Aleksandra Hamkało jest niczym bomba atomowa

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Aleksandrę Hamkało można oglądać w kinowej komedii „Gotowi na wszystko. Exterminator”. Młoda gwiazda opowiada nam, jak to jest być w Polsce „aktorką charakterystyczną”.

Niespełna dekadę temu zagrałaś w teledysku Behemotha. Teraz wystąpiłaś w filmie o Exterminatorze - fikcyjnym zespole metalowym. Ciężki rock to Twoja ulubiona muzyka?
(śmiech) Nie jestem fanką metalu. Ale mam w rodzinie metalowca, który od lat próbuje mi udowodnić wyższość tego gatunku nad innymi. A ja, jeśli już, to jestem fanką hip-hopu.

Myślisz, że to dlatego, iż wystąpiłaś w klipie Behemotha, zagrałaś teraz w filmie o Exter-minatorze?
Szczerze wątpię. Myślę, że decydujące znaczenie miał mój ładunek energetyczny. To jedno z najbardziej dostępnych dla mnie narzędzi pracy. Julcia, którą gram, jest osobą, która ma ten ładunek na poziomie bomby atomowej. Sądzę, że o to chodziło.

Co Ci się spodobało w tej postaci?
Uwielbiam Julcię na dwa sposoby - jako człowieka i jako materiał do pracy. Lubię ją prywatnie, bo jest bardzo szczera, nie umie kłamać i ma serce na dłoni. Jako aktorka lubię ją z kolei za to, że grając tę postać, dałam sobie przyzwolenie, aby wszystko puścić na maksa i poświrować. Wchodziłam ma plan jak ognista kula, która rozwala wszystko wokół.

Reżyser pozwalał Ci na takie improwizacje?
Wizja była wspólna. Ta rola nie została mi zaproponowana, bo takie sytuacje zdarzają się młodym aktorom rzadko. Zostałam Julcią na castingu. Sprawdzono wcześniej, jak odnajdę się w tej roli i jak pasuję swoją energią do innych aktorów. Michał Rogalski wiedział więc, czego się po mnie spodziewać. Pozwalał jednak aktorom, a nawet zachęcał, abyśmy wszyscy improwizowali na planie. I chyba właśnie w tej dobrze moderowanej improwizacji kryje się to, że film się udał. W tym jego moc i siła.

Piotr Smolinski

Twoim partnerem w „Exterminatorze” jest Piotr Rogucki, który śpiewa w Comie i zna rockową scenę od podszewki. Udzielał Ci rad, jak powinna się zachowywać prawdziwa fanka metalowego zespołu?
Nie gadaliśmy dużo o tym. Jakoś nie chciało nam się rozmawiać w jednej pracy o drugiej pracy (śmiech). Najczęściej gadaliśmy o dzieciach. Zresztą ja znam trochę polski biznes muzyczny, ponieważ mój mąż jest muzykiem i dziennikarzem muzycznym. Czasem więc „bujam się” z muzykami i przebywanie na backstage’u po koncercie nie jest dla mnie nieznanym doświadczeniem.

„Gotowi na wszystko. Exterminator” przypomina trochę pamiętne „Disco Polo”, w którym również grałaś. Oba filmy opowiadają o realizowaniu młodzieńczych marzeń.
Też miałam od razu takie skojarzenie. Ale to są zupełnie inne filmy. Strukturę niby mają podobną: grupa chłopaków z prowincji, a obok nich dziewczyna, która obija się o nich niczym wolny atom. Poza tym wszystko jest inne. W „Disco Polo” mamy głęboko autorskie i surrealistyczne pokazanie rzeczywistości, a w „Exterminatorze” - realistyczne. Świat przedstawiony w tym drugim filmie kojarzy mi się z czeskim kinem, bo przenika go ciepły humor. Takie były ambicje Michała: żeby zrobić film, który będzie operował bardziej wyrafinowanym dowcipem niż ten, który dominuje w polskim kinie.

Aktorstwo jest spełnieniem tego, o czym marzyłaś jako dziecko czy nastolatka?
Ja już grałam w teatrze i w filmie, kiedy byłam mała (śmiech). Miałam więc inne marzenia. Najpierw chciałam być archeologiem, a potem recenzentką filmową, bo wydawało mi się, że to jest jedyny sposób na to, aby mieć bilety do kina za darmo. Okazało się jednak, że to niejedyny sposób. To marzenie więc się spełniło (śmiech). Co do bycia archeologiem, na to już chyba trochę za późno.

To, że grałaś już jako dziecko, oznacza, że spełniałaś marzenia rodziców o aktorstwie?
Tata grał w teatrze - po prostu przyszedł i powiedział, że potrzebują dziecka dospektaklu. Ja byłam bardzo chętna i powiedziałam „tak”. Nikt więc mnie do tego nie zmuszał. Od zawsze byłam żądna nowych wrażeń. Potem był drugi i trzeci spektakl, więc jakoś to samo poszło. W końcu wypatrzył mnie na scenie ktoś z castingu i trafiłam na filmowy plan. Miałam jednak dużą przerwę w graniu: od 12. do 19. roku życia. Ostatecznie jednak wróciłam.

Te dziecięce doświadczenia sprawiły, że kiedy już jako dorosła weszłaś na plan, czułaś się jak ryba w wodzie?
Wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Nie musiałam się uczyć, kto jest kim na planie i jakie rządzą nim zasady. Ale oprócz tego wątpię, żeby mi to bardzo pomogło w pracy aktorskiej. Najbardziej pomogła mi ukończona psychoterapia. Bo dojście do ładu ze sobą i swoimi myślami daje naprawdę szerokie pole do manewru we wprowadzaniu w tę głowę myśli innych ludzi.

A szkoła?
Gdy zdałam maturę, zaczynałam grać w serialu „Pierwsza miłość”. Teoretycznie więc mogłam przeprowadzić się do Warszawy i od razu chodzić na castingi. Wiedziałam jednak, że kilku rzeczy mi brakuje, miałam większe ambicje, chciałam się profesjonalnie przygotować do zawodu. Wydawało mi się, że aby być aktorem, trzeba do tego zbudować sobie podstawy. I myślałam, że szkoła mi je da.

A nie dała?
Pewnie gdybym teraz poszła do szkoły, nauczyłabym się w niej dwadzieścia razy więcej niż wtedy. Mój mąż, który studiował kulturoznawstwo, mówi to samo. To oznacza, że bierzemy ze studiów tyle, ile pozwala nam nasz aktualny etap rozwojowy. Wyciągnęłam więc ze szkoły tyle, ile mogłam na tamten czas, ale z dzisiejszej perspektywy i doświadczenia, które nabrałam, traktuję to trochę jako dobry początek długiej drogi.

Podobno w tym czasie byłaś w Polsce królową jamajskiego tańca - dancehallu?
Żeby odtwarzać życie innych, trzeba to życie znać. Dlatego zawsze chciałam je brać pełnymi garściami z różnych źródeł. W dancehall wkręciłam się, kiedy byłam nastolatką. Zaraziła mnie nim moja cioteczna siostra z Lublina, gdzie działał prężnie klub „Graffiti”. Na imprezki chodziłyśmy nielegalnie, bo jeszcze byłyśmy gówniara-mi. Dopiero na studiach zapisałam się do szkoły tańca i poznałam trochę technicznych tajników dancehallu.

Dancehall to bardzo zmysłowy taniec, który pozwala dziewczynom na mocne eksponowanie swej seksualności. Pomogło Ci to w Twojej pierwszej roli w filmie „Big Love”, w którym miałaś do zagrania sceny erotyczne?
W jakiś sposób tak. Bo te rzeczy wiążą się ze sobą. Nie powiedziałabym jednak, że dancehall jest tańcem zmysłowym. Jest raczej mocno seksualny, nie jest bowiem łagodny, raczej dosyć dosłowny i agresywny. Dzięki niemu bardzo odczuwałam kontakt ze swoim ciałem. Zresztą zdarzało się to już wcześniej: lubiłam sport, lubiłam się spocić, mieć zakwasy i być zmęczona. Moja energia bierze się więc nie tylko z mojego temperamentu, ale też z mojego ciała. Przez to, że je znam, mogę je zarówno szanować, jak i eksploatować.

Niedawno „Big Love” pokazano w telewizji. Oczywiście późnym wieczorem. Jak dziś patrzysz na siebie w tym filmie?
Nie oglądałam tego filmu od dawna. Po premierze były perturbacje związane z dziwnymi wypowiedziami jego twórców, nie brakowało hejtu, a krytycy wręcz go rozszarpali - moim zdaniem odrobinę ponad miarę. Mimo to dzisiaj wspominam „Big Love” z szacunkiem, bo na jego planie dużo się nauczyłam. To był kamień milowy w moim życiu zawodowym. Wiem też, że dla widzów był to bardzo ważny film, bo do dzisiaj otrzymuję od nich wyrazu podziwu i podziękowania za tę rolę. Wygląda więc na to, że z czasem nabrał on innego znaczenia niż tuż po tym, jak trafił do kin.

Twoje bohaterki z „Big Love” i „Exterminatora” są do siebie dosyć podobne - bo wręcz kipią nieokiełznaną energią. Nadal lubisz takie mocno emocjonalne aktorstwo?
Ja cały czas uczę się swojego zawodu. I czasami, powoli, dochodzę do różnych wniosków. Ale to chyba fakt, że dobrze mi wychodzi właśnie takie emocjonalne granie. Aczkolwiek, patrząc na to odrobinę z boku i bazując na doświadczeniu, to wcale nie idzie w parze z moimi prywatnymi emocjami, które w pracy staram się odrobinę powściągać. Kiedy udaje mi się zachować zdrowe proporcje, dużo więcej emocji widzę w swoich postaciach.

Po „Big Love” zagrałaś w bardzo różnych filach: komedii „Disco Polo”, dramacie „Sprawiedliwy”, thrillerze „Ziarno prawdy” i romansie „7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”. Sądząc po tym, wydaje się, że reżyserzy postrzegają Cię jako aktorkę charakterystyczną. Odpowiada Ci to?
Też mam takie wrażenie. I trochę mnie to martwi. Bo co to znaczy „aktorka charakterystyczna”?

Taka, która potrafi zagrać niedużą, ale wyrazistą rolę.
No właśnie. „Aktorka charakterystyczna” to szuflada, która nie pozwala grać głównych ról. A przecież ja potrafię je grać, co dowodzi choćby „Big Love”. Przeszkadza mi w polskim kinie to, że osoba charakterystyczna nie może być głównym bohaterem. Tymczasem na Zachodzie jest zupełnie inaczej. Tam główny bohater powinien być charakterystyczny. W Polsce jest to rzadkie, częściej tego nie ma i to trochę mnie smuci, bo widzę w sobie taką ekspresję, która nie jest letnia, tylko zawsze ma wyrazisty kolor. A wydaje mi się, że wyraziste postaci na pierwszym planie mogą dawać zaskakująco dobry efekt. Czasami próbuję wyrwać się z tej swojej „charakterystyczności”, ale na razie w wielu wypadkach przegrywam tę batalię z producentami i reżyserami, którzy patrzą na aktorów odrobinę asekuracyjnie i schematycznie.

Żeby odtwarzać życie innych, trzeba to życie znać. Dlatego zawsze chciałam je brać pełnymi garściami z różnych źródeł

„Disco Polo” i „Exterminator” pokazują, że masz komediowy dryg. Miałabyś ochotę pójść w tę stronę?
Pewnie. Zdarza mi się wśród znajomych wygłupiać czy opowiadać dowcipy. Aczkolwiek nie chciałabym ugrzęznąć w tym po pachy. Fajnie mieć dywersyfikację w pracy. Zdecydowanie w innym nastroju wraca się do domu z planu filmu o gościach, którzy grają szlagiery zamiast metalu, a inaczej z planu filmu o dziewczynce ocalonej z holocaustu. Ale fajnie jest móc zagrać w jednym i w drugim. Do tej pory mi się to udawało i mam nadzieję, że dalej tak będzie.

Nie rezygnujesz też z telewizji, bo grałaś w „Pierwszej miłości” i „Lekarzach”, a od roku występujesz w „Na dobre i na złe”. Takie role to coś więcej niż okazja do pokazania się szerokiej publiczności?
Dzięki telewizji ma się stały kontakt z graniem. A ja się gorzej czuję, kiedy przez pół roku siedzę w domu i nagle mam wejść na plan. Fajnie jest być cały czas „rozegraną”. Choć inaczej pracuje się przy serialu, a inaczej przy filmie kinowym, to jedno i drugie daje aktorską sprawność. Poza tym telewizja daje duży komfort finansowy, który z kolei daje poczucie luzu, bardzo potrzebnego w pracy aktora do kreowania właściwie każdej roli. Jeżeli idę na casting z myślą, że MUSZĘ go wygrać, bo - na przykład - potrzebuję pieniędzy, to nigdy go nie wygram. Fajnie więc jest ubiegać się o ciekawą rolę ze względów artystycznych, mając przy tym komfort finansowy. I właśnie serial jest między innymi po to, aby godnie i wygodnie pracować i żyć.

Mocno angażujesz się w swoją pracę. Pewnie schronienia szukasz więc w domu. To dlatego bardzo młodo założyłaś rodzinę?
Zdecydowanie. Od początku twardo trzymałam się planu, że nie zwiążę się z nikim z branży. I tak się stało. Bardzo sobie cenię swoje zacisze domowe, więc staram się, żeby świat mojej rodziny nie przenikał się z moim życiem zawodowym.

No ale Twój mąż Filip też jest artystą. Dwoje artystów i małe dziecko w jednym mieszkaniu - to nie mieszanka wybuchowa?
Jeszcze żyję, więc chyba nie. Filip ma inny charakter niż ja. Jesteśmy trochę jak ying i yang. W skrócie można by powiedzieć, że ja jestem osobą, która ciągle chce więcej, a Filip jest osobą, która w każdych okolicznościach ma tyle, ile trzeba.

Nie czujesz się przytłoczona ogromną liczbą płyt winylowych z kolekcji Filipa, które ozdabiają ściany Waszego mieszkania?
Czuję się. Ale moje setki książek i ściany zawalone sztuką wszelkiej maści też mają udział w tym, że w naszym domu można czuć się przytłoczonym (śmiech). Idziemy więc z Filipem ramię w ramię w kolekcjonowaniu. Poza tym, oprócz książek, ja mam też swoją kolekcję butów (śmiech).

Odpowiedzialność za małego człowieka, który pojawił się w Twoim życiu w zeszłym roku, bardzo Cię zmieniła?
To zawsze zmienia. Nie mam już drogi odwrotu. Na szczęście w tych obszarach życia, które są bardzo moje, pozostałam jednak nadal sobą. Jestem więc odpowiedzialna za Jagnę i mam w niej dodatkową osobę do bezgranicznego kochania, ale wciąż jestem tą osobą, którą byłam. Macierzyństwo nie stało się jedyną treścią mojego życia, aczkolwiek, gdyby go nie było, to moje poczucie sensu pewnie drżałoby w posadach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Aleksandra Hamkało jest niczym bomba atomowa - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl