Bokser za murami klasztoru

Katarzyna Kachel
Mówi, że kiedy przeżył duchową przemianę, poczuł się tak, jakby dostał nowe oczy
Mówi, że kiedy przeżył duchową przemianę, poczuł się tak, jakby dostał nowe oczy Fot. Andrzej Banaś
Życie gnało go po całej Polsce. Zaprowadziło do kopalni i na ring, gdzie ćwiczył prawy sierpowy. Dziś jest wreszcie u siebie. Bo kiedy brat Jan Luter przeżył duchowe oświecenie, poczuł, że ma głowę i ciało na dobrym miejscu. W Tyńcu.

Brzmi dziwnie. Trochę bajkowo, trochę mistycznie. Kiedy brat Jan Luter dzieli się swoim pierwszym wspomnieniem, które zostało w nim na całe życie, przenosimy się do ciepłej kuchni domu w Chrustach w województwie łódzkim. Są ostatki roku 1950, a mama dwuletniego Jasia piecze pączki.

- Przyglądałem się jak uwija się przy piecu, jak wyrabia ciasto, które szybko zamienia się w pachnące słodycze - opowiada. Trzy pierwsze złote kule dostał na talerzyku, ale nie zdążył ich zjeść. Do domu wpadli przebierańcy ze swoim tradycyjnym radosnym tańcem. Dobrze pamięta anioła z pięknymi skrzydłami, śmierć z kosą i diabła z widłami. Nagrodzeni przez mamę wypiekami, śmiali się i czarowali śpiewem.

Ćwiczył boks, by nie stracić życia. Na Śląsku w latach 60. było tak niebezpiecznie, że każde wyjście z domu po zmierzchu groziło rozbitą głową albo bójką na noże

- Nagle diabeł wyrwał mi mój talerz i zjadł wszystkie pączki - wspomina mnich. Przejmujący płacz zagłuszył śpiewaków. - Może pani nie wierzyć, ale słyszę go do dziś.

Jest i drugie wspomnienie. To, które zakorzeniło w nim szacunek do raz danego słowa. Zaczęło się od podwórkowej zabawy z nazbyt ruchliwymi kaczuszkami, które chciał na dłużej przytrzymać w jednym miejscu. Uduszone trzy sztuki drobiu tak rozsierdziły babkę Janka, że chciała mu kijem obić tyłek.

Gonitwa wokół stołu z białym obrusem, na którym stał ołtarzyk i wizerunki świętych, mogła zakończyć się prawdziwą wojną domową. „Jeśli mnie zbijecie, to ściągnę wam obrus” - szantaż małego urwisa podziałał na babcię jak kubeł zimnej wody. - Dała słowo, że nieumyślny mord zostanie mi darowany. I słowa tego dotrzymała - opowiada benedyktyn.

Z takim bagażem Jan wyruszył w świat.

Droga do kopalni

Gdyby tak zliczyć, miał wiele talentów. Negocjacyjny, który sprawdzał się już w podstawówce, sportowy, który przydawał się zawsze, i ekonomiczny. Ten ostatni sprawiał, że od małego potrafił zwietrzyć różne interesy, które przynosiły całkiem konkretne zyski. Nie chciał jednak zbijać fortuny. Pieniądze odkładał na dom, bo te, w których dotychczas mieszkał, zmieniały się zbyt szybko, wprowadzając w jego życie poczucie tymczasowości, może nawet braku bezpieczeństwa?

Jan Luter miał jeszcze jeden talent, a może dar. Mówi o nim „mój głos wewnętrzny”. Słuchał go zawsze uważnie i nie dyskutował z nim. To on wytyczy mu za kilka lat drogę do tynieckiego klasztoru, o którym wcześniej nigdy nie słyszał. Na razie jednak jedzie na Śląsk, do szkoły górniczej, gdzie uczy się gwary i prawdziwego życia. Rozpoczyna pracę i ewangelizację, choć przecież wtedy wcale tak tego nie nazywa. - Na dole, pod ziemią każdy mówił sobie „Szczęść Boże”. Gdy wyjeżdżał na powierzchnię, żył tak jakby żadnego Boga nie było - opowiada.

Kiedy on brał do ręki Pismo Święte, koledzy w robotniczych blokach przepijali całe wypłaty, szukali zapomnienia w zabawie, kłótniach i bójkach. - Było tak niebezpiecznie, że można było stracić życie - podkreśla. - A ja nie chciałem niczego tracić.

Zapisał się na boks, tak by nikt nie mógł mu podskakiwać. Zaczął także wyciągać kolegów z alkoholizmu. Powoli, konsekwentnie. Nie narzucał im swojej wiary, ale dawał jedzenie, kiedy ich kieszenie świeciły pustkami; jeździł z nimi do sklepu, gdy nie mieli co włożyć na grzbiet; próbował negocjować z żonami, które nie chciały ich już znać. Był niczym Anioł Stróż. Dziś mówi, że budził ich sumienia, stosując ewangeliczne zasady. Dlatego głodnego nakarmił, bezdomnego przygarnął, zatrwożonego pocieszył.

Miał szacunek u największych zbirów i przestępców z katowickiej kopalni Wujek. - Czasami pracowałem nad nimi rok - opowiada. - Oswajałem ich powoli, małymi krokami. Byłem przy nich kiedy wszyscy ich opuścili, a rodziny były daleko, kiedy tracili pracę i gdy bezmyślnie dali się wciągnąć w ciemne interesy.

Pamiętają go do dziś.

Droga do klasztoru

Myślał, że gdy zmieni miejsce zamieszkania, zmieni się i jego życie. Może będzie lepsze, jaśniejsze? - marzył wówczas. Tyle że kiedy przeprowadził się do Jastrzębia-Zdroju, szybko zrozumiał, że problemy wokół są te same, tylko twarze ludzkie się zmieniły. Koledzy z kopalni tak samo przepijali wypłaty, tak samo uprawiali hazard, tak samo byli samotni. -Potrafiłem grać z nimi do rana „w oczko”, tak by nie chodzili po spelunach, i tak, bym to ja przejął wszystkie ich oszczędności. Byłem w tym niezły - uśmiecha się zadowolony.

Później wydzielał im pieniądze. Na jedzenie i papierosy. Wierzył, że taka jego rola. - Z czasem zrozumiałem, że Bóg wymaga ode mnie czegoś więcej - mówi. „Twoje miejsce jest pod Krakowem” usłyszał i choć do tej pory nigdy pod Wawelem nie był, postanowił pójść za tym wezwaniem.

Był 1969 rok, niedziela, kiedy stanął przed bazyliką Mariacką. Nie wiedział nic o zakonnikach, nie znał adresów, ale wiedział, że czegoś szuka. Tak więc kiedy w kościele św. Marka spotkał księdza, który powiedział mu jedno słowo: „Tyniec”, błyskawicznie odpowiedział „To jest to”. Mówi: - Pojechałem od razu. Pamiętam, że kiedy znalazłem się wśród ruin opactwa Benedyktynów i minąłem bramę gotycką usłyszałem głos „Jesteś na swoim miejscu”.

Nie zamierzał z nim dyskutować.

Droga do Boga

Trudno mówić o czymś tak intymnym jak nawrócenie. Ciężko znaleźć słowa, które oddadzą doświadczenie, jakim jest przemiana duchowa. Ojciec Luter ją przeżył. Od tego czasu w serii „Zamyślenia mnicha” dzieli się tym, co stało się na jego drodze. - Gdybym miał wyznaczyć datę swojej głębokiej przemiany, byłby to rok 2010, rekolekcje na początku adwentu - wspomina.

Było tak, jakby dostał na nowo oczy. Bo nagle zaczął patrzeć na świat bardziej. Wszystko go dziś zadziwia i zachwyca; czy to piękny kwiat, czy piękna dusza drugiego człowieka. - Nigdy nie byłem tak spokojny i pogodzony z sobą i innymi. Nie ma we mnie oskarżeń, nienawiści. To tak, jakbym został dotknięty miłością boską bezgraniczną i bezwarunkową. To pozwala przebaczać i usprawiedliwiać innych - opowiada.

Duchową przemianę przeżył po 30 latach spędzonych w klasztorze.

- Dlaczego tak późno?

- Późno? Nawrócenia potrzebuje każdy. Bo to wcale nie jest jednorazowa sprawa, ale ciągłe dążenie do zbawienia. Święta Teresa z Ávili nawracała się w klasztorze aż sześć razy.

Nie mógł być od niej lepszy.

***

Brat Jan Luter pisze: Codziennie dziękuję Bogu, że tak wspaniale stworzył ten świat, a człowieka ukochał miłością bezgraniczną i bezwarunkową. W Jezusie Chrystusie przywrócił nam życie. Dla mnie myślenie o Bogu jest największą radością. I prawdą o Nim chcę się dzielić z innymi: Jezus Chrystus kocha cię takim, jakim jesteś. I czeka na Ciebie. Zaufaj Mu i pójdź do Niego. Przybywa właśnie na ziemię i rodzi się z Dziewicy Maryi jako bezbronne dziecię. By nas nie porazić Swoją Świętością, ale ubogacić Swoim Bóstwem i pełnią człowieczeństwa.

Brat Jan jest autorem serii zamyśleń: Radość, Przyjaźń, Wieczność. W przygotowaniu jest następna seria: Dlaczego wierzę?, Nadzieja i ufność oraz Miłość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Bokser za murami klasztoru - Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl