Aktor, dyrektor czy polityk... Kim pan jest, panie Tejkowski?

Małgorzata Froń
Przemysław Tejkowski urodził się w Krakowie, wychował w Nowym Sączu, swoje życie - zarówno rodzinne, jak i zawodowe - związał z Rzeszowem.
Przemysław Tejkowski urodził się w Krakowie, wychował w Nowym Sączu, swoje życie - zarówno rodzinne, jak i zawodowe - związał z Rzeszowem. Archiwum prywatne
- Prawo i Sprawiedliwość to legalnie działająca w Polsce partia. Mam prawo na nią głosować - mówi Przemysław Tejkowski. I dodaje, że został wychowany w duchu narodowym i patriotycznym. Jego dziadek był endekiem.

Aktorowi zwykle zadaje się, dlaczego został aktorem, czy marzył o tym od dziecka. Jak było w pana przypadku?

Nie było tak, że o aktorstwie marzyłem od dziecka. W trzeciej klasie liceum trafiłem do teatru amatorskiego z wielkimi tradycjami. W tym teatrze swoją aktorską przygodę zaczynała Zofia Rysiówna, znakomita aktorka, legenda polskiej sceny teatralnej. Zagrałem tam Głodomora w „Odejściu Głodomora” i zacząłem na poważnie myśleć o aktorstwie. Jeździłem z Nowego Sącza, gdzie mieszkałem, do Krakowa, ponad 100 kilometrów pekaesem, żeby oglądać spektakle w krakowskich teatrach. Chodziłem do Teatru Starego, Teatru Ludowego, Teatru Stu. Spałem u siostry, potem wracałem pekaesem do domu. Tak się zdarzyło, że za pierwszym podejściem dostałem się na wydział aktorski do krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej, którą ukończyłem w 1990 roku. Moim mistrzem był Jerzy Trela, a uczyli mnie tacy mistrzowie jak: Krzysztof Globisz, Marta Stebnicka, nieżyjąca już Wanda Kruszewska. Zaraz po szkole teatralnej trafiłem do teatru tarnowskiego, tam przez cztery lata cudownej dyrekcji Jacka Andruckiego zagrałem niebagatelne role: Grabca w „Balladynie”, Łazarza w „Łazarzu”, Myszkina w „Idiocie”. To był okres w mojej aktorskiej karierze, kiedy pomimo warunków amanta, bo byłem młody i przystojny (śmiech), zagrałem role dojrzałych, trochę pokręconych mężczyzn. To było dla mnie wielkie wyzwanie. Po czterech latach w Tarnowie trafiłem do teatru w Rzeszowie - na zaproszenie ówczesnego dyrektora Bogdana Cioska. I zostałem na dziesięć lat. W trakcie mojej kariery teatralnej zagrałem wiele ciekawych ról. Do najważniejszych należą: Moryś w „Ścis- łym nadzorze”, Grabiec w „Balladynie”, Lizander w „Śnie nocy letniej”, Łazarz w „Łazarzu”, Poeta w „Weselu”, Alfred w „Mężu i żonie”, Julius w „Miłości w Wenecji”, Hajmon w „Antygonie”, Sierżant w „Policji”, Jim O’Connor w „Szklanej menażerii”, Zbigniew w „Mazepie”, Kapelan w „Damach i huzarach”, Filip w „Iwonie, księżniczce Burgunda”, Pilot w „Małym Księciu”, Jasza Mazur w „Sztukmistrzu z Lublina” oraz Konferansjer i Marcel Cersan w „Piaf”.

A potem został pan dyrektorem rzeszowskiego teatru. Jak pan ocenia ten okres?

Zanim zostałem dyrektorem, pracowałem w krakowskim teatrze Bagatela, gdzie miałem przyjemność grania i siedzienia w jednej garderobie z Janem Nowickim. Przyjażń - to może za duże słowo na określenie relacji, które nas łączą, ale do dzisiaj podtrzymujemy zarówno artystyczną, jak i ludzką znajomość. Poźniej, a było to w 2007 roku, zostalem dyrektorem Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Myślę, że robiłem w Rzeszowie dobry teatr. Zacząłem od „Dziadów”, które reżyserował nieżyjący już mistrz Jacek Andrucki, potem była „Odprawa posłów greckich”. Były też spektakle patriotyczne, jak ten o życiu i śmierci Łukasza Cieplińskiego. Mieliśmy w repertuarze spektakl o Annie Jantar, z jej piosenkami, a nosił on tytuł „Nic nie może wiecznie trwać”. Na Małej Scenie wystawialiśmy sztuki współczesne, to był cały cykl. Do dzisiaj niektóre z nich są grane. Starałem się wyjść ponad próg farsy. Zostawiłem na koncie teatru ogromną kasę. Wszystkie bilety były wyprzedane na trzy miesiące do przodu. Na spektakle do rzeszowskiego teatru przyjeżdżali wtedy widzowie nawet z Krakowa. I to nie była moja rodzina (śmiech). Na spotkania teatralne i karnawałowe zapraszaliśmy najlepsze teatry z kraju. Rzeszowska publiczność mogła oglądać gwiazdy znane z telewizji i filmu. Bilety rozchodziły się jak przysłowiowe świeże bułeczki. Do tego w teatrze panowała znakomita atmosfera, chciało się pracować, chciało się robić coś nowego, ciekawego. To był naprawdę dobry czas w moim życiu.

Byla też przygoda z prywatnym teatrem. To był Nowy Teatr, który pan założył w Rzeszowie. Ale chyba nie wyszlo?

Wyszło artystycznie, sama pani redaktor była na premierze i chwaliła. Nie wypominam, ale obiecała pani, że coś napisze, i nie napisała. A wracając do mojego prywatnego teatru, to muszę powiedzieć, że stworzyłem go za własne pieniądze. Zrobiłem w ciągu sezonu pięć spektakli, wszystkie cieszyły się dużym powodzeniem. Ale przekonałem się, że nie sposób utrzymać teatru w przestrzeni komercyjnej bez dotacji. Zrealizowaliśmy na scenie tego teatru farsę „Motel pod mocnym amorem”, ponadto „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, które były grane u nas gościnnie, „Księżniczkę na ziarnku grochu” i „Kalinę”, monodram Jagody Rall na podstawie życia i twórczości Kaliny Jędrusik. Był też mój spektakl „Ostatnie tango z Herbertem”. Na naszej scenie pokazaliśmy też „Mój boski rozwód” w reżyserii Jerzego Gruzy ze znaną z roli w „Misiu” Krystyną Podleską. Dlatego mówię, że finansowo się nie udało, ale myślę, że artystycznie - tak.

A kiedy zaczęła się pana przygoda z polityką i skąd fascynacja partią Prawo i Sprawiedliwość?

Zostałem wychowany w rodzinie o określonych wartościach, o tradycjach patriotycznych. Mój dziadek był członkiem endecji, ale nie przeszkadzało mu to w pomaganiu Żydom. PiS jest legalną partią, na którą ja głosuję, mam do tego prawo.

Ale robił pan dla tej partii reklamy, pisał scenariusze, obsługiwał zjazdy. Jak to się stało, że wybrali właśnie pana?

Fundamentem pracy dla PiS jest mój zawód. Nauczyłem się bycia dziennikarzem radiowym, dziennikarzem i reżyserem telewizyjnym. Robiłem radiowe audycje, telewizyjne reportaże. Znajomi poprosili mnie, żebym zrobił spot. Zrobiłem jeden, potem drugi. Robiłem to z przyjemnością. Gdybym to robił dla innej partii, to ze wstrętem (śmiech). Po prostu robię to, bo jestem fachowcem. Gdyby poprosiła mnie o to jakaś partia opozycyjna, tobym się nie zgodził.

Wszedł Pan do rady nadzorczej jednego z podkarpackich sanatoriów, teraz jest pan wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej TVP. Mówi się, że to partia Jarosława Kaczyńskiego panu te stanowiska załatwiła. Co pan na to?
Żeby zostać członkiem rady nadzorczej, trzeba zdać bardzo trudny egzamin. Miałem czas, bo byłem bezrobotmy i uczyłem się codziennie po kilka godzin przez trzy miesiące. Egzamin zdałem. Teraz mogę być członkiem każdej rady nadzorczej. I to tyle w tym temacie.

Teraz pracuje pan w rozgłośni Polskiego Radia Rzeszów, jest jeszcze telewizja, gdzie zasiada pan w radzie nadzorczej. Ma pan doświadczenia w takiej dziedzinie?

Przez 15 lat prowadziłem audycje w radio, pracowałem też w telewizji. To chyba mam.

Jest pan mocno związany z Rzeszowem, choć pan stąd nie pochodzi. Czuje się pan rzeszowianinem?
Wszystko, co wiąże się z moim życiem, wiąże się z Rzeszowem. Tu urodziły się moje dzieci, tutaj pracuję, tutaj mam przyjaciół, ulubione miejsca, w których czuję się dobrze. Swoje rodzinne strony odwiedzam, jak tylko mogę, wspominam je często i z ogromnym sentymentem. Jak każdy, kto osiągnął pewien wiek i z odrobiną nostalgii wraca do czasów burzliwej młodości. Na tamtejszych cmentarzach mam swoich bliskich, ale moje życie jest w Rzeszowie i mam się bardziej za rzeszowianina niż za człowieka z Małopolski.

Jest Pan twórcą spektaklu o rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Złośliwi twierdzą, że zrobił pan ten spektakl dlatego, że jest to ulubiony bohater prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Nie wiem, czy jest to ulubiona postać prezesa. Ja od lat interesuję się historią życia i działalności rotmistrza Pileckiego. Dla mnie to wielki człowiek, bohater. Postanowiłem, że nie spocznę, póki nie zrobię o nim spektaklu. Przyświecały mi dwie idee - oddać hołd temu wielkiemu człowiekowi i pokazać Polakom jego historię, bo zasługuje on na to. Kiedy zapytano mnie, czy zagram ten spektakl dla prezesa Kaczyńskiego, to odpowiedziałem, że zrobię to z ogromną przyjemnością. To było poważne wyzwanie, miałem wtedy próby, do premiery spektaklu były trzy tygodnie. Ale zagrałem. Prezesowi Kaczyńskiemu się podobało. Potem grałem ten spektakl w całej Polsce: w Szczecinie, Kołobrzegu, Rzeszowie, kilka spektakli w Małopolsce, a także w Wilnie. Chcę tu dodać, że ten spektakl nie powstałby bez pomocy mojego kolegi Sławka Gaudyna, który jest jego reżyserem. Bardzo dobrym reżyserem.

Czy chciałby pan wrócić do rzeszowskiego teatru jako dyrektor?

Tak.

Aktor, reżyser czy jednak polityk? Kim pan jest, panie Tejkowski?

Człowiekiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Aktor, dyrektor czy polityk... Kim pan jest, panie Tejkowski? - Nowiny

Wróć na i.pl Portal i.pl