18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Żmijewski: Nie popełnię takich błędów jak filmowy Paweł

Marcin Kostaszuk
Kadry z filmu "Mój rower".
Kadry z filmu "Mój rower".
Artur Żmijewski o tym dlaczego polski aktor zlewa się z graną przez siebie postacią, a polskie kino nadal jest ubpgim krewnym Hollywood.

Nagonka na Macieja Stuhra po jego roli w "Pokłosiu" prowokuje do pytania - jak dalece aktor może personifikować idee postaci, którą gra?
Artur Żmijewski: - Aktor powinien być kimś, kto przekazuje emocje granej przez siebie postaci ale pod żadnym pozorem nie powinien stawać się tą postacią! Natomiast w przypadku Maćka emocje, które w naszym społeczeństwie nabrzmiewają bardzo nieprzyjemnie od kilku lat osiągnęły niezwykle wysoki poziom. Nawet dzisiejsze (rozmowa odbyła się 20 listopada) doniesienia o zatrzymaniu człowieka, który chciał doprowadzić do zamachu na najwyższe osoby w państwie, świadczą o wielkim poziomie agresji w naszym społeczeństwie. To właśnie ta eskalacja niezdrowych emocji spowodowała,iż uznano, że postać grana przez Maćka w "Pokłosiu" (szczególnie w kontekście licznych wypowiedzi udzielonych mediom), nie jest jedynie rolą ale rodzajem jego osobistego manifestu.

Gdzie jest zatem granica, poza którą aktor staje się dla masowej widowni postacią z filmu?
Artur Żmijewski: - Nie wiem, gdzie jest ta granica i nie podejmuję się jej wyznaczać. Ale jak widać na przykładzie Maćka, zostaje ona przekroczona w momencie, w którym najmniej się tego spodziewamy.

W pana przypadku emocje widzów są zdecydowanie bardziej pozytywne. Role doktora Burskiego czy ojca Mateusza sprawiły, że lekarze biorą Pana w szpitalu za kolegę po fachu, bywa też, że zamiast "dzień dobry" słyszy Pan "szczęść Boże"…
Artur Żmijewski: - Zdarza się. Te postacie pojawiają się cyklicznie, co tydzień - gdy ktoś jest tak częstym gościem w naszym domu i kojarzy się sympatycznie, to mówi się o nim i myśli nie jak o postaci z okienka telewizora ale jak o dobrym znajomym. Sądząc po reakcjach na film Piotra Trzaskalskiego będę również utożsamiany z jego bohaterem, Pawłem. Tak sobie myślę: może te role są po prostu dobre…

Efekt jest taki, że Pana nowa rola wywołuje skojarzenie z serialem o duchownym detektywie: gra pan ojca, pojawia się też rower… Bo seriale wywołują myślenie utartymi schematami.
Artur Żmijewski: - Właśnie… przeprowadźmy w takim razie drobną analizę i prześledźmy historię ról, których w moim dwudziestoparoletnim dorobku aktorskim jest dobrze ponad setka. Spośród wszystkich postaci, które grałem, mniej więcej połowa to role teatralne (również te, zagrane w teatrze telewizji), a reszta to role filmowe. Na przestrzeni tych wszystkich lat, zagrałem zaledwie cztery czy pięć mniejszych lub większych ról w serialach, wliczając w to role doktora Burskiego i ojca Mateusza! Trudno mi zatem zrozumieć, dlaczego przylgnęło do mnie określenie "aktor serialowy"?!
Im głębiej się jednak nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że wyjaśnienie może być niezwykle proste. Po pierwsze - przypinanie "gęby" jest naszą cechą narodową i dotyka nie tylko aktorów, czy mnie osobiście, choć jest pewna grupa dziennikarzy, która lubuje się w tym w szczególny sposób. Po drugie - użycie w stosunku do mnie określenia "aktor serialowy" odczytuję jako zastosowanie wytrychu, który całkowicie zwalnia opisującego z przeprowadzenia rzetelnej analizy granych przeze mnie postaci. Po trzecie - może po prostu są to tak przyzwoite i sugestywne role, że niezwykle mocno zapadają w pamięć.

Zanim przypięto Panu tę etykietkę, potrafił Pan poświęcić wiele dla zdobycia roli. Podobno by zagrać w "Egoistach" pozbył się Pan - mówiąc językiem Barei - 20 kilogramów polskiego obywatela…
Artur Żmijewski: - Sporą część tego obywatela odzyskałem, więc nie narzekam z tego powodu. (śmiech)

Roli w "Egoistach" i tak Pan nie dostał.
Artur Żmijewski: - Tak rzeczywiście się stało i nie boleję nad tym specjalnie bo… widziałem ten film...

Ile dziś byłby Pan w stanie zrobić dla wymarzonej roli?
Artur Żmijewski: - To jest kwestia umowna. Pytając mnie o to, musiałby Pan pokazać mi scenariusz - a dopiero wtedy ja zastanowiłbym się, jak wiele mógłbym dla tej roli poświęcić, bo to kwestia jakości filmu i czasu, jaki mam na przygotowanie się do roli.

Christian Bale najpierw schudł 28 kilogramów na potrzeby roli w "Mechaniku", by zaraz potem przytyć 45, bo tego wymagała postać Batmana…
Artur Żmijewski: - Sytuacja w naszym kraju nie wygląda tak różowo, jak w Stanach Zjednoczonych. Naszą specyfiką jest pewna ubogość i dotyczy to także jakości scenariuszy. Wyrośliśmy z kina autorskiego, gdzie reżyser bywał jednocześnie scenarzystą i tak bardzo często jest również dzisiaj. Z filmami komercyjnymi jest nieco inaczej, poza tym nie powstaje ich u nas tak wiele. Najpierw w dużych bólach powstaje scenariusz. Następnie w równie dużych bólach producent zdobywa środki na jego realizację. A kiedy już je zdobędzie, to niezwykle szybko przystępuje do realizacji projektu. Na ogół nie ma zatem możliwości, żeby aktor mógł przygotowywać się do roli przez rok lub dwa lata, bo po prostu nie wiemy kiedy co zagramy - w odróżnieniu od aktorów z Hollywood, mających zarezerwowane terminy na 2-3 lata naprzód. Poświęcanie się dla roli, w tym robienie na sobie doświadczeń w rodzaju chudnięcia czy przybierania na wadze, staje się mało realne w kontekście tych uwarunkowań. To że jakiś projekt dojdzie do skutku wiemy na pewno od 3 do 6 miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć. To zbyt krótki czas żeby diametralnie zmieniać swoją fizyczność. Zresztą jak powiedzieliśmy wcześniej bywa to mało opłacalne.

W odróżnieniu od wielu innych polskich aktorów nie musi Pan już brać każdej propozycji. Czym wobec tego przekonał pana Piotr Trzaskalski do roli współczesnego ojca?
Artur Żmijewski: - Dał mi do przeczytania tekst, który napisał z Wojciechem Lepianką i to zdecydowało. Nie bez powodu dostali w Gdyni nagrodę za najlepszy scenariusz, tak dobrego i pełnego tekstu nie czytałem od dawna.

Co było w nim tak wyjątkowe?
Artur Żmijewski: - W polskim kinie rzadko spotyka się taką opowieść. Od pierwszej strony tekstu wszystko wydaje się tak proste, że masz wrażenie jakbyś za moment miał otrzeć się o banał. Ale to nie następuje i chwilę potem historia zaczyna cię niezwykle wciągać. Zaczynasz rozumieć, że właśnie najprostsze rzeczy, które mogą powiedzieć sobie syn, ojciec i dziadek, wyjaśniają miedzy nimi tak wiele wydawałoby zagmatwanych spraw. Ta prostota mnie uwiodła. A potem była już tylko praca - nie ukrywam, że przyjemna, bo Piotr jest człowiekiem niezwykle zaangażowanym, który doskonale wie, czego chce i - co nie zawsze się zdarza - lubi swoich aktorów.

Michał Urbaniak, który zagrał w filmie Pana ojca, przyznał, że z depresji po "wejściu w rolę" wyleczyły go dopiero wizyty o psychologa. Czy wyjście z roli jest trudniejsze niż jej kreacja?
Artur Żmijewski: - Dla aktora zawodowego pewnie nie. Aktorstwo zawodowe polega bowiem na przekazywaniu emocji, w które samemu nie trzeba wchodzić. Są na to metody: Tadeusz Łomnicki, wielki artysta, przyznawał, że łzy w oczach wywoływał, intensywnie patrząc w najmocniejszy reflektor, jaki oświetlał go na scenie. Nie pozwalał sobie na takie emocje, które by samoistnie doprowadziły go do łez.
Michał Urbaniak, którego pan przywołał, jest człowiekiem niezwykle wrażliwym i wzrusza się bardzo łatwo. Jest to jego fantastyczna cecha, która wspaniale zagrała w naszym filmie, ale przez tę wrażliwość tak bardzo utożsamił się ze swoją postacią, że trudno było mu z niej wyjść. Jako aktor niezawodowy nie miał środków warsztatowych, które pozwoliłyby mu wywoływać wzruszenie, nie wywołując emocji w sobie. Ale to wspaniale świadczy o wrażliwości Michała, o tym jakim w ogóle jest człowiekiem.
Bo o tym, że jest wspaniałym artystą, wiemy wszyscy od dawna.

Tu zatem biegnie granica między aktorem i naturszczykiem, który zagrał w filmie?
Artur Żmijewski: - Świętej pamięci profesor Łapicki odróżniał amatora od zawodowca mówiąc, że amator może mieć natchnienie i wtedy zagra dobrze, ale może też mieć zły dzień, w którym coś mu nie wychodzi. Natomiast profesjonalista musi zawsze grać na określonym poziomie, niezależnie od tego czy przed chwilą dowiedział się czegoś nieprzyjemnego, czy ma chore dziecko w domu, czy po prostu boli go głowa, nigdy nie może zejść poniżej pewnego poziomu. Może mu się zdarzyć, że raz na jakiś czas dozna olśnienia i wtedy stworzy rolę na miarę kreacji, ale nie zawsze jest to możliwe.

W jednym z wywiadów powiedział Pan: "W pracy aktorskiej szukam czegoś, co mnie dotyka osobiście, a nie jest tylko odgrywaniem tego, co na papierze". Rozumiem, że znalazł Pan to także w "Moim rowerze" - jako ojciec trojga dzieci, w tym dwóch synów. Tyle, że Pan dorastał w PRL-u na przełomie lat 70. a 80. a ojcem został w zupełnie innej Polsce. Czy ten brak wzorców adekwatnych do czasów spowodował kryzys ojcostwa i nieumiejętność odnalezienia się młodych ludzi w tej roli?
Artur Żmijewski: - W moim pokoleniu o kryzysie ojcostwa chyba nie bardzo można mówić. Pewnie dlatego, że jesteśmy inaczej ukształtowani. Biorąc pod uwagę czas jaki przeżyłem w latach 70. i 80. mogę powiedzieć, że czuję się człowiekiem XX-wiecznym i pewnie takim pozostanę. To właśnie tamte lata mnie ukształtowały i dały mi wykształcenie. Jednocześnie doskonale pamiętam, że kiedy zaczynałem swoje "dorosłe" życie szczytem marzeń (w dość odległej trzeba przyznać perspektywie) był Polonez 1600 i trzypokojowe mieszkanie w wielopiętrowym bloku. W wiek XXI wchodziłem już jako dorosły, doświadczony człowiek i to się przekłada na moje życie. Myślę, że w moim pokoleniu mamy poczucie wartości, nie oparte w tak wielkim stopniu na dobrach materialnych. Nie mieliśmy ich kiedyś jako synowie, ale wielką satysfakcję daje nam fakt, że naszym dzieciom możemy je zapewniać. Wychowywaliśmy się w innym tempie, dlatego trochę inaczej wyobrażamy sobie rodzinę , niż dzisiejsi dwudziestolatkowie, czy ich trzydziestoletni koledzy. Oni wychowują się znacznie szybciej, szybciej chcą żyć i dochodzić do sukcesu, brakuje im naszej cierpliwości, ale mają też możliwości, jakich my mieć nie mogliśmy. Jeśli przed naszymi dziećmi otwierają się nowe horyzonty, trzeba się cieszyć, tylko warto pamiętać, żeby w tym pędzie zaszczepić im w głowach także wartości intelektualne, bo tylko dzięki nim po prostu nie zginą w tłumie.

Chodzi Pan z synami do kina na swoje filmy?
Artur Żmijewski: - Zdarza się - szczególnie gdy jest to "Żółwik Sammy", albo kolejna część "Madagaskaru", w których podkładam głos. Na ogół chłopcy się dobrze bawili. I przyznaję, że ja też.

Mam syna w wieku 13 lat - czyli takim samym jak Pański starszy potomek. Czy "Mój rower" to film dla ojców z synami w tym wieku?
Artur Żmijewski: - Oczywiście, że tak. Widzieliśmy go razem i bardzo mu się podobał.

Młodszemu, 10-latkowi też?
Artur Żmijewski: - Też. Chociaż pora była późna i był lekko śpiący po wyjściu z kina, więc wielkiego entuzjazmu nie okazywał. Ale następnego dnia odbyliśmy rozmowę, z której wynikało że mu się podobał.

Czy zatem - mimo, że jest Pan zawodowcem, który umie wychodzić z roli - coś pozostanie w Arturze Żmijewskim z filmowego Pawła?
Artur Żmijewski: - Zastanawiałem się nad tym. Jedyna odpowiedź jest taka, że może za kilka lat jako ojciec siedemnastoletnich synów (tyle ma mój filmowy potomek) nie popełnię takich błędów, jak filmowy Paweł. Tylko tyle, choć doświadczenie pokazuje,że najlepiej uczymy się na własnych błędach… Niestety.

Na koniec chciałbym zapytać o… Artura Żmijewskiego - artystę wizualnego, performera, znanego z głośnych akcji artystycznych, w rodzaju zaproszenia radykalnych ugrupowań protestu na biennale w Berlinie. Wielu osobom zdarza się was mylić - czy jest dla Pana dyskomfortem istnienie w świecie artystycznym osoby o tym samym imieniu i nazwisku?
Artur Żmijewski: - Bywa, że ta sytuacja rzeczywiście jest niekomfortowa, bo w przeciwieństwie do Pana Artura Żmijewskiego, jestem jak najdalszy od przekonań oraz sposobu postrzegania świata i sztuki, jakie reprezentuje on sam i bliskie mu środowisko Krytyki Politycznej. Istotnie, przypisywano mi wielokrotnie jego dokonania - wystawy fotografii czy filmy, z których musiałem się potem tłumaczyć. Bywały to niekiedy dość zabawne sytuacje, zwłaszcza gdy parę osób stwierdziło, ze straciło dla mnie sympatię, ze względu na prowadzone przez niego działania ?! Na pewnym etapie uznałem jednak, że nie powinienem tłumaczyć się z działań innych ludzi, szczególnie, że osoba, o której rozmawiamy, od pewnego czasu ma już swoją określoną widownię i "podbudowę" jak powiedziałby klasyk. I choć miewam wrażenie, że niektóre z jego działań, jak choćby przedstawienie pod tytułem "Msza" w warszawskim Teatrze Dramatycznym, nie są zupełnie przypadkowe (mówi się zresztą, że swoją kolejną pracę zamierza zrealizować w Sandomierzu?!), to nie pozostaje mi nic innego, jak pogodzić się z faktem,
iż głównym środkiem komunikacji - z mojego punktu widzenia nie akceptowalnym - ale niezwykle ulubionym i tak często przez Pana Artura Żmijewskiego stosowanym, jest prowokacja.
Poza tym… no cóż, nie widzę powodu, dla którego miałbym udowadniać, że nie jestem wielbłądem.

Z drugiej strony to raczej on próbuje wyjść z Pana cienia, a nie odwrotnie.
Artur Żmijewski: - To Pan powiedział i niech tak zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski