Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Borys Szyc - po prostu idol

Ryszarda Wojciechowska
Borys Szyc - nie tylko idol, ale i świetny aktor
Borys Szyc - nie tylko idol, ale i świetny aktor Piotr Król
Kiedyś na hasło: krajowy idol filmowy odzew był krótki: Zbyszek Cybulski. Po Cybulskim był Daniel Olbrychski, którego zastąpił Bogusław Linda. A dziś? Nie ma już jednego idola. Ale czy to znaczy, że aktorów kocha się mniej?

Jacek Samojłowicz, producent filmowy, sprzeciwia się już na początku rozmowy: - Nie zgodzę się, że dziś w Polsce nie ma filmowych idoli. Ależ oni są. Gdyby ich nie było, ludzie nie chodziliby do kina. Wszędzie na świecie jest tak samo. Czy pani myśli, że to nazwisko reżysera przyciąga jak magnes do kina? Ludzie chodzą na idoli. Swoją wielką widownię, mimo że latka lecą, nadal ma Harrison Ford czy Nicolas Cage, Brad Pitt albo Johny Deep. W Polsce też się nie "chodzi" na reżysera, ale na aktora.

Samojłowicz przez 20 lat pracował w Ameryce przy filmach ze Stevenem Seagalem, a w Polsce był producentem m.in. "Wojny polsko-ruskiej" z Borysem Szycem.

- Kiedy pracowałem przy "Psach 2" z Bogusławem Lindą, wiedziałem, że to na niego ludzie przyjdą do kina. Bo był prawdziwym idolem. Ale Linda zaczynał od dużego ekranu, żeby się dziś znaleźć na... małym, niestety. Tymczasem teraz aktorom sławę i popularność przynosi telewizja. Z każdym kolejnym, ulubionym serialem mamy narodziny nowego idola. I jeśli to będzie ktoś z talentem i charyzmą, to odbije się z serialu do filmu - twierdzi producent.

Przyznaje, że dzisiaj żywot idola może być krótki. I przypomina, jakim jeszcze do niedawna uwielbieniem, graniczącym z histerią, cieszył się Maciej Zakościelny, którego wyniósł w gwiazdorski świat serial "Kryminalni". Ale zniknął z małego i dużego ekranu.

Nie zgadza się jednak z tym, że jako idol przegrzał się także Paweł Małaszyński.

- Przecież widzieliśmy go niedawno w "Skrzydlatych świniach". I nie ukrywajmy także tego, że to on pociągnął ludzi na "Weekend" Pazury - twierdzi producent.

Zdaniem Samojłowicza w tej chwili jasno świeci kilka gwiazd, takich jak: Borys Szyc, Tomasz Karolak, Robert Więckiewicz i Piotr Adamczyk. - To jest topowa czołówka - tłumaczy. Na pytanie, czy Borys Szyc jest idolem, odpowiada bez chwili wahania: - Na pewno. Ale natychmiast dodaje, że przede wszystkim jest genialnym aktorem.

Rzeczywiście, jeśli idol to ten, o którym najgłośniej i najczęściej się pisze, Szyc w pełni zasługuje na to miano. Tabloidy wariują na jego punkcie. I bez przerwy śledzą go oraz podglądają. Tyle że głównie piszą o tym, jak niegrzecznie i hałaśliwie się bawi oraz o tym, czy narzeczonej przeszkadza jego chrapanie. Ani słowa o aktorskiej charyzmie. A taką Szyc ma.

Debiut teatralny zaliczył równo 10 lat temu, po skończeniu szkoły. Ale już wcześniej grywał epizody w serialach. Chociaż tak naprawdę po raz pierwszy pojawił się na ekranie jako dziewięciolatek w filmie Machulskiego "Kingsajz". Był tam krasnoludkiem. I można powiedzieć, że coś w nim z tego krasnoludka zostało do dziś. Ale mimo tak krótkiego zawodowego życiorysu, na swoim koncie ma kilka bardzo mocnych ról w polskim kinie. I kilka tak różnych jak w: "Symetrii", "Enen", "Handlarzu cudów", "Vinci", "Wojnie polsko-ruskiej" czy ostatnio w "Krecie".
Bolesław Pawica i Jarosław Szoda, którzy reżyserowali "Handlarza cudów" z udziałem Szyca, mówią, że to musi być idol, bo to aktor wielki i totalnej przemiany.

- On ma rzadką umiejętność, którą tylko dzieci posiadają. Wie pani, co to jest? To przypomnienie sobie stanu emocjonalnego. Każdy z nas coś kiedyś przeżył. Ale nie każdy potrafi to sobie przypomnieć i przywołać. On potrafi. Podobnie jak potrafi się zmieniać. Nawet inaczej się wtedy rusza. Pewnego dnia patrzymy, przychodzi na plan jakiś obcy facet. I dopiero po dłuższej chwili ktoś zaskoczył i powiedział: O, cześć Borys! Nie można go było poznać.

Reżyser Janusz Zaorski też uważa, że Szyc to wielki aktor jest. Ale unika słowa idol.

- Wolę mówić, że mamy, po prostu, świetnych aktorów, takich jak Szyc, Robert Więckiewicz, Marcin Dorociński, Maciej Stuhr, Andrzej Chyra i jeszcze mógłbym tak ciągnąć.

Zdaniem Zaorskiego kiedyś łatwiej było wykreować się jednemu idolowi. Przez lata produkowano 30 filmów rocznie. Teraz ta produkcja wzrosła do 60. Oferta jest więc bardzo bogata.

Krzysztof Skiba jeszcze inaczej patrzy na instytucję idola. - To, że jest on dzisiaj tak niewyraźny, wynika z pewnej homogenizacji kultury. Mamy o wiele większy wybór niż kiedyś. I mamy też zatrzęsienie idoli. Bo są gry komputerowe, które tworzą swoich bohaterów masowej wyobraźni. Jest estrada tradycyjna z idolami. No i kino też swoich ma. Nie jednego, ale wielu.

Kto, jego zdaniem, jest dzisiaj takim filmowym idolem?

- Dla mnie, na przykład, Robert Więckiewicz - odpowiada Skiba. - To świetny aktor, w coraz ciekawszych i wielowymiarowych rolach, zarówno komediowych, jak i dramatycznych. Tak jak Robert de Niro, który też potrafi zagrać komediowo, jak choćby w filmie "Poznaj moich rodziców", czy dramatycznie, jak w "Taksówkarzu", "Łowcy jeleni", "Misji" czy "Dawno temu w Ameryce". Inni rozmówcy też podkreślają klasę aktorską Więckiewicza. I to, że potrafi bez fuszerki zagrać w serialach, tak jak w "Odwróconym" czy w "Londyńczykach".

Ale Więckiewicz to idol dużego ekranu przede wszystkim. Na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni znowu zachwycił grą. Tym razem w "Wymyku" Grega Zglińskiego. Scenarzysta mówił, że rolę Alfreda pisał tylko i wyłącznie ze świadomością, że zagra go Więckiewicz. Nikt inny. O tym, że ten aktor ma pozycję jeśli nie idola to na pewno zawodowca na szczycie, świadczy choćby liczba produkcji w ostatnich dwóch latach z jego udziałem. To m.in. "Różyczka", "Kołysanka", Wymyk", "Trick", "Ukryci" czy "Baby są jakieś inne". Jeśli więc idol, to na pewno bardzo zapracowany.

Dla Krzysztofa Skiby w rankingu topowych aktorów mieści się także Andrzej Grabowski.

- To aktor, który potrafi zagrać wszystko, kartkę papieru i kiść bananów. W sitcomie "Świat według Kiepskich" jest świetny, ale równie doskonały był w "Bożej podszewce" czy "Pitbullu". To dla mnie także pierwsza liga - mówi muzyk.

Do tej listy dodaje jeszcze nazwisko Jana Frycza, który także jest wielowymiarowy, rewelacyjny w slapstikowej komedii, w której ukrywa się z kochanką przed żoną, jak i w poważnych, dramatycznych "Pręgach". Zdaniem Skiby są jeszcze idole, którzy zasługują na wspomnienie. Chociażby Janusz Gajos, który rządzi dużym ekranem już kilkadziesiąt lat, chociaż zaczął od małego, czyli od "Czterech pancernych i psa".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki