Agenci, tajemnice i pseudonimy, czyli alfabet Vincenta V. Severskiego [VIDEO]

Anita Czupryn
Vincent  V. Severski to artystyczny pseudonim Włodzimierza Sokołowskiego, byłego oficera wywiadu. Urodził się 4 października 1956 roku w Warszawie, jest emerytowanym podpułkownikiem. Odszedł ze służby w Agencji Wywiadu  w 2007 r. na własną prośbę. Od 2011 do 2016 roku wydał 4 powieści szpiegowskie, które stały się bestsellerami, a na ich podstawie ma powstać serial
Vincent V. Severski to artystyczny pseudonim Włodzimierza Sokołowskiego, byłego oficera wywiadu. Urodził się 4 października 1956 roku w Warszawie, jest emerytowanym podpułkownikiem. Odszedł ze służby w Agencji Wywiadu w 2007 r. na własną prośbę. Od 2011 do 2016 roku wydał 4 powieści szpiegowskie, które stały się bestsellerami, a na ich podstawie ma powstać serial Bartek Syta
Z wszystkich nazwisk, jakie nosiłem, Sokołowski to nazwisko, do którego jestem najmniej przywiązany. O tyle jest to ciekawe, że nazwisko Sokołowski było mi dane. Wszystkie pozostałe sam sobie wybierałem - mówi Vincent V. Severski, były oficer wywiadu i autor powieści szpiegowskich. Oto jego alfabet.

Były oficer polskiego wywiadu i autor bestsellerowych powieści szpiegowskich w autorskim alfabecie ujawnia jak wygląda „Świat według Vincenta V. Severskiego”. W rozmowie z „Polską” mówi o tym, co go wkurza, jakie tajemnice kryją się pod jego pseudonimem, kogo ceni z pisarzy i za co szanuje swoich przełożonych.

Źródło: polskatimes.pl/x-news

A jak Agent

Nie ma żadnej wątpliwości, co w alfabecie byłego oficera wywiadu znajduje się pod literą A. Oczywiście - agent. Tylko muszę wyjaśnić wszystkim, którzy ze mną rozmawiają i o to pytają - nie jestem agentem! W naszej nomenklaturze to słowo zarezerwowane jest wyłącznie dla obcokrajowca pracującego dla polskiego wywiadu. Nic innego. Wszyscy ci, którzy w PRL pracowali dla bezpieki, tak zwani TW (Tajny Współpracownik) nie mieli statusu agentów, w sensie semantycznym. Ale rzeczywiście słowo to funkcjonuje w przestrzeni medialnej, w której wszystkich, którzy zajmują się tym podłym rzemiosłem, jakim jest szpiegostwo wrzucono do jednego worka. Agent to słowo, jakie przyszło do nas z języka angielskiego i potocznie oznacza funkcjonariusza służb specjalnych. My w służbach już się nie obrażamy, kiedy nas tak nazywają. Ale, gdy zacząłem występować publicznie i przedstawiano mnie: „Severski - agent wywiadu”, to wszystko mi się w środku przewracało i z początku dementowałem. W końcu się do tego przyzwyczaiłem.

B jak Bond

Jeśli agent, to, ma się rozumieć Bond. A jeśli do tego dodamy 007, to wiadomo, o czym mowa. Bond, James Bond, czyli najwspanialsza postać stworzona na potrzeby mediów, rozrywki, relaksu. Wspaniały bohater nie mający nic wspólnego z rzeczywistością, a przez to tak chętnie przez wszystkich szpiegów świata oglądany. Przynosi luz psychiczny, odprężenie i daje wyobrażenie, jak by to było cudownie, gdybyśmy mieli takie życie jak James Bond. Bond nic nie czyta, nic nie pisze, a na końcu filmu zawsze występuje z piękną kobietą u boku. Odrzucam jedynie jego mizoginizm, bo dziś w szpiegostwie są również panie „Bond”, które równie dobrze wykonują swoje obowiązki. Słyszałem zresztą, że nowym „Bondem” ma być kobieta.

Polska to dla mnie miłość bezdyskusyjna, nie podlegająca rozważaniom w stylu, która władza ma rację

C jak Tom Clancy

Clancy, jeśli chodzi o gatunek literacki jest instytucją samą w sobie. Jest niepowtarzalny w łączeniu thrillera szpiegowskiego z opowieścią sensacyjną. Jack Ryan, czyli postać jaką stworzył, analityka CIA, dodatkowo spersonalizowana przez Harrisona Forda. to klasa sama w sobie. Najbardziej lubię te pierwsze książki Clancy’ego: „Polowanie na Czerwony Październik”, „Czas Patriotów”, „Stan zagrożenia”. Późniejsze, składane dla niego przez researcherów, nie są już takie dobre.

D jak Dziara

Czyli tatuaż. Szpieg nie może mieć żadnych tatuaży, ani widocznych znaków szczególnych, bo to coś, co go jednoznacznie identyfikuje. Każdego kandydata na szpiega ogląda się więc od stóp do głów, niezależnie od płci. Ale w swoich powieściach stworzyłem bohatera, który ma tatuaż na plecach. To Jagan, postać, która kompletnie wymknęła mi się spod kontroli. Jako żołnierz specnazu może mieć tatuaż; żołnierze specnazu robią sobie tatuaże, aby dzięki nim mieć identyfikację po śmierci. Choć pierwowzór Jagana, człowiek istniejący w rzeczywistości, tatuażu nie posiada. Jagan nie miał zwykłej dziary, jego smok na plecach to był tatuaż mistyczny, który żył. To część jego duszy, osobowości, dla niektórych smok, ale w gruncie rzeczy jest to rosyjski orzeł dwugłowy, w szponach trzymający z jednej strony głowę czeczeńskiego terrorysty Muhamedowa, a z drugiej nóż od Putina. Jagan to postać, którą początkowo skroiłem na potwora, ale naraz poczułem do niej literacką sympatię, zaciekawienie, więc postanowiłem ją rozwinąć.

F jak Frederick Forsyth

Jeśli chodzi o klasykę powieści szpiegowskiej, to Frederick Forsyth obok Johna le Carré stoi u mnie na pierwszym miejscu. Książki Forsytha czytałem jeszcze za komuny. Mój przyszywany wujek, lekarz, który dużo pracował za granicą, przywoził z zachodu pocket-booki, a wśród nich między innymi Forsytha właśnie. Na powieściach Forsytha uczyłem się angielskiego, no i miałem posmak literatury zakazanej, bo ona nie była w PRL-u dostępna. Poza tym lubię Forsytha jako człowieka. Ma w sobie fajną angielską flegmę przesyconą wyrafinowanym poczuciem humoru, lekko nawiązującym do Monty Pythona. To ironia, za którą kryje się głęboka myśl, w przeciwieństwie do komizmu Benny Hilla, którego cechowały prymitywne, czasem seksistowskie kawały. Istotne jest też to, że Forsyth pracował w wywiadzie, do czego przyznał się dopiero niedawno. Czytelnicy jego powieści „Czwarty protokół” nie mieli wcześniej pojęcia, że pisze to facet, który co prawda nie był oficerem wywiadu, ale wykonywał zadania wywiadowcze dla MI6. A MI6 szkoliło ludzi, zadań dla Secret Intelligence Service nie wykonywali amatorzy. Forsytha widziałem jakiś czas temu w popularnym norweskim programie „Talk-Shov Skavlan”, to wtedy przyznał się, że pracował dla wywiadu, a nawet ujawnił swój wspaniały romans z pewną Rosjanką. Uwielbiam go.

G jak Gromek i GROM

„Gromek” czyli Gromosław Czempiński i GROM, to w pewnym sensie synonimy. Generał Gromosław Czempiński, śmiało mogę to powiedzieć w imieniu wielu moich kolegów i koleżanek, to nasz lider. Człowiek, który symbolizuje cały nasz etos mimo tego że ze służby odszedł już dawno temu, bo w 1996 roku. Poznałem go we wczesnych latach 80., zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Byłem młodziutkim oficerem wywiadu, nieopierzonym, nieotrzaskany, kiedy nagle to ja musiałem za granicą prowadzić jego sprawy. Kiedy się spotkaliśmy i zobaczyłem prawdziwego oficera polskiego wywiadu, poznałem, jak pracuje, pomyślałem: „Chcę być taki jak on”. I tak mi zostało. Dla nas wszystkich, zarówno tych starych, jak i tych, którzy przyszli do służby po 1990 roku „Gromek” jest autorytetem i symbolem. Symbolem ciągłości, bo to on przeprowadzał wywiad z cienia do słońca. Zrobił to świetnie.

I jak Iran

To kraj, który mnie fascynuje we wszystkich wymiarach, prócz systemu władzy, która tam panuje. Sporo jeździłem do Iranu, poznałem ten kraj. Od razu zaznaczę - to nie znaczy, że tam pracowałem. Zakochałem się w Iranie już po pierwszym pobycie, choć były to czasy ostrego reżimu ajatollahów. Nie przypuszczałem, że spotkam się tam z tak wysoką kulturą. To perła światowej cywilizacji. Zobaczyłem Teheran - potężne miasto, bogate, tętniące życiem. Wiele osób namówiłem na wyjazd do Iranu i wciąż namawiam, aby tam jeździć, poznawać ten kraj i żeby jego mieszkańcy też mieli z nami kontakt. Wielu nie uświadamia sobie tego, jak wielki wpływ ma Iran na cywilizację i kulturę światową. Nie wspomnę o polskiej husarii noszącej stroje, które swoje korzenie mają w Persji.

J jak J-23

Stanisław Mikulski odszedł dwa lata temu. Człowiek, który mnie, w pewnym sensie, wychował, jak pewnie wielu z mojego pokolenia. Klossa oglądał każdy. Pamiętam, jak wyglądały warszawskie ulice, kiedy w telewizji leciała „Stawka większa niż życie”. Było pusto na mieście. Nie było nikogo, nawet milicjantów. Miałem przyjemność poznać Stanisława Mikulskiego, było to niedługo przed jego śmiercią. Spotkaliśmy się na kolacji, na której była też Sara, czyli pierwowzór mojej bohaterki z powieści. Mikulskiemu bardzo podobały się moje książki. Ciepły, niesłychanie elokwentny i inteligentny facet, który nie miał w sobie nic ze szpiega. Ale miał dużo więcej - to był po prostu piękny człowiek.

K jak Kiejkuty

Miejsce, które dla każdego polskiego szpiega zarówno dawnych jak i nowych czasów, jakkolwiek trywialnie to nie zabrzmi, ma dokładnie to samo znaczenie - wylęgarnia. Od momentu powstania szkoły w Kiejkutach była i jest to wylęgarnia polskich szpiegów. Kiejkuty powstały po tym, jak Edward Gierek zdecydował, że nie chce, aby polscy oficerowie byli szkoleni na Wschodzie. Co prawda, już wcześniej się tam nie szkolili, ale polskie władze miały ambicje stworzenia polskiej szkoły wywiadu z prawdziwego zdarzenia. Kiejkuty powstały w momencie polskiego boomu, bardzo były nowoczesne jak na ówczesne czasy. Byłem 10. rocznikiem, który kończył tę szkołę. Aleks Makowski był pierwszym. Świetna szkoła, w której hartuje się charaktery ludzi i wyławia utalentowane rodzynki. Moim opiekunem był Henryk Jasik. Wspaniały mentor i oficer, jeden z najbardziej niezwykłych ludzi, jakich poznałem w wywiadzie. Takim jest do dzisiaj.

L jak Legia Zasługi

To jedno z najwyższych amerykańskich odznaczeń przyznawane przez prezydenta głównie obcokrajowcom za dokonania na rzecz bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Zostałem odznaczony Legią Zasługi w 2010 roku, wśród czterech innych osób. Barack Obama przyznał mi to odznaczenie na wniosek sekretarza obrony. Nie mogę powiedzieć, za co, ale wręczał mi je amerykański admirał, dowódca amerykańskich wojsk operacji specjalnych. Odznaczenie leży w szafie. Zwykle nie chwalimy się orderami, w myśl powiedzenia, że ważniejsza jest pierś, do której ten order się przypina. Ale ma on dla mnie swoje znaczenie.

Nieustannie jestem posądzany o to, że Konrad Wolski, bohater moich powieści, to ja. Ja tylko powołałem go do życia

M jak Makowski

Olek. Mój były szef. Wprowadzał mnie i uczył zawodu. Wyjątkowa postać w moim życiu i bardzo mi bliska. Kiedy był moim szefem, dystans między nami był jak stąd do księżyca. Ktoś taki, dla takiego młodziaka jak ja, był prawie nieosiągalny. Należał do słynnej grupy oficerów z amerykańskim sznytem, traktowanej przez szpiegowską młodzież, jaką byliśmy, jako absolutne bóstwa. Ukształtował mnie jako oficera wywiadu. Potem nasze drogi rozjechały się na wiele lat, bo świat po upadku komuny też się rozjechał w posadach. Po latach znów się spotkaliśmy i znów zaczęliśmy współpracować, już na nieco odwróconej zasadzie. Mam do niego ogromny szacunek i uznanie. To człowiek o niezwykłych umiejętnościach i kompetencjach, czego dowiódł czynem. Wielka strata, że nie przeszedł do wywiadu po 1990 roku. Co prawda współpracował z wywiadem, ale to nie jest to samo.

N jak „Nielegalni”...

Z całą pewnością przedrostek „Nie” przy tytułach moich powieści: „Nielegalni”, „Niewierni”, „Nieśmiertelni”, „Niepokorni” nie jest reklamą żadnej gazety. Teraz „Nie” to jest mój znak. Ja go przywłaszczyłem, zarezerwowałem - cztery razy „nie” stało się znakiem rozpoznawczym mojej twórczości, czyli tych czterech książek, jakie napisałem. Prawdę mówiąc tylko pierwszy tytuł celowo wymyśliłem na „nie”. Kiedy zastanawiałem się, jaki tytuł dać drugiej książce, pomyślałem, że znów z tego skorzystam. Zaskoczyło i to bardzo fajnie. To też symbol pewnego sprzeciwu wobec czegoś, o czym w tych książkach piszę. Dlatego, że każda z akcji moich bohaterów jest na „nie” wobec czegoś, wobec jakiegoś problemu czy zjawiska, które opisuję. Moi czytelnicy, który czasem nie pamiętają, która z części była w której kolejności, piszą: „Pierwsza N”, „Druga N”, „Trzecia N”, Czwarta N”.

P jak Polska

Jakby to patetycznie nie zabrzmiało. To mój kraj, moja ojczyzna, której poświęciłem swoje życie poczynając od 24. roku. Wtedy była to inna Polska, ale ten sam kraj, w tych samych granicach, z tym samym powietrzem, ludźmi, językiem, historią. Ta Polska po roku 90. jest tak samo moją Polską. Jednej i drugiej służyłem najlepiej jak potrafiłem. Zmieniają się systemy, wartości, prezydenci, a Polska jest ta sama. Przeszliśmy nieprawdopodobne odmiany. Było Królestwo Polskie, mało kto pamięta, że to był pierwszy PRL, utworzony na Kongresie Wiedeńskim, z carem jako głową państwa. Myślę, że o tym drugim PRL-u też będziemy czytać kiedyś tak, jak dziś o Królestwie Polskim. Pierwszy raz mówię o moim kraju w ten sposób. My, szpiedzy nie epatujemy słowami „Ojczyzna”, „Polska”, poza Marianem Zacharskim rzecz jasna, ale on ma swoją narrację. Ale słowa te nosimy głęboko w sercu. Wiemy, komu służymy i dlaczego. Polska to miłość bezdyskusyjna, nie podlegająca żadnym rozważaniom w stylu, która władza ma rację, czy Platforma, czy PiS, czy który patriotyzm jest słuszny, który ważniejszy, który lepszy. Służymy nie tylko władzy, jaka panuje, ale tak samo tym, którzy są w więzieniach i tym, którzy są w zakładach psychiatrycznych. Dzięki temu jesteśmy w stanie trwać. Żyć i pracować.

R jak Rosja

Jeśli jest Polska, to niech będzie i Rosja. Oficer polskiego wywiadu powinien lubić inne kraje. Może nienawidzić Państwa Islamskiego, to nawet jest wskazane. Ale wszystkie inne kraje szpieg powinien lubić. I musi je lubić, chcąc je poznać. Rosję też trzeba lubić, nie można jej nienawidzić. Nienawiść ogłusza, zaślepia. Nie Rosja jest dla nas przeciwnikiem, ale polityka Kremla i nie należy tego utożsamiać. To, że rosyjski naród popiera taką politykę, to inna sprawa. Ale Rosja jako kraj jest piękna. Inna. Kolorowa i dzika, ale też brudna, szara, brutalna i okrutna. By móc ją tak opisać, trzeba ją poznać. U nas, bywa, ludzie opisują Rosję, której w ogóle nie znają, nigdy tam nie byli, nie poznali ludzi. Mają wyidealizowanego wroga, którego nawet nie rozumieją, nie wiedzą, czego on tak naprawdę od nas chce. Żeby poradzić sobie z przeciwnikiem, trzeba go najpierw poznać. Trzeba choćby przejść przez te 20 stron opisów przyrody w książce „Wojna i pokoju” Lwa Tołstoja i zastanowić się, dlaczego przez tyle stron opisuje te brzozy, topole, drogi, jeziorka i trawkę. Opisał, bo taka jest Rosja. Inaczej się ją mierzy. Metr w Rosji znaczy kilometr, czas inny jest na Kamczatce i inny w Kaliningradzie. Są tropiki na Kaukazie i wieczna zmarzlina na północy. A w tym wszystkim jest człowiek, który ma ukształtowaną świadomość tego kraju.

S jak Sokołowski

Albo Severski. Z wszystkich nazwisk, jakie nosiłem, Sokołowski to nazwisko, do którego jestem najmniej przywiązany. O tyle jest to ciekawe, że nazwisko Sokołowski było mi dane. Wszystkie pozostałe sam sobie wybierałem. Nosiłem bardzo piękne nazwiska, do dziś je lubię, ale nie mogę ich ujawnić. Nie wszystkie brzmiały po polsku. Kiedy poszedłem do wywiadu, zapomniałem, że nazywam się Sokołowski. Była zasada, choć nie twardo przestrzegana, że tak zwane nazwisko legalizacyjne wybierało się na pierwszą literę oryginalnego nazwiska. Wybrałem „Siewierski”. Nie muszę go ukrywać, jest w IPN, zostało upublicznione. To było moje główne legalizacyjne nazwisko, którym się posługiwałem. Jako Siewierski złożyłem może kilka, a może kilkanaście tysięcy podpisów, napisałem wiele tysięcy stron różnych dokumentów. Kiedy pomyślę, że za jakiś czas historycy otworzą archiwa i zobaczą, jakie piękne sprawy prowadziłem pod nazwiskiem Siewierski, ale nie będą wiedzieli, że to ja, to bardzo mnie to martwi (śmiech). Mówiąc poważnie, kiedy przeszedłem na emeryturę, to byłem tak nieprzyzwyczajony do nazwiska Sokołowski, że nie mogłem wydać swoich książek pod tym, w końcu oryginalnym nazwiskiem. Tym bardziej, że mój wydawca, kiedy dostarczyłem mu manuskrypt, powiedział: „Książka świetna, ale panie! Nie pod nazwiskiem Włodzimierz Sokołowski!” Zapytałem: „Co panu nie pasuje?” Usłyszałem: „Panie, tego nikt nie kupi. Nikt nie uwierzy, że szpieg może się tak nazywać” (śmiech). I tak powstał pseudonim Vincent V. (czyli Victor) Severski, w którym dwa V mają symbolizować W jak Włodzimierz, Vincent i Victor po łacinie oznaczają to samo, czyli zwycięzca, a Severski jest analogią do mojego nazwiska legalizacyjnego.

Całe moje życie to były tajemnice, sprawy tajne, spec znaczenia bądź ściśle tajne

T jak Tajemnica

Nie znam innego życia poza tajemnicami. Całe moje życie to były tajemnice, sprawy tajne, spec znaczenia bądź ściśle tajne. Wszystko było tajne, wszystko musiało być robione w tajności, nic nikomu nie można było powiedzieć. A kiedy już się otwierało usta, trzeba było bujać. Kolega pytał: „Gdzie spędzałeś urlop w ubiegłym roku?” Odpowiadałem: „Nad morzem”. Owszem, tylko, że była to Zatoka Perska, a ja o tym nie mogłem powiedzieć (śmiech). Tajność to esencja życia szpiega. Zresztą, słynne „007” u Bonda, które oznacza licencję na zabijanie, w naszej nomenklaturze „00” plus dany numer oznaczało ściśle tajną informację.

W jak Wolski. Konrad Wolski

Nieustannie jestem posądzany o to, że Konrad Wolski, bohater moich powieści, to ja. Nie mam nic wspólnego z Konradem Wolskim poza tym, że powołałem go do życia. Owszem, w Wolskim można znaleźć pewne cechy, jakie posiadam; przeżywa sytuacje, które przydarzyły się mnie, odczuwa emocje, jakie ja odczuwałem, mówi dialogami, które słyszałem, ale szczerze mówiąc, jestem w każdej z postaci moich książek. Gdyby skleić Popowskiego z Wolskim, to byłaby to figura najbliższa mnie samemu.

Z jak Zacharski

Nie jestem do końca przekonany, czy to jest właściwe słowo, ale Marian Zacharski jawi mi się jako postać dramatyczna. W gruncie rzeczy towarzyszył całemu mojemu szpiegowskiemu życiu. Byłem młodym oficerem, kiedy Zacharski „wpadł” w USA. Został aresztowany. Cała służba postawiona została wtedy na nogi, z hasłem „ratujemy naszego”. Dostaliśmy polecenie: „Przeglądać wszystkie sprawy, szukać najmniejszych informacji, które można wykorzystać, aby złapać nad czymś Amerykanów”. W wywiadzie przyjmuje się robocze założenie, że jeśli wpada oficer, (nie agent, nie mówimy tu o zdradzie, o kimś, kto przechodzi na drugą stronę), to znaczy, że coś źle zrobiła centrala. Albo wysłała niewłaściwą osobę na niewłaściwą robotę. Albo źle skalkulowano cele i zadania. Albo źle ustawiono łączność. Za coś takiego zawsze odpowiada instytucja. Ale oczywiście, że zawsze też gdzieś może być błąd samego oficera, tyle, że on zawsze jest wkalkulowany w ryzyko zawodowe. Mam duże problemy z oceną Zacharskiego, bo kiedy czytałem jego książki, to dochodziłem do wniosku, że chyba jednak był niewłaściwą osobą wyznaczoną do tego zadania. Jeśli Zacharski opisuje, że strofował śledzących go oficerów FBI, to jest to dowód na kompletną nieznajomość zasad pracy operacyjnej. On wtedy nie był oficerem, był współpracownikiem. Abstrahując od tego, Zacharski mógłby stać na piedestale polskiego wywiadu, zostać bohaterem, nawet mimo błędów, które każdy może popełnić, gdyby nie ciągnęła się za nim afera „Olina”. Wywiad nie obala premiera własnego rządu! Skutki tego są takie, że tę żabę jemy do dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl