Andrzej Wajda i Łódź, czyli historia niezwykle trudnej miłości...

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Andrzej Wajda jest absolwentem łódzkiej Szkoły Filmowej
Andrzej Wajda jest absolwentem łódzkiej Szkoły Filmowej Wikimedia Commons
Związki z Łodzią Andrzeja Wajdy są trudne. Nie pokochał tego miasta od pierwszego wejrzenia. Ale nakręcił o nim film uznawany za najlepszy w historii polskiego kina. Z czasem na nasze miasto patrzył z sympatią. Został Honorowym Obywatelem Miasta Łodzi i tu zrealizował swój ostatni film

Łodzianie zawsze będą wdzięczni Andrzejowi Wajdzie za „Ziemię obiecaną”. Film pokazujący pięknie XIX-wieczną Łódź, z jej blaskami i cieniami. Ale zanim wybitny reżyser wpadł na pomysł, by nakręcić w połowie lat 70-tych XX wieku tę produkcje nominowaną potem do Oscara, znał już nasze miasto. Miał 23 lata, gdy do Łodzi przyjechał z Krakowa. Za sobą trzy lata studiów w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Rozpoczął naukę w Szkole Filmowej w Łodzi i postanowił zostać reżyserem. W wielu wywiadach tłumaczył, iż o tym, że zdecydował się na te studia, zadecydował przypadek.

Gdy postanowił nakręcić „Ziemię obiecaną” był już uznanym reżyserem. Potem wiele razy opowiadał, że pomysł przeniesienia na ekran dzieła Reymonta podsunął mu nieżyjący już też reżyser Andrzej Żuławski.

- Przeczytałem „Chłopów” Reymonta, ale nie poruszyła mnie ta powieść - wspominał. - Nigdy nie zrobiłbym z niej filmu. Przypadkowo trafiłem na „Ziemię obiecaną” dzięki Andrzejowi Żuławskiemu, który mi ją podrzucił.

W archiwach Radia Łódź można znaleźć relację z planu „Ziemi obiecanej” i rozmowę z Andrzejem Wajdą. Przeprowadził ją w 1974 roku Zbigniew Wojciechowski.

"Ziemia obiecana" w Teatrze Nowym: inaczej niż u Wajdy [ZDJĘCIA]

- To jest jeden z najtrudniejszych, a może najtrudniejszy film jaki realizowałem - zapewniał wielki polski reżyser. - Ta wielowątkowa powieść nie może być uproszczona. Głównym tematem nie jest los jednego bohatera, ale portret miasta. Jeśli ma to być portret miasta, to musi to być portret ludzi, różnorodnych, bardzo wielu. Galeria postaci. Z tej wielości scen, postaci, sytuacji, scenerii powinna się pojawić jakaś tkanina, dywan. Portret miasta utkany z tych wielu elementów. Oczywiście, portret miasta Łodzi. Miasta w tym czasie, kiedy je Reymont opisał. A więc miasta niezwykłego sukcesu, tego gwałtownego, niebywałego rozwoju kapitalizmu i równocześnie tej strasznej nędzy, tych kontrastów, gnębienia człowieka, równocześnie robienia fortun w bardzo krótkim czasie. Mieszania się różnych narodowości. Tego, co dzieje się między Polakami, Niemcami, Żydami. Wszyscy szukają w tej ziemi obiecanej, ziemi największych pieniędzy, największych sukcesów. Równocześnie doznają największej klęski.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Andrzej Wajda przyznawał, że praca przy „Ziemi obiecanej” zmieniła jego wyobrażenie o Łodzi.

- Kiedy chodziłem do Szkoły Filmowej Łódź nie była miastem, które ukochałem - mówił reżyser. - Jak tylko nadarzała się okazja uciekałem z Łodzi. Później też nie robiłem tu wiele filmów. Nie wydawała mi się interesującym miejscem. Kiedy zdecydowałem się robić ten film, musiałem znaleźć swój stosunek do Łodzi. Ponowny. Kiedy tu przyjechałem, nastąpiły dwie zasadnicze zmiany. Łódź ruszyła się w kierunku modernizacji, czegoś nowego, nowego budownictwa. Nowego oblicza. Nasza epoka też musi się w tym mieście odcisnąć. Wydaje mi się, że odciska się coraz wyraźniej. Oczywiście dla mojego filmu nie jest to dobre. Kilkanaście lat temu łatwiej było tu sfotografować łódzkie zakamarki. Sprzed lat. Coraz częściej pojawiają się tutaj duże domy, od których musimy odwracać się plecami. Coraz więcej jest nowych ulic, których nie można fotografować. A z drugiej strony musiałem odkryć chęć sfotografowania tego wszystkiego. Jest to więc mieszane uczucie. Z jednej strony nigdy specjalnie się nie zakochałem w Łodzi, z drugiej robię film o Łodzi. Im goręcej robię to zyskuję jakiś stosunek do ludzi, którzy tu pracują. Pierwszy raz wszedłem do tych fabryk i zrozumiałem jak to ciężka, trudna, praca. Często na tych starych maszynach.

O „Ziemi obiecanej” reżyser opowiadał m.in. w książce „Wajda. Filmy”.

- Zmęczony i niezadowolony z siebie wiosną 1973 roku zająłem się pracami domowymi- wspominał. - Krystyna posiała właśnie trawnik i, jak nam doradzali znawcy, pierwszy raz należało go przystrzyc nożycami. Na kolanach pokonałem powierzchnię nieco większą od stołu i stwierdziłem, że wolę jednak robić filmy. Natychmiast poczułem się lekki i rześki. Zgłosiłem „Ziemię obiecaną”. Projekt został dobrze przyjęty i już latem przystąpiliśmy do zdjęć. Zaczęła się wspaniała przygoda z miastem, które każdego dnia odkrywało przed nami coraz to nowe fragmenty swojej niezwykłej przeszłości. Największym bogactwem dla filmu była jednak sama powieść Reymonta. Miałem tego świadomość. Reymont opisał ludzi, którzy tworzyli drugi obok romantycznego nurt naszej historii. Bez nich, bez ich fabryk, bez robotników, którzy tam pracowali w strasznych warunkach, nie byłoby tego, co jest dziś. Z trzech bohaterów jeden jest Polakiem, drugi Niemcem, trzeci Żydem. Te różnice pochodzenia nie dzielą ich. Razem zakładają fabrykę, łączy ich wspólny interes, wspólne poczucie przynależności do grupy Lodzermenschów. Ten szczególny konglomerat polsko-niemiecko-żydowski ówczesnej Łodzi jest ogromnie interesujący, uderza barwnością, różnorodnością obyczajową, rozmaitością typów i postaw.

Daniel Olbrychski należał do ulubionych aktorów mistrza Wajdy. To on grał w „Popiołach” Rafała Olbromskiego. Widzieliśmy go też między innymi w „Brzezinie”, „Krajobrazie po bitwie”, „Pannach z Wilka”. Do historii polskiego kina przeszła rola Karola Borowieckiego w „Ziemi obiecanej”.

Andrzej Wajda kończy 90. lat. Dzieciństwa w Suwałkach prawie nie pamięta

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

- „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta to najpiękniejsza książka o mieście Łodzi- mówił nam w wywiadzie Daniel Olbrychski. - To literacki pomnik, który ten pisarz postawił temu miastu. Takiego filmu nie dałoby się już nakręcić. Łódź wyglądała wtedy tak jak z czasów Reymonta. Andrzej Wajda, scenografowie, mieli niesamowity luksus. Wtedy wszystkie łódzkie fabryki pracowały. Mieliśmy dźwięk maszyn, bezpłatnych statystów. Łódzkie kobiety na co dzień pracowały przy tych maszynach. Wystarczyło je tylko przebrać w śliczne fartuszki z końca dziewiętnastego wieku. Założyły je zamiast brzydkich, roboczych drelichów. One nie przerywały pracy, a my graliśmy. Pamiętam scenę z Andrzejem Łapickim, który chciał ode mnie wyciągnąć jakieś pieniądze, bo był w strasznym kryzysie. Myśmy musieli do siebie krzyczeć, bo się nie słyszeliśmy. Taki był hałas maszyn. I były to te same maszyny, na których pracowały prządki w końcu dziewiętnastego wieku. Maszyny się postarzały o sto lat, a więc musiały być jeszcze głośniejsze niż w czasach, gdy rozgrywała się akcja powieści Reymonta. A robiliśmy film, który pokazywał w jakich ciężkich warunkach klasa robotnicza pracowała w dziewiętnastym wieku. Nieomal sto lat później prządki z komunistycznej Polski pracowały na tych samych maszynach. Tylko jeszcze głośniejszych, bo były stare, zużyte. Pamiętam, że po zdjęciach w łódzkiej fabryce wracaliśmy do Warszawy samochodem, to jeszcze do Sochaczewa nie słyszeliśmy siebie wzajemnie, bo tak byliśmy ogłuszeni przez hałas tych maszyn. To było straszne.

Daniel Olbrychski nie ma wątpliwości, że „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy to najważniejszy film nie tylko w historii polskiej kinematografii.

- O ile pamiętam, to w swoim czasie Ingmar Bergman podając dziesięć najważniejszych filmów świata, to wymienił również „Ziemię obiecaną” w reżyserii Andrzeja Wajdy- zapewniał nas znakomity aktor.

Dziś nikt nie wyobraża sobie „Ziemi obiecanej” bez Wojciecha Pszoniaka, który zagrał Moryca Welta. Ale Wajda początkowo planował obsadzić w tej roli Jerzego Zelnika. Zmienił zdanie, gdy na zdjęciach próbnych pojawił się Pszoniak.

- Istotnie, talent Wojtka wprost wyłaził z ekranu - wspominał po latach Daniel Olbrychski. -Nie można było oczu od niego oderwać. Po prostu był Morycem Weltem. Wystarczyło postawić kamerę i kręcić.

Ale i Jerzego Zelnika oglądamy w „Ziemi obiecanej”. Tylko nie w roli Moryca Welta, a Steina. W roli Bucholca oglądamy Andrzeja Szalawskiego, choć początkowo miał go zagrać Stanisław Igar, aktor związany z Krakowem. Bardzo liczył na tę rolę, ale ostatecznie jej nie zagrał. Pojawił się jednak w „Ziemi obiecanej” w roli Grunspana. I też zapadł w pamięci widzów. Pewną kandydatką do roli Anki, narzeczonej Borowieckiego była Sławomira Łozińska. Ostatecznie została nią Anna Nehrebecka. I dziś nikt nie wyobraża sobie, by kto inny miał grać szlachciankę Ankę Kurowską. W „Ziemi obiecanej” miała zagrać Viloletta Villas. Oczywiście Lucy Zuckerową, kochankę Karola. To ją wybrał Wajda. Ostatecznie popularna piosenkarka nie przyjechała do Łodzi na przymiarkę kostiumu. Jak głosi legenda, Violetta Villas była już w drodze, ale przebiegł przed nią czarny kot. Uznała, że to zły znak. Postanowiła wrócić do domu i na przymiarkę kostiumu do Łodzi nie dotarła. Ostatecznie Lucy zagrała brawurowo Kalina Jędrusik. Tu znów Andrzej Wajda wykazał się niesamowitą intuicją.

Produkcja zrealizowanej z wielkim rozmachem, w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku „Ziemi obiecanej” kosztowała około 30 milionów, a więc była trzy razy droższa niż kręcone w tamtych czasach filmy.

Już do historii przeszła anegdota związana z prezentacją „Ziemi obiecanej” w Stanach Zjednoczonych przed oskarową galą. Amerykanie dziwili się skąd biedna, komunistyczna Polska miała pieniądze na zbudowanie tak wspaniałych dekoracji... Nie mogli uwierzyć, że nie trzeba było ich budować. Tak wyglądała Łódź...
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

W „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy obejrzymy więc najpiękniejsze łódzkie pałace. Wiele zdjęć powstało w Pałacu Poznańskiego przy ul. Ogrodowej.

- W tym pałacu znajdowało się mieszkanie Hermana Bucholca, którego pierwowzorem miał być Karol Scheibler - mówił nam Piotr Kulesza z łódzkiego Muzeum Kinematografii. - Natomiast w pałacu Karola Scheiblera, w którym dziś znajduje się Muzeum Kinematografii, ulokowano mieszkanie Müllera, którego grał Franciszek Pieczka.

Twórcy Szlaku Dziedzictwa Filmowego Łodzi dokładnie „rozpracowali” łódzkie plenery, które zagrały w „Ziemi obiecanej”. Już w pierwszej scenie filmu, kiedy robotnicy idą do fabryki widzimy dzisiejszą Manufakturę, a kiedyś fabrykę Izraela Poznańskiego. Ale też znajdujące się tam do dziś famuły przy ul. Ogrodowej. Grający Hermana Bucholca Andrzej Szalawski modli się w jadalni pałacu Karola Poznańskiego. Teraz swoją siedzibę ma tam Akademia Muzyczna. W sali koncertowej dzisiejszej akademii grany przez Piotra Fronczewskiego Horn rzuca w twarz obelgi Bucholcowi. W „Ziemi obiecanej” możemy też podziwiać pałac Roberta Schweikerta przy ul. Piotrkowskiej.

Jak zaznacza Piotr Kulesza, Łódź prezentuje się pięknie zwłaszcza w scenie przejazdu ojca Karola Borowieckiego i jego narzeczonej Anki, ulicami miasta. Widzimy bramę dawnego pałacu Ludwika Grohmana przy ul. Tylnej, tzw. Beczki Grohmanowskie, czyli wejście do dawnej fabryki Grohmanów przy ul. Targowej. Twórcy Szlaku Dziedzictwa Filmowego Łodzi dostrzegli też fragment parku im. Klepacza z budynkiem dawnej willi Józefa Richtera.

Łodzianin Konstanty Lewkowicz przez wiele lat był kierownikiem produkcji. Pracował między innymi z Andrzejem Wajdą przy „Popiołach”. Ten film też nazywano superprodukcją. Zdjęcia do niego kręcono w kraju, ale też w Bułgarii.

- Byłem przy wszystkich zdjęciach do tego filmu - zapewniał pan Konstanty. - Potem razem z Andrzejem Wajdą mieliśmy pracować przy „Przedwiośniu”. Jednak z powodów politycznych nie doszło do realizacji takiego filmu. Mogę jednak powiedzieć, że z Andrzejem Wajdą połączyła mnie zawodowa przyjaźń. Pracowało się z nim doskonale. Andrzej Wajda był zawsze bardzo taktowny, potrafił docenić pracę ekipy na planie, zawsze jej podziękował za pracę.

Pamięta, że podczas kręcenia „Popiołów” Andrzej Wajda chciał zrobić wielką scenę batalistyczną. Problem w tym, że było tylko 160 kostiumów dla statystów grających austriackie wojsko. Można było pokazać tylko pierwsze szeregi, a nie wielką masę atakujących żołnierzy.

- Przy tym filmie pomagało nam wojsko - opowiada Konstanty Lewkowicz. - Nie było jednak szans, by uszyć dla wszystkich mundury. Ale podszedł do mnie Jerzy Szeski, drugi scenograf, odpowiedzialny w kostiumy. Powiedział, że da się taką scenę zrobić bez szycia kostiumów. Miałem tylko poprosić, by żołnierze przyjechali na plan w białych kalesonach, białych podkoszulkach z długim rękawem i butach - saperkach, z cholewką. Trzeba było tez kupić tanie kosze na śmieci, pomalować je na czarno... Udało się wszystko załatwić. Żołnierze założyli te kosze i na ekranie widać było czarno-białą plamę imitującą armię...

Andrzej Wajda kręci "Powidoki" w Łodzi. Zobacz ZDJĘCIA z planu

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Konstanty Lewkowicz mówi, że na planie filmowym nie brakowało dramatycznych, ale też zabawnych sytuacji. Zawsze jednak bał się scen z udziałem koni. Być może zadecydowała o tym sytuacja, która miała miejsce na planie „Popiołów”. Konsultantem od scen konnych był major Adam Królikiewicz, brązowy medalista olimpijski z 1924 roku, z Paryża, w konkursie skoków przez przeszkody na koniu Picador. Dowodził planem podczas realizacji bitwy pod Samosierrą. Dosiadł ogiera, który w pewnym momencie stanął dęba. Jeźdźcowi, mimo wielkiego doświadczenia, nie udało się opanować konia. Spadł z siodła. Adam Królikiewicz złamał kręgosłup. Po kilku tygodniach zmarł w szpitalu.

- Wiadomo, że aktorzy uczą się przez dwa czy trzy tygodnie jeździć konno, ale nigdy nie wiadomo co zrobi koń - wyjaśnia Konstanty Lewkowicz.

W „Popiołach” Andrzeja Wajdy Napoleona miał zagrać Tadeusz Łomnicki. Jednak nadmiar zajęć czasu powodował, że nie miał czasu, by przyjeżdżać do Łodzi na omówienie charakteryzacji, przymierzanie kostiumów. Tak więc krawcy i charakteryzatorzy przyjeżdżali do niego. W końcu Tadeusz Łomnicki przyjechał na zdjęcia, które miano rozpocząć w Wyszogrodzie. Była tam kręcona przeprawa wojsk napoleońskich przez Niemen i Wisłę. Pan Konstanty wspomina, że Tadeusz Łomnicki wszedł do garderoby. Potem pojawił się tam też Wajda. Po godzinie Łomnicki wyszedł zdenerwowany. Po chwili pojawił się Wajda i powiedział krótko: Łomnicki nie może grać!

- Groziło to przerwaniem zdjęć - opowiada Konstanty Lewkowicz. - Ale Wajda kazał mi znaleźć w Krakowie aktora o nazwisku Janusz Zakrzeński. I on zagrał Napoleona!

W ubiegłym roku Andrzej Wajda często bywał w Łodzi. Kręcił tu, jak się teraz okazało, swój ostatni film „Powidoki”, opowiadający o życiu wybitnego artysty awangardowego Władysława Strzemińskiego. Film jest polskim kandydatem do Oscara. Zdjęcia miały miejsce m.in. na ul. Włókienniczej. Wcześniej grający głównego bohatera Bogusław Linda powiedział w wywiadzie o Łodzi, że to miasto meneli. Wzburzyło to mieszkańców miasta. Pan Władek, który na ul. Włókienniczej spędził całe swoje 57-letnie życie, twierdzi, że gdyby nie Andrzej Wajda, to pewnie by zdjęć do filmu na jego ulicy nie nakręcono.

- Poprosił ludzi, żeby pozwolili kręcić zdjęcia - twierdzi pan Władek. - A, że ludzie mają szacunek do pana Wajdy to go posłuchali. Powiedział, że wiele Łodzi zawdzięcza. A to jest jego praca. Prosił, by pozwolić mu pracować. I, że nie ma innego aktora, który mógłby zastąpić pana Lindę. Poprosił, by dać mu zagrać. No i posłuchaliśmy.

Narodowe Centrum Filmowe w Łodzi razem z Muzeum Narodowym w Krakowie planuje wielką wystawę poświęconą zmarłemu reżyserowi. W 1998 roku Andrzej Wajda otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Łodzi. A jeszcze w sierpniu tego roku radni Sejmiku Wojewódzkiego przyznali mu tytuł Honorowego Obywatela Województwa Łódzkiego. Pierwszy w historii.. Miał go odebrać 28 października...

Pogrzeb Andrzeja Wajdy w Krakowie. Uroczystość otwarta [ZDJĘCIA, WIDEO]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Andrzej Wajda i Łódź, czyli historia niezwykle trudnej miłości... - Dziennik Łódzki

Komentarze 3

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

q
qwert
Kto nie uczyl sie historii i nie ogladal wajdy ten bedzie wlasnie pisal,ze jestesmy mu wdzieczni.A ja sie pytam za co? Za antypolskie filmy? Za zydowskie peany? Tfu!
l
lodzianin
Tak to on, nie tylko szkołę chciał i to mu się poniekąd udało zniszczyć łódź filmową. On Łodzi nie znosił - był naszym wielkim wrogiem !!!!!
G
Gary
Czy to nie Wajda chciał "wyprowadzić" z Łodzi do Warszawy szkołę filmową?
Wróć na i.pl Portal i.pl