Bartłomiej Sienkiewicz: Mateusz Morawiecki za jakiś czas odczuje skutki taśm

Agaton Koziński
Bartek Syta
Taśmy można porównać do ciosu wibrującej ręki. To taki cios, który zaczyna działać dopiero po jakimś czasie. Konsekwencje tego uderzenia odczuje też Morawiecki - mówi Bartłomiej Sienkiewicz, minister spraw wewnętrznych w rządzie Donalda Tuska.

Jak się żyje w cieniu taśm?
Przyzwyczaiłem się.

Tylko tyle?
To i tak bardzo dużo.

Ile Pan czasu potrzebował, żeby się przyzwyczaić?
Parę lat.

Kiedy się Pan pogodził ze sobą?
Nie było jakiejś wyraźnej cezury. To był proces.

Czym było dla Pana publikacja taśmy Sienkiewicz-Belka?
W swojej książce „Państwo teoretyczne” otwarcie piszę, że ta sprawa mnie rozjechała.

Używa Pan w niej słowa „przeorała”.
Właśnie. Ale swoją cenę już zapłaciłem.

Właściwie nie ma polityka, który znalazł się na taśmach i wyszedł z tej sprawy bez szwanku - może poza Pawłem Grasiem.
To prawda.

Nawet Radosław Sikorski, który został po publikacji nagrań marszałkiem Sejmu, nie zdołał się odbić.
Wie pan, trudno mi oceniać losy innych „tasiemców”. Ja znam swój.

Szukam analogii w kontekście najnowszego „tasiemca” Mateusza Morawiec-kiego. Poradzi sobie?
Współczuję mu jako człowiekowi, ale jako premierowi rządu PiS - w ogóle.

Taśmy mają cały czas tę druzgocącą siłę, jaką miały w 2014 r.? Przeorają także Morawieckiego?
Pewne rzeczy odkładają się powoli. Siła taśm nie polegała przecież na tym, że wstrząsnęła ona Platformą tuż po ich publikacji.

Jednak do zmian w rządzie po nich doszło.
Ale później PO odzyskała poparcie. Gdybyśmy spojrzeli na wieloletni wykres poparcia dla Platformy, taśmy były tylko małym ząbkiem. W 2015 r. miała poparcie rzędu 25 proc., to była dobra pozycja startowa przed wyborami.

PO wyraźnie je przegrało.
Taśmy zostały ludziom w głowach. One pracują zupełnie inaczej, w długim dystansie. To jest charakterystyczne dla takich procesów społecznych. Refleksja społeczna nie odbywa się nagle. Tylko największe miasta żyją tempem, które wyznacza Twitter. Polacy reagują zupełnie inaczej, z opóźnieniem.

Czyli po Morawieckim też przejedzie się czołg - ale z opóźnieniem?
Taśmy można porównać do ciosu wibrującej ręki. To taki cios, który zaczyna działać dopiero po jakimś czasie, nie daje natychmiastowego efektu. Za jakiś czas konsekwencje tego uderzenia odczuje też Morawiecki, podobnie jak odczuli je inni nagrani.

Odczuje je poprzez reakcję wyborców czy kolegów z partii?
Przypuszczam, że zostanie to wykorzystane w rozgrywkach wewnątrz PiS-u. To nie jest tak, że cała partia kocha Mateusza Morawieckiego. Tam wiele osób rzewnie wspomina Beatę Szydło. Zmienić to może tylko wynik wyborów w 2019 r. Na tym to wszystko wisi.

poranny.pl/x-news

Jak Morawiecki wygra wybory za rok, to puszczą mu taśmy w niepamięć - a jak przegra, to wyciągną z całą brutalnością?
Nie wiem. Równie dobrze może odnieść sukces w 2019 r., a taśmy uderzą w niego w 2023 r. Taka jest natura tego przedsięwzięcia. Bardzo trudno prognozować.

Taśmę Morawieckiego poznaliśmy teraz, cztery lata po Waszych. Myśli Pan, że bufor czasu, który on zyskał, osłabia cios?
Pewnie tak. Tym bardziej że premier jest obudowany całym aparatem pisowskim, poza tym parasol nad nim rozłożył Jarosław Kaczyński.

Za Panem stał Donald Tusk - przynajmniej na początku całej afery taśmowej. Czy taśma Morawieckiego nie pojawiła się w innej rzeczywistości politycznej? Przez te cztery lata w Polsce zmieniła się niemal epoka.
To prawda, zmieniła się epoka polityczna. Na to jeszcze nakłada się element silnie tabloidowy. Polityka to nie jest ulubione zajęcie Polaków, którzy z dużą satysfakcją przyglądają się różnego rodzaju upadkom polityków - jakby poza kontekstem własnych wyborów przy urnach.

Teraz Pan mówi, że miska ryżu przyczepi się do Morawieckiego tak samo jak ośmiorniczki do Sikorskiego?
Dokładnie tak. Od miski ryżu on się już nie odczepi. Tak samo, jak ja się nie odczepiłem od państwa teoretycznego.

Tytuł Pana książki.
Użyłem tego zwrotu, bo widzę, jak rozwój państwa teoretycznego postępuje. Mamy zalew propagandy, retoryki o wstawaniu z kolan, ale ten obraz coraz bardziej rozjeżdża się z rzeczywistością. Nie zamierzam, oczywiście, przekonywać, że państwo polskie było zdecydowanie lepsze za czasów Platformy, SLD czy AWS. Natomiast teraz procesy gnilne nieprawdopodobnie przyspieszyły, a PiS ma w tym zasadniczy udział. Ale na końcu przyjdzie rzeczywistość i powie: sprawdzam.

Rozumiem, że teraz Pan mówi: zamiast zachwycać się tym, że PiS odkupił sprzedaną przez Platformę kolejkę na Kasprowy Wierch, lepiej spójrzcie, w jakim stanie jest PKP.
Trafne porównanie. Jako częsty użytkownik kolei widzę, że rozkład PKP jest czymś niezwykłym. I mam wrażenie, że ten proces cały czas się pogłębia.

Za czasów PO też szału na kolei nie było. Czy PKP jak w soczewce pokazuje to, co Kaczyński nazywa „imposybilizmem”, a Sienkiewicz „państwem teoretycznym”?
Najlepiej widać to po tym, że Polska stała się nagle, przez dwa lata śmietniskiem Europy - przy kompletnej bezczynności aparatu państwowego i jego niezdolności poradzenia sobie z faktami, które leżały na stole.

Chodzi Panu o płonące w całej Polsce wysypiska śmieci?
Tak. Cała Europa zrobiła w Polsce wielki wał, pozbywając się u nas nielegalnie swoich śmieci. Tymczasem nasze państwo nie było w stanie nawet tego zobaczyć, nie mówiąc już o reakcji. Dopiero przy ostatniej fazie tego procederu, zacieraniu śladów - mówię o pożarach - zrobił się wielki alarm w tej sprawie. Mówiąc wprost: silne państwo PiS uleciało z dymem pożarów na wysypiskach śmieci. To taka sama historia jak z aferą Amber Gold.

W jakim sensie?
Obie sprawy są z cyklu: jak mogliście tego nie zauważyć. A to możliwe, bo państwo jest ślepe. Wrażenie potencji i siły, które obecnie jest główną osią propagandy rządowej, jest tylko złudzeniem. Będzie to widać dokładnie, kiedy się zderzymy z rzeczywistością.

Co Pan nazywa rzeczywistością? Kryzys?
Może nim być wszystko. Na przykład ograniczony konflikt zbrojny, kryzys ekonomiczny, blackout, kolejna fala migrantów. To są sytuacje, na które polskie państwo jest kompletnie nieprzygotowane. Strukturalnie - nie mówię teraz o działaniach politycznych. Natomiast teraz to może być bardziej widoczne, bo wcześniej otoczenie było dla Polski łaskawsze.

A teraz Komisja Europejska uruchomiła procedurę art. 7.
Nie mówię o tym, ale o ogólnej atmosferze w naszym otoczeniu. Żyjemy w czasach kryzysu państwa na Zachodzie, kryzysu tamtejszych władz, demokracji. Nasze słabości w takiej epoce mogą być po prostu niewybaczalne.

Z drugiej strony w książce przyznaje Pan Kaczyńskiemu rację - w tym sensie, że w 2015 r. położył on silny akcent na państwo, dobrze wyczuł nastrój społeczny. Tymczasem PO nie umiała do tego się odnieść.
On wygrał tę historię do cna. Operował strachem cynicznie i bezwzględnie, przy całkowitej bierności Platformy. Do tej pory nie rozumiem decyzji Ewy Kopacz, która pogodziła się z proponowanym przez Niemców mechanizmem rozlokowania uchodźców. I nie chodzi o samych uchodźców, ale o zasadę, że Niemcy swoje kłopoty załatwiają poprzez narzucane przez Unię regulacje. Każdy rząd powinien się trzy razy zastanowić, zanim się na to zgodzi. Ten błąd PO bardzo dużo kosztował.

A PiS zarzucając Platformie „zwijanie państwa” wygrał wybory. Jest w stanie je rozwinąć?
Politycznie ten argument pewnie będzie działał jeszcze jakiś czas. Ale Kaczyński tak naprawdę nie odbudowuje państwa - on je zastępuje aparatem pisowskim. Państwo jako samodzielny twór przestaje istnieć. Tymczasem partie polityczne nie mogą być właścicielami państwa. Właścicielami są Polacy. Autonomia państwa wobec struktur partyjnych to elementarz.

poranny.pl/x-news

Rzadko przestrzegany.
Owszem, prawo łupów działało zawsze, także przy poprzednich ekipach. Ale skala, jaką teraz uruchomił obecny rząd, powoduje, że państwo jako autonomiczna struktura nie jest już w stanie istnieć bez urzędników z nadania PiS-u. To ścieżka do zagłady. Przecież gdyby inna partia przejęła władzę i przeprowadziła podobną czystkę w administracji, to państwo mogłoby tego nie przeżyć. Na to jeszcze nakłada się inna reguła typowa dla cywilizacji, w której żyjemy.

Jaka?
Gdy wychodzą na jaw jakieś braki, w to miejsce natychmiast wchodzą populiści, którzy oferują lekarstwo na nie. Tyle że ten lek to placebo. PiS wygrał wybory z realnego poczucia u Polaków, że musi nastąpić zmiana. Ale sposób, w jaki ta partia realizuje tę zmianę, jest dokładnie odwrotny od tego, co obiecali. Nie wzmacniają państwa, tylko wzmacniają partię rządzącą.

Jarosław Kaczyński podkreśla, że teraz do urzędów trafiają patrioci - a wcześniej obowiązywała w nich zasada ojkofobii.
To jeden z najbardziej szkodliwych dla Polski chwytów, jaki można sobie wyobrazić. PiS buduje swoje poparcie na retoryce o tym, że to oni jako jedyni są prawdziwymi patriotami, a reszta nie - jak w słynnym cytacie z Jarosława Rymkiewicza, który mówił, że Polaków jest osiem milionów, a reszta go nie obchodzi. To sytuacja celowego wywoływania wewnętrznej wojny. To zła polityka, a jej skutki wcześniej czy później dosięgną też jej twórców.

Druga strona nie nadstawia drugiego policzka. Nawet Sąd Najwyższy łapie się wszelkich chwytów, by zablokować zmiany - choćby przedziwna konstrukcja z pytaniami prejudycjalnymi do Trybunału Sprawiedliwości UE.
To spór prawny, ale także polityczny. Można go porównać do sporu konstytucjonalistów Republiki Weimarskiej z Carlem Schmittem, którzy dyskutowali o tym, co jest ważniejsze: prawo czy polityka. Czy politycy muszą się poruszać w obrębie prawa, czy mogą je dostosowywać do własnych celów. Ostatecznie ten spór rozstrzygnął się na frontach II wojny światowej - i wyszło na to, że Schmitt dramatycznie nie miał racji. Tyle że zostało to wykazane za pomocą milionów ofiar. Ale teraz Kaczyński powraca do tego sporu. Na końcu zawsze jest pytanie o koszty.

Problem z wymiarem sprawiedliwości mamy od dawna. W Polsce łatwiej było wymienić ministra sprawiedliwości niż słabego nawet sędziego sądu okręgowego. Dlaczego mimo to PO nawet nie spróbowała zrobić czegokolwiek z wymiarem sprawiedliwości?
Każda władza ma za sobą jakiś zakres zaniechań. Zawsze chodzi o wybór priorytetów. W kraju, w którym jesteśmy dziedzicami wielopokoleniowej nędzy, utrzymanie tempa rozwoju i bogacenia się było kluczowe. A nie da się robić dwóch ogromnych operacji naraz.

Platforma budowała drogi i nie miała czasu na sądy?
Wszechmoc polityki jest zdecydowanie przeceniana. W centrum decyzyjnym jest miejsce na jedną-dwie sprawy, które można przypilnować, a nie na trzy czy pięć. Podobnie zresztą z PiS. Jak ściśniemy działania tej partii z ostatnich trzech lat, to będziemy mieli poprawę ściągalności VAT-u - też wątpliwą zresztą, bo wzrost wpływów z tego podatku to efekt koniunktury - oraz program „500 plus”. I właściwie na tych dwóch działaniach kończy się lista gigantycznych zmian.

Jest jeszcze reforma sądownictwa.
To nie jest reforma, tylko zawłaszczenie sądów przez jedną partię. Nie dziwię się, że środowisko sędziowskie protestuje. Owszem, sędziowie wykazali się grzechem pychy i zaniechania w obrębie swojego systemu samorządowego. Ale teraz oni nie bronią własnej władzy, tylko podstawowych reguł państwa demokratycznego. Nie może być tak, że minister sprawiedliwości de facto decyduje o składzie Sądu Najwyższego. Nie żyjemy w USA, mamy zupełnie inny ustrój. Tymczasem Kaczyński przy okazji sądów robi demonstrację siły, brutalnie łamiąc wcześniejsze reguły.

Odchodzi od układu magdalenkowego - by znów sięgnąć po język PiS.
Nie odchodzi, tylko niszczy konstytucję i państwo. Pytanie, co jest na końcu. Ta prawda będzie powoli docierać do wyborców, jej nie odsłoni jeden przełom. Mówimy o serii działań, która w końcu uruchomi kulę śniegową i trafi każdego Polaka. W urzędzie, na kolei, w sporze z lokalnym partyjnym kacykiem. W codziennym życiu, po prostu.

Wcześniej Pan zauważył, że cały Zachód przeżywa kryzys, jak mantra powraca temat, czy państwo powinno odzyskać swoją siłę. Według Pana to nieuchronny kierunek?
Teraz wszędzie mamy dyskusję o sprawczości państwa. Przełomem był 2008 r.

Kryzys finansowo-gospodarczy.
On zachwiał podstawami, klasą średnią. Wtedy po raz pierwszy uświadomiła ona sobie, że jutro nie będzie lepsze niż wczoraj. Problemy widać zresztą na wielu polach. Na przykład w Niemczech, które u nas postrzegane jest jako sprawne państwo.

Często główny punkt odniesienia.
W tych Niemczech od kilku lat widać zdumiewającą nieporadność państwa w wielu obszarach, w tym tak kluczowych jak bezpieczeństwo.

Choćby niedawne zajścia w Chemnitz.
Więcej. Przerzucenie 700 funkcjonariuszy straży granicznej na południową granicę było dla Niemiec gigantyczną operacją, która trwała miesiącami. Tymczasem wcześniej robiliśmy ćwiczenia, podczas których byliśmy w stanie przeprowadzić taką operację w tydzień. Polska policja ma ograniczone zaufanie do profesjonalizmu Landespolizei, ponieważ ich poziom niedoinwestowania powoduje, że nie są równoprawnym partnerem w niektórych sytuacjach - ich zakres koordynacji jako policji landowej jest niewystarczający. Proszę zwrócić uwagę, że to mocarstwo technologiczne od 10 lat buduje port lotniczy w Berlinie i nie jest w stanie go skończyć. Widać, że coś się przełamało. Nie chodzi o kryzys jednego państwa.

Problemów ze strażą graniczną zwykli ludzie nie widzą - ale już zauważają, że absolutnie nikt nie został skazany za to, że doszło do kryzysu 2008 r., największego od 1929 r.
Jedynym skazanym był Bernard Madoff - człowiek, który okradał bogatych. Trudno o bardziej wyrazisty przykład na to, że politycy stanęli po stronie kapitału, a nie wyborców. Ale to dotarło do ludzi, choć z pewnym opóźnieniem, jak zwykle przy tego typu procesach. Ten proces dał Trumpa, brexit, Ruch Pięciu Gwiazd.

To chwilowe wahnięcie nastrojów czy początek nowej epoki?
Na pewno nie ma już powrotu do przeszłości. Rzeczywistość zacznie się układać wobec całkowicie nowych schematów, jesteśmy właśnie w trakcie ich tworzenia, przerabiamy to bojem. Nostalgia za starymi czasami to - jak ładnie napisał Rafał Matyja - kostium porażki, a nie program. Nie ma powrotu do czasu, który był. Ale jedna rzecz pozostaje niezmienna: decyzja o tym, w którą stronę Polska pójdzie, będą zapadać podczas demokratycznych wyborów. Decyzje podejmują ludzie. Rozsądny polityk musi się odwoływać do ich emocji, horyzontów myślenia, ambicji i aspiracji. Kto tego nie rozumie, jest skazany na porażkę.

poranny.pl/x-news

Rozumiem, że teraz między wierszami apeluje Pan do Platformy Obywatelskiej, by bardziej zwracała uwagę na ludzkie emocje?
Troszczę się o swoich kolegów, bo życzę im sukcesów i zwycięstwa - i chciałbym, żeby mieli zdolność przyciągania do siebie Polaków.

Teraz emocje przyciągają politycy mówiący o przywróceniu silnego państwa - Kaczyński w Polsce, Trump w USA, Jair Bolsonaro w Brazylii.
Tylko, że oni składają obietnice, które są niespełnialne. Chyba że państwa zaczną ewoluować w takim kierunku, jaki dzisiaj wyznacza Rosja Putina czy Turcja Erdogana. W takim świecie zwyczajnie nie chcę żyć - w świecie, w którym dochodzi do tak dużego ograniczenia wolności, praw obywatelskich. Zresztą wydaje mi się, że wybór między znajdującym się w kryzysie Zachodem i zamordyzmem Putina i Erdogana to fałszywa alternatywa.

Sporo działań Emmanuela Macrona pokazuje, że wschodnie wzorce działają mu na wyobraźnię.
Przestrzegałbym przed stawianiem krzyżyka na Zachodzie. Istota jego systemu władzy jest sprawdzona przez wieki. Jego istotą jest poszanowanie ludzkiej wolności. Ten system poradził sobie z presją komunizmu w XIX i XX w., uporał się z dwoma totalitaryzmami. Jego siłą jest elastyczność. Nie odbiera ludziom wolności, a jednocześnie potrafi być wydajny. Jeśli z tego się wypiszemy, pójdziemy drogą Putina czy Erdogana, to zapewniam, że w takim kraju jak Polska czeka nas smutny koniec.

Proszę podać przykład elastyczności Zachodu w ostatnich pięciu latach.
To jest okres kryzysu, o którym mówię. Ten kryzys jeszcze nie skończył, on się cały czas rozwija. To tak, jakby pan pytał w 1938 r. o przykłady efektywności Europy, która ciągle ustępowała przed Hitlerem. Ale w 1945 r. dowodów na tę efektywność było zdecydowanie więcej.

Tylko jakim kosztem. Teraz powtórzymy ten schemat?
Nie wiem. Jeśli jednak weszli w fazę resetu, to musimy zrobić wszystko, żeby ten reset nie był na skalę II wojny światowej. Choć ścieżka, którą wybrał Trump, Kaczyński, Orban, może się źle skończyć.

Z jednej strony Pan mówi, że powrotu do przeszłości nie ma, z drugiej - nie przekreślajmy Zachodu. To na czym budować?
Podkreślam jeszcze raz: wierzmy w wartości, które zbudowały Zachód i które tworzą wolną Polskę, kraj, który w ostatnich 30 latach był świadkiem rozwoju, jakiego nie doświadczyliśmy przez ostatnie 300 lat. Było to możliwe nie dlatego, że mieliśmy rządy twardej ręki, tylko dlatego, że otworzyliśmy się na istniejące możliwości i wartości.

Część ekonomistów twierdzi, że ten rozwój był możliwy, bo wykorzystywaliśmy rezerwy proste - ale one się skończyły, trzeba szukać bardziej skomplikowanych rozwiązań. To także jeden z powodów, dla których tak chętnie jest słuchana retoryka o silnym państwie. Gdzie szukać alternatywy dla niej?
Trzeba przebudować system relacji między państwem i obywatelem. Państwem, a nie partią polityczną. Należy też utrzymać te silniki rozwoju, które dzisiaj mamy. Połowa polskiego PKB powstaje w siedmiu miastach, połowę wytwarza średni i duży biznes. To są silniki, na które trzeba dmuchać i chuchać, bo one dają nam możliwość manewru na przyszłość. Trzeba odejść też od hierarchicznego zarządzania państwem, stworzyć system sieciowy. W obrębie sieci państwo jest tylko jednym z aktorów.

Państwo jako jeden z aktorów. Oznacza to - jeśli trzymać się schematów państwa z czasów Bismarcka - że współczesne państwa już zawsze będą teoretyczne.
Tak. Ta mrzonka, że uda się znów zbudować tak efektywne państwo jak za Bismarcka, to tylko i wyłącznie nostalgia. Świat się zmienił.

Ludzie chcą sprawnej władzy.
Można wzmocnić państwo bez osuwania się w XIX wiek. Trzeba stworzyć model państwa, które umie negocjować z obywatelami. Stworzyć model metropolii, które umieją wchodzić w kooperację z ośrodkami mniejszymi. Ale tego się teraz nie da zrobić, bo PiS nazywa to rozwojem polaryzacyjno-dyfuzyjnym.

Bo PiS zdobył władzę dzięki głosom mieszkańców wsi i mniejszych miast - metropolie to wyborcy Platformy.
Dlatego trzeba pilnować, żeby zysk wypracowywany w wielkich miastach nie pozostawał wyłącznie w nich.

Trzeba poprawić redystrybucję?
Absolutnie tak. Rolą państwa jest dbać o to, by w tych mniejszych ośrodkach dalej były przystanki PKS, przychodnie i szpitale na wielkomiejskim poziomie. Szczególnie trzeba inwestować w średnie miasta, bo one pełnią rolę lokalnych metropolii. Ale też nie da się tworzyć rozwoju z pominięciem największych miast. Sztuka, jak powiązać je z resztą kraju - żeby ta reszta nie zdychała. Natomiast PiS nie lubi wielkich miast, bo w nich przegrywa.

Z kolei PO nie lubi małych.
Nie wiem, czy nie lubi. Tam także płynęły środki za rządów PO. To, że głęboka Polska została opuszczona, to bzdury.

Wszyscy pamiętają cytat z taśm Włodzimierza Karpińskiego - zbyt wulgarny, by go tu przytoczyć.
Nie będę komentował innych nagranych.

Spodziewa się Pan, że jeszcze dużo taśm wypłynie?
Obecne wybory samorządowe są czwartymi, które są w cieniu tych taśm. Spodziewam się, że taśmy rzucą cień także na kolejne. Mamy teoretyczne państwo owinięte taśmami jak boa dusicielem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl