Artystki w okowach socjalizmu - życie w PRL-u z innej perspektywy

Sławomir Koper, historyk
Fot. Tadeusz Rudzki [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html), CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/) lub CC-BY-SA-2.5 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.5)]
Agnieszce Osieckiej, Grażynie Bacewicz czy Alinie Szapocznikow nie żyło się w PRL najgorzej - pisze znany historyk Sławomir Koper.

Agnieszka i Daniel nigdy się nie pobrali, a po latach Passent uznał ich związek za "pożar we krwi", a nie stateczną egzystencję. Oboje nie dążyli zresztą do legalizacji, wiedząc, że nie jest to układ dożywotni. Pierwsze problemy pojawiły się, gdy w lutym 1974 roku na świat przyszła ich córka Agata.

O Passencie i Osieckiej
Po urodzinach córki Osiecka "wyglądała jak kupka nieszczęścia", "a płacz dziecka wprawiał ją w panikę". Daniel zaś sprawdzał się w nowej roli, "kwitł, zajmował się marchewką i mleczkiem". To faktycznie on dbał o dom i córkę, doskonale wiedząc, że w tych sprawach nie może polegać na partnerce. "Ja gotowałem - wspominał po latach - sprzątałem, prałem, prasowałem, robiłem wszystko co niańka, bo Agnieszka nie miała żadnych zdolności manualno-kulinarnych".

Mieczysław Rakowski, świetny obserwator, który kilka miesięcy po urodzinach dziecka pojawił się w Falenicy, odnotował, że "Agnieszka wydaje się szczęśliwa", ale jednak "niezupełnie". Doskonale wiedział, że "Aga nie jest kobietą, która kiedykolwiek pozwoli na ograniczenie swojej samodzielności" i że z tego powodu "miała i mieć będzie kłopoty z każdym mężczyzną".

Inna sprawa, że do zwyczajnych kłopotów związanych z wychowaniem niemowlęcia dochodziła jeszcze drobiazgowość Passenta. Agnieszka skarżyła się, że "kiedy zostawi ogryzek na wannie, on trzy dni nie może jej tego zapomnieć". Uważała, że "z takim człowiekiem łatwo się żyje, ale czasem jest nie do wytrzymania".
"Lubiłam zawsze - wspominała po latach - i do dziś lubię (...) jego solidność w życiu rodzinnym. Był niesłychanie oddany mnie i Agacie. A ja z natury jestem cyganeryjna - nigdy nic poza sztuką nie chciałam robić. Jestem artystką od stóp do głów! Nie udawałam, że uwielbiam tłuc kotlety w żółtym fartuszku w niebieską kratę. Nigdy nie powiesiłam sobie sama firanek. Umiem tylko robić kisiel i przetwory na zimę".

Ludzie utalentowani, "dotknięci palcem Boga", tworzą z reguły związki dysfunkcyjne, dalekie od normalności. Domowe piekło przeżywała rodzina Adama Mickiewicza, tragedią zakończyło się pierwsze małżeństwo Stanisława Przybyszewskiego, szczęścia nie zaznały Nałkowska i Dąbrowska. Agnieszka chciała mieć rodzinę i "jednocześnie żyć jak Piotr Skrzynecki". Być partnerką i matką, ale pozostać "wolnym ptakiem".
Na wszystko nakładały się jeszcze jej specyficzne uwarunkowania psychiczne. Artystka nigdy nie potrafiła zadowolić się osiągnięciem celu, dla niej najważniejsze było samo dążenie do szczęścia. A kiedy je osiągała, niebawem przychodziło znudzenie i pustka.

"Ale nie płaczmy, bo
ale nie płaczmy, bo
nie o to chodzi, by złowić króliczka,
ale by gonić go,
ale by gonić go,
ale by gonić go!".

Tekst piosenki Skaldów autorstwa Agnieszki jest chyba najlepszym podsumowaniem jej filozofii życiowej. Osiecka szukała szczęścia, dążyła do niego, ale rozumiała je inaczej niż przeciętni ludzie.
"Muszę powiedzieć - twierdził Passent - że Agnieszka, która jest osobą bardzo delikatną i wrażliwą, dzięki czemu są możliwe te piosenki, wiersze i książki, jest jednocześnie osobą bardzo zdecydowaną i kategoryczną, kiedy zmierza do jakiegoś celu. Zarówno kiedy celem jest opublikowanie wiersza, wystawienie musicalu czy też miłość, czy też podróż - wówczas ona nagle zmienia się w czołg, który miażdży wszystko po drodze".

Krach nastąpił wkrótce po wyjeździe rodziny do USA. W życiu Agnieszki był już Zbigniew Mentzel i Osiecka postanowiła porzucić Daniela i dziecko i wrócić do Polski. Odwiedziła wówczas Alinę Janowską, z którą była zaprzyjaźniona.
"Kiedy siadłyśmy do obiadu, ona się rozpłakała. Po raz pierwszy zobaczyłam zupełnie inną Agnieszkę, jakiej dotąd nie znałam. Zamiast zawsze opanowanej, dążącej do dowcipnej pointy, miałam przed sobą kobietę załamaną, rozedrganą, wyznającą przez łzy, że nie może żyć bez nowej miłości jej życia - bez Zbyszka. Nie udawała, że to nie on, ale ona zwariowała z miłości. Była w moim domu, zbudowanym na solidnych fundamentach rodzinnych. Rozpaczała, że jej dom się rozlatuje. Nie widziała już żadnych możliwości ratunku. A już najbardziej dramatycznie zabrzmiało jej wyznanie, że Agatkę zostawi Passentowi".

Osiecka odeszła od rodziny, kiedy Agata miała sześć lat. Córka rzeczywiście niewiele wiedziała o jej wcześniejszym życiu, a o tym, że kiedyś była mężatką, dowiedziała się dopiero podczas studiów. Od ojca zawsze słyszała mocno złagodzoną wersję jej biografii, Passent tłumaczył, że po prostu nie był dla niej właściwą osobą.
Tata przyjął inną taktykę: stawiał mamę na piedestał - mówiła Agata. - Uważał, że skoro widuję ją w złym stanie, to od niego dla równowagi powinnam słyszeć o niej same dobre rzeczy. A mi to nie pomagało, bo nadal nic nie rozumiałam. »Skoro taka wspaniała, to dlaczego woli alkohol niż wyjazd ze mną na Mazury«. I znowu: »Pewnie to moja wina, ona wspaniała, a ja beznadziejna«".

Osiecka nigdy właściwie nie potrafiła rozmawiać z córką, nawet jej korespondencja z dzieckiem sprawiała dziwne wrażenie. "Opisywała Londyn, ale nie jak się czuje w Londynie", opowiadała o balangach, unikając informacji o sobie. Przebywając w USA, przysłała Agacie grubą kopertę, niestety było w niej tylko jedno zdanie napisane na serwetce, a resztę stanowiły zdjęcia i wycinki prasowe.

Do Agaty dotarło wreszcie, że jej matka właściwie "nie do końca była zainteresowana macierzyństwem". Owszem, kochała córkę, ale "miała swoje priorytety. Uwielbiała życie w kawiarni, picie wódeczki, snucie opowieści".
"Pamiętam, że następowało odwrócenie ról rodzic - dziecko. Sądziłam, że jako nastolatka to raczej ja będę szaleć do nocy. A tu wieczór, ja jestem pierwsza w pokoju w pensjonacie, a mama baluje, wraca podpita. Czułam się potwornie samotna. Widziałam jej chorobę, widziałam problem, który stał się też moim problemem, bo nie potrafiłam wyzbyć się oczekiwań wobec mamy. Nie umiałam patrzeć na nią jak na osobę chorą".

Agnieszka nie chciała się leczyć, zawsze zresztą unikała poważnych rozmów. Zamiast osobistego listu z "kolejnej podróży wysyłała wycinek z gazety, że jakiś Chińczyk na parasolu w czasie wichury przeleciał dwa kilometry". I taka już pozostała, nigdy nie "potrafiła się zdobyć na szczerość". Wprawdzie Passent zawsze jej bronił, twierdząc, że "może pije, ale ma inne zalety", ale Agaty to już nie zadowalało. A pan Daniel pozostawał lojalny.

O Kalinie Jędrusik

Kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat poznali się bliżej na balu sylwestrowym. Pisarz adorował aktorkę, przychodził z bukietami kwiatów na jej występy, towarzyszył podczas spacerów po plaży. Kalinie to imponowało, aprobowała również różnicę wieku (Dygat był starszy o szesnaście lat). Wreszcie Stanisław wyprowadził się z domu, trochę więcej czasu zajęła sprawa rozwodowa. Pisarz nie miał chyba z tego powodu większych wyrzutów sumienia, zżymał się tylko, że "aby się ożenić, trzeba się najpierw rozwieść".

Pomimo ukończenia czterdziestu lat Dygat często sprawiał wrażenie chłopca, który nigdy nie chciał dorosnąć. Miał wyjątkowo kapryśny charakter, zmienne usposobienie, łatwo również obrażał się na przyjaciół. Do tego dochodziły jeszcze jego dziwaczne fobie i przyzwyczajenia. Obawiając się zabiegów stomatologicznych (co akurat jest w pełni zrozumiałe), odwiedził kiedyś dentystę, który z zagranicy przywiózł sprzęt wykorzystywany przy leczeniu dzieci. Okazało się, że były to zabawki, którymi zajmował małych pacjentów, aby zbadać im uzębienie. Dygat był zachwycony, ale pobawił się tylko kolejką elektryczną i misiami, po czym wyszedł, nie poddawszy się żadnemu zabiegowi.

W codziennym pożyciu z Kaliną również przejawiał czasami chłopięcą przekorę: "W latach 50. rodzice pojechali z Dygatami do Włoch - opowiadała Zuzanna Łapicka--Olbrychska. - Oglądałam zdjęcia, na których Staś Dygat i mój ojciec są w wytwornych letnich garniturach z alpaki. W takim garniturze Dygat usiadł do kolacji. Kalina zaczęła go upominać: »Stasiek, poplamisz się, Stasiek, zdejmij tę marynarkę, bo się poplamisz«. Dygat spojrzał na nią przeciągle, wziął masło i zaczął nim smarować klapy marynarki. Kalinę zamurowało". W stosunku do partnerki miał jednak jasno ustalony plan działania. Jędrusik miała stać się jego wersją "amerykańskiego snu", kobietą, której wizerunek stworzy na podobieństwo gwiazd zza oceanu.

"Prawdopodobnie był jej pierwszym mężczyzną - wspominał Kazimierz Kutz. - Kalina była arcydziełem Stasia i prawdopodobnie najlepszą postacią, jaką napisał. Tyle że żywą. Była jego zrealizowanym snem o Hollywood, snem o zniewalającym, amerykańskim fenomenie banału. Była tym samym idealnym przykładem nieograniczonego wpływu mężczyzny na ciało i duszę kobiety".

Dygat nauczył Kalinę wykorzystywać swą urodę w stylu Marilyn Monroe i Brigitte Bardot. Trafił na pojętną uczennicę, partnerka bez problemów weszła w wyznaczoną jej rolę, na każdym kroku podkreślając swoją seksualność. Nieprawdopodobne warunki fizyczne, gesty, mimika, odpowiednio modulowany głos, to wszystko musiało przynieść efekt. Kalina stała się symbolem seksu, inna sprawa, że nawet w życiu prywatnym uwielbiała prowokować. Mawiała, że nie ma nic gorszego od rozpustnicy w salonie, damy z patelnią i kuchty w łóżku, zatem ona jest "damą w salonie i rozpustnicą w sypialni". Chyba jednak szybko straciła nad tym kontrolę, uważano, że właściwie "ciągle wykonuje jakąś aktorską etiudę na temat swojego seksu". Niewykluczone zresztą, że był to rodzaj kompensacji po tragedii, która rozegrała się w 1955 roku.

Jędrusik zaszła w ciążę i urodziła córeczkę. Poród był jednak wyjątkowo trudny i kilka dni później dziewczynka zmarła. Kalina przeszła ciężką operację, po której na zawsze pozostała bezpłodna. Przeżywała to do końca życia, zwierzała się, że czuje się jak pularda (wysterylizowana kura). Czy przypadkiem niemożność przelania uczuć na własne dzieci nie wpłynęła na jej styl życia?

Równolegle do kariery teatralnej rozwijała się kariera telewizyjna Kaliny. Na szklanym ekranie zaczęła pojawiać się już w latach pięćdziesiątych, ale prawdziwą popularność przyniósł jej dopiero Kabaret Starszych Panów.
Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski planowali stworzenie elitarnego widowiska, ale ich wspólne dzieło okazało się dla większości Polaków zjawiskiem kultowym. Ambicją autorów był program mający "rozśmieszać nawet Stanisława Dygata" (co nie było łatwe), nic zatem dziwnego, że zaprosili do współpracy jego żonę. Kalina pojawiła się w czwartej odsłonie kabaretu jako Kaloryferia, dziewczyna wyłaniająca się ze zbędnego żebra grzejnika. Na scenie kabaretu śpiewała swoje zmysłowe piosenki, doprowadzając do wrzenia męską część widowni.

Przygoda ze Starszymi Panami obfitowała w różne incydenty. Podczas jednego z programów miała zaśpiewać piosenkę "Już kąpiesz się nie dla mnie", a Jeremi Przybora miał ją podglądać przez dziurkę od klucza. Jędrusik postanowiła zakpić z niego i rzeczywiście rozebrała się w łazience. Żart się jednak nie powiódł: dziurka okazała się atrapą, a jedynym świadkiem striptizu aktorki był telewizyjny elektryk, który na ten widok spadł z drabiny.
"Znakomicie śpiewała piosenki z Kabaretu Starszych Panów - uważał Andrzej Łapicki. - Miała mały głos, ale umiała dobrze nim operować. Przyciszony, zmysłowy. Jakby wprost do ucha. Każdy myślał, że to o niego chodzi. Za to ją najbardziej cenię".

Przeciwnikiem seksownych popisów Kaliny okazał się natomiast Władysław Gomułka, a szczególnie jego małżonka Zofia. Żona pierwszego sekretarza nabrała do niej niechęci podczas transmisji jakiegoś koncertu dla robotników, kiedy Jędrusik miała na sobie suknię z ogromnym dekoltem, a na piersiach widoczny był krzyżyk. Gomułkowa interweniowała i dyrekcja telewizji poprosiła Kalinę, aby w przyszłości pokazywała się na wizji "przyzwoicie" ubrana. Następnym razem aktorka pojawiła się zapięta pod szyję, ale w pewnej chwili odwróciła się tyłem do kamery, zdjęła szal i pokazała dekolt do pośladków.

Gomułkowie niechętnie odnosili się do wszelkich kabaretów, ze szczególnym uwzględnieniem Starszych Panów. Inteligencka rozrywka była dla nich raczej niezrozumiała, zresztą irytowały ich stroje i tytuły. Opowiadano, że gdy na wizji pojawiała się Jędrusik, pierwszy sekretarz rzucał w telewizor kapciem. Inni dodawali bardziej drastyczne szczegóły, zamiast kapcia towarzysz Wiesław miał używać kałamarza czy popielniczki (...).
Skróty od redakcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Artystki w okowach socjalizmu - życie w PRL-u z innej perspektywy - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl