Antoni Libera: Mrożek nie zdałby dzisiejszej matury

Antoni Libera
Kto jest w stanie zdać maturę? Ilu obywateli ze średnim wykształceniem zdołałoby z marszu zaliczyć egzamin dojrzałości? Na to co roku powtarzane pytanie postanowiłem odpowiedzieć na własnym przykładzie. W... godzinę napisałem rozprawkę o miniopowiadaniu Mrożka "Lolo". Zdałem!

Pytanie o przydatność takiej czy innej wiedzy w życiu człowieka, a zwłaszcza o jej skalę i trwałość, jest zapewne pytaniem odwiecznym.

W każdym razie w czasach mojej młodości (lata 60.) było ono nieustannie dyskutowane i stanowiło element szkolnego folkloru. Kwestia ta wybuchała ze szczególną mocą, gdy ktoś został zagięty na jakimś szczególe, gdy nie zaliczył, bo nie znał jakiejś dokładnej daty, albo nie umiał wymienić wszystkich odnóg i czułek jakiegoś owada, albo popełnił kilka błędów ortograficznych w wypracowaniu klasowym, które pod innymi względami było zadowalające, a nawet bardzo dobre.

Wykłócając się wtedy z nauczycielem o stopień (a czynili to nie tylko poszkodowani uczniowie, ale i ich rodzice, przychodzący do szkoły z interwencją), wysuwano koronny argument, że przecież znajomość owego szczegółu, czy szerzej: detalicznej wiedzy, nie zbawi przecież człowieka. Do czego mu to potrzebne? Co z tego będzie miał? Ledwo skończy szkołę, i tak to zaraz zapomni, wszak interesuje się zupełnie czymś innym, a jego plany życiowe nie mają nic wspólnego z datą bitwy pod Termopilami, czułkami owada, a nawet z ortografią.

Nauczyciel odpowiadał wtedy, że w nauce nie chodzi wyłącznie o zdobycie określonych wiadomości, lecz o gimnastykę umysłu, o umiejętność zapamiętywania danych, o technikę uczenia się czegokolwiek, a jednocześnie o rygor: o to, żeby pokonywać trudności i przeszkody, bo to ćwiczy zarówno inteligencję, jak i charakter.

Kwestia ta, w nieco innej formie, powracała rokrocznie z okazji matur. Po ogłoszeniu tematów, zwłaszcza z polskiego, wywiązywała się dyskusja, nieraz toczona również na łamach prasy,
ilu obywateli ze średnim wykształceniem zdołałoby z marszu zdać egzamin dojrzałości. Oczywiście, sami nauczyciele to co innego, ci siedzą w temacie na co dzień, więc z pewnością by zdali. Chociaż nawet i oni?!

Czy taki matematyk, na przykład, który bądź co bądź ma więcej niż maturę, bo dyplom wyższej uczelni, napisałby wypracowanie na temat "Wesela" lub "Dziadów", nie mówiąc już o interpretacji jakiegoś wiersza? Albo czy historyczka umiałaby w ogóle się zabrać do zadania z fizyki? Spekulacje te rozciągano na znane osobistości kultury i nauki, na pisarzy i profesorów uniwersytetu. Czasem z ich strony młodzież (i stojąca za nią murem rzesza rodzicielska) otrzymywała niespodziewane duchowe i moralne wsparcie.

Oto jakiś luminarz takiej czy innej dyscypliny oświadczał publicznie, że absolutnie nie zdałby matury, i to z żadnego przedmiotu, nawet z tego, który jest jego specjalnością. Jerzy Andrzejewski, autor słynnego "Popiołu i diamentu", książki, która należała do kanonu lektur szkolnych, kilkakrotnie anonsował, że nie napisałby na żaden z podanych tematów. Oczywiście, była to forma krytyki tak a nie inaczej stawianych i formułowanych zadań, niemniej kryła się pod nią głębsza wątpliwość. Na ile jednorazowy akt zdania egzaminu pasuje maturzystę na człowieka dojrzałego? I w ogóle czemu służy umiejętność analizy utworu literackiego?

Niedawno los zafundował mi przygodę, która odesłała mnie w dawne czasy, a zarazem stała się swoistą pointą owych młodzieńczych dyskusji i perypetii. Otóż w związku z kontrowersyjnym pomysłem tzw. klucza, który miał być stosowany w ocenie wypracowań z polskiego, podjęto akcję mającą na celu weryfikację tej idei.

Redakcja jednego z dzienników w dniu matur (zupełnie jak w mrzonkach z czasów mojej młodości!) zwróciła się do kilku osób publicznie znanych z propozycją, aby w ciągu dwóch-trzech godzin, do chwili zamknięcia egzaminów i ogłoszenia rozwiązań, poddali się eksperymentowi i napisali rozprawkę na jeden z podanych tematów. Przez dłuższy czas nie znajdywano chętnych.

Indagowane osoby na ogół wykręcały się brakiem czasu, choć niektóre otwarcie przyznawały, że nie chcą wystawiać się na pośmiewisko, bo z pew-nością nie wypadłyby zadowalająco. Kiedy z propozycją zwrócono się do mnie, do końca egzaminu zostało niespełna półtorej godziny. Zapytałem o tematy.

Jeden z nich dotyczył miniopowiadania Mrożka "Lolo". Znałem je na tyle dobrze, że nie musiałem go sobie przypominać. Postanowiłem zaryzykować i samemu spełnić nieziszczoną nigdy młodzieńczą fantazję. Zgodziłem się i tak jak stałem, a ściślej, siedziałem, napisałem. Po godzinie, na 15 minut przed końcem egzaminu, odesłałem swoje wypracowanie mailem. Zostało one anonimowo ocenione przez minikomisję, która stosowała kryteria "klucza". Dostałem trzy z plusem. Zdałem!

Ale to nie koniec historii. Wkrótce wywieszono w internecie wypracowanie wzorcowe na ten temat. Przeczytałem je i opadły mi ręce. Według mojej oceny, było ono zupełnie niesłuszne, a przy tym napisane okropnym, szkaradnym stylem. Nie zwlekając, wysłałem je Mrożkowi, referując przy okazji całą sprawę. Oddzwonił wkrótce i zakomunikował mi w charakterystyczny dla niego, lakoniczny sposób: - Masz szczęście, ja bym nie zdał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl