Agnieszka Hyży: Zapłaciłam bardzo wysoką cenę za popularność

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Agnieszka Popielewicz-Hyży urodziła się w 1985 roku w Mysłowicach. Karierę w mediach rozpoczęła w 2002 roku. Jest żoną piosenkarza, Grzegorza Hyżego
Agnieszka Popielewicz-Hyży urodziła się w 1985 roku w Mysłowicach. Karierę w mediach rozpoczęła w 2002 roku. Jest żoną piosenkarza, Grzegorza Hyżego
Agnieszka Hyży to jedna z najpopularniejszych prezenterek Polsatu. Teraz promuje film zrealizowany podczas pamiętnego „Koncertu przeciw nienawiści”. Można będzie go zobaczyć 14 grudnia w kinach w całej Polsce. Nam gwiazda opowiada o tym, jak budowała swą telewizyjną karierę.

Co sprawiło, że zaangażowała się pani w „Koncert przeciwko nienawiści” jako producentka?
Zadecydowało wiele czynników. Do tej pory niewiele osób o tym wiedziało, bo nie było potrzeby chwalenia się tym w mediach, ale ja już od dłuższego czasu pracuję w eventowej branży. To mój biznes, którym zajmuję się na co dzień. Hejt to był temat, który przewijał się przez moje działania czy też w tym, co mówiłam lub pisałam. Dotknął mnie on osobiście – i zdałam sobie sprawę jak straszne i patologiczne jest to zjawisko. W styczniu zeszłego roku stało się to, co się stało. Temat ten pojawił się bardzo szybko w naszym domu: Doda skontaktowała się z Grześkiem a ja przysłuchiwałam się ich rozmowom, jak wielkie są plany i możliwości. W końcu zadałam im w którymś momencie pytanie: „No dobra, czy wy macie jakąś firmę, która wam zrobi ten koncert? Fajnie, że jest pospolite ruszenie i tyle chętnych gwiazd, ale kto wam to wszystko wyprodukuje?”.

Od czego pani zaczęła?
Choć początkowo chciałam być tylko rzecznikiem prasowym tego wydarzenia, kiedy zaczęło ono nabierać kształtu masowej imprezy, zadzwoniłam do ludzi, z którymi na co dzień pracuję przy produkcjach eventowych czy telewizyjnych i spytałam: „Słuchajcie: jest temat. Mamy miesiąc na jego zrobienie. Co wy na to?”. Ludzie rzucali więc swoje projekty albo pracowali po nocach. Stworzyliśmy samozwańczych zespół z różnych firm, które zajmują się wielkimi produkcjami krajowymi czy zagranicznymi. Wsparł on całą tę inicjatywę i sprawił, że ona w ogóle się wydarzyła i ma swoją kontynuację: fundację Artyści Przeciw Nienawiści, która ma przeciwdziałać hejtowi.

W koncercie wzięło udział wiele gwiazd rodzimego popu i rocka. Ta inicjatywa zintegrowała polską scenę muzyczną?
To nie jest tak, że jeden koncert zmieni wszystko. I że nagle obudzimy się w zupełnie innej rzeczywistości. To jest tylko mały kroczek. Dzięki niemu zaczęło się więcej mówić o hejcie. Zaprosiliśmy bowiem wszystkie media do współpracy, które na co dzień ze sobą konkurują. „Sami doprowadziliśmy do tej sytuacji, zastanówmy się więc co zrobić, by teraz przynajmniej to ograniczyć i nie prowokować więcej takich sytuacji” – powiedzieliśmy im.

Wierzy pani, że muzyka może sprawić, że ludzie staną się lepsi?
Ja nie liczę na to, że wszyscy nagle staną się „aniołami” i będą dla siebie mili. Już kolejne miesiące pokazały, ile się wylało niedobrych rzeczy w przestrzeni publicznej. Ale nie robienie nic jest jeszcze gorsze. Wydaje mi się, że dzięki tej akcji jest trochę lepiej: bardziej uważamy na to, co mówimy i piszemy. Powstaje więcej programów profilaktycznych. Walka ze skutkami hejtu – to jedno. Ważniejsze jest zapobieganie mu. A nad tym nikt przed nami się w ogóle w Polsce nie pochylał.

Jak można zapobiegać hejtowi?
Często jestem zapraszana na różne prelekcje i spotkania dotyczące hejtu. Dzisiaj nie ma żadnego artykułu, publikacji, badania czy książki na ten temat, która by nie przeszła przez moje ręce. Wszyscy zgadzamy się co do tego, jak straszne jest to zjawisko, ale niewielu zastanawia się co zrobić, by tego hejtu nie było w przyszłości. WHO, która zastanawia się czy hejtu nie nazwać nową jednostką chorobową, twierdzi, że naszemu pokoleniu nie uda się już osiągnąć życia bez niego. My możemy poprawić sytuację za pomocą rozmów, terapii, samodoskonalenia – ale tylko o 50 procent. My nigdy nie będziemy od tego w pełni wolni. Dlatego jedyne, co możemy zrobić, to praca na rzecz przyszłego pokolenia. Żeby ono nie miało takiego problemu. Temu mają służyć choćby publikacja serii e-booków przez naszą fundację, która niebawem nastąpi.

Kontynuacją „Koncertu przeciw nienawiści” jest film, który zostanie pokazany we wszystkich kinach Polski jednego dnia – 14 grudnia. Jak doszło do jego powstania?
Doda gorąco zabiegała, aby od samego początku produkcji tego koncertu, pojawiła się ekipa dokumentująca to wydarzenie. I tak się stało: filmowcy wszędzie wciskali swój nos i rejestrowali ten cały bajzel, który jest przy tego typu produkcjach. W ten sposób powstał dokument o tym, jak doszło do zorganizowania tego koncertu i o tym, jak ważne to było wydarzenie. Film dość długo się montował, ale kiedy fundacja podjęła decyzję o kolejnym koncercie, uznaliśmy, że jesteśmy teraz w idealnym momencie, aby zrobić jego premierę. 14 grudnia będzie można zobaczyć ten dokument we wszystkich kinach w Polsce. Cały dochód z wszystkich projekcji zostanie przeznaczony na zorganizowanie koncertu w przyszłym roku.

Będzie państwo chcieli przekształcić „Koncert przeciw nienawiści” w cykliczne wydarzenie?
Wszyscy by tak chcieli. Tegoroczna edycja na wiosnę będzie testem czy nadal jest w nas ten duch: czy nadal chcemy się podpisywać pod tą ideą i czy jesteśmy w stanie pracować pro publico bono. My nikogo nie zmuszamy, nawet nie mamy listy artystów, których chcielibyśmy zaprosić na ten koncert. Zgłosić się może każdy – zaproszenie jest otwarte dla wszystkich. Tak samo namawiamy fanów, aby nakłaniali swoich idoli, by wzięli w tym koncercie udział. Nie jest to impreza komercyjna, na której ktoś ma nie wiadomo ile zarobić. Jeśli pojawi się jakich dochód, to zostanie on przeznaczony na kolejne działania profilaktyczne wobec mowy nienawiści.

Zajmuje się pani koncertami i filmem – to wszystko pokazuje, że ma pani coraz więcej aktywności poza telewizją. To plan B na wypadek, gdyby znudziła się pani widzom?
Media o tym nie wiedzą, bo bardziej interesuje ich to, co zjem z mężem na śniadanie, ale ja już kilka dobrych lat temu zaczęłam sobie budować swój alternatywny świat do świata telewizyjnego, cały czas będąc jednak mocno dwoma nogami w show-biznesie. Bo media to czasem niewdzięczny partner zawodowy. To czy się w nich jest, zależy od wielu zewnętrznych czynników. Dlatego chciałam mieć poczucie, że jestem w stanie wykorzystać swą obecność w mediach do innych aktywności. A że ja zawsze miałam żyłkę do biznesu i byłam społecznicą, działalność fundacji Artyści Przeciwko Nienawiści jest dla mnie idealną okazją do wykorzystania swych talentów i umiejętności oraz zrobienia czegoś dobrego dla innych. Zawsze się śmiałam, że gdybym była żoną króla, to byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie, bo nie musiałabym pracować na chleb, a mogłabym się poświęcić działalności charytatywnej. Z drugiej strony nigdy nie potrafiłabym być kimś, kogo życie ogranicza się tylko do egoistycznych przyjemności: zakupów czy podróżowania.

Jakie ma pani zainteresowania biznesowa poza wspomnianą fundacją?
Od roku wchodzę bardzo mocno w start-up pierwszego wydawnictwa cyfrowego w Polsce. Mam nadzieję, że zrewolucjonizuje ono czytelnictwo nad Wisłą. Uruchomiliśmy przy tym coś, czego jeszcze nikt u nas nie robił: plan badawczy tego, jak technologie wpływają na to jak i co czytamy. Mamy fantastyczny zespół ludzi, który teraz gromadzimy. A do tego genialnych ekspertów i autorów, którzy będą dla nas pisali, tworząc te e-booki.

Ma pani biznesową żyłkę, kiedyś studiowała pani socjologię. Tymczasem od piętnastu lat jest pani związana z telewizją. Jak to się stało?
Ja wchodziłam do show-biznesu już od 16-17 roku życia. Wzięłam udział w konkursie piękności dla matek i córek – tam wychwyciła mnie Bogna Sworowska, twierdząc, że będę się idealnie nadawała do telewizji. Kiedy pokazała mi telewizję od kulis, poczułam, że to jest miejsce, w którym chciałabym zagrzać miejsca trochę dłużej. Ale z drugiej strony to też Bogna była tą osobą, która powiedziała moim rodzicom, że ja muszę skończyć studia. I rzeczywiście: zaczęłam uczęszczać na socjologię, która bardzo mnie zainteresowała.

Warto było?
Najpierw studiowałam w Katowicach – ale kiedy wygrałam casting na prowadzenie programu w Tele 5, przeniosłam się do Warszawy. Kiedy dostałam propozycję stałej pracy w Polsacie i miałam niemal codziennie zdjęcia, chciałam zrezygnować z tych studiów i potem zrobić zaocznie dziennikarstwo. Nina Terentiew jednak mi tego odradziła – bo wiedziała z praktyki, że pewnie studiów nigdy nie skończę. Nagrania były tak układane, że nadal mogłam uczestniczyć w zajęciach w trybie dziennym. Pani Terentiew podpisała mi wniosek z prośbą o indywidualny tok studiów, który złożyłam u dziekana UW . Stałam się trochę „dziewczynkę z telewizji”, która próbuje studiować. Z rocznym opóźnieniem, ale się obroniłam – i dopiero wtedy się dowiedziałam, że wszyscy znajomi włącznie z moją rodziną, robili zakłady, że ich nie skończę. (śmiech) Mój promotor nawet proponował mi doktorat. Nie znalazłam na to czasu – ale ponoć ta droga nigdy nie jest zamknięta. Jedyne czego żałuję, to tego, że nie miałam czasu na życie studenckie i wyjazd na studenckie praktyki za granicą. Mam nadzieję, że moja córka nadrobi te moje zaległości.

Konkurencja wśród prezenterów telewizyjnych jest ogromna. Co sprawiło, że akurat pani się udało?
Sama się zastanawiam jak to się wydarzyło. Jestem związana z Polsatem kilkanaście lat. Przez ten czas ilość ludzi, która się przewinęła przez media, jest ogromna. Bywałam frontmenką, brałam udział w wielu projektach telewizyjnych. Miałam jednak świadomość, że nie może to trwać wiecznie, bo byłoby to nielogiczne. Widzowie z czasem potrzebują czegoś innego. Tymczasem ja cały czas jestem na ekranie. Trochę oczywiście zrezygnowałam z niektórych aktywności mediowych na rzecz wspomnianych wcześniej projektów, bo jestem odpowiedzialna za uczestniczących w nich ludzi. Czy miałam szczęście? Czy spotkałam na swojej drodze odpowiednie osoby, jak Nina Terentiew? Czy byłam pokorna? Nie wiem. Na pewno jednak bardzo szanowałam ludzi, z którymi pracowałam. Nie można o mnie powiedzieć, że byłam chimeryczna czy niemiła. Zawsze byłam dobrze przygotowana i doceniałam wszystkich. Pod tym względem nie było do mnie żadnych pretensji.

Budowała pani swoją karierę w mediach w trochę innych czasach niż teraz.
To prawda. Teraz jak grzyby po deszczu pojawiają się gwiazdy internetu. Liczą się media społecznościowe i liczby lajków i fanów. To nie jest do końca mój świat. Korzystam z nowoczesnych technologii, mediów społecznościowych, ale to nie na tym buduję swój zawodowy byt. Paradoksalnie bardzo się cieszę, że te moje medialne „pięć minut” przypadło na czas, kiedy tego wszystkiego jeszcze nie było. Wtedy była dużo mniejsza konkurencja, ja byłam świeża, niezblazowana, początkowo nie wiedziałam czym to się je. Wszystkiego uczyłam się na własnym żywym organizmie. I pewnie nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem, gdybym nie zaczęła mojej przygody z telewizją właśnie w minionej dekadzie.

Prowadziła pani niezliczoną ilość telewizyjnych programów. Który był dla pani najważniejszym doświadczeniem?
Na pewno bardzo miło wspominam pracę na planie „Grunt to rodzinka”, a potem „Super Rodzinka”. To było talk-show, które robiliśmy przez dobrych kilka lat. Był męczący – bo jak wchodziliśmy na plan, to wychodziliśmy dopiero nad ranem. Był trudny – bo wymagał ode mnie i ludzi, z którymi rozmawiałam dużych emocji. Ale nie ukrywam, że rozmowy i wywiady to rodzaj dziennikarstwa, który najbardziej lubię. Zresztą telewizja na żywo to dla mnie najwyższa forma telewizji.

A który program uczynił z pani gwiazdę Polsatu?
„Się kręci”, który prowadziłam przez 7-8 lat z Maćkiem Rockiem i Maćkiem Dowborem. Pracowaliśmy ze sobą codziennie, przez co spędzaliśmy razem więcej czasu niż z własnymi rodzinami. Zwiedziliśmy wspólnie kawał świata. Nigdy nie zobaczyłabym tylu miejsc w takich sposób, w jaki miałam to okazję zrobić w tym programie. Tego mi nikt nie zabierze. To mój wieli bagaż doświadczeń, który zostanie mi na całe życie. Obaj Maćkowie byli już doświadczonymi dziennikarzami – dlatego dzisiaj mówią, że oni mnie sobie wtedy „wychowali”. I to prawda: ja przyszłam do tego programu jako prawdziwy żółtodziób, nie wiedziałam co i jak. Dlatego oni mieli możliwość nauczenia mnie wszystkie od zera. To z nimi przeżyłam swoje pierwsze wejścia na żywo i pierwsze koncerty. Przeżywaliśmy również wspólnie swoje prywatne sprawy: miłosne rozterki, narodziny dzieci. Kiedyś robienie takiego programu wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Dzisiaj idziemy na plan, robimy swoje i „do widzenia”, wracamy do domu. Tymczasem my pracowaliśmy siedem dni w tygodniu w takim tempie, że spędzaliśmy ze sobą czas nie tylko na planie, ale też w autobusach, w taksówkach, w samolotach, w hotelach. Jedliśmy razem śniadania, obiady, kolacje. Zresztą teraz nie moglibyśmy sobie pozwolić na taką pracę jak wtedy. Jesteśmy już starsi, mamy rodziny, dzieci w dużych ilościach. Ale nasze dobre relacje przetrwały do dzisiaj: nadal spotykamy się z Maćkami, teraz już całymi rodzinami.

Jaką największą wpadkę zaliczyła pani na wizji?
Nigdy ich nie brakowało. Jakieś pomyłki w nazwiskach. Wejścia na żywo bez mikrofonu, o którym nikt nie przypomniał. Sytuacje, w których ktoś się nie zamontował, trzeba więc było ,jak to mówimy w telewizji, „szyć” na wizji. Albo wtedy, gdy trzeba było coś zapowiedzieć, a tu nagle miało się kompletnie czarno przed oczami i nic się nie pamiętało. Ja dlatego tak lubię pracować z Maćkami, bo wystarczy, że na siebie spojrzymy, to od razu wiemy, że mamy pustkę w głowie i trzeba ratować kolegę, bo on nic nie powie. Całe szczęście widzowie wychwytują może jedną taką wpadkę na dziesięć.

Prowadzi pani również wielkie imprezy na żywo – sylwestry Polsatu czy festiwale w Sopocie. To coś innego niż praca w studiu?
Oczywiście. Tego rodzaju eventy to telewizja, którą bardzo lubię, bo ja lubię duże tempo, kiedy coś się może niespodziewanie wydarzyć. Kiedy trzeba wszystko przeżywać na żywo. Mnie zawsze strasznie irytowały wszelkie powtórki i duble. Telewizja na żywo to też często bezpośredni kontakt z publicznością, który również bardzo mi odpowiada.

Ta popularność, którą pani zdobyła, ma oczywiście swoją cenę: pani życie prywatne jest nieustannie pod obstrzałem plotkarskich mediów. Jak pani sobie z tym radzi?
Wcale nie tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. To trochę jak „szewc bez butów chodzi”. Ja dużo mówię o hejcie i pocieszam innych, a sama mam z tym poważny problem. Dlatego zainteresowałam się tym od strony naukowej – bo kiedyś przypłaciłam to rozstrojem nerwowym. Po prostu nie mogłam się pogodzić z tym, że jestem tak czy inaczej oceniana i krytykowana w internecie. Że dzieje się to niezasłużenie, że uderza w moich bliskich, których kocham i szanuję. Zapłaciłam więc za to bardzo wysoką cenę. Pamiętam nawet kilka rozmów z moją mamą na ten temat. Ona zawsze podziwiała to, w jaki sposób ułożyła się moja kariera zawodowa, ale w pewnym momencie zaczęła się zastanawiać czy cena, którą za to płacę, nie jest zbyt wysoka. Że jest nie adekwatna do tego wszystkiego. Wtedy we mnie się zrodził bunt: dlaczego tak się dzieje? Teraz staram się jakoś z tym sobie radzić: tłumaczę to w sobie i zagłuszam, ale to nie jest tak, że to po mnie spływa. Szczerze mówiąc nie wierzę ludziom, którzy mówią, że się kompletnie tym nie przejmują.

Mimo tego wszystkiego udało się pani stworzyć z Grzegorzem udaną i stabilną rodzinę. Jak to możliwe?
To prawda, w przyszłym roku będziemy obchodzić 6 rocznicę naszego związku.Konsekwentnie chronimy swoje życie prywatne. Udzielamy się publicznie razem tylko w sytuacjach związanych z naszym życiem zawodowym. Nie prowadzimy życia prywatnego na forum publicznym. Tego nauczyły nas doświadczenia z przeszłości. Szanujemy to, co mamy w domu. I wszystkie sprawy prywatne załatwiamy w jego ścianach. Wiemy, że nie ma nic cenniejszego niż rodzina. To dla nas fundament wszystkiego. Mimo wielu lukratywnych propozycji nigdy nie udzieliliśmy żadnego wspólnego wywiadu, poza jednym, który wiązał się z nominacją do pewnej nagrody. I nie zapowiada się, żeby to się zmieniło. Jeżeli kiedyś to się wydarzy, to na pewno wtedy, kiedy będziemy mieli światu coś ważnego do zakomunikowania. Jak na razie chcemy więcej robić, a mniej mówić.

A co będzie, gdy jako telewizyjna prezenterka będzie musiała pani przeprowadzić wywiad z mężem – piosenkarzem?
Raz zdarzyła się już taka sytuacja i nie należała do najłatwiejszych. Teraz w weekend mamy podobną: ja prowadzę duży koncert, w którym mój mąż bierze udział, ale wywiadu nie będzie. Nie chcemy się promować jako tzw. „power couple”, naszą wspólną aktywność ograniczamy do minimum, rzadko publikujemy wspólne zdjęcia i jeszcze rzadziej zdradzamy co u nas się dzieje. Mamy oddzielne życia zawodowe, które tylko od czasu do czasu spotykają się w jednym miejscu lub sytuacji. Każdy robi swoje, a wspólnie na 100% działamy w domu.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Agnieszka Hyży: Zapłaciłam bardzo wysoką cenę za popularność - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl