A.J. Finn: Ignorując rzeczywistość na rzecz iluzji ryzykujemy, że zagubimy się w świecie „fake news”

Anita Czupryn
A.J. Finn to pseudonim literacki Daniela Mallory’ego
A.J. Finn to pseudonim literacki Daniela Mallory’ego fot. Anita Czupryn
Ignorując rzeczywistość na rzecz iluzji ryzykujemy, że zagubimy się w świecie „fake news”, w którym zmyślone informacje są traktowane na równi z rzeczywistością - mówi A.J. Finn, pisarz kryminałów.

Prawa do Twojej książki „Kobieta w oknie” sprzedano do 40 krajów. Czy to znaczy, że teraz, w ramach promocji odwiedzisz te wszystkie kraje?
Raczej nie zdołam pojechać wszystkich, choć bardzo bym chciał. Prawdopodobnie odwiedzę mniej więcej połowę z nich. Przejadę świat od Polski przez Koreę, Brazylię, aż po Nową Zelandię. To bardzo ekscytująca perspektywa. Kilka regionów szczególnie mnie interesowało - jednym z nich była Europa Wschodnia. Dorastałem w Stanach w latach 80. Wszystko, co wtedy wiedziałem o tej części świata, to że panował tu komunizm. Na studiach miałem kilka przedmiotów z historii Europy Wschodniej, bo fascynowała mnie tutejsza kultura i historia polityczna. To moja pierwsza wizyta w Polsce. Jestem zachwycony. Ludzie są niezwykle mili, język przepiękny, choć go nie rozumiem, jedzenie jest fenomenalne - pierwszy raz w życiu jadłem śledzia. Jeśli w każdym kraju będzie tak wspaniale, to czeka mnie nie lada przygoda.

Jesteś domatorem. Podróżowanie nie kłóci się z Twoim poczuciem, że w domu zawsze najlepiej?
To prawda, że z natury jestem domatorem. Dobrze mi w moim nowojorskim mieszkaniu, chociaż jest maleńkie. Muszę znaleźć coś większego. Lubię czytać i dobrze się czuję we własnym towarzystwie. Jednym z najciekawszych aspektów mojej przemiany w autora bestsellera jest to, że bardzo dużo czasu spędzam na pisaniu, siedząc samotnie w piżamie w domu. A potem nagle muszę, albo raczej mogę, wyjść z domu, spotykać się z czytelnikami i dziennikarzami, i podpisywać książki. Obawiałem się, że to będzie dla mnie wyczerpujące, ale okazało się wspaniałe. Odkrywam nowy wymiar własnej osobowości. Cieszę się, że napisanie książki dało mi szansę na takie doświadczenie. Poznawanie nowych ludzi jest świetne. Uwielbiam poznawać inne kultury i próbować nowych potraw. Wspaniale się bawię.

Media społecznościowe wpędzają mnie w coraz głębszy dyskomfort. Nie podoba mi się, jak ludzie budują swoją tożsamość w internecie

Nigdy nie miałeś takiego wrażenia, że dom, który jest przystanią i oceanem bezpieczeństwa, może stać się też w jakimś momencie więzieniem? I jakie to są momenty?
Oczywiście, że miałem. Dom Anny, głównej bohaterki Kobiety w oknie, przez wiele miesięcy stanowił jej przystań i schronienie. Ostatecznie jednak stał się więzieniem, a nawet jej wrogiem. Wydaje mi się, że taka zmiana postrzegania otoczenia może nastąpić w chwilach, kiedy uświadamiamy sobie, że ma ono negatywny wpływ na naszą jakość życia i hamuje nasz rozwój, zamiast go stymulować. W pewnym momencie powieści Anna rozmyśla smutno o tym, że świat na zewnątrz idzie do przodu, podczas gdy jej własny trwa w miejscu. To właśnie wtedy dom przestaje być dla niej wyłącznie schronieniem i zmienia się w przeszkodę.

Anna Fox, bohaterka Twojej książki cierpi na agorafobię - lęk przed otwartą przestrzenią. To są też Twoje doświadczenia?

A.J. Finn, „Kobieta w oknie”, Wydawnictwo: W.A.B., Warszawa 2018
A.J. Finn, „Kobieta w oknie”, Wydawnictwo: W.A.B., Warszawa 2018

Nie mam agorafobii, ale przez to, że bardzo długo zmagałem się z depresją, były w moim życiu takie okresy, kiedy ciężko mi było wyjść z łóżka, a co dopiero z domu. Cierpiałem na zaburzenia lękowe, które objawiały się tym, że miałem napady paniki w miejscach publicznych. Pamiętam taki moment: jestem w jednym z centrów handlowych w Londynie i nagle czuję tak gwałtowny atak paniki, że upadłem na kolana i objąłem się ramionami, aby się przed tym uczuciem schować. Nigdy jednak nie doświadczyłem długotrwałej, klasycznej agorafobii, takiej jak przeżywa Anna, bohaterka książki „Kobieta w oknie”.

Agorafobia Anny jest bardzo skomplikowana i ma różne podłoża. Czy jednym z powodów, że nie wychodzi z domu, jest strach przed tym, że jak wyjdzie, utraci zupełną kontrolę nad swoim życiem?
Zdecydowanie tak. Większość z nas stara się za wszelką cenę utrzymać - a czasami odzyskać - kontrolę nad własnym życiem. To leży w ludzkiej naturze. Życie Anny jest obwarowane ogromną ilością ograniczeń: wydaje się jej, że ciasna, ściśle kontrolowana przestrzeń ochroni ją przed światem zewnętrznym. Ta przestrzeń to przeciwieństwo prawdziwego świata, w którym wszystko może się zdarzyć, włącznie z brzemienną w skutki serią wydarzeń, która doprowadziła do agorafobii bohaterki.

Gustave Flaubert zwykł mawiać o bohaterce swojej książki „Madame Bovary c’est moi” - Madame Bovary to ja. Powiedziałbyś to o Annie Fox? Anna Fox to Ty?
Ani ja nie jestem Anną Fox, ani ona nie jest mną. Ale mamy bardzo dużo wspólnego.
Tak mi się właśnie zdawało (śmiech). Czy mógłbyś opowiedzieć o tym, co Was łączy?
Mamy to samo hobby - oboje uwielbiamy stare filmy; ja zacząłem je oglądać już w dzieciństwie. Odcisnęły one piętno na moim życiu i na sposobie mojego pisania. Stąd też w powieści te stare filmy stanowią swoisty podkład dźwiękowy do życia Anny. Oboje też lubimy język francuski, chociaż ja mówię po francusku lepiej od niej.

Ponieważ poznajemy ją w momencie, kiedy dopiero uczy się języka francuskiego.
Racja. Ale w szachy gra lepiej ode mnie; ja w tej dziedzinie jestem beznadziejny. Ale, co najważniejsze, to zarówno Anna jak i ja zmagamy się z problemami zdrowia psychicznego. Agorafobia Anny objawiła się w wyniku przeżytej traumy i została przez tę traumę wywołana. Natomiast moja depresja nie miała jakiejś szczególnej przyczyny. Pojawiła się nagle i gwałtownie, ale nie wywołały jej żadne zewnętrzne okoliczności. Oboje szukaliśmy różnych sposobów, aby sobie radzić z naszymi przypadłościami. Ja odwoływałem się do psychoterapii i do leków. Anna, owszem, również próbuje tych metod, ale przede wszystkim polega jednak na nadużywaniu alkoholu. Pomimo problemów, z jakimi się zmagam, myślę o sobie, że jestem dobrym człowiekiem. Troszczę się o innych, zależy mi na tym, żeby byli szczęśliwi i bezpieczni. Anna czuje to samo.

To prawda. Sprawia jej radość, kiedy pomaga ludziom, logując się na fora internetowe. Ale to, co czytelnika od razu chwyta za gardło, to że Anna posiada swoje sekrety. Jak każdy z nas. Ciekawa jestem Twoich sekretów.
Gdybym o nich powiedział, przestałyby być sekretami (śmiech).

Pierwszy z sekretów to Twój pseudonim literacki. Media już wywąchały, że w rzeczywistości nazywasz się zupełnie inaczej, a inicjały A.J. zaczerpnąłeś od kuzynki Alice Jane. Z kolei nazwisko Finn skradłeś pewnemu psu. Z jakiego powodu ta tajemnica?
Uściślijmy: to ja sam wyjawiłem mediom swoje prawdziwe nazwisko. Kiedy napisałem powieść, postanowiłem wysyłać ją do wydawców pod pseudonimem. Pracowałem wtedy w branży wydawniczej i nie chciałem, żeby amerykańscy i brytyjscy redaktorzy, którzy znali mnie osobiście lub przynajmniej ze słyszenia, brali moją tożsamość pod uwagę przy ocenianiu maszynopisu. Zależało mi, żeby zwrócili uwagę wyłącznie na wartość powieści (jaka by ona nie była!). Trzy dni po rozesłaniu tekstu do wydawców zaczęły napływać do mnie pierwsze informacje, że wydawcy zamierzają składać oferty. Natychmiast ujawniłem swoje prawdziwe nazwisko - chciałem być wobec nich uczciwy. Nigdy nie robiłem tak naprawdę tajemnicy z tego, kim jestem, poza tymi pierwszymi trzema dniami. A jednak zdecydowałem się opublikować książkę pod pseudonimem. Miałem ku temu dwa powody: po pierwsze, nie zamierzałem rezygnować z pracy. Zostałem w niej jeszcze przez piętnaście miesięcy - odszedłem dopiero pięć dni przed publikacją mojej powieści w Stanach. Wcześniej obawiałem się, że pisarze, z którymi współpracuję jako wydawca, poczują się niezręcznie, widząc w księgarniach powieść własnego redaktora. A poza tym bardzo sobie cenię swoją prywatność i nie chciałbym wszędzie oglądać własnego nazwiska. Praca pod pseudonimem - mimo że nie ukrywam swojej tożsamości - pomaga mi w opanowaniu całej sytuacji od strony psychologicznej. Łatwiej mi dzięki temu radzić sobie z ogromnym sukcesem Kobiety w oknie, bo mam wrażenie, że to wszystko przytrafia się komuś innemu.

Mam też na myśli te sekrety, które nosiłeś w sobie jako dziecko, a które miały potem swoje konsekwencje.
Nigdy wcześniej nie rozmawiałem o tym z nikim oprócz mojego psychologa, ale mogę ci powiedzieć o czymś, co miało na mnie ogromny wpływ. Moich rodziców, którzy wciąż są razem, łączył i nadal łączy bardzo burzliwy związek. Kiedy byłem dzieckiem, potem nastolatkiem, mój ojciec a to się wyprowadzał z domu, a to wprowadzał, a to znów wyprowadzał, po to, by kolejny raz wrócić. To nie była łatwa sytuacja ani dla mnie, ani dla mojego rodzeństwa - jest nas czworo, ja jestem najstarszy. To spowodowało, że szybko musiałem dorosnąć, zająć się domem i niejako przejąć na siebie rolę ojca, zwłaszcza kiedy moja mama usłyszała diagnozę o raku piersi. Jestem w dobrym stosunkach z moimi rodzicami, przede wszystkim z mamą, ale muszę przyznać, że tamte lata zostawiły we mnie jakiś ślad. Dlatego teraz tak bardzo cenię sobie spokój, stabilność, ale też szczerość i otwartość. Rodzice, kiedy się kłócili, mówili potem mnie albo rodzeństwu: „Tylko nie mów mamie, że to powiedziałem”, „Tylko nie mówi tacie, że to powiedziałam”. A dla nas to był problem.

Patrząc na Ciebie, można by pomyśleć sobie, że oto szczęśliwy Amerykanin, który napisał bestsellerową książkę, został milionerem i nie ma żadnych problemów, a już na pewno nie takie, jakie ma przeciętny zjadacz chleba.
Bestseller i milioner to moje dwa ulubione słowa (śmiech).
Też czuję do nich miętę (śmiech). Nic nie jest jednak takie, jakby się mogło wydawać - pokazujesz w książce. No i sam nie skrywasz się za zasłoną pozorów. Otwarcie i szczerze mówisz również o trudnych sprawach.
Po pierwsze mam dużo szczęścia w życiu. Mam wokół siebie kochającą rodzinę, odniosłem duży sukces, moja kariera, kiedy jeszcze pracowałem w branży wydawniczej, świetnie się rozwijała. Ale z drugiej strony - od 21 roku życia zmagam się z bardzo poważną depresją, a jako nastolatek musiałem sobie jakoś radzić z impulsywnym małżeństwem moich rodziców. Media często przytaczają zdanie z mojej książki, które wypowiada psycholog Anny: „Kto wie, co się tak naprawdę dzieje wewnątrz rodziny”. Dlatego, w sposób świadomy, staram się być dobry dla ludzi, dla świata, tak konsekwentnie i stanowczo, jak to tylko możliwe. Rzadko zdarza mi się żałować, że potraktowałem kogoś dobrze, ale kiedy zdarzy mi się potraktować kogoś źle, bardzo tego żałuję. Ale patrząc na to z jeszcze innego punktu: osobie, która złamała nogę, albo ma raka nie powiemy nigdy: „Weź się w garść i się wylecz”. Tymczasem ludzie, którzy zmagają się ze zdrowiem psychicznym, często słyszą tego typu „dobre rady”: „Ogarnij się”, „Przejdzie ci”, „Uśmiechnij się”. Tylko, że tak to nie działa. Podsumowując - problemy ze zdrowiem psychicznym mogą dotyczyć każdego, nieważne, jakiej jesteśmy płci, ile mamy pieniędzy, jaki jest nasz społeczny status i w jakim jesteśmy wieku. Od trzech lat, od kiedy zmieniła się moja diagnoza i mogę się prawidłowo leczyć, przyjmuję nowe leki i czuję się o wiele lepiej, niż wcześniej. Co nie znaczy, że nie mam słabszych chwil. Całe to zamieszanie w związku z wydaniem przeze mnie książki i ten wielki sukces, jaki się wydarzył, to wszystko jest oczywiście wspaniałe, ale może być też przytłaczające. Pamiętam, jeszcze w ubiegłym roku, we wrześniu, zanim książka się ukazała, byłem w Teksasie; zamknąłem się na pół godziny w łazience i rozpłakałem się, bo tak mnie to wszystko przygniotło, że nie umiałem tego udźwignąć. A zatem napisanie bestsellera i zostanie milionerem jest fantastyczne i jest najwspanialszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła, ale to nie jest lekarstwo.

Nie znam chyba osoby, która nie chciałaby być dobrym człowiekiem i uczciwie żyć, ale taka postawa często wyklucza się z tym, co przynosi życie i z tym, jak musimy w tym życiu funkcjonować. Chyba więc nikt z nas nie jest do końca uczciwy i zawsze szlachetny.
Owszem i to również pokazuję w książce, kiedy ufność Anny do jednej z kluczowych postaci tej historii zostaje mocno nadwerężona. Okazuje się, że źle ulokowała swoją wiarę. To, co chcę przy tej okazji powiedzieć, to niezależnie od sytuacji, problemów, choroby psychicznej, każdy może być dobrym człowiekiem. To jedno z moich prywatnych i wciąż mnie zaskakujących odkryć. Nawet osoby cierpiące na choroby psychiczne mogą być wartościowe dla społeczeństwa.

Każdy może być wartościowy. Nawet ci ludzie, którzy uwielbiają podglądać innych - a Ty bardzo to podkreślasz w książce. Też lubisz podglądać innych?
Niespecjalnie węszę w życiu innych ludzi, ale uważam, że ten voyeryzm to bardzo naturalna ludzka tendencja, coś w rodzaju instynktu, jaki ludzie w sobie mają.

Nie mam agorafobii, ale przez to, że bardzo długo zmagałem się z depresją, były takie okresy, kiedy ciężko mi było wyjść z łóżka

Instynkt, który w dzisiejszych czasach ma wspaniałe warunki do rozwijania się, jeśli się spojrzy na media społecznościowe, jak Facebook.
Media społecznościowe nie tylko warunkują nas, żebyśmy akceptowali to podglądactwo, ale wręcz zachęcają nas do tego. Tak jak w książce moja bohaterka często źle rozumie zachowania innych ludzi, tak samo doświadczamy tego w codziennym życiu. Często niewłaściwie interpretujemy to, co się dzieje dookoła i to, co robią ludzie.

Najpiękniejsze jest to, co nam się wydaje. Chcesz powiedzieć, że w istocie, to, co widzimy, to nie jest prawda?
Moim zdaniem większość tego, co widzimy wokół siebie, nie do końca pokrywa się z prawdą. Czasami nawet zdarza się, że pod płaszczykiem iluzji nie ma zupełnie nic autentycznego, szczególnie w świecie wirtualnym. Pokładanie wiary w złudzenia pomaga nam odwrócić uwagę od rzeczywistości, która nie zawsze jest równie atrakcyjna - ale przecież ostatecznie to ona jest prawdziwa, a ja wierzę, że piękno kryje się właśnie w prawdzie i uczciwości. Ignorując rzeczywistość na rzecz iluzji ryzykujemy, że zagubimy się w świecie „fake news”, w którym zmyślone informacje są traktowane na równi z rzeczywistością. Owszem, to może zapewnić chwilową satysfakcję, ale na dłuższą metę wypacza nasze życie i sprawia, że coraz trudniej nam znaleźć wspólny język z ludźmi, którzy postrzegają świat takim, jaki on jest (i mają rację).

Wracając do mediów społecznościowych - dlaczego świat „like” stał się dla internautów tak istotny? Czy wszyscy cierpimy na głód akceptacji? Z czego on się bierze?
Zanim zostałem pisarzem, w ogóle nie korzystałem z mediów społecznościowych. Na prośbę wydawców założyłem konta na portalach społecznościowych, ale Facebooka prędko porzuciłem. Niedawno ogłosiłem na Twitterze i Instagramie, że robię sobie przerwę od publikowania nowych postów. Media społecznościowe wpędzają mnie w coraz głębszy dyskomfort - częściowo z troski o prywatność, ale przede wszystkim dlatego, że nie podoba mi się, jak ludzie budują swoją tożsamość w internecie. Przeszkadza mi też, jak media społecznościowe wpływają na nasze życie online. Karmią się naszym brakiem pewności siebie i zachęcają nas do konkurowania z ludźmi, których życie wygląda na lepsze lub bardziej atrakcyjne od naszego - mimo że to, co widzimy, jest zazwyczaj ustawione i starannie zaaranżowane. Obsesja na punkcie „lajków” to przejaw naszej potrzeby akceptacji. Pamiętajmy jednak, że to potrzeba napędzana i podsycana przez same media społecznościowe.
Jak sądzisz, dlaczego czytelnicy tak uwielbiają utożsamiać się z bohaterami, którzy przeżyli jakieś traumy?
Zadajesz pytania, jakich nikt wcześniej mi nie zadał, a już trochę tych wywiadów udzieliłem. Myślę, że lubimy czytać o traumach innych ludzi, bo w ten sposób możemy przeżywać to, co oni przeżywają, ale z bezpiecznego miejsca. Nie chodzi o to, że zacieramy ręce z radości i cieszymy się, że to się im przydarzyło, a nie nam. Tylko, po prostu jesteśmy ciekawi tych przeżyć. Uważam, że ciekawość to jest ten główny powód dla którego w ogóle czytamy. Poza tym, kiedy czytamy o postaciach, które doświadczają jakiś rodzaj dyskomfortu, albo zdarza się w ich życiu coś nieprzyjemnego, to w jakimś stopniu jest to i dla nas pocieszeniem, czujemy się zrozumiani, ponieważ każdy z nas przeżył coś, co przysporzyło nam cierpienia. Traktuję to jako ćwiczenie empatii, ponieważ zarówno czytanie, jak i pisanie opiera się przede wszystkim na doświadczeniu empatii.

Z tego powodu sięgnąłeś po fikcję? Masz doktorat, mogłeś zostać naukowcem, pisać naukowe dysertacje, które popychałyby naprzód humanistykę.
Byłbym beznadziejnym naukowcem - przekonałem się o tym na własnej skórze! Lepiej, żebym zajął się tym, co mi wychodzi najlepiej, a przynajmniej lepiej niż praca naukowa. Pamiętajmy też, że większość naukowców nie ma takiego zasięgu jak ja. Cieszę się, że poprzez literaturę mogę komunikować się z milionami czytelników.

Skąd się u Ciebie wzięła fascynacja sensacją, kryminałem, zbrodnią? Została zasiana, kiedy jako dziewięcioletni chłopiec poszedłeś z rodzicami do kina studyjnego i zobaczyłeś film „Zniknięcie”?
Rzeczywiście, obejrzałem „Zniknięcie” w wieku, kiedy jest się bardzo podatnym na różne wpływy. To niezwykle powściągliwy film, operujący aluzjami i sugestiami, przekładający psychologię postaci nad krwawe sceny przemocy. Utwierdził mnie on w przekonaniu, że elegancja i subtelność może być bardziej wartościowa i dobitna niż szokowanie odbiorcy. Mój romans z kryminałem zaczął się jednak jeszcze wcześniej. Kiedy miałem mniej więcej siedem lat, zacząłem pochłaniać powieści Agathy Christie (nauczyłem się czytać, zanim skończyłem cztery lata - brzmi ambitnie, ale mówić zacząłem dopiero jako sześciolatek!). Poza tym wszyscy w mojej rodzinie - łącznie z dziadkami, kuzynami i rodzeństwem - uwielbiają ten gatunek. Wszyscy lubimy rozwiązywać różne zagadki, więc kryminał to dla nas idealna rozrywka. Można zatem powiedzieć, że nostalgia też odegrała ważną rolę przy wyborze gatunku.

Nie mogę nie zapytać o film, jaki ma powstać na podstawie Twojej książki. Prawa do ekranizacji kupiło studio Fox 2000, znane z oscarowych produkcji. Podoba Ci się aktorka, która zagra główną rolę?
Amy Adams od początku była moją faworytką do roli Anny, i właśnie dlatego studio Fox tak zawzięcie się o nią starało (ku mojej wielkiej radości). Uważam, że wśród pierwszoligowych aktorek anglojęzycznych to właśnie Amy odznacza się największą wrażliwością. Niezwykle łatwo się z nią utożsamić, jest bardzo ludzka. Podobnie jak Sandra Bullock, Amy natychmiast daje się polubić; talentem i rozpiętością ról dorównuje Meryl Streep. Myślę, że dzięki niej ekranowa Anna będzie ciepła i charakterna, ale też wrażliwa, a chwilami bezbronna.

W jednym z wywiadów przeczytałam, że marzy Ci się, aby też zagrać w tym filmie małą rólkę. Która z postaci chodzi Ci po głowie?
Ha! Nie wydaje mi się, że nadawałbym się do odegrania którejś z ważniejszych postaci - do żadnej nie pasuję, a co gorsza jestem beznadziejnym aktorem! Może mignę za oknem Anny jako facet wyprowadzający psa. Ale na tym raczej skończy się moja hollywoodzka kariera…

Kilka razy w tej rozmowie padły słowa na temat tego, że najważniejsze jest być dobrym człowiekiem. Czy do bycia dobrym człowiekiem potrzeba odwagi?
Głęboko w to wierzę. To nasz obowiązek: jako najbardziej rozwinięta forma życia na tej planecie powinniśmy podchodzić do innych z empatią i dobrocią. Owszem, bycie dobrym człowiekiem wymaga odwagi. Czasami o wiele łatwiej pozostać obojętnym albo zniżyć się do nieuprzejmości czy wręcz okrucieństwa. Wydaje mi się jednak, że o wiele częściej bycie dobrym człowiekiem jest bardzo łatwe. Staram się zawsze pamiętać, że nie wiem, co się dzieje w życiu i w głowie człowieka, z którym mam styczność. Głęboko żałuję sytuacji, w których potraktowałem kogoś źle i nie okazałem zrozumienia, ale rzadko zdarza mi się żałować życzliwości, nawet jeśli zainwestowałem ją w niewłaściwą osobę.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl