Białorusini w Polsce. Rodziny uciekają przed reżimem do Warszawy. "Uzbrojeni przeszukali dom, wybili szyby, aresztowali rodziców"

Alicja Glinianowicz
Alicja Glinianowicz
Szymon Starnawski/Polska Press
Warszawę od Mińska dzieli zaledwie niecałe 480 km. Ten dystans w ciągu ostatnich miesięcy decyduje się pokonać coraz więcej obywateli Białorusi, którzy uciekają przed represjami w swoim kraju. Wśród nich znalazła się Pani Anna, która do Warszawy trafiła z dwójką wnuków. - Jeśli nic się nie zmieni, to tam nie będzie dało się żyć – mówi.

"Cześć synku. Tęsknię za tobą. Wiem, że razem z Nastią wspieracie babcię. Jestem dumna z ciebie Wania. Pamiętaj, że jesteś moim złotkiem. Kocham cię nad życie. Twoja mama" – to treść listu, który pokazuje mi Pani Anna.

Sprzeciwili się reżimowi Łukaszenki. Zostali skazani na wieloletnie więzienie

Wania, Nastia i ich babcia Anna 19 grudnia zeszłego roku przyjechali do Warszawy. Do opuszczenia Białorusi zmusiła ich obecna sytuacja panująca w kraju. Po ubiegłorocznych wyborach za swoje zaangażowanie w sprawy polityczne rodzice 4-letniej dziewczynki i 6-letniego chłopca – Antonina i Sergey, trafili do aresztu.

Ona była aktywistką kampanii wyborczej Swiatłany Cichanouskiej oraz Siarhieja Cichanouskiego i zbierała podpisy, organizowała pikiety. On – pracował jako administrator białoruskiego kanału Armia z Narodem, który działał na komunikatorze Telegram. To właśnie ten czat pozwalał Białorusinom rozpowszechniać niezależne informacje dotyczące bieżących wydarzeń – protestów, aresztowań, gdy w ubiegłym roku kraj został odcięty od sieci.

- 6 września aresztowana została moja córka. To się stało w Mińsku. Zięć, który już wcześniej był dwukrotnie aresztowany, przebywał w tym czasie w Rosji. W związku z zatrzymaniem jego żony, musiał wrócić do kraju – opisuje Pani Anna.

2 października po powrocie na Białoruś mężczyzna także trafił do kolonii karnej.

- Antonina otrzymała wysoką grzywnę, myślałam wtedy, że ją wypuszczą, ale oni nie pozwolili jej wyjść na wolność. Dostałam telefon od prokuratora, który poinformował o wszczęciu sprawy karnej _– opowiada babcia Wanii i Nastii. – _Ona została skazana na sześć i pół roku pozbawienia wolności. Tak samo jak Sergey, tyle że on trafił do więzienia o zaostrzonym rygorze – dodaje i milknie na chwilę.

"Mińsk – Warszawa". Wspólna sprawa

W tym czasie 4-letnia Nastia pokazuje mi kolorowe malowidła na kartce.

- To jest moja mama, a to babcia. To prezent dla rodziców – wskazuje na narysowane kredką postacie.

Jej 6-letni brat Wania przynosi z korytarza duży plakat własnoręcznie robiony, gdzie w języku białoruskim widnieje napis: "Mińsk – Warszawa".

- "Wspólna sprawa" – miało być tam dalej, ale nie zmieściło się na kartonie – wyjaśnia babcia dzieci. - Wie pani co jest najgorsze? – pyta mnie w pewnym momencie i nie czekając na odpowiedź dodaje – Że my w ogóle nie wiemy co się tam dzieje z więźniami politycznymi, jak są traktowani. Listy często nie dochodzą. Słyszeliśmy, że władza próbuje mocno wpłynąć na więźniów kosztem dzieci.

Kontakt z osadzonymi w areszcie zapewnia w tym momencie mąż Pani Anny, który został sam w Mińsku. Dzięki temu rodzice wiedzą, że dzieci są w Warszawie całe i zdrowe.

Z rozmowy z babcią Wanii i Nastii dowiadujemy się, że jeszcze przed wyborami dwukrotnie dochodziło do przeszukania ich rodzinnego domu w Mińsku. Za drugim razem 8 sierpnia, czyli w przeddzień głosowania, służby zjawiły się uzbrojone. Przedmioty latały po mieszkaniu, szyby w oknach zostały wybite, drzwi wyrwane. Funkcjonariusze pozostawili po sobie mnóstwo rozbitego szkła i opadający na podłogę kurz.

Po aresztowaniu Antoniny i Sergeya Pani Anna, w obawie o dzieci, postanowiła wyjechać.

Warszawa. Dwie torebki i 90 dolarów

- Miałam ze sobą tylko dwie torebki i 90 dolarów kiedy tu przyjechaliśmy. Nie zabrałam żadnych rzeczy. Wszystko zostało na Białorusi. Ubrania, w których były wtedy dzieci, już dawno są za małe – opowiada nasza rozmówczyni.

W związku z brakiem wizy kobieta z wnukami początkowo trafiła na Ukrainę, dopiero stamtąd, po dopełnieniu potrzebnych formalności, rodzina przyjechała do Warszawy.

- Dobrze to pamiętam, granicę polsko-ukraińską przekraczaliśmy pieszo o 3 nad ranem – wspomina Pani Anna.

Na miejscu rodzinę czekała kolejna batalia – brak środków do życia, leków czy nieznajomość języka polskiego. Wsparcia kobiecie udzielają zarówno Białorusini, którzy przybyli tu wcześniej, jak i Polacy. Angażują się aktywiści powiązani ze społecznością białoruską w Warszawie. Pomogła także właścicielka mieszkania, do którego trafiła babcia z dziećmi, dostarczając im potrzebne sprzęty i wyposażenie kuchni.

Warszawa. 10 tys. wiz, nawet 150 konsultacji tygodniowo

Takich historii jest więcej. Zaledwie od września 2020 roku do maja tego roku 10 tys. obywateli Białorusi uzyskało wizy pozwalające na wjazd do Polski.

- Teraz obserwujemy ponowny wzrost liczby Białorusinów przybywających do Polski. Sytuacja jest podobna do tej z jesieni ubiegłego roku – informuje w rozmowie z nami Antoni Żukawa rzecznik fundacji Centrum Białoruskiej Solidarności w Warszawie. - Osoby takie nierzadko napotykają trudność z adaptacją w Warszawie. Chodzi m.in. o kwestie związane z legalizacją pobytu. Obecnie w naszym centrum udzielamy około 150 konsultacji prawnych tygodniowo.

Poza pomocą prawną Centrum Białoruskiej Solidarności wpiera także Białorusinów w nauce języka polskiego, udzielana jest też pomoc w znalezieniu pracy czy mieszkania w Warszawie. Centrum prowadzi też weekendową szkołę dla dzieci.

Warszawa. Krzyk aktywistki przed gmachem Komisji Europejskiej

W sierpniu, kiedy wybuchły protesty na Białorusi, w związku z pandemią przekraczanie granic było utrudnione. Wówczas Yana Shostak, aktywistka urodzona w Grodnie, o polsko-białoruskich korzeniach rozpoczęła nietypową akcję w Warszawie. Kobieta, ubrana w biało-czerwono-białą sukienkę, przychodziła przed siedzibę Komisji Europejskiej na rogu ulicy Jasnej i Świętokrzyskiej i o godz. 18.00 krzyczała przez minutę. Do Yany szybko przyłączali się przechodnie. Krzyczeli wszyscy. Ich głosy przez 60 sekund niosły się przez zatłoczone ulice centrum Warszawy.

- To symboliczna minuta krzyku za osoby, które na Białorusi krzyczeć same nie mogą. Godzina 18.00 też jest symbolem – to pomnik dla Białorusi. Chciałabym, aby ten krzyk obudził poczucie solidarności w Polkach i w Polakach, aby nie byli obojętni na to, co dzieje się za wschodnią granicą – tłumaczy w rozmowie z naszą redakcją Yana Szostak. - Za krzyk w Polsce zostałam nazwana w białoruskich mediach terrorystką, to obrazuje poziom absurdu, z którym mamy do czynienia – dodaje aktywistka.

Do Yany zaczęło zgłaszać się coraz więcej obywateli Białorusi, którzy uciekli do Warszawy.

- Zaledwie w tamtym tygodniu do Warszawy przyjechało aż trzy białoruskie, wielodzietne rodziny – jedna cztero-, druga pięcio-, trzecia sześcioosobowa – przyznaje Yana.

Warszawa. "Nie czujemy się bezpiecznie"

Jednak jak tłumaczy działaczka społeczna, nawet w Warszawie Białorusini nie czują się w pełni bezpieczni, a obecna sytuacja w Mińsku mocno wpływa na ich życie nad Wisłą.

- Większość osób ma rodziny na Białorusi. Czujemy ciągłe poczucie zagrożenia. Poczucie strachu. Po porwaniu przez białoruskie władze samolotu Ryanair, na pokładzie którego znajdował się Raman Pratasiewicz, widzimy, że oni nie cofną się przed niczym – dodaje Yana.

W związku z dużym napływem obywateli Białorusi do Polski o kwestię bezpieczeństwa oraz o to czy Warszawa jest na celowniku służb białoruskich pytamy eksperta z Ośrodka Studiów Wschodnich.

- Zdecydowanie tak, to po prostu nieuniknione wraz ze wzrostem napływu Białorusinów do Polski. Zapewne w jakimś stopniu opozycyjni białoruscy działacze polityczni, dziennikarze mieszkający w Polsce, są inwigilowani przez białoruskie służby. Nie ma powodu uważać, że tu jest inaczej niż na Litwie. Raman Pratasiewicz zapewne był przez dłuższy czas obserwowany, zanim zdecydowano o jego zatrzymaniu poprzez przymusowe lądowanie samolotu. Problem ten sygnalizowały zresztą niedawno władze Litwy, a nawet sugerowały, że niebezpieczne są nielegalne przekroczenia granicy przez ludzi z opozycji, bo łatwo tak wprowadzić na Litwę agentów KGB – wyjaśnia Tadeusz Iwański, kierownik Zespołu Ukrainy, Białorusi i Mołdawii z OSW.

Pani Anna zapytana o to czy widzi nadzieję na powrót do domu mówi o konieczności zmian.

- Wrócimy do Mińska jeśli będą wolne wybory i amnestia więźniów politycznych. Jeśli nic się nie zmieni, to tam nie będzie dało się żyć – przyznaje. – Nie wyobrażam sobie, co się stanie, jeśli ich nie wypuszczą. Jak dzieci będą miały dorastać bez rodziców? – dodaje, patrząc na Wanię i Nastię.

Zdaniem eksperta z Ośrodka Studiów Wschodnich, w najbliższym czasie trudno jednak oczekiwać pozytywnych zmian.

- Społeczeństwo zostało skutecznie zastraszone brutalnymi pacyfikacjami, władze robią wszystko by ten strach jeszcze bardziej pogłębić. Są m.in. zmiany w prawie, które legalizują bezkarność KGB, w tym możliwość użycia broni wobec protestujących, zamykane są niezależne media. Gniew ludzi jednak nie zniknął. Łukaszenka ma niewielką społeczną legitymację do rządzenia, ale wskutek oparcia się na aparacie siłowym i masowych represji, może władzę sprawować, lecz de facto sprawuje ją przeciwko społeczeństwu – tłumaczy Tadeusz Iwański.

Panią Annę i dzieci można wspomóc m.in. poprzez internetową zbiórkę pieniędzy.

Białorusini w Polsce. Rodziny uciekają przed reżimem do Wars...

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl