Agnieszka Grochowska: Robię to, co czuję i mówię to, co myślę

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Agnieszka Grochowska gra właśnie główną rolę w serialu Netfliksa – „W głębi lasu”. Aktorka opowiada nam z tej okazji o tym, jak odmówiła Stevenowi Spielbergowi, a mimo to zrobiła potem zagraniczną karierę.

- Jakieś dziesięć lat temu powszechnie było wiadomo, że Agnieszka Grochowska nie grywa w serialach. Tymczasem teraz kręci pani serial za serialem. Co się zmieniło?
- Seriale się zmieniły. Ja pewnie też trochę. Dziesięć lat temu nie mieliśmy takiej sytuacji jak obecnie, kiedy w Polsce działa Netflix, HBO i Canal+. Stacje te kręcą seriale na bardzo wysokim poziomie. Jest duża dbałość o historie, które się opowiada. Istotne znaczenie zawsze miała dla mnie długość serialu. Jest różnica między serialem, który ma sześć odcinków, a takim, który kręci się kilka sezonów przez parę lat. Ja lubię, kiedy mam do czynienia z zamkniętą całością.

- Sześciogodzinny serial daje aktorowi większe pole do stworzenia ciekawej roli niż dwugodzinny film?
- Ja bym tak nie powiedziała. Nadal jestem za dwugodzinnym lub półtoragodzinnym filmem kinowym. Sztuka bardzo dobrze koresponduje ze skrótem. Bardzo często długość filmu nie idzie w parze z jego jakością. „W głębi lasu” to jest szczególny przypadek – bo jego podstawą jest zagadka kryminalna, która ma możliwość dobrze rozwinąć się przez te sześć godzin. Mamy dobry materiał literacki, nie musimy lać wody czy sztucznie coś przedłużać. Jest konkretna historia, na której bazujemy. Ale generalnie jako aktorka i jako widz wolę formułę kinowego filmu.

- Nie ogląda pani seriali?
- Oglądam, choć oczywiście nie wszystkie. To wynika z braku czasu. Nie jestem więc ekspertem. Ale to są świetne rzeczy. Bardzo mi się podoba, jak te dobre seriale łapią widza „za twarz” już w pierwszych czterdziestu sekundach swojego trwania.

- „W głębi lasu” to produkcja potentata na serialowym rynku – platformy Netflix. W jakiś sposób miało to znaczenie w pracy na planie?
- Wszystko było profesjonalnie przygotowane. Teraz każdy mnie pyta: „Ojej, to idzie na cały świat. Co ty o tym sądzisz? Czy to nie było dla ciebie stresujące?”. A my kilka dni temu zgadaliśmy się z Grześkiem Damięckim, że w ogóle nie braliśmy tego pod uwagę. Czy to świadczy o nas dobrze czy źle? Chyba dobrze. Bo znaczy, że się skupiamy na pracy. Oczywiście wszyscy chcemy, żeby wyszło dobrze, ale fakt, że „W głębi lasu” będzie wyświetlane w wielu różnych krajach, jest dla nas jakąś wartością naddaną. Będą wersje dubbingowe – angielska, francuska i hiszpańska. To zwiększa możliwość dotarcia do widza. Sama jestem tego ciekawa – chciałabym zobaczyć, jak gram na przykład po hiszpańsku. (śmiech)

- Scenariusz „W głębi lasu” został oparty na bestsellerowej powieści amerykańskiego pisarza kryminałów - Harlana Cobena. To było istotne dla pani pracy?
- Bardzo. To, że „W głębi lasu” jest oparte o konkretną literaturę, sprawiało że można się było do niej odnieść, można było z nią pracować. To było niesamowitą inspirację. Ta powieść to bardzo dobry kryminał. To dawało gwarancję, że historia, którą opowiadamy w serialu, dobrze się ułoży. Tam jest dużo zawiłości, tajemnic i zagadek. Autor lawiruje w lewo i w prawo. Ale jest to bardzo dobrze skonstruowane.

- Mieliście jakieś konsultacje z Cobenem?
- Harlan Coben jest producentem tego serialu. Dlatego oglądał wszystkie ujęcia z nami, wszystkie duble z każdego dnia. Cały czas uważnie obserwował naszą pracę.

- „W głębi lasu” to kolejny thriller w pani serialowym dorobku. To oznacza, że wyjątkowo dobrze czuje się pani w tej konwencji?
- Chyba zdecydował przypadek, że akurat teraz ostatnio fajne propozycje przychodziły z tej strony. Ja generalnie jednak lubię zmiany i zupełnie nowe rzeczy. Niedawno grałam w „Motywie” – i tam najfajniejsze było to, że mogłam wcielić się w „czarny” charakter. To było dla mnie zabawne w sensie mojego wizerunku i tego, jak jestem postrzegana w mediach. Ktoś mógł się przyzwyczaić, że jestem delikatna, a tam oglądał zupełnie coś innego. To jest bardzo ciekawe dla aktora. Ale to wcale nie jest oczywiste, że chce się nas obsadzać w różnych rolach. Miałam szczęście, że trzy moje ostatnie role w zeszłym roku, były zdecydowanie odmienne. To duża satysfakcja.

- Wspomniała pani o „Motywie”, że wcieliła się tam pani chyba pierwszy raz w karierze w negatywną postać. To prawda, że łatwiej gra się „czarne” charaktery?
- Coś w tym jest. Najczęściej ludzie w prawdziwym życiu starają się być dobrzy i nie pozwalają sobie na wiele rzeczy. Dlatego, kiedy gra się „czarny” charakter, ma się dziką przyjemność bycia bezczelnym i aroganckim oraz mówienia tego, co się naprawdę myśli każdemu o każdej porze dnia i nocy. W tym sensie jest to łatwiejsze. Bo jest to jakieś spełnienie świadomych bądź nie chęci, które każdy, nie tylko aktor, ma. Żeby wyjść i mówić wszystkim prosto z mostu jak leci. (śmiech) W tym robieniu rzeczy, na które normalny człowiek nie może sobie pozwolić, jest jakaś niesamowita swoboda. To coś bardzo kuszącego.

- „Motyw” był ciekawy również pod kątem obsady. Jak pani wspomina aktorski „pojedynek” z Małgorzatą Kożuchowską?
- Pracowałyśmy już wcześniej razem w filmie Janusza Kamińskiego „Hania”. Nie było więc to nasze pierwsze spotkanie. Praca na planie była więc momentami zabawna, bo to nasze postaci ze sobą bardziej konkurowały, niż my jako aktorki. Tym bardziej w kontekście naszych młodych koleżanek – Grażyny Sobocińskiej i Agaty Turkot – które grały nasze bohaterki w młodości. One miały cudowną relację w tym serialu. I my odbijałyśmy się od tego: bo między tymi dziewczynami była wielka przyjaźń, która tak dziwnie się potoczyła, że stały się swoimi wrogami. To było ciekawe doświadczenie.

- Podobno reżyser Paweł Maślona pozwalał państwu na improwizacje na planie. Spodobał się pani taki rodzaj pracy?
- Bardzo. Mogłabym tak zawsze pracować, szczególnie z Pawłem Maśloną. (śmiech) On jest szalenie otwartą osobą, bardzo twórczą. Ma „potworne” poczucie humoru, momentami właśnie bardzo „czarne”. Przy tym jest w pełni profesjonalistą. To dla mnie idealna mieszanka. Obdarzał aktorów dużym zaufaniem - i była to bardzo ciekawa praca. Granie nie jest wtedy ciężkie i wysiłkowe, człowiek nie myśli „Boże, znowu idę do pracy. Co ja tam będę robić”. Tylko dostaje bardzo duże pole do indywidualnego popisu. I wtedy jest nieźle. Wtedy łatwiej jest rozwinąć skrzydła. Mam już pewien dorobek i bardziej mnie cieszy praca z kimś otwartym na nowe, kto pozwala aktorom na więcej i patrzy, co ci aktorzy sami będą proponować. Wtedy rodzi się ciekawa kooperacja i każdy dzień na planie jest ciekawą przygodą. Jak obserwowałam ekipę, to myślę, że bardzo dobrze to działało też na innych. Że to nie jest taka standardowa praca nad serialem. Wszyscy byli ciekawi, co też my będziemy wymyślać i chętnie w tym uczestniczyli. Dlatego na planie była żywa i fajna energia. To bardzo pomaga: bo potem sceny są po prostu lepsze.

- W kinie widzieliśmy panią ostatnio w amerykańskim filmie „Moja gwiazda. Teen Spirit”. To było dla pani coś odmiennego?
- Oczywiście: przede wszystkim dlatego, że grałam w innym języku. To wymaga innego przygotowania. Za granicą startuję też z zupełnie innej pozycji niż w Polsce: nikt mnie tam specjalnie nie zna, nikt się nie spodziewa po mnie czegoś konkretnego, bo nie ma kontekstu ról, które do tej pory zagrałam. To jest dla mnie bardzo wyzwalające, bo mogę robić coś zupełnie odmiennego. Od początku, kiedy zaczęłam grać za granicą, czy w Niemczech, czy w Norwegii, czy w Szwecji, to był bardzo ciekawy aspekt: że ludzie patrzyli na mnie nie przez pryzmat bagażu moich dotychczasowych ról. Nie czułam się w żaden sposób zaszufladkowana. To mi dało szansę zrobienia zupełnie innych rzeczy niż te, które robiłam w Polsce.

- A sama praca na planie?
- Sama praca jest bardzo podobna tu i tam. Mamy w Polsce świetne ekipy, bardzo twórczych ludzi, którzy kochają robić filmy. I to się czuje. Dlatego te plany są podobne. Kiedy się wchodzi przed kamerę, człowiek czuje się tak, jakby przyjechał do domu. To niemal od razu ta sama przestrzeń, którą się dobrze zna. Ten sam poligon doświadczalny. To jest bardzo zbieżne.

- Zagrała pani w „Teen Spirit” z młodą gwiazdą z Hollywood – Elle Fanning. Jak się współpracuje z kimś takim?
- Kiedy zdjęcia do „Teen Spirit” dobiegły końca, Elle skończyła właśnie 21 lat i cieszyła się, że może wreszcie pić alkohol. (śmiech) To bardzo młoda osoba – ale ma ogromne doświadczenie. Zaczęła grać, kiedy miała trzy lata, wystąpiła u boku wielu znakomitych aktorów i u wielu słynnych reżyserów. Brała udział w artystycznych przedsięwzięciach, ale i w komercyjnych superprodukcjach. Ona tak naprawdę dorastała na filmowych planach. Do tego świetnie śpiewa i z powodzeniem mogłaby wygrać talent-show. A przy tym ma to, co jest wyniesione z domu: niesamowitą skromność. Na planie można z nią normalnie porozmawiać i pośmiać się, ona nie tworzyła żadnego dystansu. Współpraca z tej klasy aktorką była dla mnie wyjątkowym doświadczeniem.

- Premiera „Teen Spirit” odbyła się w Hollywood. Jak było?
- Tam jest dokładnie tak samo, jak w Polsce. Jedyna różnica polega na tym, że fotoreporterzy stoją trochę dalej od aktorów. To ma głębszy sens: dzięki temu potem na zdjęciach proporcje ciała są normalne. Poza tym podczas zagranicznych premier wszystko jest tak samo, jak u nas: sala kinowa, my wychodzimy przed ekran, potem bankiet. W przypadku „Teen Spirit” było to bardzo miłe doświadczenie, bo zebrała się fajna i młoda grupa twórców: wspomniana Elle Fanning, reżyser Max Minghella, producent Fred Berger, scenarzysta Jamie Bell. Cudownie było się z nimi spotkać i pójść na wino, by celebrować to, że zrobiliśmy fajny film.

- Hollywood tak naprawdę zapukało do pani drzwi już w 2008 roku, kiedy to sam Steven Spielberg zaproponował pani współpracę, a pani ją odrzuciła. Ta historia to już legenda polskiego świata filmowego. Jak to było naprawdę?
- Zagrałam wtedy w „Hani” Janusza Kamińskiego, a on, jak wiadomo, jest od lat stałym operatorem Stevena Spielberga. Nic więc dziwnego, że Spielberg był ciekawy, jaki film zrobił Janusz. Obejrzał więc „Hanię” – i zaprosił mnie na spotkanie do siebie do wytwórni w Los Angeles. Widziałam się z nim i to była po prostu luźna rozmowa. Jemu się bardzo spodobało, co ja tam zrobiłam, mimo że film był po polsku. I zapytał mnie, czy chciałabym grać w Stanach w serialach. A ja odpowiedziałam, że nie, bo chciałabym grać w filmach. Dwanaście lat temu seriale były czymś zupełnie innym niż teraz.

- Nie żałuje pani dzisiaj tej decyzji?
- W moim życiu zawsze było tak, że robię to, co czuję i mówię to, co myślę. Dlatego na moją ówczesną decyzję złożyły się różne rzeczy. Na pewno to, że nie miałam wtedy takiej odwagi w sobie, jak teraz. Poza tym nie mieściło mi się w głowie, że spotykam się z samym Spielbergiem i on mi proponuje pracę. To było coś jak sen. Dlatego mam wrażenie, że wtedy z tego spotkania po prostu nie mogło wyniknąć nic więcej. Bo nie traktowałam tego, jako czegoś realnego. Tak to widzę po latach. Miałam wrażenie, że to mi się przyśniło. W głowie mi się nie mieściło, że można rozmawiać ze Spielbergiem i może z tego wyniknąć coś konkretnego. Miałam też wtedy w sobie luz, nie miałam napięcia, że muszę robić karierę. Że będę sfrustrowana, jak z tego nic nie wyniknie. Nie myślałam w ten sposób.

- To spotkanie dodało pani skrzydeł?
- Naturalnie. Bardzo się ucieszyłam, że Spielberg widział mnie grającą po polsku i spodobało mu się to. Że zobaczył we mnie ciekawego człowieka, który jest w stanie przekazywać emocje. I miał ochotę się ze mną zobaczyć. To było totalnie mobilizujące. Dostałem wtedy potężnego kopa na wszystkie przyszłe lata. Poczułam, że to, co robię ma sens. Że to działa. Że amerykański super reżyser ogląda to na ekranie z angielskimi napisami i wydaje mu się, że świetnie zagrałam. Dlatego nie chciałam od tego nic więcej.

- Ostatecznie po wielu latach wróciła pani w końcu do Ameryki – i to nie z serialem, tylko tak jak pani chciała – z filmem kinowym.
- To prawda. Wszystko się inaczej potoczyło, ale miałam premierę swojego filmu w Los Angeles. W międzyczasie zagrałam u Wajdy i u Holland, wystąpiłam w filmach szwedzkich, niemieckich, włoskich i belgijskich. Czyli ta droga, którą chciałam pójść, stała się rzeczywistością. Dokonałam wyboru: może trochę intuicyjnego, ale fakt, że powiedziałam o tym na głos, sprawił, że z czasem to, o czym marzyłam, zaczęło się wydarzać naprawdę.

- Więcej dostaje pani ostatnio propozycji z zagranicy niż z Polski?
- Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. W zeszłym roku było trochę po połowie: bo wystąpiłam w szwajcarskim filmie fabularnym i dwóch polskich serialach. Przedtem więcej było pracy za granicą: wspomniany „Teen Spirit” i „Sanktuarium zła” – serial dla Canal+ robiony w Rzymie i w Alpach. Ale to idzie falami.

- Nie obawia się pani, że pandemia może wstrzymać pani zagraniczną karierę?
- Nie wiemy jak to się będzie rozwijało. Większość planów jest wstrzymana. Niekoniecznie szybko pojawi się możliwość podróżowania po świecie i grania za granicą. Takie są przewidywania już od marca, kiedy pandemia wybuchła. Od razu zdaliśmy sobie sprawę, że będzie to co najmniej kilkanaście miesięcy wstrzymania prac nad filmami. Nie mam jednak poczucia, że coś tracę. Miałam zacząć coś nowego w marcu i pracować do końca sierpnia. To miał być kolejny serial i dwa filmy. Nawet zastanawiałam się jak ja sobie poradzę z tym fizycznie. Tymczasem teraz to wszystko zniknęło z pola widzenia. Trzeba to przyjąć, bo nie da się z tym walczyć. Całe szczęście jestem przyzwyczajona, że czasem miesiącami czekałam na nowe propozycje. Zajmuję się wtedy domem i zbieram siły na kolejne przedsięwzięcia, by kiedy stanę na planie, móc sięgnąć po te nowe inspiracje, wypływające z tego, co wydarzyło mi się po drodze, nie tylko artystycznie, ale też życiowo. Jestem wtedy ciekawa jak będę umiała to przełożyć i co w tej pracy nowego zrobię.

- Dorobek, jaki pani zgromadziła za granicą, ma wpływ na pani pozycję w Polsce?
- Nie zastanawiam się nad tym. Mam dużo różnych propozycji. Co ważne: są one ostatnio bardzo różnorodne. Mam jednak poczucie, że nie muszę nikomu już udowadniać pewnych rzeczy. To się zmieniło. Dzięki temu powierza mi się coraz ciekawsze rzeczy, mam coraz większy kredyt zaufania. Te propozycje są coraz bardziej śmiałe i coraz bardziej odbiegają od tego, co zagrałam wcześniej. Cieszy mnie, że wierzy się, iż mogę zrobić jeszcze różne rzeczy. I że fajnie jest robić ze mną coś, czego nie robiłam nigdy wcześniej.

- Ma pani na swym koncie dwa ważne filmy zrobione z mężem – reżyserem Dariuszem Gajewskim: „Warszawa” i „Obce niebo”. To były wyjątkowe przeżycia?
- Na pewno. „Warszawa” była moim pierwszym filmem fabularnym. Od tego się wszystko zaczęło. Wspominam go więc z totalnym sentymentem. Zresztą uważam, że to świetny film. „Obce niebo” było innym przypadkiem: tam miałam rolę specjalnie dla mnie napisaną. To ma ogromne znaczenie. Obserwowałam bowiem powstawanie tego scenariusza i tej roli na bieżąco przez dwa lata. Wtedy człowiek inaczej się przygotowuje, inaczej to widzi. I wydaje mi się, że bardzo dobrze to wyszło. Wiadomo – człowiek generalnie patrzy krytycznie na to, co robi. Czasem mam takie myśli, kiedy oglądam siebie na ekranie: „O Boże, tu tylko te trzy sekundy były dobre”. Tak to właśnie jest: z dwuminutowej sceny, mnie się podobają trzy sekundy. (śmiech) W „Obcym niebie” jest dużo takich sekund. Dlatego, że długo pracowaliśmy nad tym filmem, a Darek dał mi dużo swobody i przestrzeni. Jest tam wiele momentów, które cenię, bo mało jest tam aktorskiej kalkulacji. To niewątpliwie zasługa tego, że pracowałam z kimś, kto mnie dobrze zna i ufa mi.

- Dużo pani kręci w Polsce i za granicą. Jak pani dzieci to znoszą?
- Czasem zostawiam dzieci pod opieką męża, a czasem, kiedy wyjeżdżam na dłużej, one jadą ze mną. Wynajmuję wtedy mieszkanie i zabieram nianię lub przyjaciółkę do pomocy. Moje dzieci bardzo dobrze sprawdzają się w takich wyprawach. Bo to zawsze są ciekawe wycieczki: robi się dziwne i nowe rzeczy, są inne miasta, muzea, baseny, lotniska, samoloty, przyroda. Zawsze mieliśmy taki niestandardowy tryb życia. Myślę, że dla dzieci jest to rozwijające.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Agnieszka Grochowska: Robię to, co czuję i mówię to, co myślę - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl