Agata Małodobry: Dziecku łatwiej zrozumieć Moore’a

Katarzyna Kachel
Mama Agata i jej syn Andrzej
Mama Agata i jej syn Andrzej Rex Features/East News
Ktoś jej kiedyś powiedział, że skończy w piekle dla estetów. I Agata lubi wierzyć, że tak właśnie będzie. Bo może trafią do niego tacy jak ona: fanatycy abstrakcyjnej, czystej sztuki, która ją oczarowała i wyznawcy geometrii, jej duchowej i emocjonalnej siły.

A kiedy już tak się stanie, wtedy droga, na którą Agata Małodobry kiedyś weszła i wszystko, co na niej doznała, ułoży się w konsekwentną serię zdarzeń i wyborów. Nieprzypadkowych i niezdeterminowanych warunkami. Takich, do których trzeba było mieć odwagę. Bez niej blok na ul. Jaremy wciąż byłby szarą plamą, a ludzie z krakowskiego osiedla nie mieliby pojęcia, że patronką miejsca, w którym żyją, jest jedna z najwspanialszych artystek awangardowych.

Introdukcja

Gdy dziś Agata myśli o tej drodze to wie, że musiała się na niej pojawić sztuka. Miała trzy, może cztery lata, kiedy rodzice wymyślili ten familijny rytuał. Każdej soboty i niedzieli szli wspólnie do muzeów i galerii, a o tym, jak mocne były to przeżycia, świadczy fakt, że Agata do dziś pamięta poszczególne wystawy i konkretne płótna. - Malarczyk był pierwszy - podkreśla. Znalazła go w Muzeum Narodowym, do którego po latach wejdzie już jako świeżo upieczona absolwentka historii sztuki. Teraz, stojąc przed obrazem Jacka Malczewskiego pt. „Introdukcja”, nie może jednak tego jeszcze wiedzieć.

Z tamtego spotkania z obrazem zapamiętała bardzo wiele. - To było olśnienie. Zobaczyłam na płótnie chłopca, malarczyka na ławce, zapatrzonego gdzieś w dal. Siedział tak sobie wśród drzew, w ubraniu pochlapanym farbą i zniszczonych butach, całkiem inny niż moi koledzy z przedszkola - opowiada.

Uwiódł ją. - Jego spojrzenie jasno mi mówiło, że są inne sprawy niż te zwyczajne, powszednie. I to one mogą mnie zaprowadzić w inny świat - tłumaczy Agata. - „Introdukcja” okazała się faktycznie wprowadzeniem - przyznaje. Ale jeszcze nie w sztukę nowoczesną. Do tej prowadziły schody prosto na drugie piętro Muzeum Narodowego. By się nimi wspiąć, musiała poczekać kilka lat. - Chodziłam do podstawówki, kiedy poszłam do galerii sztuki nowoczesnej. I znowu przekroczyłam granicę wyobraźni.

To był moment, kiedy odkryła dla siebie Marię Jaremę. - Nie wiedząc zupełnie nic o tej artystce podeszłam do jej obrazów, pulsujących, rytmicznych, kolorowych i dałam się nimi omotać. Dlaczego? Nie były płaską kompozycją barw i kolorów, miały niesamowitą głębię, bardzo sugestywną iluzję ruchu. Znalazłam w nich wszystko, co mnie pociągało: muzykę, rytm, taniec, formę i kolor - wylicza.

I tak zaczęło się jej poruszenie Jaremianką. - Rodzice podsunęli mi książkę „Krajobraz z Tęczą”: popularne, napisane z myślą o młodzieży, fabularyzowane opowieści o artystach. Także o polskiej sztuce nowoczesnej, gdzie wśród nazwisk padło to najważniejsze. Były tam też czarno-białe reprodukcje prac Jaremianki. Nie wyglądały dobrze w czerni i bieli, ale mi to nie przeszkadzało.

Przerysowywała je, kolorowała i jeszcze wtedy nie wiedziała, jak wie wszechwiedzący narrator, że kilka lat później wpadnie na pomysł, by wielki, dziesięciopiętrowy blok „przemalować” w Jaremę.

Obsesja

Może obsesja, a może zwykła potrzeba zarażania innych pięknem doprowadziła długie lata później do projektu, którego efektem jest mural z fragmentem pracy Marii Jaremy. Wcześniej jednak Agata szła swoją drogą, została laureatką olimpiady i mogła zacząć studia na historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mówi, że doprowadziła ją do nich miłość do awangardy i sztuki współczesnej. Praca w Muzeum Narodowym była jak złapanie Pana Boga za nogi. Nie chciała go puszczać, choć przecież dobrze wiedziała, że z Jaremą wcale może nie być łatwo. - Kraków nigdy nie był gościnny dla sztuki współczesnej, geometrycznej, chłodnej, którą uwielbiam i uznaję za najdoskonalszą. Pod Wawelem wciąż czuć młodopolskiego ducha, cyganerię, Wyspiańskiego. Porządek geometryczny, ścisłe, estetyczne zasady nie pasują do miejsca, które zawsze było wolne. Z fantazją.

Ale o Jaremę, związaną z Krakowem całym życiem, postanowiła zawalczyć. Tym bardziej, że zbliżało się stulecie jej urodzin i 50-lecie śmierci. Czy może być lepszy pretekst, by o niej przypomnieć? Był rok 2008, kiedy usłyszała, jak mieszkańcy Azorów mówią „na Jaremach”. Czy wiedzieli, skąd wzięła się nazwa azorskiej ulicy? Przepytała co poniektórych, wynik sondy okazał się mierny, tak więc się uparła. - Potraktowałam to jak misję. Chciałam uświadomić ludzi, gdzie mieszkają, kim jest patronka ich ulicy. Nie wystarczyło mi jednak, by do skrzynek pocztowych włożyć ulotki z biogramem i reprodukcjami prac - zaznacza, choć i to wówczas zrealizowała.

Szara powierzchnia, ciągnąca się przez dziesięć pięter największego bloku zwanego „tysięcznikiem”, była prawdziwym wyzwaniem. I doskonałym podłożem dla muralu. Wybrała „Penetracje”, najbardziej graficzny, łatwy do powiększenia i realizacji obraz Jaremy w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie - Kolorowa, prosta, a równocześnie emocjonalna i tętniąca życiem forma - opisuje. - Jest tam zarys figury ludzkiej i… kot.

Dyrekcji muzeum pomysł się spodobał, uzyskała zgodę władz miasta, spółdzielni mieszkaniowej, a przede wszystkich przychylność rodziny artystki. Miała zielone światło.

Mural zdobi do dziś ścianę „tysięcznika”.

Czekała na Moore’a

25 lat temu Agata - licealistka podziwiała rzeźby Henry’ego Moore’a w Krakowie. I nie mogła wtedy wiedzieć, że w 2019 roku zrobi jego wystawę. Po drodze do Moore’a był jeszcze Gustav Vigeland - jedna z najpiękniejszych artystycznych przygód jej życia - a przed nim Henryk Stażewski.

A jeszcze wcześniej mała, ale ważna wystawa prac Andrzeja Wróblewskiego. - Wszystkie moje fascynacje się w tych wystawach przenikały i splatały, choć dotyczyły pozornie bardzo odmiennej sztuki: geometria i asceza formy, zamiłowanie do sztuki, która przekazuje emocje w sposób daleki od dosłowności, przeestetyzowane spojrzenie na świat - wylicza.

I przeplatały się sprawy osobiste. Bo przy Vigelandzie była w ciąży, a Andrzej (nazwany tak na cześć Wróblewskiego) postanowił być wcześniakiem. Agaty na październikowym wernisażu nie było.

Własną wystawę zobaczyła dopiero w grudniu. - Potem zrobiłam sobie długą przerwę. Dla Andrzeja. Po diagnozie, która brzmiała: autyzm, musiałam inaczej ułożyć sobie życie. Bo każda matka autystycznego dziecka jest równocześnie jego terapeutką i musi próbować dostać się do jego świata. To stało się dla mnie najważniejsze. I wielką rolę odegrała w tym sztuka - mówi.

Wróciła z Moore’em. - Artystą znakomitym w dotyku! Nasi partnerzy z Fundacji Moore’a wiedzą, że w nadmiarze może to jednak dziełu zaszkodzić, dlatego musieliśmy wydać zakaz wspinania się na rzeźby. Ale warto je ostrożnie pogłaskać, choćby dlatego, by zwrócić uwagę na różnorodność faktur. Poczuć, że rzeźba może być gładka i chropawa. Odebrać fascynującą zmienność formy nie tylko wzrokowo, ale i poprzez dotyk. A kiedy się jej dotyka, tym lepiej można poczuć, jak rzeźba działa w otoczeniu, w jaki sposób nadaje nowe sensy temu, co ją otacza. Moore miał znakomitą świadomość trójwymiarowej formy; zmysł, który pozwalał mu zespolić rzeźby z otoczeniem w sposób organiczny. Dzięki tym charakterystycznym ażurowym wydrążeniom i płynności formy, ta rzeźba w sposób niemal bezszwowy łączy się z powietrzem i tym, co ją otacza. Dlatego owce Moore’a w kawiarnianym ogródku przed pawilonem Czapskiego wyglądają doskonale. Podobnie jak te przed gmachem głównym MN.

Artyście bardzo zależało na tym, by umieszczać swoje prace w krajobrazie. Podążyliśmy odważnie za koncepcją Moore’a, dzięki czemu jego prace po raz pierwszy są obecne w przestrzeni publicznej Krakowa. - Cieszę się, że nie tylko garstka fachowców dostrzega ich monumentalne piękno. Obserwuję przechodniów przystających w zachwycie przed „Owalem ze szpicami” czy „Ostrzem noża”, ile radości sprawia im fotografowanie się przy rzeźbach, oglądanie ich ze wszystkich stron. To dla mnie największa satysfakcja - podkreśla. - Wystawa ma się podobać!

Stylistka

Agata może wydawać się inna, daleka od stereotypu muzealnika. Może dlatego, że czasami czuje się bardziej stylistką niż naukowcem i że najważniejsza jest dla niej warstwa wizualna. - Myślę bardziej obrazem. Zastanawiam się, jak dwa, trzy dzieła sztuki wyglądają obok siebie. Namyślam się nad odległością między nimi, studiuję wzajemne relacje kształtów i barw, wyobrażam sobie reakcje widza - tłumaczy.

Wierzy, że wystawa: dzieła sztuki, przestrzeń ekspozycyjna, komentarz, katalog, muszą ze sobą współgrać, także - a może przede wszystkim - wizualnie. Zapewne dla niektórych wydaje się to puste. Nie dla niej. - Piękno jest dla mnie odskocznią od nie zawsze przyjaznej i łatwej codzienności. Mówię to również jako matka dziecka z autyzmem, niejako skazanego na bycie innym. Ładne przedmioty sprawiają mi ogromną przyjemność. Potrafię się zachwycić detalem, czy to architektonicznym, czy szczegółem czyjegoś ubioru, doceniam świetne fryzury (zwłaszcza te oparte na surowości geometrii), na ulicy oglądam się za dobrze ubraną kobietą - nie kryje.

Odczuwa radość z tego, że jej syn odziedziczył po niej estetyczne skłonności, sam rano dobiera ubrania i robi to bezbłędnie, a w jego konstrukcjach z klocków Lego ważne są zarówno architektoniczna forma, jak i harmonia kolorystyczna.

Nie chce, by muzealnictwo kojarzyło się z zakurzonymi magazynami, przydługimi opisami dzieł i ostrzeżeniem „nie dotykać”. - Jestem trochę jak reżyser, który musi tak ułożyć dzieła i wpleść w nie dyskretnie komentarz, by widz wiedział, jak podążać przez wystawę. I wyniósł z niej zarówno estetyczne wrażenia, jak i wiedzę o sztuce.

To nie jest łatwe, zwłaszcza jeśli to sztuka współczesna.- Dorośli bywają uprzedzeni do awangardowej formy, czasem trudno ich porwać, zaszczepić w nich potrzebę odkrywania czegoś nowego, zwłaszcza gdy wpatrywali się przez całe życie w malarstwo realistyczne czy akademickie, bo ktoś kiedyś im wmówił, ze to najdoskonalsza forma sztuki - uważa. U dziecka dzieje się to niemalże automatycznie, dzięki naturalnej ciekawości i wrażliwości. Ważne, by tego nie zatracić.

„Moc natury. Henry Moore w Polsce”. Wystawa w Muzeum Narodowym potrwa do 30.06.2019 roku.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Agata Małodobry: Dziecku łatwiej zrozumieć Moore’a - Plus Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl