Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bossowie "wnuczkowej" mafii mogą uniknąć sprawiedliwości?

Rafał Cieśla
Arkadiusz Ł. mimo poważanych zarzutów przebywa na wolności. Z opinii lekarskich wynika, że choruje na serce
Arkadiusz Ł. mimo poważanych zarzutów przebywa na wolności. Z opinii lekarskich wynika, że choruje na serce policja
To klany romskie, związane między innymi z Poznaniem, stoją za oszustwami "na wnuczka". Akt oskarżenia był gotowy w 2014 roku. Teraz okazuje się jednak, że jest niekompletny.

Akta sprawy dotyczące rozbicia mafii zajmującej się oszustwami „na wnuczka” to świetny materiał na film sensacyjny. Jest tam prawie wszystko: pomysłowi oszuści, luksusowe samochody, spektakularne wyścigi, drogie apartamenty... Brakuje tylko sprawiedliwości, która, póki co, nie dosięgła głównych bohaterów.

Na wnuczka od 1999 roku

Arkadiusz Ł. urodził się w Polsce, w Jaworznie. Obecnie ma 48 lat, związany jest z Poznaniem i Warszawą. W Polsce skończył dwie klasy podstawówki, w chwili zatrzymania był oficjalnie bezrobotny. Mimo to zgromadził w gotówce około pół miliona złotych. Z kolei jego brat - Adam P. jest od niego dwa lata młodszy. Należy do tego samego klanu. Skończył 3 klasy podstawówki, także bezrobotny.

Według niemieckich policjantów to właśnie „Hoss” i „Adam” mieli wymyślić ten cały oszukańczy proceder. Podobno jeszcze w 1999 roku. Czy tak faktycznie było? Nie wiadomo. Pewne jest natomiast to, że już kilka lat później w Niemczech wszczęto wielkie śledztwo dotyczące wyłudzeń pieniędzy od niemieckich seniorów. Okazało się, że ci są bowiem masowo łupieni przez oszustów, podających się za ich krewnych. Tropy prowadziły do klanów romskich, a zwłaszcza do Arkadiusza Ł.

Po latach żmudnego śledztwa - w połowie 2014 roku - doszło do spektakularnych zatrzymań liderów gangu w Warszawie. Zabezpieczono też dwa ferrari i mercedesa, pieniądze - zarówno złotówki jak i euro, a także obrazy, porcelanę oraz biżuterię. O tej sprawie szeroko pisały polskie i niemieckie media.

- Jak wynika z ustaleń prowadzonego postępowania, wyżej wymienione osoby prowadziły wystawny tryb życia. Zamieszkiwały w ekskluzywnych apartamentach, wolne chwile spędzały m.in. bawiąc się w kasynach, a ich głównym źródłem utrzymania był opisany wyżej proceder - informował wówczas prokurator Przemysław Nowak z Warszawy.

Wtedy wydawało się, że ich skazanie nie będzie skomplikowane, zwłaszcza że Ł., P. oraz Jan K. ps. Susek przyznali się do winy. Chcieli dobrowolnie poddać się karze. Dwaj pierwsi zgodzili się na karę bezwzględnego więzienia, zaś Jan K., który usłyszał najmniej zarzutów, miał usłyszeć wyrok w zawieszeniu.
Niemcy, Szwajcaria...

To właśnie za oszustwa w tych krajach usłyszeli zarzuty Arkadiusz Ł. Adam P. i Jan K. Akt oskarżenia trafił do sądu pod koniec 2014 roku. Śledczym udało się dotrzeć do 18 pokrzywdzonych. Pieniądze, które seniorzy z zachodniej Europy przekazywali podejrzanym, były gigantyczne. Przykładowo w 2012 roku „Hoss” od mieszkającej w Luksemburgu Renate M. miał dostać 140 tysięcy euro. Jak to możliwe? Podał się za jej siostrzeńca i w ten sposób zdobył zaufanie kobiety. Z kolei Rosemarie S. uwierzyła, że jest on jej kuzynem Walterem. I oddała mu m. in. pierścionek z brylantem, złotego rolexa, złote monety i 40 tys. euro w gotówce. Jednym z największych oszustw było to, do którego doszło w Szwajcarii. Tam „Hoss” przekonał staruszkę, że jest jej krewnym. Ta z kolei chciała mu dać aż 600 tys. franków szwajcarskich (obecnie to około 240 tys. złotych), jednak bank odmówił wypłaty takiej kwoty w gotówce.

Mimo to pokrzywdzona dała „Hossowi” kilogramową sztabkę złota, brylanty, perły... A następnego dnia ponownie udała się do banku i wypłaciła 200 tys. franków szwajcarskich dla swojego „krewnego”.

Nie wszyscy seniorzy dali się oszukać. Były też próby nieudane, choć cała grupa działała bardzo sprawnie. Z niemieckich czy szwajcarskich książek telefonicznych wybierano osoby, których imiona mogły wskazywać na to, że są one w podeszłym wieku. Z Polski dzwoniły do nich osoby, które - według badających sprawę policjantów - miały dużą wiedzą psychologiczną. To one perfekcyjnym niemieckim przekonywały, że są krewnymi, którzy potrzebują pomocy. Gdy senior uwierzył w legendę, to szybko pozbywał się oszczędności.

Jak proces stanął w miejscu, czyli dyrektor ds. rozwoju

Prokuratura Okręgowa w Warszawie wysłała akt oskarżenia w grudniu 2014 r. Trafił on do sądu w Warszawie. I zaczęły się problemy. Z głównych bossów, którzy początkowo chcieli dobrowolnie poddać się karze, wyrok usłyszał tylko Jan K. Szefowie, czyli Arkadiusz K. i Adam P., na prawomocne orzeczenie sądu poczekają na wolności i to pewnie kilka lat.

Dlaczego nie udało się ich skazać? Podejrzani po zatrzymaniu szybko opuścili areszt, obecnie nie mają nawet dozoru policyjnego. Sam Arkadiusz Ł. podkreślił, że znalazł pracę na etat. Z przesłanego oświadczenia wynika, że mężczyzna, który skończył dwie klasy podstawówki został... dyrektorem ds. rozwoju w jednej ze spółek, z pensją podstawową 3 tys. zł.
W tym czasie oskarżeni zmieniali też obrońców. Jeden z nich zażądał tłumacza języka romskiego. Przekonywał, że Ł., choć urodził się w Polsce i tu mieszka, nie zna w wystarczającym stopniu polskiego języka. A to uniemożliwi mu skuteczną obronę. Ostatecznie ten wniosek został też przez sąd odrzucony.

We wrześniu 2015 r. Adam P. wycofał się zaś zawartych z prokuraturą uzgodnień, co po raz kolejny skomplikowało sprawę. Z kolei w październiku 2015 r. do sądu w Warszawie wpłynął kolejny wniosek. Tym razem o przeniesienie procesu do Poznania. Powód? Ekonomia. Oskarżeni są związani z Poznaniem, a poza tym świadkowie z Niemiec do stolicy Wielkopolski mają znacznie bliżej. Miesiąc później sprawę przekazano do Sądu Okręgowego Poznania.

I choć jeszcze w zeszłym roku wyznaczono sędziego, to proces nie ruszył nawet o milimetr. Obrońca Adama P. doszukał się błędów w akcie oskarżenia i wystąpił o jego uzupełnienie.

25 maja 2016 r. sędzia Karolina Siwierska postanowiła zwrócić sprawę prokuraturze. Jak to uzasadniła? - Brakuje oryginałów protokołów przesłuchania pokrzywdzonych i świadków (...) - stwierdziła sędzia Siwierska. Zwróciła ona też uwagę na wątpliwości dotyczące nagrań oskarżonych dokonanych przez stronę niemiecką. - Istnieje zatem potrzeba zwrócenia się do władz niemieckich o nadesłanie wszystkich zgód (a nie tylko niektórych) na kontrolę rozmów telefonicznych stosowanych w niniejszej sprawie - dodała. Podobnych wątpliwości jest więcej. Dotyczą m.in. kluczowej opinii fonoskopijnej.

Czy to oznacza, że sprawa wróci do punktu wyjścia? Niekoniecznie. Prokuratura nie zgodziła się ze stanowiskiem sądu i złożyła zażalenie do Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. Kiedy ten je rozpatrzy? - W tym miesiącu, termin wyznaczono na 27 lipca - mówi sędzia Elżbieta Fijałkowska z SA w Poznaniu.
Gangi tworzą call center

Policja od lat obserwuje, w jaki sposób oszuści modyfikują metodę wyłudzania pieniędzy od seniorów. Początkowo przestępcy dzwonili z Poznania do Niemiec. Teraz „wnuczkowy” biznes wygląda zupełnie inaczej. Swoje siedziby oszuści mają poza Polską - najczęściej w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Wynajmują domy, które zamieniane są w call center.

W jednym domu pracuje nawet do 20 osób, które korzystają z elektronicznych książek telefonicznych i Google Maps (na tej podstawie najpierw typują ofiarę, a następnie instruują ją, którędy ma np. dojechać do banku). „Werbownicy” wykonują nawet do tysiąca połączeń dziennie, a ich ofiarami najczęściej są starsi mieszkańcy dużych miast, jak Poznań, Kraków i Warszawa. W Polsce w ręce policji wpadają tylko płotki. (JL)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski