Anna Tarnowska. Wielokrotna miss i wzięta modelka ze Szczecina stawia kolejny ważny krok w karierze. ZDJĘCIA

Agata Maksymiuk
Agata Maksymiuk
fot. Konrad Werkowicz - @werkowicz
Anna Tarnowska. Uosobienie piękna, ale i pokory - to pierwsze, co przychodzi do głowy po rozmowie z Anią Tarnowską, szczecinianką i jedną z najpiękniejszych kobiet w Polsce i na świecie. Zdobywczyni licznych tytułów Miss, dziś pracuje jako wzięta modelka. Ludzie mówią, że to lekka praca, ale często nie wiedzą o czym mówią. Tym bardziej cieszymy się, że Ania znalazła chwilę, by obalić kilka stereotypów i odsłonić kulisy zawodu, w którym wizerunek gra pierwsze skrzypce.

Anna Tarnowska, wielokrotna Miss, modelka i narzeczona Rafała Brzozowskiego. To tak oficjalnie, a bardziej prywatnie?

- Prywatnie jestem człowiekiem - takim z krwi i kości, jak każdy. Nie myślę o sobie przez pryzmat innych czy pracy, jestem jaka jestem (uśmiech). Kiedy ludzie pytają - czym się zajmujesz? To chętnie opowiadam. Najczęściej zdarza się to podczas castingów. Wyjaśniam wtedy, że pracuję jako modelka, a do tego występuję w reklamach i serialach. Dzielę się też moimi zainteresowaniami. Wśród znajomych wygląda to trochę inaczej. Wielu z nich dziwi się, kiedy wychodzi na jaw, że na koncie mam kilka tytułów Miss (śmiech). Oczywiście to nie tak, że się tego wstydzę! Po prostu nie lubię się chwalić. - Cześć, jestem wielokrotną Miss, a ty czym się zajmujesz? Kto tak mówi?! (śmiech). Uważam, że jeśli ktoś skojarzy mnie z konkursami czy występami w telewizji, to po prostu o to zapyta, a jak nie będzie chciał to pewnie to „wygoogla”.

ZOBACZ TEŻ:

Twoja praca wiąże się jednak z pewnością siebie. To coś, co ma się w sobie, czy trzeba się tego nauczyć?

- Zawsze lubiłam pracę przed aparatem i kamerą. Podczas udziału w konkursach Miss miałam sporo styczności z występami na żywo przed publicznością, z nagraniami, z wywiadami czy z sesjami zdjęciowymi. Nigdy nie odczuwałam tremy, bardziej ekscytację. Pamiętam finał Miss Polonia. Rodzice i przyjaciele pytali się mnie wtedy - jak możesz się nie stresować? W zasadzie sama nie wiem jak (uśmiech). Pewnie, że czuję ten dreszcz i adrenalinę związaną z wyjściem na scenę, ale to emocje, które działają na mnie motywująco, nie paraliżująco. Rodzice nie mogą się temu nadziwić i wciąż powtarzają: przecież jako dziecko byłaś taka nieśmiała (śmiech). Teraz powiedziałabym, że jestem osobą obserwującą. Lubię najpierw zbadać otoczenie, zanim się odezwę. Należę do spokojnych osób, nie wyrywam się przed szereg. Jako dziewczynka, rzeczywiście byłam nieśmiała, ale wybory Miss i praca w modelingu pozwoliły mi to zmienić.

No popatrz, a mówią, że to tylko uśmiechanie się i pozowanie do zdjęć (uśmiech).

- Tak mówią (śmiech). Ale tak nie jest. Każdy, kto miał choć trochę styczności z planem zdjęciowym czy nagraniowym, ten wie, o czym mowa. Wszystkie wybory Miss to świetne przeżycia. Zwiedziłam w ten sposób pół świata i poznałam wspaniałych ludzi. Tylko, że jednocześnie to był szalenie wymagający okres. Podczas przygotowań do konkursów nie ma miejsca na słabości i narzekania. Harmonogram dnia jest bardzo napięty, a człowiek szybko robi się zmęczony. Mimo tego, trzeba dostosować się, zachować uśmiech na twarzy i podtrzymać dobry wygląd. Taka praca, to prawdziwa szkoła pokory. Aparat i kamera mocno wyciągają energię. Potwierdzają to nawet osoby, które nie pozują, a po prostu od czasu do czasu znajdą się na planie. Często biorę udział w sesjach promujących bieliznę. To wspaniała sprawa, ale na pewno nielekka. Przez cały czas muszę kontrolować każdy jeden mięsień mojego ciała - od palców u stóp, aż po czubek głowy. Wystarczy, że na chwilę odjadę gdzieś myślami, a już słyszę głos fotografa - ożyw twarz, ożyw twarz i skup się! Inaczej, ale równie wymagająco jest przy reklamach. To niby tylko kilka minut, które można zobaczyć w telewizji, ale żeby tych kilka minut powstało, potrzeba sporego zespołu ludzi i godzin oczekiwania na występ. Myślę, że każdy aktor to potwierdzi - w tej pracy najtrudniejsze jest czekanie.

To taka praca, która chyba nie sprzyja nawiązywaniu stałych relacji?

- Mam to szczęście, że mój partner pracuje, może nie w tej samej, ale w podobnej branży. Dlatego doskonale się rozumiemy. Ale to prawda! Życie z osobą, która nie zna specyfiki tego zawodu, może być trudne. Wyobraź sobie - wracasz do domu po kilkunastu godzinach na planie zdjęciowym, padasz na kanapę i mówisz - ale jestem zmęczona. A w odpowiedzi, zamiast słów wsparcia słyszysz: ale przepraszam, co Ty takiego robiłaś? Przecież tylko pozowałaś do zdjęć. To na pewno nie pomaga w związku. Na szczęście to problem, który mnie nie dotyczy.

W takim razie zostawmy ten problem na boku, a przejdźmy do innego (uśmiech). Wyszperałam w internecie, że Twój udział w wyborach Miss, to wcale nie było spełnienie marzeń, a efekt namowy przyjaciółki. O mały włos, a zostałabyś kimś innym?

- Żartuję sobie - uważaj o czym marzysz, bo może się to spełnić (śmiech). Od zawsze marzyłam o podróżach. Nie za bardzo wiedziałam jak będę podróżować, ale czułam, że będę. Nagle pojawiły się wybory i odpowiedź na to pytanie sama mnie znalazła. Nie zmienia to faktu, że nigdy nie miałam aspiracji, by zostać Miss. Pamiętam, to był czas kiedy zaczęłam pracować w szczecińskiej agencji modelek. Na jednym z pokazów poznałam Gosię Rożniecką, też Miss, która akurat organizowała wybory Miss Ziemi Zachodniopomorskiej. Zaczęła mnie namawiać do udziału. Pierwsze moje myśli były zlepkiem w stylu - ja Miss? Boże nie! Absolutnie nie... (śmiech). I kiedy już wydawało się, że zostałam przekonana do castingu, to w ostatniej chwili wykręciłam się zajęciami na uczelni. Gosia była jednak uparta i przyjechała do mnie z kartą castingową. Szybko okazało się, że konkurs odbędzie się w bardzo gorącym dla mnie czasie. Wyjazd na targi do Niemiec, szkoła i jeszcze obóz sportowy. Nie miałam możliwości uczestniczenia we wszystkich zgrupowaniach i próbach. Nawet na sam finał musiałam „urwać się” od obowiązków. Poszłam na żywioł i okazało się, że wygrałam.

Jak Twoje zwycięstwo potraktowały pozostałe uczestniczki konkursu?

- Nietrudno sobie wyobrazić, jak na mnie patrzyły… Nie były zadowolone z wyboru jury i nawet tego nie ukrywały. Z jednej strony rozumiem ich żal. Nie ćwiczyłam tyle co one, nie pojawiałam się na zgrupowaniach. Nie zdążyłyśmy się nawet poznać. Nagle przyjeżdżam na finał i wygrywam. Ale z drugiej strony, to przecież miała być przygoda, zabawa. Miałam bardzo luźny stosunek do tego wydarzenia. Traktowałam je, jak jeden z pokazów mody. Nie zastanawiałam się, że ktoś może podchodzić do konkursu z taką śmiertelną powagą i mieć w sobie zawiść. Był moment, kiedy pomyślałam: jeśli tak to ma wyglądać, to ja dalej nie idę. I tu znów pojawiły się moje przyjaciółki. Przekonały mnie, że skoro powiedziałam „A” to trzeba powiedzieć „B”. I tak pojechałam na ćwierćfinały Miss Polonia, później półfinały, aż w końcu dostałam się do finału. Pozostałe wybory Miss jakoś tak same się nasuwały (uśmiech).

A jak Twoi rodzice do tego podchodzili? Byłaś w wieku, kiedy większość ludzi decyduje o tym, czym zajmie się w przyszłości. Nie czułaś presji, żeby porzucić tę „zabawę” i zająć się poważnymi sprawami - skończyć szkołę, zostać lekarzem?

- Ale trafiłaś! Moi rodzice są lekarzami, podobnie jak byli nimi moi dziadkowie (uśmiech). Na szczęście nigdy z ich strony nie odczuwałam presji, że muszę zdobyć wykształcenie medyczne. Cieszę się z tego, bo wiem, że nie nadawałbym się do tej pracy. Nie lubię widoku krwi, jestem nadwrażliwa, przeżywałabym każde cierpienie jak swoje. Byłabym naprawdę fatalnym lekarzem (śmiech). Do tej pracy trzeba mieć predyspozycje. Moi rodzice je mają, ja nie. Mimo tego, mama i tata zawsze bardzo mnie wspierali i pomagali kiedy tego potrzebowałam. Właśnie, wspomniałaś o „zabawie”. Dziś wiem, że modeling to poważna praca, ale rzeczywiście dorastałam w poczuciu, że tak nie jest. Z perspektywy czasu, wydaje mi się, że takie podejście warunkuje miejsce, w którym się dorasta. Szczecin to piękne miasto, ale raczej trudno jest się w nim utrzymać z modelingu czy aktorstwa. Nie jest to niemożliwe, ale w stolicy na pewno łatwiej o pracę. To chyba dlatego, tak do tego podchodziłam.

Tak szybko weszłaś w tę branżę, że zastanawiam się, czy w ogóle zdążyłaś poznać inny rynek pracy?

- Tak, tak… Obroniłam pracę magisterską w Szczecinie i później przez rok pracowałam w banku. Kiedy przeprowadziłam się do Warszawy związałam się z jedną z korporacji, działałam w marketingu. Każde z tych stanowisk było dla mnie bardzo wartościowym doświadczeniem i pomogło mi się rozwinąć. Tylko, że gdzieś w środku czułam, że to nie to. Ja po prostu nie mogę pracować w biurze w godzinach od - do. Mam artystyczną duszę, lubię kreatywność, mam swoje pomysły, kocham je realizować. Lubię, kiedy coś się dzieję, kiedy każdy następny dzień kryje niespodziankę. Dlatego praca modelki i aktorki jest dla mnie idealna.

Ale to też praca, która mocno szufladkuje. - Ania Tarnowska, narzeczona Rafała. Ania, ta wysoka blondynka ze Szczecina. Ania, ta co pozuje w reklamach bielizny. Do tego dochodzi jeszcze hejt.

- Staram się nie zwracać szczególnej uwagi na złośliwe komentarze. To tak już chyba jest, że kiedy ludzie widzą atrakcyjną dziewczynę, z góry zakładają, że jest głupia jak but. Ale to dotyczy nie tylko mojej branży. Pamiętam, że pracując na etacie, podczas jednego z wyjazdowych spotkań miałam okazję dłużej porozmawiać z dyrektorem firmy. Po spotkaniu powiedział mi wprost - wiesz co, myślałem, że jesteś głupsza. Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Takie uwagi zawsze szokują. Mówi się, że ładnym dziewczynom jest łatwiej. To nieprawda, uroda czasem pomaga, a czasem przeszkadza. Tak samo jest z ocenianiem ludzi przez pryzmat ich partnerów. Ja i Rafał jesteśmy parą, ale jesteśmy też dwiema różnymi osobami. Tak, jesteśmy zaręczeni i tak, mamy wspólne plany na przyszłość, tylko nie można zapomnieć, że każde z nas ma za sobą inny bagaż doświadczeń, inne spojrzenie na sprawy i inne talenty do pokazania. Oczywiście, że się uzupełniamy, ale jesteśmy dwoma odrębnymi jednostkami.

Czuję, że nie jesteś fanką nagłówków tabloidów i portali plotkarskich (uśmiech).

- Czasem zauważę w internecie czy w prasie nagłówki w stylu - pokazała męża, pokazał żonę. Brzmi to, co najmniej, jakby ta osoba chowała swojego partnera w szafie i wyciągała go stamtąd jedynie na specjalne okazje. Bo przecież jedyną funkcją tej osoby jest „bycie partnerem”. Nie podoba mi się to, bo w ten sposób utrwala się stereotypy. W naszym związku każde z nas pracuje na własny rachunek. Nie wykorzystuję naszych relacji do zdobywania zleceń czy kształtowania wizerunku. Przez długi czas agencja reklamowa, z którą współpracuję, nie wiedziała, że jesteśmy parą. Dowiedzieli się po kilku latach z mediów. Poszłam z Rafałem na galę Telekamer, nasze zdjęcia znalazły się w sieci. Agencja była zaskoczona: jak ja mogłam to ukrywać?! Ja tego nie ukrywam, ale też się tym nie chwalę. W zasadzie zaczęłyśmy od tego rozmowę. Tak, jak nie będę mówić: cześć jestem wielokrotną Miss, a ty czym się zajmujesz? Tak nie będę się witać: cześć, jestem narzeczoną Rafała Brzozowskiego. A Ty? (śmiech). Z Rafałem staramy się chronić nasze życie prywatne, nie sprzedajemy go mediom. Czasem przyglądam się, jak osoby publiczne coraz bardziej poszerzają granice swojej dostępności i prywatności, a później wściekają się, że obcy ludzie wchodzą w ich życie z butami. Cóż, takie są konsekwencje. My wolimy spokój.

POLECAMY RÓWNIEŻ:

A czy okładka Playboya nie zatrzęsła tym spokojem? To chyba był pewien przełom w Twojej karierze?

- Tak szczerze mówiąc to... nie. Uczestniczki konkursów piękności często otrzymują zaproszenia na okładki najróżniejszych pism. Ja również takie dostawałam, ale nigdy wcześniej nie czułam się gotowa do wystąpienia w Playboyu. Wydaje mi się, że byłam na to za młoda. Sesja, o której mówimy, odbyła się dokładnie w moje 30-ste urodziny. Dla mnie to było wydarzenie symboliczne, a do tego piękna pamiątka. Kiedy przekraczamy 30-stkę uruchamia się w nas większa świadomość, w tym większa świadomość swojej kobiecości, swojego ciała. Dzięki temu bardziej wiemy czego chcemy. Tak było też z tą sesją. Zaplanowałam ją sama tak, by była spójna ze mną.

Często kiedy mówi się o sesjach odsłaniających nagość, szybko zderza się z tematem body positive. To obszar dyskusji, którego łatwo naruszyć granice. Zdarzyło Ci się to?

- Mam dość kobiecą figurę. Nigdy nie byłam typowo wybiegową modelką. Te dziewczyny są naprawdę bardzo wysokie i bardzo szczupłe. Ja ze swoją sylwetką nie wpisuje się w ich wymiary. Dlatego na pokazach bywało, że nie mieściłam się we wszystkie kreacje. Ale nie wstydzę się tego, czuję się dobrze ze swoim ciałem. Staram się prowadzić zdrowy tryb życia, właściwie odżywiać. Mam też to szczęście, że nie muszę się z niczym specjalnie ograniczać i nie stosuję diet. Zresztą jestem przeciwniczką promocji odchudzania. Chyba jedynym efektem tych działań jest presja wyglądu, jaką kobiety noszą na swoich barkach. Nie ma to nic wspólnego ze zdrowiem.

Przypomniała mi się wpadka Ani Lewandowskiej, która na Instastory zamieściła wideo jak tańczy w przebraniu osoby otyłej. To coś, co nieprędko zniknie z internetu. Czujesz odpowiedzialność i skalę dotarcia treści, które zamieszczasz w sieci?

- Dość starannie dobieram materiały, które publikuję. Poruszam się w tematyce zdrowego trybu życia i próbuję zarażać innych pozytywną energią. Mam świadomość tego, że czasem nawet niechcący można kogoś zranić. Podkreślam: niechcący. Dlatego trudno mi ocenić przykład, który wymieniłaś, tym bardziej, że zupełnie o tym nie słyszałam! Ale jestem pewna, że Ania nie miała złych zamiarów. Otyłość, to nie zawsze efekt lenistwa czy obżarstwa, ale też chorób. Kto jak kto, ale osoba zajmująca się treningami i promocją zdrowego stylu życia, na pewno ma tę świadomość. Przyznam się, że ostatnio zastanawiałam się nad kształtem treści publikowanych w mediach społecznościowych. W znaczącej przewadze są to posty o pozytywnym przesłaniu, przyjemne w odbiorze. Z jednej strony, to bardzo fajne, bo to motywuje. Z drugiej strony, daje to odbiorcą złudne poczucie, że życie może być idealne, jak na zdjęciu. Myślę, że brakuje nam jeszcze świadomości, że media społecznościowe to kanał komunikacji, a nie miejsce do rozliczania się ze swoich emocji czy prywatnych spraw.

No i tak przebrnęłyśmy przez wszystkie pytania. Kiedyś przeczytałam, że kandydatki na Miss są mistrzami w odpowiadaniu na pytania.
- Coś w tym jest, bo naprawdę różne pytania się zdarzają (śmiech).

Pamiętasz te najdziwniejsze, albo najtrudniejsze?

- Musiałabym się chwilę zastanowić. Podczas finału Miss Polonia jury zapytało mnie, ile wynosi „becikowe” w Polsce. To było trochę zaskakujące (śmiech). Z kolei podczas konkursu na Białorusi musiałam zająć stanowisko: czy zgadzam się, że kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się dziećmi i mężem? Podobało mi się to pytanie, bo rzeczywiście mogłam wygłosić, co na ten temat myślę. Niektóre konkursy też rezygnowały z pytań, na rzecz małych przemówień. W Makao podczas finałów Miss International dziewczyny, które weszły do top 12 musiały je wygłosić. Zdradzę ci, że chyba większość tego przemówienia pamiętam do dziś (śmiech). Podobnie było przy finale Miss Świata Studentek. Mówiłam wtedy o problemie powodzi. Miałyśmy świetnego moderatora. Do tego dziewczyny pochodziły z najróżniejszych stron świata, więc każda miała inne spojrzenie na te same tematy. Można było się wiele nauczyć i poznać wiele nowych perspektyw, a przy tym ominąć frazesy, za którymi nic nie stoi jak słynne „marzę o pokoju na świecie”.

Jednak gdyby dziewczyny chciały, to chyba mogłyby zawalczyć o pokój na świecie?

- Zdecydowanie tak.

POLECAMY RÓWNIEŻ:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl