Bogdan Rymanowski: Sport to jedyne, co dziś łączy zwalczające się plemiona

Arlena Sokalska
Arlena Sokalska
Bogdan Rymanowski, z wykształcenia prawnik, dziennikarz. Urodził się w 1967 r. w Nowej Hucie. W 1990 r. rozpoczął pracę w Radiu Kraków, wiele lat pracował w RMF i Radiu Plus. Prowadził programy informacyjne i publicystyczne w TV Puls, TVN i TVN24. Obecnie jest prowadzącym programy „Kawa na ławę” oraz „Jeden na jeden” w TVN24
Bogdan Rymanowski, z wykształcenia prawnik, dziennikarz. Urodził się w 1967 r. w Nowej Hucie. W 1990 r. rozpoczął pracę w Radiu Kraków, wiele lat pracował w RMF i Radiu Plus. Prowadził programy informacyjne i publicystyczne w TV Puls, TVN i TVN24. Obecnie jest prowadzącym programy „Kawa na ławę” oraz „Jeden na jeden” w TVN24 Bartek Syta
- Jeśli Lewandowski osiągnie sukces z reprezentacją, to Boniek może czuć się zagrożony. Ale myślę, że byłby szczęśliwy. W końcu to też byłby jego sukces. Boniek jest jak król Midas, który wszystko, czego dotknął, zamieniał w złoto - mówi Bogdan Rymanowski, dziennikarz TVN24, w rozmowie z Arleną Sokalską.

Jak Bogdan Rymanowski zacząłby relację z meczu Polska - Holandia, gdyby był komentatorem piłkarskim?
Pamiętam te słynne: „Halo, halo, tu Bohdan Tomaszewski”, „Witam państwa ze stadionu Wembley, Jan Ciszewski”, Dariusz Szpakowski i Mateusz Borek też mają swoje powiedzonka. Co ja bym powiedział? Proszę państwa, przed nami najważniejszy sprawdzian przed Euro. Czy Holendrzy przetestują biało-czerwonych, czy pokażemy się z jak najlepszej strony? Czego powinniśmy sobie życzyć? Czy zwycięstwa, czy porażki, która sprawi, że na Euro zagramy na najwyższych obrotach. Pewnie jakoś tak by to wyglądało. Komentowanie meczów to wielka sztuka. Kiedy byłem małym chłopcem, to na podwórku każdy chciał być jak Lubański, Deyna czy Tomaszewski, a jednocześnie - grając w piłkę - komentowaliśmy przebieg sytuacji, więc był też Jan Ciszewski.

A mimo to zostałeś dziennikarzem politycznym.
To kwestia przypadku, ale też biografii. W latach 80. mieszkałem w Nowej Hucie i poniosła mnie fala polityki, zaangażowałem się w działalność redakcyjną w niezależnych pisemkach. Wtedy polityka to nie były zakulisowe intrygi, rozgrywki, to była walka ze złem, z komuną. Musiałem zainteresować się polityką, bo w innym przypadku polityka zainteresowałaby się mną. Jeśli mieszkasz przy ulicy, przy której każdego 13 dnia miesiąca są wielkie demonstracje i pałowani są ludzie, to nie możesz się nie angażować. Ale sport też był obecny, bo chodziłem na demonstracje w Nowej Hucie, a potem ci sami ludzie, z którymi dymiłem na ulicy, jechali ze mną autobusem 139 na mecze Wisły Kraków. Najwierniejsi kibice Wisły Kraków to są właśnie ludzie z Nowej Huty.

Tak jak jeden z bohaterów Twojej książki Andrzej Iwan.
To taka historia niesamowita, bo on był pierwszym z moich bohaterów, których mogłem dotknąć, zobaczyć z bliska. Mieszkałem na Osiedlu Zgody i w pewnym momencie zobaczyłem, że na moją ulicę przyjeżdża piłkarz, który gra w Wiśle.

Taki ówczesny celebryta?
Patrzyliśmy na niego tak, jak dziecko czasem patrzy na wystawę sklepową, bo chciałoby polizać lizaka, ale nie może. On przyjeżdżał, bo tam mieszkała jego przyszła żona Basia. I nie zapomnę do końca życia momentu, kiedy udało nam się go dorwać i każdy z nas chciał autograf. Nie miałem ze sobą nic, żadnej koszulki ani zeszytu, tylko pudełko od zapałek. I on się na nim podpisał. To było tak, jakbym złapał Pana Boga za nogi.

I to tam Iwan przeżył straszną traumę.
To spałowanie na komendzie policji zdarzyło się sto metrów od mojego domu. Więc jak dziś opowiada mi tę historię, to czuję się, jakby opowiadał też o moim życiu.

To jedna z najsmutniejszych opowieści w Twojej książce. Historia człowieka, który wciąż ma wielkie problemy.
Andrzej Iwan wciąż jest człowiekiem, który stąpa po kruchym lodzie. Bardzo mi zależało, by był w tej książce, by był jednym z moich rozmówców. A tu telefon nie odpowiadał i w końcu zobaczyłem na jakimś portalu, że leży w śpiączce farmakologicznej. Pomyślałem: to nie może tak być. Zwłaszcza że czuję do niego wielką sympatię, pewnie z racji tego młodzieńczego zauroczenia. Gdy dowiedziałem się, że wyszedł z tego, byłem przeszczęśliwy. W końcu się spotkaliśmy, zaczęliśmy rozmawiać. Ta historia jest rzeczywiście bardzo smutna.

A Iwan - bardzo odważny.
W pewnym momencie mu to powiedziałem. A on na to, że wcale nie jest odważny, że są momenty, kiedy chciałby uciec, że ma momenty depresji, kiedy myśli nawet o samobójstwie. No i nawet się trochę wzruszyłem, gdy mi mówił, że trafił na fantastyczne kobiety, bardzo mu pomogły jego żona, nieżyjąca już mama, teściowa, córka Kasia i że ta ogromna miłość nawet go czasem uwiera.
Ma poczucie winy?
Czuje się winny, że na to nie zasłużył. I mówi, że kiedy przyjeżdża jego wnuczka z Niemiec, to tak jakby esperal przyjeżdżał. Dotyczy to też innych wnucząt. Dzieci stawiają go do pionu. Bardzo mu współczuję, ale cenię też za szczerość. Ktoś może powiedzieć: po co on to mówi, po co epatuje rzeczami, których się wstydzi. Ale gdyby dziś przeczytał to młody człowiek, to ma podręcznik, jakich błędów nie popełniać, będąc sportowcem. On sam mówi, że miał wszystko za szybko: sławę i dużą kasę, z którą nie wiedział, co robić.

To był najtrudniejszy rozmówca?
Myślę, że był jednym z najłatwiejszych. Iwan ma nieprawdopodobny dar nawiązywania ze wszystkimi bliskich relacji. Może to nawet jest jego przekleństwo, bo z każdym chciał się zobaczyć, z każdym napić. Zaskoczyła mnie też jego olbrzymia wiedza. To wyszło, kiedy oceniał Lewandowskiego, mówił o nim najciekawsze rzeczy. I potrafił być politycznie niepoprawny: mówił, co mu się nie podoba, co jest nie fair. O wiele trudniejszymi rozmówcami byli ci, którzy mają introwertyczny charakter.

Czyli kto?
Osobą, która nie jest specjalnie wylewna, jest Jerzy Brzęczek. Z niego pewne rzeczy ciężko było wyciągnąć. Poza tym on jest nieprawdopodobnie skromny, taki był też na boisku. Może z tego właśnie powodu nie zrobił takiej kariery, jaką mógłby zrobić. Nigdy nie był lanserem, nie miał też osoby, która zadbałaby o jego PR. A jednocześnie zrobił na mnie wrażenie człowieka, dla którego życiowa rola wujka była ważniejsza niż rola piłkarza.

Masz na myśli rolę wujka Jakuba Błaszczykowskiego, kiedy ten w traumatycznych okolicznościach stracił mamę?
Gdyby tak dobrze tej roli bycia starszym bratem, wujkiem nie spełnił, to Kuba Błaszczykowski nigdy nie byłby tu, gdzie jest. Zobaczyłem w tym człowieku dobro, autentyczne poświęcenie się dla kogoś innego. Dla niego to jest ważniejsze niż inne piłkarskie historie. Zresztą on w pewnym momencie mówi, że gdyby miał charakter Kuby, który jest niesamowitym walczakiem, to zaszedłby znacznie dalej.

Piłkarze, z którymi rozmawiasz, dzielą się na niespełnionych z powodu kontuzji, jak Lubański czy Citko, i takich, którzy jak Brzęczek, Kosecki czy Urban zrobili karierę w klubach, ale nie mieli sukcesów w reprezentacji.
Oni są ofiarami polskiej rzeczywistości lat 80. i 90. Kosecki opowiada, jak wyglądał wtedy PZPN: piłkarze kadry przyjechali na mecz z Anglią i wyglądali jak banda przebierańców, bo nie mieli jednakowych dresów. Gdyby tacy piłkarze jak Kosecki, Brzęczek, Urban urodzili się piętnaście lat wcześniej lub piętnaście lat później, zrobiliby zdecydowanie większą karierę w reprezentacji. Spełnili się w klubach, bo zrobić karierę w Hiszpanii, jak Kosecki czy Urban, to jest coś.

Jedynym spełnionym piłkarzem jest Zbigniew Boniek? Sukcesy w reprezentacji, w klubach i na koniec sukcesy jako prezes PZPN. Jest jedynym prezesem związku za mojej pamięci, którego wszyscy - lub prawie wszyscy - kochają.
Miał bardzo trudną sytuację tylko wtedy, gdy został trenerem reprezentacji. I właściwie po kilku meczach zrezygnował.

To też sztuka.
I klasa. Uznał, że jako trener się nie sprawdza. Za to doskonale spełnia się jako prezes PZPN. To niesamowite, że Bońkowi udało się to, co nie udało się Lacie. A sportowo byli na podobnym poziomie. Myślę, że to kwestia osobowości i charakteru. Zbigniew Boniek jest po prostu uroczą osobą. Są oczywiście ludzie, którzy go nienawidzą. Ktoś kiedyś powiedział, że jak ty nie lubisz Bońka, to on nie lubi cię trzy razy bardziej. Ale jeśli go lubisz, to on lubi cię trzy razy bardziej. Zbigniew Boniek miał od początku cechy przywódcze. Już na turnieju w Argentynie zaczęto go traktować jako naturalnego konkurenta dla oczywistego kapitana, jakim był Kazimierz Deyna. Wydaje mi się, że Boniek jest urodzonym generałem. Generałem polskiej piłki.
Gdyby był politykiem, to byłby tym, który zazwyczaj wygrywa wybory?
Gdyby Boniek - może to zabrzmi jak herezja - wszedł do polityki, to byłby zawodnikiem pokroju Kaczyńskiego czy Tuska. Oczywiście on dziś się odcina od polityki. Pytanie też, na ile potrafiłby poskromić swój język. Ale wydaje mi się, że on dziś mówi inaczej niż wtedy, kiedy był byłym piłkarzem, gwiazdą futbolu czy biznesmenem. Przy czym z dziesięciominutowej rozmowy z Bońkiem zawsze coś wynika. Kluczem do Bońka jest jego charyzma.

On zawsze wzbudzał silne emocje.
Jedni go kochają, inni nienawidzą. Ale patrzą w niego jak w obrazek, bo wiedzą, że z nim można wygrać. Inną zupełnie charyzmę ma Jan Tomaszewski.

Postać - jak powiedziałaby młodzież - kultowa?
Cieszę się, że opowiedział mi swoje historie damsko-męskie. Powiedział, że piłkarze przypominają marynarzy, że on w jakimś sensie zapłacił za karierę piłkarską trzema nieudanymi małżeństwami. Nie wszystkie kobiety wytrzymują, gdy męża nie ma w domu jedną trzecią roku. A jeszcze wtedy nie było instytucji WAGs ani telefonów komórkowych.

Ale państwo Lubańscy to świetna para?
Grażyna Lubańska to przykład kobiety poświęcającej się w całości dla męża.

A jednocześnie przykład kobiety mającej własne zdanie.
Przekomarzali się w rozmowie ze mną bardzo ciekawie. (śmiech) A z drugiej strony, Grażyna Lubańska opowiadała, że gdy mieli małe dziecko, a jej mąż Włodzimierz musiał spać, to ona zabierała je do kuchni w małym mieszkanku, by nie hałasowało. Więc to nie jest tak, że piłkarze to ludzie skazani na samotność albo że te małżeństwa będą nieudane. Lubańscy sprawiają wrażenie, jakby byli jednością. I to pokazuje, że można być sportowcem i nie zapominać o rodzinie.

Lewandowski ma tak dobrze w głowie poukładane, jak miał Boniek?
Myślę, że on jest człowiekiem nieprawdopodobnie dojrzałym. Mam wrażenie, że to piłkarz, który zaprogramował sobie każdą minutę dnia i nocy. To nie była tylko kurtuazja, gdy Guardiola mówił, że to największy profesjonalista, z jakim się spotkał. On nie jest takim harpaganem, nie jest tak wylewny jak Boniek. Nie jest - w takim dobrym rozumieniu słowa - chuliganem boiska. Wszyscy wiedzieli, że z Bońkiem nie ma co zadzierać, bo będzie źle. Lewandowski jest opanowany, umiarkowany. Ma też szczęście do ludzi, którymi się otacza. Dziś wybitny piłkarz musi mieć wokół siebie takie przedsiębiorstwo, które dba o wszystko. Boniek tego nie miał. Ale jego przebojowość jest niesamowita.

Trapattoni, trener Juventusu, powiedział kiedyś, że trzej najinteligentniejsi piłkarze, z którymi się spotkał, to Paolo Maldini, Michel Platini i Zbigniew Boniek.
Inteligencja Bońka jest porażająca. To człowiek, z którym można rozmawiać godzinami, jest postacią fascynującą, frapującą.

Dziennikarski samograj?
Samograj to dobre określenie na jego osobowość i na karierę, na wszystko, co osiągnął. Nieprzypadkowo został uznany piłkarzem 60-lecia. Kiedy go zapytałem, co decyduje o wielkości piłkarza, trochę nieskromnie powiedział, że liczba trofeów w gablocie. I jak się spojrzy na jego osiągnięcia, to są one imponujące. Teraz tylko Lewandowski może go pokonać.

Jeśli wygra Ligę Mistrzów w barwach Bayernu lub Realu i zdobędzie medale mistrzostw Europy lub świata?
Jeśli Lewandowski osiągnie sukces z reprezentacją, to Boniek może czuć się zagrożony. Ale myślę, że byłby szczęśliwy. W końcu to też byłby jego sukces. Boniek jest jak król Midas, który wszystko, czego dotknął, zamieniał w złoto.
Kogoś zabrakło w tej książce? Z kimś chciałeś porozmawiać, a jednak się nie udało?
Na przykład Waldemara Matysika, który w reprezentacji spełniał taką rolę wymiatacza, jak dziś Grzegorz Krychowiak. On doprowadził swój organizm do takiego wycieńczenia w 1982 r., że po powrocie do Polski wylądował w szpitalu. Ale nie odpowiadał na moje telefony, SMS-y. Nie każdy ma potrzebę takiej rozmowy. Z kolei Antoni Szymanowski, wybitny prawy obrońca, całkowicie się odseparował, nie przychodzi nawet na spotkania oldbojów Wisły Kraków. W polskiej piłce jest wielu piłkarzy, którzy nie zostali docenieni i warto ich przypomnieć młodszemu pokoleniu.

A Ty te wszystkie historie znasz.
Dlatego te moje wywiady z piłkarzami to trochę realizacja marzeń. Z jednej strony, kaprys, a z drugiej - potrzeba zrekompensowania braku piłki nożnej w życiu zawodowym. Braku, który mi bardzo ciąży. Najfajniejsza w dziennikarstwie jest możliwość kontaktu z ludźmi, którzy kiedyś byli moimi idolami. Gdy miałem siedem czy 10 lat, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że będę miał okazję porozmawiać ze Zbigniewem Bońkiem czy z Janem Tomaszewskim. Mogę powiedzieć, że spełniłem swoje marzenie.

I mówi to dziennikarz, który na co dzień rozmawia z premierami, prezydentami, ministrami.
W stosunku do nich nigdy nie miałem takich ciepłych uczuć. (śmiech) Przede wszystkim dlatego, że są politykami. Na politykę zawsze staram się patrzeć chłodnym okiem, chociaż czasami mnie te sprawy irytują, denerwują i się wściekam. A moim bohaterom dzieciństwa potrafię wszystko wybaczyć, nigdy nie zapomnę im tego, co mi dali w młodości. W PRL piłka nożna to było coś, co można porównać do kroplówki, która trzyma przy życiu. Wybaczam im, że musieli się spotykać z Jaruzelskim czy Gierkiem, nie mogli zmienić rzeczywistości. Ale piłkarze dawali ludziom nieprawdopodobne poczucie dumy, że choć jest źle i szaro, to my, Polacy, jesteśmy wielkim narodem. Myślę, że uniesienia, jakie dawała mi piłka, można porównać tylko z tymi podczas wizyt Jana Pawła II w Polsce. Kiedy papież przyjeżdżał za komuny, to czuliśmy się dumni i wolni. Te same uczucia towarzyszyły mi, kiedy zdobywaliśmy medale.

Już w wolnej Polsce dzięki papieżowi, w sensie zawodowym, miałeś coś, co dziennikarzowi sportowemu dają mundial czy Euro: taki komentatorski turniej.
To prawda, kiedy w latach 90. zaczynaliśmy pracę w mediach, to zastanawialiśmy się, jak relacjonować wizyty Jana Pawła II w taki sposób, żeby odbiegały od sztampy „kościółkowej”. Robiliśmy to w Radiu Plus i niektórzy byli w szoku. Zresztą jednym z moich pierwszych doświadczeń dziennikarskich w RMF była właśnie taka historia. Mój szef Edek Miszczak wysłał mnie na wieżę kościoła Mariackiego, żebym relacjonował przyjazd Ojca Świętego. Nie było wtedy komórek, ale on mówi do mnie: hejnaliści mają telefon i jak papież będzie wjeżdżał, to masz to opowiadać. Siedzę tam u góry, Miszczak mówi: Wchodzisz na antenę. Tak się podnieciłem tym wszystkim, że zacząłem mówić, jakbym relacjonował mecz piłkarski. (śmiech) I zaczynam tak: „Proszę państwa, pięćset metrów przede mną widzę papamobile, ludzie wyciągają ręce, proszę państwa, jeszcze trzysta metrów, proszę państwa, papież u moich stóp”. (śmiech) Wszyscy mieli ze mnie ubaw przez kilka miesięcy, bo trochę przegiąłem.

Ale - z drugiej strony - tamte wizyty chyba zmieniły polskie dziennikarstwo. To było nowe, świeże. Dziś, Twoim zdaniem, dziennikarstwo potrzebuje jakiegoś nowego impulsu?
Trudno powiedzieć. Dziś robi się wszystko szybko, na chybcika, po łebkach. Nie dlatego, że dziennikarze są gorsi, ale dlatego, że mają mniej czasu. Nie zrobi się dobrego reportażu przez telefon, trzeba pojechać, spotkać się z ludźmi, porozmawiać twarzą w twarz. Chciałbym, żeby to się wszystko odwróciło, by ta tabloidyzacja nieco się cofnęła, żeby szefowie mediów zrozumieli - zresztą niektórzy rozumieją - że trzeba dać dziennikarzowi trochę więcej czasu. Wydaje mi się, że czas to jest kluczowa sprawa. I w jakiejś mierze - paradoksalnie - to, o czym mówimy przy okazji tamtych wizyt Jana Pawła II, czyli odejście od sztampy, emocjonalne komentowanie, język sportowy - to wszystko należałoby dziś trochę cofnąć.
Wyciszyć emocje?
Trochę spoważnieć. Często w mediach forma dominuje nad treścią. To dotyczy też dziennikarstwa politycznego. Jeszcze kilka lat temu ekscytowałem się ostrą dyskusją w programie. Dziś wiem, że może ta polemika była atrakcyjna, ale jak się to wyciśnie jak cytrynę, nic nie zostaje. Może to kwestia wieku, może im człowiek jest starszy, tym bardziej myśli o tym, że trzeba dotykać najważniejszych spraw, życia, śmierci. I np. rozliczać polityków z długoterminowych planów, a nie z tego, co mówią w jakimś programie.

A może to też problem polityki, która się bardzo zradykalizowała? Polityków, którzy są coraz ostrzejsi w polemikach, coraz bardziej podzieleni?
To prawda. Ale ciągle bywają takie sytuacje po skończeniu „Kawy na ławę” albo w przerwie programu, że politycy do siebie mówią: „Przepraszam, ale musiałem to powiedzieć, bo mój szef ogląda”.

Robią spektakl pod publikę?
Czasami. Ale zdarzały się sytuacje, kiedy jeden mówi do drugiego: „Chyba za mocno ci przywaliłem, sorry, nie gniewaj się”. I nadal są ze sobą na ty. Paradoksalnie dzisiaj, i to jest smutne, wydarzenia sportowe to momenty, gdy te zwalczające się nawzajem plemiona mogą się ze sobą połączyć. Niewiele nam takich rzeczy w Polsce zostało.

Odetchniemy podczas Euro od polityki?
To będzie naprawdę fajne. Już się cieszę na to, że jeśli przejdziemy do drugiej rundy, będziemy w „Kawie na ławę” śpiewać razem „Polska, biało-czerwoni”. Będziemy się wspólnie cieszyć, bez tych podziałów, że ktoś jest z PiS, a ktoś inny z Platformy. We wszystkim innym politycy dziś się różnią, może nawet za bardzo.

Nie żałujesz, że nie zostałeś dziennikarzem sportowym? Pakowałbyś się właśnie do Francji na Euro.
Wiem, że to jest ciężka harówka, nie tylko spijanie śmietanki, czyli oglądanie meczów na żywo. Zawsze fascynował mnie Jan Ciszewski. Trafił na świetny moment w polskiej piłce i w naturalny sposób człowiek, który to komentował, kojarzył mi się bardzo dobrze. Marzyłem, by robić to co on. Z jednej strony, to marzenie się nie spełniło, bo nie zostałem komentatorem sportowym, ale przecież przekazywałem informacje o ważnych wydarzeniach. Coś tam z uczty bogów mi skapnęło. Przez tych ponad dwadzieścia lat miałem okazję rozmawiać z mistrzami polityki. Mistrzami często w cudzysłowie, ale w każdym razie z tymi, którzy sprawują władzę.

Gdyby Twój syn przyszedł do Ciebie i powiedział: Tato, chciałbym zostać dziennikarzem, ale nie wiem, czy wolę politykę, czy sport, to co byś mu powiedział?
Nie miałbym żadnych wątpliwości: sport i tylko sport. Uważam, że mimo wszystko, mimo sprzedanych meczów, mimo dopingu, to jest to zdecydowanie czystsza dziedzina życia niż polityka. Byłoby też to spełnienie moich marzeń. Choć to nie jest dobre, gdy rodzice swoje marzenia próbują przełożyć na dzieci.

O tym mówią w Twojej książce Lubański i Kosecki.
Każdemu chłopakowi, który ma słynnego ojca, jest się ciężko przebić. Współczuję np. Kubie Koseckiemu, bo zawsze jest porównywany z ojcem. To może wprowadzić w kompleksy każdego, może znienawidzić sport albo ojca. Na szczęście w tym przypadku się tak nie stało. Ale Lubański przyznał, a właściwie jego żona o tym opowiedziała, że wymagania wobec dziecka, które idzie w ślady ojca, są czasami przesadzone.

Nie ma w Twojej książce niezwykle utalentowanego piłkarza, który osiągał sukcesy jako zawodnik, a za chwilę może osiągnąć życiowy sukces jako trener.
Faktycznie, Adam Nawałka nie zgodził się na rozmowę. Udzielił mi wywiadu zaraz po tym, jak został selekcjonerem reprezentacji. Powiedział wtedy, że to jest jeden z pierwszych i zarazem ostatnich wywiadów. Jako trener zdecydował, że nie będzie udzielał się w mediach i konsekwentnie nie rozmawia nawet z dziennikarzami sportowymi, którzy towarzyszą kadrze, są na każdym zgrupowaniu. Próbowałem go namawiać, zwłaszcza że jest jednym z moich idoli z Wisły Kraków, ale powiedział twardo: Takie mam zasady, że do końca Euro z nikim nie rozmawiam.

Myślisz, że po turnieju udzieli Ci wywiadu jako zwycięski trener?
Chciałbym, aby Adam Nawałka osiągnął jako trener to, co mu się nie udało jako piłkarzowi. On w 1978 r. należał do najlepszych piłkarzy świata, po turnieju w Argentynie został wybrany do jedenastki mundialu, razem z Bońkiem. A trzy lata później kontuzja wszystko przerwała. Żal, że straciliśmy wtedy tak utalentowanego piłkarza. Gdyby Opatrzność - choć Jan Paweł II powiedział Bońkowi, że Opatrzność nie ma związków z piłką - albo może gdyby los sprawił, że osiągnie sukces na Euro, byłaby to najlepsza forma rekompensaty za przerwaną karierę piłkarza.

Jan Paweł II powiedział kiedyś również, że ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza. Tak jest w Twoim życiu?
Myślę, że tak. Moje życie to rodzina, praca i piłka. (śmiech) I nie rozumiem tych, których piłka nożna nie pasjonuje. To jest też kwestia tego momentu, gdy ojciec zabiera syna na stadion, na mecz.

Albo córkę.
Albo córkę, jak w twoim przypadku. Nie zawsze moje relacje z ojcem były rewelacyjne, ale jestem mu dozgonnie wdzięczny za to, że mnie zabierał na mecze i złapałem tego bakcyla. Kontynuuję tę wielopokoleniową sztafetę i jako wiślak zaprowadziłem swojego syna, urodzonego w Warszawie, na Legię. Wiele lat chodziliśmy razem na mecze. Zresztą kibicuję wszystkim polskim drużynom w międzynarodowych rozgrywkach, nie ma dla mnie znaczenia, czy to Legia, Wisła, Lech, czy Widzew.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl