Arek Jakubik: Nie będę się na scenie rozbierać do niebieskich majciochów, podkoszulki-żonobijki i klapek Kubota

Robert Migdał
Arek Jakubik. Rocznik 1969. Urodził się w Strzelcach Opolskich. Ukończył wrocławską szkołę aktorską.  Aktor, reżyser. Czterokrotnie zdobył Orła – Polską Nagrodę Filmową. Zagrał m.in. w filmach: „Dom zły”, „Drogówka”, „Cicha noc”, „Wołyń”, „Jestem mordercą”, „Chce się żyć”, „Najlepszy”, „Pod Mocnym Aniołem”, „Wesele”, a także w serialach: „13. posterunek”, „Codzienna 2 m. 3”. Żonaty (aktorka Agnieszka Matysiak). Dwoje dzieci. „Szatan na kabatach”
Arek Jakubik. Rocznik 1969. Urodził się w Strzelcach Opolskich. Ukończył wrocławską szkołę aktorską. Aktor, reżyser. Czterokrotnie zdobył Orła – Polską Nagrodę Filmową. Zagrał m.in. w filmach: „Dom zły”, „Drogówka”, „Cicha noc”, „Wołyń”, „Jestem mordercą”, „Chce się żyć”, „Najlepszy”, „Pod Mocnym Aniołem”, „Wesele”, a także w serialach: „13. posterunek”, „Codzienna 2 m. 3”. Żonaty (aktorka Agnieszka Matysiak). Dwoje dzieci. „Szatan na kabatach” Rafał Kudyba/Universal Music Polska
Arek Jakubik, aktor, piosenkarz, lider zespołu „Dr Misio”, wydał właśnie pierwszą, solową płytę „Szatan na Kabatach”.

Film dla ciebie to za mało? Po co ci to granie, śpiewanie?
Bo muzyka daje mi to, czego nie daje mi film. Muzyka daje mi przestrzeń totalnej, artystycznej wolności, której w filmie – zwłaszcza jako aktor – nie znajdę. W każdym filmie, w zależności od roli, jestem li tylko trybikiem w wielkiej, filmowej machinie. A w muzyce to ja jestem siłą sprawczą, to ode mnie zależy, jak będzie wyglądała płyta. I o czym będzie. Muzyka to są emocje, które siedzą we mnie, w środku. I pukają od wewnętrznej ściany tej mojej pustej głowy, bo chcą wyjść na zewnątrz. I wtedy uruchamia się coś w rodzaju kreatora-demiurga, który pozwala im wydostać się na świat. A bazą dla tych rzeczy jest po prostu muzyka.

W filmie scenarzysta cię ogranicza scenariuszem, reżyser cię kreuje, jak chce…
I jest nad tobą jeszcze producent, który cię zatrudnia. W filmie musisz się swoich dialogów, monologów nauczyć na pamięć, zagrać, wyinterpretować najlepiej jak potrafisz, ale zawsze masz kogoś obok, nad sobą, który ci powie: „Oj nie, nie, panie Jakubik. Proszę tego tak nie robić”. A jak robisz muzykę i siedzisz w sali prób z kumplami z Dr Misio, czy tak jak w przypadku „Szatana na Kabatach” zamykam się w studiu z Kubą Galińskim, to nie mamy nad sobą żadnego reżysera, producenta, który nam mówi: „Zróbcie panowie jakoś inaczej ten kawałek, bo coś tu nie brzmi”. Tu wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas.

Pełna wolność. Teraz bardziej muzyka niż film?

Działam równolegle. Żadnej z tych trzech moich planet twórczych aktywności: aktorstwa, reżyserii filmowej i teatralnej i trzeciej planety pod nazwą muzyka, nie chciałbym zostawić za żadną cenę. Bo każda z nich daje mi coś zupełnie innego, to, czego nie znajduję w pozostałych przestrzeniach mojej twórczej aktywności.

Artysta, taki pełną gębą, ciągle czegoś szuka, chce się rozwijać…
Musisz to powiedzieć mojej żonie (śmiech). Ona cały czas mi powtarza, że jestem totalnym pracoholikiem. Po drugie to rzeczywiście mam w sobie jakieś twórcze ADHD – cały czas mi coś tam chodzi po głowie i musi w końcu znaleźć ujście – czy to w postaci piosenki, czy jakiegoś scenariusza. A po trzecie, taką moją cechą, którą w sobie bardzo hołubię, jest potrzeba szukania. Lubię penetrować najróżniejsze, dziwne obszary, o których bym jakiś czas temu zupełnie nie pomyślał. O, a propos, muszę ci o czymś powiedzieć, bo zapomnę…

Mów.
Ostatni rok miałem bardzo intensywny filmowo. Było bardzo dużo, nawet za dużo, tego Jakubika. Wyskakiwał niemal z każdej lodówki. I w listopadzie pomyślałem sobie, że zrobię sobie w przyszłym roku przerwę od kina, będę miał solową płytę „Szatan na Kabatach”, chcę grać z tym materiałem koncerty, oczywiście niezależnie od Dr Misio, który cały czas jeździ w trasy i ma się świetnie. Pomyślałem, że taka przerwa od filmu zrobi mi dobrze, bo trochę się wypaliłem, bo będę mógł znowu zatęsknić za planem filmowym. A przede wszystkim zrobi dobrze wszystkim widzom, bo boję się, żeby ta moja Jakubikowa facjata się nie opatrzyła. I ze mną tak jest, że gdy generuję pewien rodzaj energii, to nagle ona wraca do mnie, pełna różnych, dziwnych propozycji. I taką propozycją było nagranie piosenki z L.U.C.-iem, na jego ostatnią płytę „Good L.U.C.K.”. A już taką kosmiczną, odległą ode mnie o setki lat świetlnych, propozycją była ta od Artura Zagajewskiego, to wybitny kompozytor współczesnej muzyki poważnej, nominowany w tym roku do Paszportu Polityki, który zaproponował mi współpracę. Już 28 kwietnia, w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, odbędzie się światowa prapremiera utworu Artura Zagajewskiego, w moim wykonaniu, z towarzyszeniem Orkiestry Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca. To koncert „#PiękniCzterdziestoletni” w ramach festiwalu Musica Polonica Nova, a utwór to „Święty Boże, Święty Mocny”, na podstawie poematu „Hymny” Jana Kasprowicza. I powiem ci, że się strasznie bałem tego nowego wyzwania, bo umówmy się, miałem i nadal mam, duży dystans do muzyki współczesnej. Nie rozumiem tego zjawiska do końca – a to i tak najbardziej delikatne i dyplomatyczne określenie. Natomiast spotkanie z Arturem Zagajewskim, ten rodzaj punkowej energii w czasie prób, który się między nami wytworzył, był niesamowity. Powiem ci, że tu, we Wrocławiu, to będzie poważny współczesny punk rock ubrany we frak filharmonii. Zapraszam, to będzie arcyciekawa podróż.

To będzie jeden, jedyny koncert? Jedyne wykonanie na żywo?
Mam nadzieję, że nie. Gdzieś tam planowany jest jeszcze jakiś wspólny koncert. Może w NOSPR w Katowicach? Zobaczymy. Ale wiesz, ze mną jest tak, że jeśli z kimś poczuję artystyczną fazę, to jestem bardzo lojalny i przywiązuję się. Dlatego mam nadzieję, że w przyszłości coś jeszcze razem z Arturem zrobię. Tak samo było z moim spotkaniem z Olafem Deriglasoffem, który był producentem muzycznym dwóch pierwszych płyt Dr Misio. I skutkiem tego była nasza wspólna ekstrawertyczna płyta „40 przebojów”. I tak samo było w przypadku solowego albumu „Szatan na Kabatach”, który zrobiłem z Kubą Galińskim, producentem muzycznym płyty „Zmartwychwstaniemy” Dr Misio.

Z ilości piosenek, które razem zrobiliście na twoją solową płytę, rozumiem, że się świetnie rozumiecie.
Absolutnie. Któregoś dnia, kiedy siedzieliśmy nad aranżacjami płyty „Zmartwychwstaniemy”, nie wiem, byliśmy zmęczeni, mieliśmy może gorszy dzień i nie mieliśmy pomysłów na kolejne numery. I nagle Kuba po prostu wziął gitarę i zaczął grać. Zapytał mnie: „A masz jakiś tekst?” Dałem, spróbowaliśmy, zaśpiewałem i tak w trakcie pracy nad płytą Dr Misio powstały trzy zupełnie nowe piosenki. Z potrzeby chwili, wyrażenia się, z tej energii chwili – niczemu to nie miało służyć, nie mieliśmy z tym związanych żadnych planów: zrobiliśmy to dla zabawy, dla siebie. Ale ja z tyłu głowy już miałem, że to jest gość, z którym chciałbym zrobić, tylko we dwóch, płytę. Bo facet jest młodszy ode mnie o kilkanaście lat, ma wielką wrażliwość, wyobraźnię muzyczną. I tak się stało. Jest nam bardzo razem po drodze.

A Krzysztof Varga? Autor, współautor tekstów?
Krzysiek ma swoje gorzkie, sarkastyczne podejście do świata, genialne poczucie humoru. Ja jego teksty, oczywiście za jego zgodą, i Marcina Świetlickiego, który również popełnił dla mnie parę kawałków, zawłaszczam sobie, robię po swojemu, zmieniam, transponuję na swoją wrażliwość, na swoje doświadczenia, na swoje emocje.

„Szatan na Kabatach” jest bardzo twój.
To moja najbardziej intymna, najbardziej prywatna płyta. Jakiś rodzaj zwierzenia się, próby wyspowiadania się, podzielenia się moimi prywatnymi rzeczami. Dlatego się podpisałem pod paroma tekstami. Dla mnie na przykład piosenka „Plan antypaństwowy” to jest taka próba zrobienia małego résumé. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego przez całe życie muszę się ukrywać, uciekać przed ludźmi, przed światem, dlaczego muszę cały czas zmieniać twarze, chować się, bo tak naprawdę – wbrew pozorom – nie jestem typem wodzireja, takiego gościa co rządzi na imprezach i opowiada setki anegdot z tras koncertowych czy planów filmowych, żeby zabawić towarzystwo. Jestem raczej typem obserwatora, słuchacza. Lubię sobie usiąść ze szklanką whiskey i popatrzeć na ludzi, posłuchać ich, niż być w centrum zainteresowania. To jest taki mój rodzaj strachu przed ludźmi – po prostu. I dla mnie te piosenki, te teksty są próbą, nadzieją skomunikowania się z ludźmi. W Dr Misio jestem schowany za anturażem rockandrollowej kapeli, za muzykami, za ostrymi dźwiękami gitar. A tutaj wychodzę na solo, jestem bezbronny, wręcz nagi – wiem, że nie będę się na scenie rozbierać do niebieskich majciochów, podkoszulki-
-żonobijki na ramiączkach i klapek Kubota, jak w dawnych czasach się działo na koncertach Dr Misio (śmiech). W solowym materiale, gdy go gram na koncertach, jestem jakiś emocjonalnie nagi i bezbronny. Stoję po prostu przed publicznością, śpiewam smutne, nostalgiczne piosenki i to jest dla mnie ogromne wyzwanie. Mam nadzieję, że do mojego ukochanego Wrocławia przyjadę z tym projektem muzycznym jak najszybciej.

Wrocław cały czas siedzi głęboko w twoim sercu?
Cały czas. Dla mnie Wrocław, oprócz szkoły aktorskiej, którą tu kończyłem, to również Radio Wrocław, w którym pracowałem przez siedem lat.

Co robiłeś w radiu?
Wszystko – począwszy od czytania porannych serwisów, kiedy to musiałem być przed szóstą rano w formie. Trafiłem do radia tuż po zakończeniu studiów – ta szósta, przy studenckim sposobie życia, to była karczemna godzina. To było nieludzkie. Żeby przeczytać wyraźnie, z poprawną dykcją poranne wiadomości o godzinie szóstej rano to było naprawdę wielkie wyzwanie – dlatego pewnie szybko tę pracę straciłem. Później zacząłem pracować w radiowej reklamie, potem awansowałem, robiłem słuchowiska – jako aktor i jako reżyser. To były takie moje pierwsze kroki w reżyserii. Pamiętam, że dla teatru Polskiego Radia robiłem Czechowa, obieriutów, potem cykl „BHP – Biuro Historii Paradoksalnych”. I w końcu wylądowałem na kilka lat w takim programie „Wakacje z biznesem i przygodą” – w parze z Leszkiem Kopciem, a panowie ze Studia 202 – Staszek Szelc, Leszek Niedzielski, Jurek Skoczylas i Jan Kaczmarek – wielka szkoda, że dzisiaj z nami go nie ma – prowadzili, na zmianę ze mną, ten program. To była dla mnie olbrzymia nobilitacja i fantastyczna przygoda, bo to był program na żywo, który się prowadziło przez siedem godzin, od 9 do 16. Robiliśmy z Leszkiem Kopciem różne radiowe cuda – wzorowane na „Wojnie światów” Orsona Wellesa, kiedy to ludzie uwierzyli w fikcję, którą generowało radiowe studio. I myśmy też tworzyli różne zdarzenia, a ludzie w to wierzyli.

Co na przykład?
To nie był oczywiście ten kaliber, żeby ludzie zaczęli uciekać z domu przekonani, że trwa inwazja kosmitów. (śmiech) Ale była interakcja. Kiedyś udawaliśmy, że ciężarówka na radiowym placu przy Karkonoskiej cofała i wysypała do naszego studia tonę węgla. Były, na niby, efekty bitego szkła, sypiącego się węgla, a ja odgrywałem wszystkie role: kierowcy, pomocnika… Ludzie uwierzyli w to i kiedy w końcu powiedzieliśmy na antenie, że można przyjechać do radia z wiadrami po węgiel, to przyjeżdżali i na portierni pytali, gdzie można ten węgiel za darmo dostać. Ja do tych wrocławskich wspomnień wracam co rusz. Trzy lata temu do tego radiowego studia zabrałem starszego syna, w sentymentalną podróż: pokazałem mu radio, muzeum radiowe, spotkaliśmy się z realizatorami, a rok temu odbyłem podobną podróż z moim młodszym synem.

Oprócz występu w NFM, z orkiestrą, przyjedziesz do Wrocławia na Międzynarodowy Festiwal Kryminału.
Irek Grin, szef festiwalu, mnie zaprosił do bardzo zacnej rzeczy, do udziału w cyklu „Zakazane lektury”. Chodzi o książki wycofane z kanonu lektur szkolnych. I będę w Hali Stulecia 23 maja czytał „Śledztwo” Stanisława Lema. Zapraszam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Arek Jakubik: Nie będę się na scenie rozbierać do niebieskich majciochów, podkoszulki-żonobijki i klapek Kubota - Gazeta Wrocławska

Komentarze 4

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

t
ten
... UBek i dalej SBek - pseudonim Mengele - czy dalej żyje..?
p
pioter
WRACAJ PRZERZUCAĆ AZBEST!
j
ja
I programów rozrywkowych typu Wiesio Szoł. I nie robić z siebie nie wiadomo jakiego artysty, bo nigdy nim nie był i nie będzie.
W
Wesoły
Głupi Stary Cep
Wróć na i.pl Portal i.pl