Aż strach się bać. Krótka historia polskiego horroru

Gracja Grzegorczyk
Gracja Grzegorczyk
Kadry z pierwszego polskiego slashera „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Grają m.in. Julia Wieniawa, Sebastian Dela, Olaf Lubaszenko
Kadry z pierwszego polskiego slashera „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Grają m.in. Julia Wieniawa, Sebastian Dela, Olaf Lubaszenko materiały prasowe producenta filmu
W dobie epidemii koronawirusa kultura przenosi się do internetu. Tak dzieje się również z filmami. Z powodu zamknięcia kin wielu producentów zdecydowało, żeby nie odkładać premier na późniejsze terminy, tylko zorganizować je w sieci. Tak stało się z pierwszym polskim slasherem „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, który zamiast w kinie zadebiutował w serwisie Netflix.

Wprawdzie slasher (rodzaj horroru o fabule, w której liczba bohaterów zmniejsza się w „dziwnych” okolicznościach) jest w naszej kinematografii nowością, ale polscy twórcy filmowi już nieraz próbowali zmierzyć się z horrorem. Patrząc na te próby, można dojść do wniosku, że zrobienie przyzwoitego filmu grozy nie jest tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.

Przedwojenne początki

Początków kina gatunkowego w Polsce należy upatrywać w dwudziestoleciu międzywojennym, choć nie doświadczyliśmy takiego wysypu filmów jak na przykład w Wielkiej Brytanii. Historię polskiego horroru zaczyna produkcja „Syn Szatana” (1923) w reżyserii Brunona Bredschneidera. Fabuła skupia się na szalonym profesorze, który jest „zakochany” w córce zegarmistrza, porywa ją i pragnie wykorzystać. Rok później pojawia się produkcja zatytułowana „Atakualpa”. Reżyser dzieła nie miał doświadczenia, jeśli chodzi o gatunek, jakim jest horror, jednak pokazał, że umie połączyć dwa nurty: okultyzm i erotyzm - niezwykle ważne, gdy chodzi o kino gatunkowe. Kolejnym przykładem jest „Kochanka Szamoty” (1927) w reżyserii Leona Trystana. To następna produkcja, gdzie groza miesza się z erotyzmem. Fabuła skupia się na zakochanym w pięknej kobiecie redaktorze, który odkrywa, że jego ukochana od dwóch lat nie żyje.

Horror kontra cenzura

Niestety, przez następnych niemal 50 lat w Polsce nikt nie podjął próby zrobienia filmu grozy z prawdziwego zdarzenia. Dopiero lata siedemdziesiąte XX wieku przyniosły dwa niezwykle ważne dzieła, jeżeli chodzi o polski horror. To „Lokis. Rękopis profesora Wittembacha” (1970) w reżyserii Janusza Majewskiego oraz „Diabeł” (1972) Andrzeja Żuławskiego.

Pierwszy z filmów to próba przeniesienia na duży ekran francuskiego opowiadania fantastycznego, którego autorem jest Prosper Mérimée. Główna oś fabuły kręci się wokół tajemnicy i dziwnych zachowań bohaterów. To dość zgrabne połączenie trzech gatunków: thrillera, dramatu psychologicznego oraz - przede wszystkim - filmu grozy.

Z kolei w roku 1972 artysta prawdziwie niepokorny, Andrzej Żuławski, dał światu swój drugi pełnometrażowy film, przewrotnie zatytułowany „Diabeł”. Wojciech Pszoniak w tytułowej roli zachęca widza do analizy źródła zła w taki sposób, jak nikt tego nie zrobił przed nim ani po nim. Trzeba jednak pamiętać, że widzowie nie zobaczyli filmu przez 16 długich lat od jego powstania. Zadbała o to cenzura. Jego premiera przypadła dopiero na rok 1988, kiedy to filmy grozy pojawiały się już jeden po drugim. Warto w tym kontekście przywołać chociażby kultowe już dzieło, jakim jest „Opętanie” w reżyserii Żuławskiego właśnie, z prawdziwie gwiazdorską obsadą, bowiem mogliśmy w tym dziele ujrzeć Isabelle Adjani i Sama Neilla. Jednak to film na wskroś francuski, który trudno zaliczyć w poczet polskich horrorowych produkcji.

Tak źle, że aż dobrze

Prawdziwy wysyp kina gatunkowego, nie zawsze najwyższych lotów, przypada na lata osiemdziesiąte. Wiele z nich właśnie ze względu na to, że bliżej im do filmów „tak złych, że aż dobrych”, aniżeli do pełnoprawnych produkcji kinowych, ma po dziś dzień status dzieł kultowych. To m.in. „Wilczyca” (1982) i jej kontynuacja - „Powrót wilczycy” (1990) czy „Łza księcia ciemności” (1992) - wszystkie w reżyserii Marka Piestraka, ale też „Widziadło” (1984) Marka Nowickiego, „Medium” (1985) Jacka Koprowicza, „Lubię nietoperze” (1985) Grzegorza Warchoła czy „Dom Sary” (1985) Zygmunta Lecha.

Reżyser Marek Piestrak otrzymał zaszczytny tytuł króla „polskiego kina klasy B”, więc nie powinno dziwić, że jego horrory nie posiadały dopracowanych efektów specjalnych, a i luk fabularnych nie brakowało. Nie zraziło to jednak widzów, którzy tłumnie ruszyli do kin. I tak „Wilczycę” obejrzało aż 2 mln widzów. Zdaniem badaczy tematu, dzieło Marka Piestraka należy określić mianem horroru polsko-dworkowo-romantycznego. Z kolei jej kontynuacja to już klasyczny horror podszyty dekadentyzmem i erotyzmem. Bo trzeba pamiętać, że w przypadku kina gatunkowego wszystko kręci się wokół seksu, pięknych kobiet i morderstw. Mamy tu przykłady femme fatale, które przy pomocy lubieżności próbują się uwolnić od krępujących je nadprzyrodzonych więzów.

Niewątpliwy polski król horroru, tandety i kinowych rekordów dał też światu dzieło naprawdę niebanalne - „Łzę księcia ciemności”, przez wielu uważane za najgorszy film w całej karierze Piestraka. To połączenie tego, na czym reżyser zna się najlepiej, czyli kiczowatości, seksu, przemocy oraz okultyzmu. Film jest tak zły, że nigdy nie miał premiery kinowej, na szczęście dla widzów. Sam reżyser całą sytuację skomentował w następujących słowach: Może spuśćmy jednak na to litościwie zasłonę milczenia.

Choć obraz okazał się być fatalny, to jednak na uwagę zasługuje mały szczegół, a mianowicie przepiękna czołówka składająca się z klasycznych scen oraz postaci z historii kina grozy. Jest więc hrabia Dracula, potwór Frankensteina czy nawet nawiązanie do „Psa andaluzyjskiego” w reżyserii Luisa Bunuela. Wydawać by się mogło, że to genialne posunięcie ze strony reżysera, jednak to szef Zespołu Filmowego Oko Tadeusz Chmielewski nakazał wykonanie tej animacji, gdyż film był za krótki.

Lata osiemdziesiąte w Polsce obfitowały w horrorowe produkcje - jedne dziwniejsze od drugich, tak pod względem fabularnym, jak i wykonania. Ale każde z tych dzieł ogląda się fantastycznie, niektóre z powodu ich nieudolności, budzącej niezamierzone przez twórców salwy śmiechu, inne jako dowód, że Polacy też potrafią robić horrory, które zaskakują, przerażają i niczym nie ustępują zachodnim produkcjom. A w dodatku pod płaszczykiem grozy traktują o poważnych problemach społecznych i przemianach kulturowych.

Czasy zapaści

Kolejne dekady nie były jednak łaskawe dla polskich horrorów. Większość produkcji, która się pojawiła, to typowe zrzynki amerykańskich produkcji. I to niezbyt udane. W 2005 roku Mariusz Pujszo nakręcił „Legendę”, która opowiada o wieczorze w nawiedzonym zamku. Kiedy jednak zaczyna robić się naprawdę ciekawe, film niespodziewanie się kończy. Trzy lata później pojawiła się „Pora mroku” naśladująca takie kultowe już produkcje jak „Hostel” czy „Piła”. Także na polskim gruncie zapanowała wtedy moda na torture porn, gdzie na ekranie przesadnie epatowano przemocą. Guru tego podgatunku kina grozy został przyjaciel Quentina Tarantino - Eli Roth.

Nadzieją na odbudowę polskiego horroru miał być Marcin Wrona, który nakręcił w 2015 roku „Demona”. Reżyser czerpie pełnymi garściami z dorobku Wojciecha Smarzowskiego, żydowskich legend i naszych realnych demonów z czasów II wojny światowej. Nie jest to kino rozrywkowe, gdzie nieznana siła zabija kolejnych mało rozgarniętych bohaterów. To próba zmierzenia się z trudną historią, która w tym przypadku ma imię - Hana. W tym przypadku horror jest jedynie punktem wyjścia do opowiedzenia ciekawej fabuły.

I strasznie, i śmiesznie

Czy nadzieje na dobry horror spełnił pierwszy polski slasher „W lesie dziś nie zaśnie nikt” w reżyserii Bartosza M. Kowalskiego? Muszę przyznać, że jest to jedno z większych zaskoczeń ostatnich miesięcy. Wszyscy fani horrorowych klimatów po cichu trzymali kciuki za produkcję, choć mogło się wydawać, że skazana była ona na niepowodzenie. Cieszę się jednak, że finalnie całość wypada bardzo dobrze, bawiąc się konwencją i gatunkiem, jakim jest slasher postmodernistyczny.

Kadry z pierwszego polskiego slashera „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Grają m.in. Julia Wieniawa, Sebastian Dela, Olaf Lubaszenko
Kadry z pierwszego polskiego slashera „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Grają m.in. Julia Wieniawa, Sebastian Dela, Olaf Lubaszenko materiały prasowe producenta filmu

Pierwsze z zaskoczeń kryje się za faktem, że bohaterowie zostają wysłani na obóz „antytechnologiczny”. Jest to pomysł genialny w swojej prostocie. Z powodu braku telefonów komórkowych potencjalne ofiary zdane są wyłącznie na siebie i swój zmysł przetrwania. A trzeba przyznać, że każda z nich to archetypiczny wręcz przykład kolejnych postaci, które muszą prędzej czy później zginąć. Patrzymy, jak rusza machina i każdy będzie musiał walczyć o przeżycie, choć niektórym i to nie będzie dane. Bywa strasznie, ale równie często jest zabawnie i to w sposób przewidziany przez reżysera. O to, by ich krótkie występy zmieniły się w komediowe perełki, zadbali Wojciech Mecwaldowski i Olaf Lubaszenko. Nie brakuje też mrugnięć okiem do fanów tego typu kina, jak choćby umieszczenie w centrum historii Julka, popkulturowego nerda, wzorowanego na Randym z serii „Krzyk” Wesa Cravena, który wymienia po kolei, czego nie powinni robić bohaterowie filmu tego typu. A następnie bohaterowie oczywiście to wszystko robią.

Kadry z pierwszego polskiego slashera „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Grają m.in. Julia Wieniawa, Sebastian Dela, Olaf Lubaszenko
Kadry z pierwszego polskiego slashera „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Grają m.in. Julia Wieniawa, Sebastian Dela, Olaf Lubaszenko materiały prasowe producenta filmu

Finalny produkt jest lekkostrawny, zaskakujący i ucieszy każdego miłośnika nietypowego kina. To film, który jest totalnym zaskoczeniem i dobrze zapisze się w historii polskiego horroru.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Aż strach się bać. Krótka historia polskiego horroru - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl