Agnieszka Holland, laureatka Złotych Lwów FPFF 2019: Nie mogę powiedzieć, że jestem prześladowana. A że mnie nie lubią? Trudno

Ryszarda Wojciechowska
Ryszarda Wojciechowska
Agnieszka Holland i ekipa filmu "Obywatel Jones"
Agnieszka Holland i ekipa filmu "Obywatel Jones" Karol Makurat
Ja też mocno „szarpię” tę władzę i nie spodziewam się, że ona mnie za to będzie kochać specjalnie. Na razie traktują mnie fair - mówi Agnieszka Holland, reżyserka filmu„Obywatel Jones”, zdobywczyni Złotych Lwów na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni 2019

„Obywatel Jones” to film o „Wielkim Głodzie” na przedwojennej Ukrainie. Ale wyłania się z niego też całkiem współczesny obraz mechanizmów rządzących światem polityki, mediów i międzyludzkich reakcji.

Ja to nazywam triadą. Składa się na nią korupcja mediów, tchórzostwo rządów i obojętność społeczeństw, które doprowadzały do wielkich nieszczęść. Ludzkość przerabiała to już kilka razy. A rola dziennikarzy jest przy tej triadzie szczególna. Zwłaszcza dziennikarstwo, które nie ulega pokusie manipulacji prawdą, jest jedynym, którego nam tak naprawdę potrzeba. A jest go coraz mniej. ​

Chociaż główny bohater pani filmu Gareth Jones to taka romantyczna wersja dziennikarza. Tacy się już rzadko zdarzają. ​

Rzadko i nierzadko. Ciągle mamy dziennikarzy śledczych, którzy starają się poznać fakty, często bardzo niewygodne dla władzy. Kiedy pracowaliśmy nad tym filmem, na Słowacji został zamordowany młody dziennikarz, 27-letni Jan Kuciak i jego narzeczona. Był w wieku Garetha z naszego filmu. A zginął, bo badał powiązania między mafią włoską a słowacką władzą. I ta jego śmierć odbiła się w kraju szerokim echem, stając się zaczynem nowego ruchu politycznego młodych ludzi, którzy wydali walkę korupcji i powiedzieli, że nie godzą się, żeby władza kłamała, manipulowała i kradła. Dzięki temu Słowacja ma teraz nową prezydentkę. Kogoś z zupełnie innej bajki, prawdziwego i uczciwego. ​

​W filmie jest scena, kiedy dziennikarze w Rosji Sowieckiej podczas konferencji słyszą, że... żadnych pytań nie będzie. Skąd my to znamy, chciałoby się powiedzieć.​

Niestety, można też powiedzieć, że obecne władze powtarzają takie rutynowe zachowania z czasów autorytarnych, totalitarnych. Ta pogarda władzy dla kogoś, kto nie jest przez nią zmanipulowany, albo kto nie należy do ich bandy, niechęć do konfrontacji z trudnymi faktami, to wszystko zaczyna być dzisiaj coraz bardziej powszechne. ​

Władza potrafi też uwodzić, co widać w Pani filmie.

Oczywiście, że uwodzi. Stalin był bardzo uwodzicielski. Ale Ada w moim filmie uważała, że to, co się wtedy w Rosji Sowieckiej działo, było ogromną szansą dla ludzkości. Że nie ma innej alternatywy dla dzikiego kapitalizmu, niż komunizm. Ludzie wierzyli, że ta nowa idea, nowy sposób organizacji społeczeństwa jest dobry. I takich ludzi było bardzo dużo. Szczególnie wśród elit intelektualnych, artystycznych, ale też wśród klasy robotniczej. Ale rzeczywistość jest zawsze skomplikowana. Nie sądzę, że wszyscy, którzy popierają obecną władzę w Polsce, są skorumpowani albo nieudaczni. Bo bardzo wielu wierzących w obecną władzę myśli szczerze, że taka Polska, jaką ta władza proponuje, jest najlepsza. ​

Żyjemy w takim wiecznym... powrocie. Ale to już było, można powiedzieć.​

Oczywiście za każdym razem są to inne powody i inna skala. Teraz żyjemy w czasie wielkich zmian i nie wiadomo dokąd nas te zmiany doprowadzą. ​

To znaczy?​

Myślę tu o rewolucji internetowej, o katastrofie klimatycznej, kolejnej fali globalizacji, o możliwych, niebywałych migracjach, związanych z katastrofą klimatyczną, o zmianach obyczajowych, które szalenie przyspieszyły i które powodują, że dla władzy wrogami stają się, jak u nas, geje, albo jak dla Trumpa imigranci i kobiety. Żyjemy w skomplikowanych, trudnych i niebezpiecznych czasach. One stawiają przed nami wyzwania. Tylko, niestety, wygląda na to, że elity nie są w stanie im sprostać.

Ta władza pani nie lubi. ​

Ja też mocno „szarpię” tę władzę i nie spodziewam się, że ona mnie za to będzie kochać specjalnie. Na razie traktują mnie fair. Na festiwalu pokazuję swój film, który dostał dofinansowanie. Nikt mi nie grozi więzieniem. Nie mogę powiedzieć, że jestem prześladowana. A że mnie nie lubią? Trudno. Chciałabym tylko, żeby mnie nie musiało obchodzić to, jaka władza tutaj rządzi. Bo ja nie jestem aż takim zwierzęciem politycznym, które by chciało angażować się w sytuacji, kiedy może sobie spokojnie żyć. I robić filmy. ​

Podczas gali rozpoczęcia festiwalu apelowała Pani o to, żeby środowisko filmowe było zjednoczone i o odwagę.

Środowisko filmowe trzyma się dość dobrze. W czasach komuny też była duża solidarność. Oczywiście zawsze jest jakaś grupa blisko władzy. Z różnych powodów, bo albo takie mają poglądy, albo widzą jakieś frukty. A czasem to się miesza. Ale większość środowiska jest raczej prodemokratyczna i wolnościowa. Ja raczej apelowałam o odwagę. O to, żeby nie bać się wychodzić z takiego własnego bezpiecznego kokonu. Żeby brać się z tą trudną rzeczywistością za bary. Żeby w tym trudnym momencie zmian nie uciekać od nich w prywatność. Mam wrażenie, że widownia potrzebuje dialogu o najważniejszych sprawach, tych kontrowersyjnych, bolesnych. Pokazuje to przykład filmu Wojtka Smarzowskiego „Kler”, na który do kin poszły miliony. A to nie jest jakieś rozrywkowe kino. ​

Środowisko filmowe trzyma się dość dobrze. W czasach komuny też była duża solidarność. Oczywiście zawsze jest jakaś grupa blisko władzy

Nazwisko Holland otwiera wszystkie drzwi? Topi śnieg na Ukrainie, jak żartowano?

Nie topi (śmieje się). I nie otwiera wszystkich drzwi. Mam solidną pozycję i cieszę się szacunkiem. Ale nie robię filmów komercyjnych, więc za każdym razem muszę przekonać dających pieniądze, że warto zainwestować.

Ale aktorzy chcą grać u Holland. Nie tylko polscy.​

Aktorzy mnie cenią i lubią. Ale trudno sobie wyobrazić, że aktor, który dostaje 30-40 milionów dolarów za rolę, a są tacy jak choćby Leonardo di Caprio, zagra w filmie, którego budżet wynosi 8 milionów. Aktorzy mają agentów i liczą swoje pieniądze.​

Czym się różnią polscy aktorzy od brytyjskich czy amerykańskich?

Zawsze powtarzam, że aktorzy to osobna rasa. Czy to jest aktor z teatru w Gorzowie Wielkopolskim czy z Hollywood, to mają dokładnie takie same potrzeby i taką samą wielkoduszność. I oni po równo dużo z siebie dają, czasami gołe emocje, a czasami... gołe ciało. A jedyne, co trzeba im dać, to zaufanie i trochę miłości. Jednak sposób pracy jest inny w Polsce i Stanach Zjednoczonych. To, co najbardziej różni naszych aktorów od tamtych, to nie skala talentu czy inteligencja ani, nawet zaangażowanie, tylko to, że nasi robią kilka rzeczy naraz. I czasem nie osiągną tego, co mogliby osiągnąć w sensie jakości, ponieważ są zbyt rozproszeni albo zmęczeni. To nie do pomyślenia, żeby amerykański aktor grał jednocześnie w filmie i teatrze, a w wolnych chwilach był na planie jakiegoś serialu. A w Polsce aktorowi takie rozszczepienie się zdarza. ​

​W „Obywatelu Jonesie” Garetha zagrał popularny, brytyjski aktor James Norton.​

I wydał mi się od razu Garethem. Ta jego elegancja, młodzieńczość i powściągliwość nadały mu charakter takiego everymana, który tylko minimalistycznymi środkami prowadzi nas przez tę swoją historię. I myślę, że James to zadanie uniósł.

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni 2019. Drugi dzi...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Agnieszka Holland, laureatka Złotych Lwów FPFF 2019: Nie mogę powiedzieć, że jestem prześladowana. A że mnie nie lubią? Trudno - Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl