Anna K. Maleszko: Polskę i Japonię łączą tragiczne losy

Anita Czupryn
W tym roku Polska obchodzi setną rocznicę nawiązania stosunków dyplomatycznych z Japonią. O tym, co łączy Polaków i Japończyków, a także o japońskiej sztuce i skarbach muzealnych mówi Anna Katarzyna Maleszko, kustosz kolekcji japońskiej Muzeum Narodowego w Warszawie.

Co Panią urzeka w sztuce japońskiej?
To zauroczenie zrodziło się dość dawno temu, ale wyszło z inspiracji sztuką polską przełomu wieków, gdzie jednym z ważnych nurtów była secesja w całej Europie, w Polsce również. Secesja bardzo wiele czerpała ze sztuki japońskiej; w jej dekoracyjności, w umiłowaniu giętkiej linii, w motywach wziętych ze świata roślin i zwierząt. Skończyłam historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim i kiedy zaczęłam pracować w Muzeum Narodowym, po roku okazało się, że jest miejsce w zbiorach sztuki orientalnej. Ówczesna kustosz, pani Łucka Sobecka zaproponowała mi tam pracę. W rzeczywistości tym miejscem interesowałam się już kończąc studia.

Pani mówi o tym, jak to się zaczęło, a mnie ciekawi, co fascynuje w japonikach eksperta, który w dziełach sztuki japońskiej, z racji wiedzy, widzi o wiele więcej, niż przeciętny odbiorca tej sztuki.
Pod swoją opieką mam i malarstwo, i rzeźbę, i drzeworyty, i rzemiosło artystyczne, ale mówiąc ogólnie, to, co mnie urzeka, to zupełnie inne widzenie świata. I nie chodzi tu tylko o egzotykę, bo dla mnie to już nie jest egzotyka, tylko, powiedziałabym, codzienność. To, co mnie oczarowało już na początku, to estetyczne podejście do najdrobniejszych zjawisk i niesłychanie wyrafinowana, przemyślana dekoracyjność. Nawet w motywie zdobniczym złożonym z kilku kresek dostrzec można niebywałą precyzję i harmonię - niczego nie ma za dużo, niczego za mało. Jest tak, jak być powinno; wspaniałe dzieło sztuki w najdrobniejszych elementach, jeśli człowiek potrafi na nie spojrzeć właściwym okiem. Wciąż sprawia mi radość obcowanie z tymi pięknymi przedmiotami i za każdym razem uczę się czegoś nowego.

Podobno, żeby poznać Japonię, wystarczy zanurzyć się w jej sztukę. Zgodzi się Pani z tym zdaniem?
I tak, i nie. Poznając sztukę japońską, poznamy sposób patrzenia Japończyków, ale tak będzie również, gdy będziemy obcować z jej literaturą, która też pokazuje ich sposób widzenia świata.

Jaki to sposób?
W niektórych przejawach podobny, w innych - zupełnie odrębny. Może sprawiło to, że żyją w takim miejscu świata, dość niebezpiecznym, ze względu na powtarzające się, gwałtowne klęski żywiołowe.

Może ta gwałtowność natury jest powodem, dla którego Japończycy lgną do harmonii i spokoju?
Na to, że Japończycy są tak opanowani, wpływ miały wieki kultury, konfucjanizm, buddyzm; to ich ukształtowało. Japończyk musi być opanowany, bo tego się od niego wymaga, zarówno od mężczyzn jak i kobiet, ale to nie znaczy, że nie ulegają namiętnościom. Wystarczy obejrzeć spektakle teatru kabuki, czy pooglądać drzeworyty. Klęski żywiołowe to jedno, ale też historia tego kraju jest bardzo trudna - przez całe wieki trwały tam wewnętrzne wojny, brutalna walka o władzę między wojowniczymi klanami, póki szogun z rodu Tokugawa nie zdobył niepodzielnej władzy dyktatorskiej. Wtedy było spokojniej, ale to nie znaczy, że życie było tam łatwe. Podobnie było podczas wielkiego skoku modernizacyjnego, kiedy Japonia została skłoniona do otwarcia swoich granic i nawiązania kontaktów dyplomatycznych i gospodarczych z resztą świata.

Jeśli już Pani o tym wspomniała, to w tym roku obchodzimy setną rocznicę nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską i Japonią. Szczególne wydarzenie, które pokazuje, że mimo dzielącej nas odległości, jest wiele rzeczy, które Polaków i Japończyków łączą.
Kontakty z Japonią Polska nawiązywała już wcześniej, jeszcze przed odzyskaniem niepodległości; przecież zarówno Roman Dmowski, jak i Józef Piłsudski jeździli do Japonii. Dlaczego Japonia ich tak interesowała? Ano, trzeba pamiętać o tym, że wygrała wojnę z Rosją w 1905 roku. Wydawało się, że Japonia, która dopiero co wkroczyła do grona państw w miarę nowoczesnych, nie ma szans z ogromnym imperium carów. Tymczasem wojska carskie się skompromitowały, Japonia wygrała. To właśnie polskich, wtedy jeszcze spiskowców i polskie organizacje, które dążyły do wykorzystania każdej koniunktury, aby sprawę polskiej niepodległości ruszyć do przodu, skłoniło do szukania w Japonii sprzymierzeńców.

Piłsudski nie miał pojęcia, że Dmowski jest w Japonii. Jak spotkali się na ulicy w Tokio, to podobno ich zamurowało

Patrząc na dzisiejszą politykę, aż trudno uwierzyć, że te dwie tak mocno różniące się ze sobą osobowości, jak Dmowski i Piłsudski, potrafili w tej sprawie działać razem.
Piłsudski nie miał pojęcia, że Dmowski jest w Japonii. Jak spotkali się na ulicy w Tokio, to podobno ich zamurowało (śmiech). Piłsudski i Dmowski to były dwa odrębne polityczne światy, odrębne wizje na przyszłość Polski, ale cel mieli jeden, wspólny - odzyskanie przez Polskę niepodległości. I w tym najważniejszym celu potrafili się sprzymierzyć.

I tak w marcu 1919 roku rząd Japonii uznał rząd Ignacego Paderewskiego i Państwo Polskie po 123 latach zaborów. Ale ciekawa jest też historia z bratem Józefa Piłsudskiego - Bronisławem, który również miał silne związki z Japonią.
Po zamachu na cara Aleksandra III Bronisław Piłsudski został ukarany wieloletnim zesłaniem i na rosyjskim Dalekim Wschodzie spędził wiele lat. To był sam kraniec Syberii. Zesłanie uczyniło z Bronisława wybitnego etnografa. Zainteresował się tam Ajnami, autochtonicznym ludem, który tam żył, ale żył też na japońskiej wyspie Hokkaido. Piłsudskiemu udało się pojechać też na Hokkaido, gdzie prowadził pionierskie badania.

Pierwszym Japończykiem, który odwiedził Polskę i to już w 1892 roku był Yasumasa Fukushima. Japoński major, późniejszy generał, który wybrał się w podróż konną z Berlina do Władywostoku, przez Polskę, zbierając informacje na temat Rosji. Jego wyprawa stała się inspiracją dla japońskiego poety, który napisał wiersz „Wspomnienie Polski”. Poemat stał się żołnierską pieśnią, którą japońskie dzieci uczyły się obowiązkowo do 1945 roku.
W Polsce Fukushima nawiązał kontakty z przedstawicielami ruchów narodowo-wyzwoleńczych. Dotarło do niego, że jesteśmy krajem ze wspaniałą przeszłością i łączą nas równie tragiczne losy, choć Japonia nigdy wcześniej nie została podbita. W przeszłości, w XIII stuleciu, dwa razy próbowali Mongołowie pod wodzą Kubilaj-chana, którzy wówczas podbili Chiny, ale los sprzyjał Japończykom, bo flota za każdym razem była dziesiątkowana u wybrzeży wysp japońskich przez potężny tajfun, nazwany przez Japończyków „kamikaze”, boski wiatr. Pokonać Japonię udało się dopiero Amerykanom w czasie II wojny światowej.

Ale kultura japońska stała się modna - w XIX i XX wieku w całej Europie, a także w Polsce. I fascynujemy się nią do dzisiaj. Jak Pani myśli, z czego ona wynika?
Często jest to poszukiwanie egzotyki, estetyki życia, jak myślę. W Europie ta fascynacja zaczęła się od odkrycia drzeworytów japońskich. Zachwycili się nimi malarze, literaci, bo było to zupełnie inne obrazowanie, operowanie wyrazistą linią, płaską, barwną plamą, niezwykła dla Europejczyków stylizacją postaci. Tak różna od europejskiego naturalizmu sztuka była prawdziwym objawieniem. Oczywiście wyroby japońskie, jak ceramika, laka docierały do Europy już wcześniej, od wieków, ale otwarcie się Japonii na Zachód w XIX wieku przyczyniło się do tego, że na odbywających się cyklicznie wielkich wystawach światowych, czy to w Paryżu, w Londynie, czy za oceanem miłośnicy sztuki mogli docenić najróżniejsze wyroby rzemiosła i malarstwa japońskiego. Interesujące jest to, że wtedy Japończycy zaczęli też tworzyć wyroby rzemiosła pod europejski gust. W malarstwie japońskim owego czasu były dwa ścierające się nurty - nihonga, czyli hołdowanie tradycji i kontynuacja dawnej sztuki, choć z elementami zaczerpniętymi już ze sztuki europejskiej - i yôga, czyli sztuka zachodnia, która była wręcz naśladownictwem i szybkim przerabianiem przez malarzy japońskich tych wszystkich „izmów” w sztuce europejskiej, czy to impresjonizmu, ekspresjonizmu, czy postimpresjonizmu.

I nadal w Polsce wszystko, co ma związek z Japonią jest dla nas szalenie atrakcyjne. Japońska kuchnia, japońskie szkoły, japonistyka jako kierunek na studiach, który zawsze jest oblężony; w 2006 roku na japonistykę na UW starało się dostać ponad 30 osób na jedno miejsce. Czym to wytłumaczyć?
Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć. Kultura japońska jest popularna w bardzo wielu krajach. Nas, wiecznych improwizatorów i kłótników, może pociąga szczególnie widoczna w kulturze japońskiej przemyślana precyzja, głęboki namysł przed przystąpieniem do pracy, szacunek dla niej, szacunek i głęboka miłość do własnego kraju?

W jaki sposób Muzeum Narodowe włącza się w obchody setnej rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych między Polską a Japonią?
Kolekcja sztuki japońskiej w Muzeum Narodowym w Warszawie należy do jednej z największych w Polsce. Największą posiada Muzeum Narodowe w Krakowie dzięki Feliksowi „Manggha” Jasieńskiemu, nasza jest druga. Ale promocja zbiorów kultury japońskiej z naszych zbiorów zawsze była utrudniona już choćby dlatego, że kieruję i zajmuję się tą kolekcją jednoosobowo, a Muzeum Narodowe ma w założeniu promowanie głównie kultury polskiej, w powiązaniu z europejską. Trudno jest wpisać do planu wystawy egzotyczne. Zdarza się to przy okazji wymian - kiedy w świat jedzie polska wystawa, a my w zmian dostajemy coś ze świata. Tak było z wystawą sztuki chińskiej dwa lata temu, czy w tym roku - z planowaną wystawą sztuki koreańskiej z Muzeum Narodowego w Seulu.

Pani ma za sobą kilkanaście wystaw sztuki japońskiej, które zorganizowała samodzielnie.
Organizowałam je w różnych muzeach w Polsce: w Bytomiu, Gliwicach, Szczecinie, Krakowie i innych miejscach, wszędzie tam, gdzie panował dobry klimat, podchwytywano moją inicjatywę, albo sami proponowali. W Muzeum Narodowym przez ostatnich kilka lat udało się zorganizować dwie duże wystawy. W 2016 roku odbyła się wystawa „Arcydzieła sztuki japońskiej w zbiorach polskich”, we współpracy z Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha” w Krakowie.

Pamiętam, jak głośno było o wystawie „Podróż do Edo”. Cieszyła się ogromną popularnością.
Dwa lata temu. To była wielka promocja drzeworytu japońskiego. Warszawska i nie tylko, publiczność mogła się zapoznać z najsłynniejszymi pracami najwybitniejszych twórców japońskich. Zbiory pochodziły z prywatnej kolekcji Polaka mieszkającego w Paryżu, pana Jerzego Leskowicza. Zebrał on kolekcję klasy światowej. Jak wiadomo, z jednego klocka można tłoczyć tysiące drzeworytów, ale pan Leskowicz, dysponując sporymi funduszami, miał ambicję zbierać najwcześniejsze odbitki graficzne, najcenniejsze, świetnie odbite, w bardzo dobrym stanie. To niesłychanie cenna kolekcja, a dzięki wystawie w Muzeum Narodowym, stała się słynna. Nasza korzyść była też ogromna, bo mogliśmy pokazać wspaniałe zbiory, no i ten mój pomysł, aby pokazać podróż z dawnej stolicy Kioto do Edo, dzisiejszego Tokio, dwiema najważniejszymi w XIX wieku traktami - wybrzeżem i lądem - okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.

Co było najcenniejsze w tej kolekcji?
Było wiele cennych dzieł. Pan Leskowicz zebrał wszystkie ryciny z pierwszego wydania cyklu „Sześćdziesiąt dziewięć stacji na drodze Kisokaidō” autorstwa Eisena i Hiroshige. Pokazaliśmy też słynny pejzażowy cykl „Pięćdziesiąt trzy stacje na gościńcu Tōkaidō”, autorstwa Hiroshige, prace Hokusaia z cyklu „Trzydzieści sześć widoków góry Fuji”, ryciny z innego słynnego cyklu Hiroshige, „Sto widoków Edo”, ryciny portretowe autorstwa Sharaku, i wiele innych.

Słowem - zabrała Pani publiczność w podróż do dawnej Japonii.
I zdaje się, to się ludziom bardzo spodobało. Mogli obcować ze wspaniałymi dziełami sztuki, we wspaniałej aranżacji ekspozycji, stworzonej przez Jacka Gburczyka i jego współpracowników.

Japończyk musi być opanowany, tego się wymaga od mężczyzn i kobiet, ale to nie znaczy, że nie ulegają namiętnościom

I była to też, jak to z podróżami bywa, wyprawa w głąb siebie?
W głąb siebie, w głąb dawnej Japonii, której dzisiaj już nie zobaczymy. Te drzeworyty ukazują fantastyczne widoki, bardzo malownicze i ludzi, którzy kilometrami wędrują na piechotę, a jeśli są urodzeni wysoko, to z orszakiem, niesieni w lektyce, albo jadący konno, zatrzymujący się w miasteczkach, gdzie były punkty celne lub kontrolne. Artysta zawarł też sceny rodzajowe, dzięki czemu można było wniknąć w dawne życie. Na drzeworytach można zobaczyć, w jaki sposób Japończycy odpoczywali w zajazdach albo, jak zwykli podróżni idący drogą, muszą się usunąć, spuścić głowę, skłonić się na klęczkach, kiedy przechodzi orszak księcia z samurajami.

Japończycy docenili Pani wkład w promocję ich sztuki i kultury, bo jest Pani jedną z nie tak licznych osób w Polsce, które otrzymały jedno z najważniejszych japońskich odznaczeń. I stało się to właśnie dwa lata temu.
Order Wschodzącego Słońca, Złote i Srebrne Promienie. Do tego dostaje się dyplom z pieczęcią cesarza i tekstem, że cesarz odznacza obywatelkę Polski i na dowód tego przybija w pałacu pieczęć cesarską. Byłam bardzo zaskoczona i wzruszona. Zaskoczona, bo wcześniej otrzymałam dyplom ministra spraw zagranicznych Japonii z inicjatywy Ambasady Japonii w Warszawie. Ale Polacy, którzy są związani z Japonią, dostają te zaszczytne odznaczenia. Nie jestem wyjątkiem.

Szkoda, że w Muzeum Narodowym nie ma stałej ekspozycji sztuki japońskiej.
Przed wojną była w muzeum duża ekspozycja japońskiego rzemiosła artystycznego i były pokazywane japońskie zabytki. Teraz nie ma na to miejsca. Jeśli Muzeum Wojska Polskiego przeniesie się na Cytadelę, a takie plany są, to może będzie szansa na to, że powstanie galeria sztuki dalekowschodniej w tej części gmachu, która ma być przejęta przez nasze muzeum. Na razie to pieśń przeszłości.

Skąd w ogóle wzięła się japońska kolekcja, jaką posiada dziś Muzeum Narodowe?
Głównie są to dary. Trochę jest powojennych zakupów. O ironio, dokonywane były głównie w latach 70. i 80., czyli w głębokiej komunie. Udało mi się jeszcze kupić parę interesujących przedmiotów rzemiosła w latach 2000. Teraz jest trudniej. Niewiele jest pieniędzy; jeśli muzeum dokonuje zakupów, to raczej ze sztuki polskiej i europejskiej. Japońska kolekcja liczy ponad 2,5 tysiące zbiorów, ale część przedmiotów nie jest najwyższej klasy, bo w darach trafiały rzeczy różne.

Dla Pani które z darów są najcenniejsze?
Jest ich kilka: dary Stanisława Glezmera, Henryka Grohmana, Juliusza Blocka, Ignacego Jana Paderewskiego, Zofii Okęckiej, Olgierda Koreywy, rodziny Dembińskich. To te największe, bo oczywiście jest wiele mniejszych. W roku 1919 od Stanisława Glezmera - to był zapis przekazany przez jego syna, również Stanisława. To była bardzo interesująca postać - mówię o ojcu - całe swoje życie spędził w Petersburgu. Był przedsiębiorcą, członkiem rosyjskiej Dumy, dorobił się dużego majątku i zapragnął pojechać na Daleki Wschód. W 1908 roku wybrał się do Chin i Japonii. Z podróży przywiózł masę książek i najróżniejszych przedmiotów, w tym dzieł sztuki, które powstały w tamtym okresie. W swoim majątku w Strugach koło Sochaczewa stworzył pawilon japoński, ten budynek stoi do dziś. Choć wojna zamieniła Warszawę w morze gruzów, budynek Muzeum Narodowego przetrwał, ale wiele zabytków zostało rozgrabionych, zaginęło bezpowrotnie. Wspaniała kolekcja Henryka Grohmana, przekazana do muzeum w 1939 roku też w większości zaginęła w czasie wojny, ale szczęśliwie ocalał zbiór wspaniałych jelcy miecza japońskiego. Mamy też najlepszą w Polsce kolekcję emalii cloisonné, którą zawdzięczamy zapisowi Juliusza Blocka w 1935 roku. Japończycy w tej dziedzinie rzemiosła artystycznego doszli do niedościgłego mistrzostwa.

Jak to Japończycy!
Tak, to przepiękne przedmioty, doskonałe technicznie, niezwykle precyzyjnie wykonywane motywy roślinne, zwierzęce. Juliusz Block nie był Polakiem, ale prowadził w Polsce interesy. Był handlowcem. Pod koniec życia mieszkał w Szwajcarii, ale zdecydował się podarować Muzeum Narodowemu kolekcję japońskiego rzemiosła artystycznego. Zbiór szczęśliwie przetrwał wojnę prawie w całości. Oprócz wspomnianych emalii Block ofiarował też wyroby z laki i znakomity zbiór fajansów satsuma - ceramiczne naczynia, w których korpus często był wykonywany w prowincji Satsuma, ale malowane były przez artystów w Tokio, Kioto, czy Osace.

A inne dary? Współczesne?
Jeśli chodzi o drzeworyty, to bardzo dużo zawdzięczamy Olgierdowi Koreywo, polskiemu marynarzowi, który po wojnie został w Londynie i zainteresował się japońskimi drzeworytami. W 1977 roku ponad 300 rycin przekazał muzeum jego brat. Ale wcześniej, w 1972 roku rodzina Dembińskich przekazała nam 48 drzeworytów z kolekcji Stanisława Dembińskiego. Resztę z tej kolekcji na początku lat 2000 podarował nam Maciej Dembiński. Dar byłby o wiele większy, gdyby nie zawierucha wojenna. Stanisław Dembiński był w latach 30. urzędnikiem w ambasadzie polskiej w Tokio. Po wybuchu wojny, w 1940 roku, za zgodą ówczesnego ambasadora pojechał do Chin, tam zmarł i tam został pochowany. Miał artystyczną naturę, pisał wiersze, nauczył się języka japońskiego i chińskiego i zebrał naprawdę pokaźną kolekcję, którą w 1939 roku postanowił podarować Muzeum Narodowemu w Warszawie. Prawie tysiąc zabytków. Zachowała się tylko lista.

Jak to? Co się stało z tą kolekcją?
Lista została przysłana do muzeum, a sam dar przypłynął pod koniec sierpnia 1939 roku do Gdyni. Jest ślad, że dar trafił do komory celnej w Warszawie. Wybuchła wojna i wszelki ślad po nim zaginął. Cała kolekcja przepadła. Zostało tylko to, co Stanisław Dembiński zdeponował w ambasadzie polskiej w Tokio, ale zrządzeniem losu skrzynie z dziełami, jakie postanowił sobie zostawić, trafiły do Kanady. Rodzina odzyskała je i to, co uznała za stosowne zdecydowała podarować Muzeum Narodowemu. Dzięki temu mamy cykl drzeworytów Hiroshige „53 stacje na drodze Tōkaidō” i inne interesujące prace kilku artystów. Osobnym, bardzo miłym tematem są dary, jakie Muzeum Narodowemu ofiarowali sami Japończycy. Jakże piękny gest!

Muzeum Narodowe skrywa piękne skarby japońskiej sztuki. Czy nie czas je pokazać?
Myślę, że pokaz darów Japończyków byłby niezwykle interesujący i przypomniałby o związkach polsko-japońskich i naszych wzajemnych sympatiach.

Ciekawa jestem, czy ma Pani swój ulubiony eksponat sztuki japońskiej?
Nie mogę powiedzieć, że mam jeden. Ale przez lata, organizując wystawy w różnych miejscach, zabierałam ze sobą rzeźbę chińskiego lwa, zwanego po japońsku karashishi, a właściwie lwicy, z malutkim lewkiem na grzbiecie. Takie lwy są strażnikami, które umieszcza się przy wejściach do ważnych miejsc. Czuję do tej rzeźby sentyment.

Czy obcowanie z wyrafinowaną japońską sztuką zmieniło coś w Pani?
Na pewno ta praca poszerzyła moje horyzonty i za to jestem losowi bardzo wdzięczna. Spotkałam też interesujących i sympatycznych ludzi, z którymi miałam szczęście współpracować. Może praca nauczyła mnie większej wrażliwości i spostrzegawczości. To cechy wrodzone, które można stracić albo można je w sobie pielęgnować. Ale szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad sobą pod tym względem (śmiech). Nie można się na sobie zanadto skupiać; to nie jest najzdrowsze. Świat dookoła jest tak fascynujący, że nie starczy nam czasu na jego poznawanie, jeśli będziemy zbytnio skupieni na sobie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl