobą, która bierze sobie na głowę zbyt wiele. Zanim któreś z moich domowników zdąży się zorientować, ja już gnam z wywalonym językiem. Ale prawda jest taka, że te wszystkie kryzysowe sytuacje jakoś mnie zbudowały. Wzbogaciły, dały mi wgląd w swoje emocje i potrzeby. Mój stan wiedzy dotyczący samej siebie czy mojego odbioru świata nieustannie się przez to powiększa. Na pewno mam w sobie więcej odwagi a mniej wstydu. I jestem pogodzona z faktem, że rozwój bywa bolesny, zwłaszcza tam, gdzie ponosi się odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też za swoje dzieci. Nawiasem mówiąc – świadomie nie poświęciłam w tym poradniku części stricte dedykowanej dla rodziców, czyli tego, jak mieliby sobie zorganizować czas, żeby móc więcej pracować. Potem trochę żałowałam, że nie poświęciłam choćby podrozdziału, w którym napisałabym, jak zorganizować rodzicom czas na odpoczynek. Bo jeśli o to chodzi, to faktycznie, mam kilka pomysłów, na przykład takie zagospodarowanie 500+ – niech ktoś weźmie nam dzieci na spacer, byśmy mogli mieć choć chwilę dla siebie.

W gruncie rzeczy książka ukazuje się w doskonałym momencie, bo wciąż jeszcze wiele osób z powodu pandemii pracuje zdalnie z domu. Różnie sobie z tą pracą zdalną radzimy.

Każdy ma swój rytm i przyzwyczajenia. I to jest fajne, bo nie ma nudy na świecie. Jeżeli ktoś lepiej funkcjonuje popołudniami, to teraz ma możliwość, żeby sobie ciężar pracy inaczej ułożyć. Ten kto bardziej lubi pracować sam, kogo otoczenie współpracowników rozprasza, ma idealną sytuację, żeby popróbować pracy na własnych warunkach. Oczywiście o ile nie ma wtedy w domu całej rodziny za plecami. Ale ten kij ma dwa końce, a drugi koniec mówi, że jeśli nie ma ram, to człowiek trochę się rozłazi i robota też się rozlatuje. Jestem fanką rytuałów typu: poranny prysznic, makijaż, ubieranie się i określanie momentu, kiedy się ta praca zaczyna, a kiedy się kończy. Uważam, że zwłaszcza pracując w domu, powinniśmy to ustalić. A najłatwiej zrobić to wskazując jakieś konkretne miejsce. To wcale nie musi być biurko. Niech to będzie nawet rozklekotany taboret pod ścianą, ważne, żeby wiązała się z nim jasna informacja dla domowników, zwłaszcza dla dzieci, że to jest ten moment, kiedy mama, tata pracują.

Jednym z problemów ludzi, którzy pracują zdalnie jest to, że mają poczucie, że są w pracy praktycznie od rana do wieczora.

Jeżeli można mówić o jakichś plusach pandemii, to dla wielu osób to była szansa poznania własnych przyzwyczajeń, dowiedzenia się czegoś więcej o sobie. Często działamy z automatu, a praca temu sprzyja, ale wystarczy, żeby zmienić otoczenie i już człowiek funkcjonuje w trochę inny sposób, w inny sposób się wyraża, ubiera, chodzi. W domu mamy zupełnie inny sposób wysławiania się, poruszania, ale już podczas odbierania telefonu z pracy wchodzimy w inny ton głosu, w inną rolę. To jest ten problem, który powoduje, że czujemy się cokolwiek schizofrenicznie; musimy cały czas wymieniać te dwa oblicza – domowe i oficjalne – nie jest to sytuacja naturalna. Dlatego będę się upierać, że ważny jest rytm. Dla mnie na przykład mobilizująco, aby dzień mi się nie rozłaził, działało to, że umawiałam się rano, zawsze o tej samej godzinie na krótkie spotkanie statusowe. Zoom czy telefon, podczas którego ustalam czy to z moim współpracownikiem czy z osobą, z którą aktualnie pracuję, plan dnia albo cele tego dnia. Potem fajnie jest zrobić sobie taki status po kilku kolejnych godzinach i wtedy mam poczucie, że jest klamra, że było coś, z czego musiałam się wywiązać, z czegoś rozliczyć. To jest moja rama, w której planuję swoją pracę.

Moim ulubionym rozdziałem w książce jest ten poświęcony pieniądzom, no bo po to między innymi pracujemy, żeby zarabiać. Budżet, wydawanie pieniędzy, oszczędzanie, to, jak nimi zarządzać – dajesz tu fantastyczne sposoby.

Odkryłam, że mamy tendencję, żeby pracować i pracować, pracować jeszcze więcej, jeszcze więcej brać na siebie i kiedy ktoś pyta: „Ale po co tyle pracujesz”, odpowiadamy: „Muszę zarabiać”. Tylko że bardzo często ludzie nie wiedzą, ile tak naprawdę muszą zarobić, żeby czuć się w miarę bezpiecznie. Nie mam tu na myśli ekstrawaganckiego stylu życia, tylko podstawę. Kiedy moje zmęczenie sięgało zenitu, ustaliłam sobie, gdzie jest mój bezpieczny poziom, który powinnam sobie zapewnić, żebym czuła niezależność i żeby mnie było stać na te rzeczy, których potrzebuję i chcę. Postanowiłam, że jeżeli tylko w danym miesiącu osiągnę ten pułap, to nie będę podejmować się dodatkowych zleceń, tylko poświęcę czas sobie i bliskim. Okazało się jednak, że sam pułap trzeba było zweryfikować, bo na przykład wydawałam pieniądze na zajęcia, na które nie chodziłam. Na karnety, z których nie korzystałam, bo nie miałam czasu. Na subskrypcje, których nie miałam czasu przejrzeć. Zatem kiedy zobaczyłam, jak bez sensu ładowałam pieniądze w coś z czego nie korzystałam, postanowiłam pracować mniej a w efekcie też mniej zarabiać. Po prostu nie było już takiej potrzeby.

Od czego zacząć, aby się dowiedzieć, ile tych pieniędzy naprawdę potrzebujemy? Gdzie uciekają nam pieniądze?

Wszyscy mamy dostęp do wyciągów bankowych. Można się tego dowiedzieć w każdej chwili, ściągając bankowe wyciągi i zrobić sobie podsumowanie: ile wydajemy na zakupy spożywcze, ile na restauracje, na rozrywkę, na rzeczy ważne i przypadkowe; zobaczyć, jak układają się te proporcje. Może się na przykład okazać, że ktoś wydaje dużo na lunche na mieście. Ale jeśli to zapewnia komuś regularny posiłek, zdejmuje z niego ciężar robienia zakupów, gotowania i dla kogoś to jest ważne, to nie podlega to ocenie. Każdy sam powinien to ustalić. Jeśli z tego podsumowania wyjdzie, że ktoś wydaje tysiące na kosmetyki, których i tak potem nie używa, to myślę, że to jest przestrzeń, gdzie można zaoszczędzić. Znam wiele osób, które dysponują dużą ilością pieniędzy, mają ogromne posiadłości, mnóstwo rzeczy, samochodów i różnego rodzaju sprzętu, a nie mają nawet pięciu minut, żeby temu poświęcić uwagę. Zasuwają, zaharowują się, nie mają czasu dla bliskich, dla siebie to już w ogóle. Nie pamiętają już, po co to robią, obrastają w sprzęty i przedmioty, ale nie mają czasu się nimi cieszyć czy z nich korzystać. Czy naprawdę o to chodziło?
Ale żeby było jasne – jeśli komuś sprawia frajdę taki styl życia, intensywna praca i zarabianie pieniędzy i nikomu nie dzieje się przy tym żadna krzywda, to jestem ostatnią osobą, żeby się do tego wtrącać.
Myślę, że w pandemii ciekawie było też obserwować, jak wiele osób było skazanych na bycie w domu i jak bardzo było to dla nich frustrujące. Ten dom, o którym wielu z nas marzy, to bycie z bliskimi, czas dla rodziny – teoretycznie to dostaliśmy, ale okazało się, że dla większości z nas to było nie do zniesienia. I nie chodzi tu o ciężkie sytuacje, kiedy ktoś ma masę obowiązków, wymagającą pracę, która odbywa się zdalnie i jest wymieszana z homeschoolingiem, a wszystko to odbywa się na mikrometrażu. Albo domy, w których ma miejsce przemoc. Chodzi mi o zwyczajną codzienność, sam fakt bycia blisko drugiego człowieka. Jeśli wcześniej nie mieliśmy możliwości dłuższego spędzania czasu ze swoim partnerem, rodzicem czy dzieckiem, to ośmielę się powiedzieć, że nie do końca go znamy. Nie przećwiczyliśmy z nim wielu złożonych i różnorodnych sytuacji, więc na pierwszym kryzysowym zakręcie od razu się wywalimy. To pokazuje, jak mało się tym relacjom poświęciliśmy. W takiej sytuacji naprawdę łatwiej jest wychodzić do pracy niż spędzać czas z bliskimi.

Na co, jak uważasz, każdy świadomie żyjący człowiek powinien bezwzględnie zarezerwować sobie czas?

Nie ma jednej stałej. Nasza sytuacja się zmienia; inaczej będzie myślała młoda dziewczyna, która dopiero zaczyna karierę, a inaczej kobieta, która ma dwójkę czy czwórkę dzieci; ona już inaczej ustawia proporcje, inne rzeczy są dla niej ważne. Wydaje mi się, że układanie czasu powinno się rozgrywać między czterema filarami. Po pierwsze – ja. Ile czasu sobie poświęcę na rozwój, na czas dla siebie, na moje rzeźbienie ciała, czytanie książek czy inne spędzanie czasu takie, jak chcę. Drugi filar to praca – ile czasu poświęcimy na pracę, która bywa też pasją, wielką radością; bywa też obowiązkiem, czasem człowiek pracuje, bo chce się czegoś dorobić, żeby potem móc trochę odpuścić. Każdy ten czas inaczej sobie reguluje. Trzeci filar – bliscy. Ile czasu chcemy dać bliskim i nie mam tu na myśli tylko dzieci czy żony, ale również rodziców, dziadków, czas na poznanie własnych korzeni, genezę rodziny, aby wiedzieć, skąd się bierze mój początek, co mam w genach, w czym jestem dobry. Bardzo szkoda, że dziś rodzinne rozmowy odbywają się tylko przy okazji wesel czy pogrzebów. Filar czwarty to przyjaciele i znajomi: znaleźć czas dla tych osób, które spotykamy na drodze życia, które to nasze życie wzbogacają, ubarwiają. Te relacje również w różnych okresach się zmieniają. Czasami jest nam z kimś bardziej po drodze, czasami mniej, a czasem nasze drogi w ogóle się rozjeżdżają.

Jak Ty sobie układasz czas?

Planuję w krótkich odcinkach, ale raz w roku, zwykle na początku, porządnie rewiduję swoje potrzeby. W styczniu decyduję, że w tym roku stawiam na przykład na dom, albo na pracę, albo na relację i to jest mój najwyższy priorytet. Całą resztę staram się układać pod niego. Ale zwykle staram się, aby żadnego z pozostałych filarów nie pomijać. Czy to jest sposób na życie dla każdego? Czy każdy musi zajmować się sobą, pracą, bliskimi, rodziną? Tego nie wiem. W moim przypadku tak jest zdrowo. Ale być może są tacy, którzy nie potrzebują pogłębiać relacji rodzinnych. Albo tacy, którzy nie potrzebują pracować. To są indywidualne sprawy, nie podlegające ocenie.

Czy wszyscy potrzebujemy planowania? Może czasem warto nie prężyć muskułów, nie stwarzać oporu i kiedy coś nie idzie, to odpuszczać?

No tak! Nie chciałabym, żeby moja książka wybrzmiała w taki sposób, że każdy ma być poukładany, zaplanowany, rozsądny i rozważny. Sama nie jestem tego przykładem, działam spontanicznie, aczkolwiek lubię wiedzieć, co się ma wydarzyć i staram się podchodzić do tego z rozsądkiem. Ale nie robię z tego jakiejś mantry. Wydaje mi się, że planowanie pomaga oszczędzić czas, nie być w ciągłym popłochu, w szamotaninie. Pomaga odzyskać kontrolę nad życiem. Ale, żeby planować pod linijkę? Na pewno nie. Dużo uwagi zwracam na tak zwany zapas. Na to, żeby zostawiać sobie tego czasu na to, co niespodziewane.

Bardzo mi się spodobało to planowanie, które pokazujesz w książce, a które dotyczy twórców, artystów, przewidując nawet czas na kryzys twórczy.

Wiadomo, że kryzys twórczy może się pojawić. Tak samo jak cała masa losowych sytuacji – każdemu z nas codziennie się coś przytrafia: korek, grypa, przerwa w dostawie prądu. Trzeba zostawić sobie na takie zdarzenia czas, bo kiedy nadciąga kryzys trudno o racjonalne działania i w pośpiechu bardzo łatwo o pomyłkę. Ale to robienie zapasu dotyczy też tych dobrych rzeczy. Lubię podawać przykład z dawno nie widzianym znajomym, którego spotykamy na mieście; on bardzo chciałby z nami o czymś porozmawiać, może nawet coś nam zaproponować, a my nijak nie mamy czasu. A szkoda!

Jak często słyszysz: „Musimy się zdzwonić”? To jakaś plaga.

Racja. Myślę sobie czasem, jak fajnie było być dzieckiem, które obserwowało sobie dorosłych i myślało: „O, oni to mogą robić, co chcą”. Faktycznie jako dorośli robimy, co chcemy, ale robimy to tak, że na nic nie mamy czasu. I sami to sobie zrobiliśmy, bo nam naprawdę nikt niczego nie każe.

Tylko, że w niepojęty sposób wchodzimy w takie splątanie, w którym robimy już tylko to, co musimy, a nie to, co chcemy.

Dlatego w książce przygotowałam pytania, przez które przepuszczam wszystkie obowiązki, zobowiązania rodzinne i zawodowe, w których przewija się jedna zasada. Stosowała ją Japonka Marie Kondo w stosunku do ubrań. Brała do ręki swoje ubrania i pytała, które sprawiają jej radość. Postanowiłam to samo zrobić z obowiązkami. Oczywiście poszerzyłam listę pytań, one nie są zero-jedynkowe. Zwykle jednak okazuje się, że na tej liście obowiązków, które wykonujemy, są takie rzeczy, których w ogóle nie chcemy robić. A jak się mamy do nich zabrać, to wolimy je 10 razy odłożyć, co powoduje zaległości w jeszcze innych obszarach. Wtedy być może jest jakiś sposób, aby te zadania przekazać komuś, kto się w nich dobrze czuje, kto się w nich sprawdza. Na tym polega piękno tego świata, że każdy jest dobry w czymś innym. Ktoś sprawdza się jako prezes wielkiej korporacji. Ktoś inny cieszy się, kiedy uczy dzieci, a jeszcze inni cieszą się, kiedy mogą coś poukładać w szafie, tak jak ja. Każdy może się ucieszyć z czego innego. Może można to zmonetyzować, zrobić z tego faktycznie pasję. Warto zastanowić się, które z obowiązków są nam narzucone, w które ktoś nas wmanewrował. Tu też podaję swój przykład: z mężem długo się szarpaliśmy z obowiązkami, do momentu, kiedy okazało się, że ja uwielbiam robić pranie, a on uwielbia gotować.

Na tym to chyba polega, że najpierw trzeba się zastanowić, jak chcemy, aby wyglądało nasze życie.

Bardzo dobrze odczytujesz intencje tej książki. Ona nie miała być o super turbo planowaniu życia; nie chodzi o to, aby ktoś po jej przeczytaniu poznał wszystkie techniki świata. Ja ich zresztą nie podaję.

Podajesz narzędzia.

Wszystkie one w rzeczywistości służą jednemu: nabywaniu samoświadomości na temat tego, czego się chce, co się lubi, a czego się nie lubi. Na tym polega odzyskiwanie kontroli. A to co człowiek zrobi z tym wolnym czasem, to już jego sprawa. Dlatego w książce zadaję pytanie: „Co zrobisz z czasem, kiedy go już odzyskasz”?

Nie masz wrażenia, że w miarę jak robimy się coraz starsi, to czas się kurczy, doba robi się krótsza?

Mam tu ambiwalentne uczucia i sama nie wiem, czy powiedzieć niestety, czy stety, ale żyjemy w czasach, kiedy dzieje się bardzo dużo. Z jednej strony jest to bardzo rozwijające i wygodne – informacje są na wyciągnięcie ręki, można do woli zgłębiać temat, ale kiedyś łatwiej było to wszystko śledzić, przeżywać czy doświadczać.

Nie było tyle bodźców i tyle pokus.

Teraz jest tego bardzo dużo. Faktycznie, odnaleźć w sobie balans, równowagę, kiedy chcemy brać w czymś udział, jesteśmy tego ciekawi, a kiedy możemy zdecydować: „Trudno. Nie zobaczę, nie przeczytam, nic się nie stanie”. To jest trudne, bo w ludziach jest nieustający lęk, że coś ich w życiu ominie. A żeby potrafić odsiać to co ważne, od tego co jest tylko czczym gadaniem, potrzeba dużo determinacji i świadomości.

Uwielbiam oglądać filmy albo seriale, ale mówię sobie: „Niech cię ręka boska broni”! Jak się wciągnę, to po mnie. I po robocie.

(Śmiech). A jeszcze, nie daj Boże, niech serial ma trzy sezony! Pozamiatane.

Właśnie. Raz się wciągnęłam w serial „Gotowe na wszystko”. Od rana do rana w szlafroku, bez jedzenia, dopóki nie obejrzałam wszystkiego.

Z mężem mamy zasadę, że oglądamy jeden sezon i nie dajemy się wkręcać w drugi. A jeśli widzimy, że jakiś serial budowany jest na wiele sezonów, to nawet nie zaczynamy oglądać. Dziś rano rozmawiałam z przyjacielem, który powiedział, że niedługo będzie miał czterdzieste urodziny, ja też je będę miała za rok. Oboje mieliśmy taką refleksję, że jeżeli dobrze pójdzie, to być może jesteśmy dokładnie w połowie swojego życia. Zakładam wariant, że żyjemy do 80 lat. Zatem jesteśmy w połowie; raczej już nie musimy się przejmować tym, jak wyglądamy, no bo czterdziestolatek już nie jest tak skupiony na sobie i na ocenie, już trochę siebie poznał, już trochę pobył w świecie, doświadczenie życiowe zbudowało jego mądrość, ma swoje dokonania, sukcesy. Nie ma już też tej zależności między nami a rodzicami. Po prostu jesteśmy dorośli. Kolejną czterdziestkę chciałabym więc przeżyć już na swoich warunkach, swoich zasadach; tak jak chcę. Uważam, że dobrze by było, gdyby każdy z nas wiedział, co lubi, a czego nie i co by chciał, i żeby choć podjął próbę wprowadzenia tego w życie.

Optymistycznie piszesz, że nawet jedna zmiana, jeśli ją wdrożymy, może znacząco wpłynąć na nasze życie. Gdybym więc miała wprowadzić tylko jedną zmianę w swoje życie, aby lepiej ogarniać życiowy chaos, to co by to miało być?

Myślę, że prawdziwą plagą jest chodzenie do łóżka z telefonem, albo spędzanie wieczorów przed komputerem. Wprowadziłabym taką zasadę, że o godzinie 19 rodzina składa telefony, laptopy w jednym miejscu, najlepiej najbardziej oddalonym i do godziny 9 następnego dnia do nich nie zagląda, tylko spędza czas ze sobą.

Oj! To chyba nie jest mała zmiana.

Ale wystarczy zacząć od siebie, prawda?

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl